39020.fb2
Kiedy odwracamy się wstecz, by spojrzeć w przeszłość, rozpoznajemy określony punkt na taśmie czasu. Punkt, który okazał się decydujący, od którego poczynając przemienił się wzór naszego życia. Moment, w którym nieodwołalnie ruszyliśmy w nowym kierunku. Ta odmiana może być równie dobrze skutkiem świadomego zamiaru, jak i przypadku. Możemy pozostawić za sobą uczucie szczęścia albo ruinę i kroczyć naprzód ku innemu szczęściu albo ku bardziej gruntownej ruinie. Ale nie ma już dla nas powrotu. Ów moment może być tylko mgnieniem, jedną sekundą, w ciągu której obróci się jakieś koło, spojrzenie skrzyżuje się z innym spojrzeniem, zostanie wypowiedziane jakieś zdanie. Może to być jednak tak samo długie popołudnie, tydzień lub nawet pora roku, w ciągu której ostatnie słowo pozostaje wciąż w zawieszeniu, koło wykonuje setki obrotów pozwalając gromadzić się drobnym, przypadkowym zdarzeniom.
Dla Lucy Crown owym zwrotnym momentem było pewne lato.
Zaczęło się ono zupełnie tak samo jak każde inne lato.
Z domków rozrzuconych na brzegu jeziora rozlegało się stukanie młotków, którymi przybijano żaluzje do okien. Spieszono się ze spuszczaniem na wodę tratew dla pierwszych amatorów kąpieli. W obozie dla chłopców na przeciwległym brzegu jeziora boisko baseballowe było już wypielone i przywałowane, kajaki czekały gotowe na kozłach, a przed jadalnią, na szczycie masztu flagowego świeciła się nowa, złocona kula. Właściciele obu hoteli kazali je odmalować na nowo już w maju, ponieważ był to rok 1937 i zdawało się, że nawet w stanie Vermont kryzys nareszcie się skończył.
W końcu czerwca Crownowie zajechali przed ten sam domek, który wynajmowali w ubiegłym roku, i wszyscy troje – Oliver,
Lucy i Tony, teraz już trzynastoletni chłopak – odetchnęli z przyjemnością tutejszym powietrzem, nabrzmiałym jakimś sennym, przedwakacyjnym oczekiwaniem. Uczucie przyjemności było tym żywsze, że w okresie, który minął od ostatniego ich tutaj pobytu, Tony znalazł się dosłownie o włos od śmierci, ale jednak nie umarł.
01iver mógł spędzić nad jeziorem zaledwie dwa tygodnie, po czym musiał wracać do Hartford. Większość czasu w ciągu tych dwóch tygodni poświęcał Tony’emu. Łowili razem ryby, trochę pływali, odbywali nie męczące spacery po lesie, przy czym 01iver starał się nieznacznie wpoić w Tony’ego przekonanie, że prowadzi on ruchliwe życie normalnego trzynastolatka, a równocześnie uważał, aby wysiłek fizyczny chłopca nie przekraczał granic ustalonych przez Sama Pattersona, ich domowego lekarza.
Dwa tygodnie minęły, było niedzielne popołudnie, torba podróżna 01ivera, już zapakowana, stała na ganku. Dookoła jeziora panował większy ruch niż zazwyczaj i trochę zamieszania. Mężowie i ojcowie, obezwładnieni jeszcze i senni po niedzielnym obiedzie, obłażący ze skóry po weekendzie spędzonym na słońcu, ładowali się do swych wozów i wyruszali z powrotem do miast, gdzie czekała ich praca. Nad jeziorem pozostawiali rodziny, ponieważ zwyczaj amerykański ustanawia, że ci, którym odpoczynek jest najmniej potrzebny, mają najdłuższe wakacje.
01iver i Patterson, wyciągnięci na płóciennych leżakach twarzą ku jezioru, wypoczywali pod klonem na trawniku. Każdy miał w ręku szklaneczkę szkockiej z wodą sodową i potrząsał nią od czasu do czasu, aby usłyszeć przyjemne dzwonienie lodu o szkło.
Obaj byli wysocy i mniej więcej w tym samym wieku, bez wątpienia należeli też do tej samej warstwy społecznej i odebrali podobne wychowanie. Mimo to widoczne były wyraźne różnice ich usposobień. 01iver zachował postać i ruchy sportowca – precyzyjne, szybkie i energiczne. Co do Pattersona, to wyglądało, że się trochę opuścił. W jego naturze musiała leżeć pewna niedbałość. Nawet kiedy siedział, miało się wrażenie, że w pozycji stojącej na pewno garbi się w ramionach. Miał bystre oczy, prawie zawsze przysłonięte do połowy opuszczonymi leniwie powiekami, a w kącikach oczu gnieździły się pęczki drobnych zmarszczek, wyżłobionych przez śmiech. Brwi miał grube, niesforne i nawisie, włosy w nieporządku, nierówno ostrzyżone i mocno już siwiejące. Oliver, który dobrze znał Pattersona, powiedział kiedyś do Lucy, że Sam na pewno spojrzał pewnego pięknego poranka w lustro i zdecydował na zimno, że ma do wyboru dwie rzeczy – albo wyglądać jak przeciętnie przystojny mężczyzna, coś w rodzaju drugorzędnego amanta w filmie, albo też pofolgować sobie i budzić zainteresowanie szpakowatą czupryną.
– Sam jest mądry chłop – stwierdził wówczas Oliver ze szczerym uznaniem. – Nic dziwnego, że wybrał szpakowatą czuprynę.
01iver był już ubrany po miejsku. Miał na sobie garnitur z lekkiej, jasnej wełny w niebieskie prążki i niebieską koszulę. Włosy miał trochę przydługie, bo nie chciało mu się iść do fryzjera w czasie urlopu, a dzięki wielu godzinom spędzonym na jeziorze był równo i ładnie opalony. Spoglądając na niego spod oka Patterson pomyślał, że 01iver jest w tej chwili w swojej najlepszej formie: widać na nim wyraźnie dobroczynne skutki wakacji, a jednocześnie w tym ubraniu, na tle wiejskiego otoczenia, wyróżnia się miejską, nieco sztywną elegancją.
„Powinien zapuścić wąsy – myślał leniwie Patterson. – Wyglądałby naprawdę imponująco. Ma taką powierzchowność, jakby go czekały jakieś skomplikowane, ważne, może nawet niebezpieczne zadania. Przypomina portrety młodych dowódców kawalerii konfederackiej. Dosyć się ich naoglądałem w historii wojny domowej. Gdybym ja tak wyglądał i gdybym prowadził jedynie drukarnię odziedziczoną po ojcu, to chyba czułbym się zawiedziony”.
Na drugim końcu jeziora, tam gdzie nagi występ skalny zanurzał się w wodzie skośnym konturem, widać było Tony’ego i Lucy. W małej łódeczce dwie drobne figurki skąpane w słońcu unosiły się spokojnie na powierzchni wody. Tony łowił ryby. Lucy nie chciała z nim wypłynąć, ponieważ były to ostatnie godziny pobytu Olivera, 01iver jednak nalegał, nie tylko ze względu na syna, ale również dlatego, że Lucy, jego zdaniem, okazywała przy wszelkich powitaniach i pożegnaniach, rocznicach i świętach niezdrową skłonność do sentymentalizmu.
Patterson był w welwetowych spodniach i koszuli z krótkimi rękawami, zamierzał bowiem pójść jeszcze do hotelu oddalonego o jakieś dwieście jardów, na tej samej posesji, aby tam się spakować i przebrać. Domek Crownów był zbyt mały, by mogli przyjmować w nim gości.
Kiedy Patterson zaofiarował się, że przyjedzie na weekend, aby skontrolować stan zdrowia Tony’ego, dzięki czemu Lucy i chłopiec mogliby uniknąć specjalnej wyprawy do odległego Hartford w ciągu lata, 01iver wzruszył się tym dowodem serdecznej troski ze strony przyjaciela. Ale potem zobaczył Pattersona w towarzystwie niejakiej pani Wales, która zamieszkała w tym samym hotelu,
i wzruszenie jego nieco się zmniejszyło. Pani Wales była ładną brunetką o drobnej, pulchnej figurce i pożądliwych oczach. Przyjechała z Nowego Jorku, dokąd Patterson wybierał się bez żony co najmniej dwa razy w miesiącu, znajdując zawsze jakiś pretekst. Jak się okazało, pani Wales przybyła tu pociągiem już w czwartek, czyli w przeddzień przyjazdu Pattersona, a miała wracać do Nowego Jorku, ze względu na dyskrecję, dopiero we wtorek. Zarówno ona jak i Patterson dokładali starań, by zachować wszelkie pozory towarzyskiej poprawności ich wzajemnego stosunku, i to do tego stopnia, że nie zwracali się do siebie po imieniu. Ale po dwudziestu latach przyjaźni z doktorem, który – według określenia Olivera – miał ambicje na punkcie kobiet, trudno było zamydlić Oliverowi oczy. Był zbyt wstrzemięźliwy w sposobie bycia, aby powiedzieć cokolwiek na ten temat, ale uczucie rozbawienia, pełne serdeczności i cynizmu zarazem, wpłynęło na znaczne utemperowanie jego wdzięczności dla Pattersona z powodu dalekiej wycieczki do stanu Vermont.
Z obozu na przeciwległym brzegu jeziora, z odległości pół mili, dolatywały stłumione dźwięki trąbki. Obaj mężczyźni, popijając whisky, słuchali w milczeniu melodii zamierającej ostatnim echem na wodzie.
– Trąbka… – rzekł 01iver w zamyśleniu. – Ma takie staro świeckie brzmienie, prawda?
Popatrzył sennym wzrokiem na daleką łódkę, w której jego żona i syn kołysali się na powierzchni jeziora, na samej krawędzi cienia padającego od skalnego występu.
– Pobudka, pobudka, wstać! Apel! Rozejść się! Gasić światło! – 01iver pokręcił głową. – No cóż, przygotowujemy młode pokolenie dla jutrzejszego świata.
– Może by im wyszło na lepsze, gdyby używali syreny – zauważył Patterson. – Kryj się! Nieprzyjaciel nad nami! Alarm odwołany!
– Wesoło ci? – zapytał 01iver dobrodusznie.
Patterson uśmiechnął się.
– A tak, wesoło. Tylko że lekarz wydaje się zawsze o wiele inteligentniejszy, kiedy jest ponury. Nie potrafię się oprzeć tej pokusie.
Znowu umilkli wspominając dźwięk trąbki i snując niewyraźne myśli na temat dawnych, przyjemnych wojen. Na trawie obok 01ivera leżał teleskop Tony’ego. Podniósł go od niechcenia, przyłożył do oka i zaczął nastawiać na jezioro. Z okrągłej mgławicy soczewki wyłaniała się mała płaskodenka, coraz wyraźniejsza i bliższa. Oliver widział, jak Tony zwija powoli żyłkę, a Lucy zaczyna wiosłować w kierunku domu. Tony miał na sobie czerwony sweter, mimo że w słońcu było gorąco. Lucy była w kostiumie kąpielowym, jej nagie plecy odcinały się głębokim brązem od szaroniebieskiego tła dalekiej skały. Wiosłowała silnie i równomiernie, od czasu do czasu wyrzucając końcami wioseł niewielkie, białe bryzgi nad gładką powierzchnię wody. „Mój okręt wraca do przystani” – pomyślał Ołiver uśmiechając się w duchu z dysproporcji pomiędzy tym wzniosłym, słonowodnym wyobrażeniem a skromnym powrotem z jeziora.
– Sam – powiedział nie odejmując teleskopu od oka – chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił.
– No?
– Powtórz Lucy i Tony’emu to wszystko, co mnie powiedziałeś.
Patterson wyglądał tak, jakby się jeszcze nie ocknął z drzemki.
Zapadł się w leżaku, broda mu się osunęła na piersi, oczy miał wpółprzymknięte, a długie nogi wyciągnął daleko przed siebie.
– Tony’emu też? – mruknął niewyraźnie.
– Właśnie Tony’emu przede wszystkim.
– Myślisz, że to będzie dobrze?
01iver położył teleskop na trawie i skinął głową.
– Jestem zupełnie pewien – odparł zdecydowanie. – Ufa nam całkowicie. Przynajmniej… jak dotąd.
– Ile on ma już lat? – zapytał Patterson.
– Trzynaście.
– To nadzwyczajne.
– Co w tym nadzwyczajnego?
Patterson uśmiechnął się.
– Dzisiaj, w naszej epoce! Trzynastoletni chłopak jeszcze ma zaufanie do rodziców!
– No, no, Sam – zmitygował go Oliver. – Teraz znowu wysilasz się, żeby wyglądać na inteligentnego.
– Może i tak – zgodził się Patterson dobrodusznie.
Pociągnął łyk ze szklaneczki i przyglądał się łódce, która była jeszcze daleko na jeziorze zalanym słonecznym blaskiem.
– Ludzie zawsze się dopominają, żeby im lekarz powiedział prawdę. A kiedy ją usłyszą… Wiesz, poziom żalu sięga bardzo wysoko w Ministerstwie Prawdy.
– Słuchaj, Sam – zapytał Oliver – czy zawsze mówisz prawdę, kiedy cię o to proszą?
– Rzadko kiedy. Ja wyznaję inną zasadę.
– No, na przykład?
– Zasadę łagodnego, gojącego kłamstwa – odparł Patterson.
– Nie wydaje mi się, żeby istniało jakieś gojące kłamstwo.
– Nie zapominaj, że ty pochodzisz z Północy – rzekł Patterson uśmiechając się lekko. – A ja z Wirginii.
– Akurat tak samo pochodzisz z Wirginii jak i ja.
– No, dobrze. Ale w każdym razie mój ojciec pochodził z Wirginii. To pozostawia ślad na człowieku.
– Mniejsza z tym, skąd pochodził twój ojciec. Przecież czasami musisz powiedzieć prawdę.
– Oczywiście. Czasami.
– Kiedy?
– Kiedy mi się zdaje, że ludzie potrafią ją znieść – odparł Patterson swobodnym, prawie żartobliwym tonem.
– Tony potrafi znieść – stwierdził 01iver. – To dzielny, fajny chłopak.
Patterson kiwnął głową.
– Tak, pewnie. Niby dlaczego nie? Kiedy się ma trzynaście lat…
Znowu pociągnął whisky, podniósł szklaneczkę i obracając ją w palcach przypatrywał się jej uważnie.
– No, a jak będzie z Lucy? – zapytał po chwili.
– Nie martw się o Lucy – uciął 01iver sucho.
– Czy ona jest tego samego zdania co ty? – nie ustępował Patterson.
– Nie – odpowiedział 01iver z niecierpliwym gestem. – Gdyby to od niej zależało, Tony doszedłby do trzydziestki i wierzyłby święcie, że ludzie znajdują dzieci między rządkami kapusty, że nikt nigdy nie umarł, że konstytucja gwarantuje i wymaga, żeby wszyscy kochali Antoniego Crowna więcej niż cokolwiek innego na świecie, pod karą dożywotniego więzienia.
Patterson uśmiechnął się.
– Tak, śmiejesz się – ciągnął Oliver. – Dopóki człowiek nie ma syna, wydaje mu się, że kiedy go będzie miał, to cały kłopot będzie polegał na wychowaniu i wykształceniu chłopaka. A tymczasem trzeba robić coś zupełnie innego. Trzeba nieustannie, uparcie walczyć o jego nieśmiertelną duszę.
– Powinieneś mieć jeszcze paru chłopaków – zauważył Patterson. – Wtedy człowiek się mniej przejmuje.
– Ale nie mam paru chłopaków – odparł 01iver zwięźle. – Powiesz Tony’emu czy nie?
– Dlaczego ty sam mu nie powiesz?
– Bo chcę, żeby to było oficjalnie. Chcę, żeby się oswoił z orzeczeniem z ust autorytetu, w formie nie złagodzonej przez miłość.
– Nie złagodzonej przez miłość… – powtórzył cicho Patterson.
„Co za dziwny człowiek z tego Olivera – pomyślał. – Nie znam nikogo innego, kto by mógł użyć takiego wyrażenia. Orzeczenie z ust autorytetu: Mój chłopcze, nie spodziewaj się dożyć późnego wieku.”
– W porządku – odezwał się głośno. – Na twoją odpowiedzialność, Oliver.
– Na moją odpowiedzialność.
– Czy pan Crown?
01iver odwrócił się na leżaku. Od strony domu szedł ku niemu przez trawnik jakiś młody mężczyzna.
– Tak? – odpowiedział wyczekująco.
Młodzieniec obszedł leżaki od tyłu i stanął przed dwoma panami.
– Jestem Jeffrey Bunner – przedstawił się. – Przysłał mnie tutaj pan Miles, kierownik hotelu.
– Tak? – powtórzył Oliver przyglądając się mówiącemu z lekkim zdziwieniem.
– Mówił, że pan poszukuje towarzystwa dla swego syna do końca wakacji. Mówił mi także, że zamierza pan wyjechać stąd już dzisiaj wieczorem, więc przyszedłem od razu.
– Ach, tak! – zawołał Oliver.
Wstał i uścisnął rękę młodego człowieka, obrzucając go przy tym bacznym spojrzeniem. Bunner był smukły, nieco więcej niż średniego wzrostu. Miał gęste, czarne włosy, krótko ostrzyżone, i śniadą z natury cerę, której słońce nadało jeszcze ciemniejszy odcień, tak że miał w swoim wyglądzie coś niemal śródziemnomorskiego. Oczy jego były po dziewczęcemu niebieskie, aż prawie fiołkowe, miały w sobie blask i przejrzystość oczu dziecka. Jego szczupła i ruchliwa twarz pod wysokim, opalonym czołem narzucała wrażenie niewyczerpanej, młodzieńczej energii. W szarym, spłowiałym podkoszulku, w nie odprasowanych spodniach flanelowych i tenisowych pantoflach zaplamionych od trawy na zielono wyglądał na wioslarza-intelektualistę. W jego swobodnej, chociaż pełnej szacunku pozie, kiedy stał przed dwoma starszymi od siebie mężczyznami, było coś, co przywodziło na myśl ukochanego wprawdzie, lecz rozumnie wychowanego syna wytwornych rodziców. 01iver zawsze był zdania, że należy się otaczać, o ile możności, ładnymi ludźmi (czarna służąca w ich domu była jedną z najładniejszych dziewcząt w Hartford), toteż natychmiast zdecydował, że ten młodzieniec przypadł mu do gustu.
– To jest doktor Patterson – poinformował Bunnera.
– Bardzo mi miło, panie doktorze – rzekł uprzejmie Bunner.
Patterson leniwym ruchem uniósł nieco szklaneczkę.
– Proszę wybaczyć, że nie wstaję – odparł. – W niedzielę rzadko kiedy zdarza mi się wstawać.
– Ależ oczywiście, proszę pana.
– Chcesz wziąć na spytki tego młodego człowieka na osobności? – zwrócił się Patterson do Olivera. – W takim razie może mi się jakoś uda wstać.
– Nie. To znaczy, jeżeli panu Bunnerowi na tym nie zależy?
– Ależ bynajmniej – odparł Bunner. – Wszyscy mogą słuchać. Jeżeli będzie coś kłopotliwego, to po prostu skłamię.
01iver roześmiał się.
– Wcale niezły początek. Może papierosa? – zapytał wyciągając paczkę w stronę młodego chłopca.
– Nie, dziękuję panu.
Oliver wziął papierosa, zapalił i rzucił paczkę Pattersonowi.
– Może pan należy do tych młodych ludzi, co to uznają tylko fajkę?
– Nie.
– No, dobrze. A ile pan ma lat?
– Dwadzieścia.
– Za każdym razem kiedy słyszę, że ktoś ma dwadzieścia lat – odezwał się Patterson – mam ochotę złapać za rewolwer.
01iver spojrzał na jezioro. Lucy wiosłowała spokojnie i pewnie, łódka wydawała się teraz o wiele większa, a czerwony sweter Tony’ego jaskrawiej płonął w słońcu.
– Niech mi pan powie, panie Bunner, chorował pan kiedy?
– Przebacz mu, drogi chłopcze – wtrącił doktor swoje trzy grosze. – Ten pan należy do ludzi, którzy nigdy w życiu nie byli chorzy i dlatego uważają chorobę za akt rozmyślnej słabości.
– Dlaczego? To zrozumiałe – odparł Bunner. – Gdybym ja miał zaangażować kogoś do stałego przebywania z moim synem, to chciałbym tak samo wiedzieć, czy facet jest zdrów, czy chory. – Tu zwrócił się do Olivera. – Raz jeden złamałem nogę. Miałem wtedy dziewięć lat. Pośliznąłem się przy baseballu. Wypchnęli mnie z drugiej bazy.
01iver kiwał głową, młody człowiek podobał mu się coraz bardziej.
– I to już wszystko?
– Myślę, że tak.
– Uczęszcza pan na jakąś uczelnię? – zapytał 01iver.
– Tak, w Dartmouth. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko Dartmouth?
– Nie mam żadnych uprzedzeń do tej uczelni. A gdzie pan mieszka na stałe?
– W Bostonie – odpowiedział Patterson za Bunnera.
– Skąd wiesz? – zdziwił się 01iver i spojrzał na doktora.
– Bo mam uszy. Co, może nie?
– Nie wiedziałem, że mój akcent może mnie tak łatwo zdemaskować – powiedział Bunner.
– Nic nie szkodzi – pocieszył go Patterson. – To nie jest znów takie brzydkie. Po prostu akcent bostoński.
– Dlaczegóż wobec tego nie poszedł pan do Harvard? – dopytywał się 01iver.
– Zdaje się, mój drogi, że trochę się zagalopowałeś – zauważył Patterson.
Bunner roześmiał się. Robił takie wrażenie, jakby go bawiła ta indagacja.
– Ojciec twierdził, że powinienem się wynieść z rodzinnego domu – odparł spokojnie. – Dla mojego własnego dobra. Bo mam aż cztery siostry i jestem beniaminkiem w rodzinie. Ojciec uważał, że dostaje mi się trochę za duża porcja miłości i pieszczot. Chciał, żebym się przekonał, że świat to nie takie miejsce, gdzie pięć rozkochanych kobiet myśli tylko o tym, żeby człowiekowi było najlepiej.
– A co pan zamierza robić po skończeniu studiów?- pytał dalej 01iver.
Czuł wyraźną sympatię do tego chłopca, ale nie miał zamiaru rezygnować z żadnej informacji, która mogłaby rzucić jakieś światło na jego kwalifikacje.
– Chciałbym się dostać do służby zagranicznej – odparł Bunner.
– Tak? A to dlaczego?
– Podróże – wyjaśnił chłopak. – Obce kraje. Kiedy miałem szesnaście lat, rozczytywałem się w Siedmiu filarach mądrości.
– Wątpię, żeby kiedykolwiek powierzono panu prowadzenie szarży wojowników na wielbłądach – wtrącił znów Patterson. – Nawet gdyby pan zaszedł w ministerstwie bardzo wysoko.
– Jasne, że nie tylko o te rzeczy mi chodzi. Czuję, że w najbliższych latach będziemy przeżywali dużo bardzo ważnych wydarzeń i dobrze będzie znaleźć się wtedy w samej kuchni tych spraw. – Zaśmiał się, zażenowany własnymi słowami i dorzucił tonem usprawiedliwienia: – Kiedy się komuś opowiada o tym, czego by się chciało w życiu dokonać, to zawsze wychodzi z tego jakaś drętwa mowa, prawda? Niewykluczone, że po prostu mam
ochotę zobaczyć się kiedyś w lustrze w oficjalnym żakiecie i sztuczkowych spodniach, na przykład w chwili, gdy oświadczam przy stole konferencyjnym: „Nie zgadzam się na zrezygnowanie z Wenezueli.”
01iver spojrzał na zegarek i zdecydował, że trzeba sprowadzić rozmowę na bardziej praktyczne tory.
– Jest pan sportowcem, panie Bunner?
– Trochę gram w tenisa, pływam, poza tym narty…
– Chodzi mi o to, czy należy pan do jakiegoś klubu.
– Nie.
– To dobrze – stwierdził Oliver. – Sportowcy mają tyle roboty z dbaniem o własną kondycję, że nigdy nie można liczyć na to, że się zaopiekują kim innym. A mój syn może potrzebować sporo opieki…
– Wiem – rzekł Bunner. – Widziałem go.
– Tak? – zdziwił się 01iver. – Kiedy?
– Jestem tutaj od kilku dni. I w zeszłym roku spędziłem tu większą część wakacji. Moja siostra ma dom o pół mili stąd, nad jeziorem.
– I teraz pan mieszka u niej?
– Tak.
– Właściwie dlaczego pan chce wziąć tę posadę? – zapytał niespodziewanie 01iver.
Bunner uśmiechnął się.
– Z normalnego powodu – odpowiedział. – Plus korzyść spędzenia lata na świeżym powietrzu.
– Jest pan niezamożny? Chłopak wzruszył lekko ramionami.
– Mój ojciec jakoś przeżył kryzys, ale jeszcze dotychczas kuleje.
01iver i Patterson pokiwali głowami wspominając okres Wielkiego Kryzysu.
– No, a lubi pan dzieci, panie Bunner? – indagował nie zmordowany O1iver.
Młodzieniec zawahał się, jak gdyby musiał dopiero przemyśleć tę sprawę.
– Mniej więcej tak samo jak dorosłych – odpowiedział po chwili. – Sporo jest takich dzieci, które bym chętnie żywcem zamurował.
– Dosyć uczciwe postawienie sprawy – pochwalił go 01iver. – Nie przypuszczam, żeby pan miał odczuwać pokusę zamurowania żywcem Tony’ego. Czy pan coś wie o jego chorobie?
Wspomniano mi, że podobno zeszłego roku miał jakąś reumatyczną gorączkę.
– Tak, właśnie. Choroba zaatakowała oczy i serce. Obawiam się, że przez dłuższy czas będzie się musiał oszczędzać.
01iver spojrzał znów na jezioro. Łódź była już niedaleko. Lucy wiosłowała równomiernie i pewnie w stronę brzegu.
– Z powodu tej choroby – podjął na nowo 01iver – nie chodził w zeszłym roku do szkoły i trochę za dużo przebywał w towarzystwie matki…
– Każdy z nas trochę za dużo przebywał w towarzystwie matki – mruknął filozoficznie Patterson opróżniając swoją szklaneczkę. – Ja także.
– Chodzi o to – wyjaśniał 01iver – żeby mu pozwolić zachowywać się prawie zupełnie tak samo jak normalnemu chłopcu, a równocześnie nie dopuścić do przesady w żadnym kierunku. Nie wolno mu się wysilać ani nadmiernie męczyć, ale nie chciałbym także, żeby się czuł inwalidą. Ten rok i następny to będą dla niego lata przełomowe. Nie chcę, żeby dorastał w atmosferze lękliwości, w poczuciu jakiegoś upośledzenia.
– Biedny dzieciak – rzekł miękko Bunner spoglądając w stronę zbliżającej się łódki.
– O, to jest właśnie niedobra reakcja – wytknął mu Oliver. – Żadnej litości. Przede wszystkim żadnej litości, proszę pana. Dlatego, między innymi, rad jestem, że nie mogę tu zostać kilka tygodni dłużej razem z Tony’m. I dlatego nie chcę, żeby pozostawał wyłącznie z matką. Dlatego poszukiwałem młodego mężczyzny jako towarzysza. Chcę, żeby się otrzaskał z normalną szorstkością i twardością dwudziestolatka. Myślę, że pan to potrafi?
Bunner uśmiechnął się.
– Czy życzy pan sobie referencji?
– Ma pan jaką dziewczynę? – zapytał 01iver.
– No nie, słuchaj… – zaprotestował Patterson.
O1iver obrócił się ku niemu i powiedział spokojnie:
– Jedna z najważniejszych rzeczy, żeby się zorientować w dwudziestoletnim młodzieńcu, to – czy ma dziewczynę, czy też nie ma. Czy miał już, czy jest właśnie pomiędzy dwiema dziewczynami.
– Więc… mam dziewczynę – oświadczył Bunner, ale zaraz dodał: – To znaczy… tak jakby.
– Jest może tutaj?
– A jak powiem, że tak, to zaangażuje mnie pan?
– Nie.
Nie ma jej tutaj – powiedział chłopak skwapliwie.
Oliver schylił się, aby ukryć uśmiech, podniósł z ziemi teleskop i złożył go dociskając dłonią drugiej ręki.
– Orientuje się pan coś niecoś w astronomii? – zapytał.
– Nie słyszałem, jak żyję, takiego kompletu pytań – wymamrotał pod nosem Patterson.
– Bo Tony stanowczo chce zostać astronomem – wyjaśniał 01iver bawiąc się teleskopem. – Więc dobrze by było, gdyby…
– No cóż – odparł Bunner tonem powątpiewania. – Coś niby wiem…
– Jak pan myśli – zapytał 01iver zupełnie jak nauczyciel na lekcji – o której godzinie będzie dzisiaj widoczna konstelacja Oriona?
Patterson pokręcił głową i dźwignął swoją ciężką postać z niskiego leżaka.
– Niewymownie się cieszę, że ja nie będę nigdy potrzebował cię prosić o posadę – parsknął w kierunku Olivera.
Bunner tymczasem wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Pan jest okropnie chytry, panie Crown.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – zapytał niewinnie Oliver.
– Przecież pan doskonale wie, że na północnej półkuli Orion nie może być widoczny wcześniej niż dopiero we wrześniu – odpowiedział wesoło Bunner. – I czekał pan, oczywiście, że się zbłaźnię.
– Mogę panu płacić trzydzieści dolarów tygodniowo – oświadczył 01iver. – Do obowiązków towarzysza mojego syna będzie należało uczyć go pływania, wyprawiać się razem z nim na ryby, obserwować gwiazdy, no i robić wszystko, co się da, żeby nie słuchał tych idiotycznych komiksów radiowych. – 01iver zawahał się, po czym podjął na nowo, ciszej i poważniejszym tonem: – Powinien pan także zdobyć jego sympatię i jakoś dyplomatycznie odciągnąć go trochę od matki, bo ich wzajemny stosunek, tak jak to jest… – Zatrzymał się. Uświadomił sobie, że dotarł do samej krawędzi i że sens jego słów może się wydać bardziej bezwzględny, niżby tego pragnął. – Chodzi mi o to – tłumaczył Bunnerowi – że dla nich obojga będzie lepiej, jeżeli nie będą tak wyłącznie zdani na siebie samych. No więc jak? Chce pan wziąć tę posadę?
– Tak – odparł Bunner.
– Dobra. Może pan zaczynać od jutra.
Patterson zainscenizował głębokie westchnienie ulgi.
– Czuję się wyczerpany – oświadczył i z powrotem opadł na leżak.
– Wie pan, odrzuciłem trzech kandydatów – powiedział Oliver.
– Tak, słyszałem.
– Młodzi mężczyźni są dzisiaj albo ordynarni, albo cyniczni. A najgorsi odznaczają się obiema tymi cechami.
– Szkoda, że pan wcześniej nie spróbował z jakimś facetem z Dartmouth – powiedział Bunner.
– Zdaje mi się, że jeden był właśnie z Dartmouth.
– O, w takim razie musiał się tam dostać na sportowe stypendium.
– Myślę, że lepiej pana uprzedzić o pewnej drobnej, ale nieprzyjemnej właściwości Tony’ego, to znaczy, no… jego charakteru. Można chyba mówić z panem o charakterze trzynastoletniego chłopca, prawda? Otóż w czasie choroby, kiedy musiał tak długo leżeć, rozwinęła się w nim skłonność do – jak by tu powiedzieć-…fantazjowania. Jakieś nieprawdopodobne historie, zmyślanie, bujanie, kłamstwa. Nic poważnego, oczywiście.
Patterson widział, że 01iverowi ogromną przykrość sprawia wyznanie czegoś podobnego o własnym synu.
– Moja żona i ja nie wyciągaliśmy z tego żadnych konsekwencji ze względu na tę chorobę – ciągnął 01iver. – Ale rozmawiałem z nim na ten temat i przyrzekł mi, że będzie trochę trzymał na wodzy swoją… hm, wyobraźnię. W każdym razie, gdyby to się miało powtórzyć, nie chciałbym, żeby pan się czuł zaskoczony, a jednocześnie zależy mi, żeby go od tego odstręczać, zanim się przyzwyczai na dobre.
Przysłuchując się temu, co mówił Oliver, Patterson doznał nagle olśnienia, które go przeniknęło chłodem. „01iver czuje się zawiedziony – pomyślał. – Musi odczuwać pustkę własnego życia, jeżeli tak uparcie pracuje nad synem”. Ale zaraz odrzucił tę myśl. „Nie – rozumował dalej. – On tylko przywykł do kierowania wszystkimi sprawami naokoło. Łatwiej mu przychodzi samemu kierować niż pozwolić, aby to inni robili. Syn to dla niego tylko jedna z tych spraw, którymi kieruje wprost automatycznie.”
– A, prawda – przypomniał sobie 01iver. – Jeszcze jedna sprawa. Uświadomienie seksualne…
Patterson podniósł ostrzegawczo rękę.
– Słuchaj, 01iver – rzekł. – Zdaje się, że naprawdę posuwasz się za daleko.
– Tony nie ma braci ani sióstr – mówił 01iver nie zwracając na niego uwagi. – Moim zdaniem, był trochę zanadto chroniony, zresztą z najbardziej naturalnych powodów. Zarówno matka, jak i ja sam unikaliśmy dotychczas w rozmowach z nim tego tematu. Jak wszystko dobrze pójdzie, to od jesieni Tony wróci do szkoły, a wolałbym, żeby się dowiedział o sprawach płci od inteligentnego młodego mężczyzny, który bądź co bądź przygotowuje się do kariery dyplomatycznej, niż od jakichś trzynastoletnich świntuchów w wytwornej szkole prywatnej.
Bunner skrobał się po nosie z poważną miną.
– Od czego chciałby pan, żebym zaczął?
– A od czego pan sam zaczynał? – zapytał 01iver.
– No, obawiam się, że w tym wypadku musiałbym jednak rozpocząć od wcześniejszego stadium – odparł Bunner. – Mówiłem panu, że ja miałem aż cztery starsze siostry.
– Pozostawiam to zatem do pańskiego uznania. Chciałbym, żeby po tych sześciu tygodniach Tony zdobył, powiedzmy, spokojne rozeznanie teoretyczne, bez gwałtownego pragnienia zanurzenia się natychmiast… no, w… praktyce.
– Będę się starał wytłumaczyć mu te rzeczy wyraźnie – oświadczył Bunner – ale bez jakiegoś babrania się w tym. Będę używał wyłącznie naukowych, poważnych terminów. Co najmniej trzysylabowych. I trzeba będzie pomniejszyć, ile się da, znaczenie… bardziej przyjemnych aspektów zagadnienia, prawda?
– Tak, właśnie – potwierdził Oliver.
Spojrzał jeszcze raz w stronę jeziora. Łódź była już prawie przy brzegu, a Tony stał na rufie i machał do niego ręką ponad plecami matki. Blask słońca odbijał się ostro od jego ciemnych okularów. Oliver odpowiedział machnięciem ręki. Nie odwracając wzroku od żony i syna powiedział do Bunnera:
– Pewnie pan uważa, że mam lekkiego bzika na punkcie tego chłopca, ale nie uznaję absolutnie sposobu, w jaki wychowuje się dzisiaj większość dzieci. Albo daje im się za dużo swobody i wyrastają na rozhukane zwierzątka, albo znowu przytłacza się je zbytnim rygorem, tak że po kryjomu uprawiają rozmaite grzeszki, hodują w sercu mściwość i obracają się przeciwko rodzicom w tym samym momencie, kiedy im się uda znaleźć gdzie indziej pełny talerz. Ale, co najważniejsze – nie chcę, żeby wyrósł na takiego, który się boi…
– No, a ty sam, 01iverze – zapytał Patterson z błyskiem zaciekawienia w oczach – czy ty się nie boisz?
– Okropnie – odparł 01iver.
– Hej, Tony! – zawołał głośniej i ruszył w stronę wody, aby pomóc im wyciągnąć łódkę na brzeg.
Patterson wstał z leżaka i razem z Bunnerem patrzyli, jak Lucy dwoma ostatnimi silnymi ruchami wioseł wyprowadziła łódź aż na żwir. 01iver przytrzymał dziób łodzi, a Lucy, zabrawszy sweter i książkę, wyszła na brzeg. Tony stanął na burcie, przegiął się dla zachowania równowagi i wzgardziwszy pomocą zeskoczył do płytkiej wody.
– Święta Rodzina – zamruczał Patterson.
– Co pan powiedział? – zapytał Bunner zdziwiony i niepewny, czy dobrze usłyszał.
– Nic – odburknął doktor. – On chyba wie, czego chce, prawda?
– O tak, on wie na pewno – uśmiechnął się Bunner.
– Myśli pan, że ojciec może zrobić ze swego syna, co mu się podoba?
Bunner spojrzał na niego podejrzliwie, węsząc jakąś pułapkę.
– Nie zastanawiałem się nad tym – odpowiedział ostrożnie.
– A czy pański ojciec ma takiego syna, jakiego chciał mieć? Bunner już się prawie uśmiechał.
– Nie, chyba nie.
Patterson pokiwał głową. Patrzyli na zbliżającą się trójkę. 01iver szedł w środku, pomiędzy Lucy i Tony’m, który niósł wędkę na ramieniu. Lucy naciągnęła luźny, biały sweter na kostium kąpielowy. Po długim wiosłowaniu na jej górnej wardze i na czole lśniły drobne kropelki potu. Grube podeszwy drewniaków włożonych na bose stopy opadały bezgłośnie na przystrzyżoną trawę. Zbliżając się to zanurzali się w cień pomiędzy drzewami, to znowu wchodzili w blask słońca i wtedy smukłe, nagie uda Lucy świeciły przez chwilę złotym połyskiem. Szła wyprostowana, panując nad ruchami bioder, jak gdyby chciała zatuszować swoją kobiecość. W pewnym momencie zatrzymała się, wsparła się ręką o ramię męża i podniosła stopę, aby usunąć kamyczek, który uwiązł jej między palcami. I oto na jedną chwilę cała grupa zastygła w tej pozie, w ukośnych promieniach letniego słońca, przynikających przez zieleń liści.
Kiedy byli już blisko, Patterson i Bunner usłyszeli dziecinny, jasny alt Tony’ego:
– W tym jeziorze już dawno wszystko wyłowili – dowodził chłopiec.
Mimo że Tony był wysoki na swój wiek, wydał się Bunnerowi wątły i słabo rozwinięty, a głowę miał jak gdyby za dużą w stosunku do tułowia.
Jesteśmy stanowczo za blisko cywilizacji – rozprawiał dalej – Lepiej było się wybrać do North Woods. Tylko że tam znowu
komary, no i te łosie. Z łosiami trzeba uważać. Bert mówi, że tam każdy musi przenosić swoją łódź na głowie. I Bert mówi, że tam jest taka masa ryb, że aż wiosła się łamią.
– Tony – zapytał Oliver poważnie – czy wiesz, co to jest ziarenko soli?
– No, pewnie – odparł chłopak.
– To jest właśnie to, czego potrzeba Bertowi.
– Uważasz, że on zbujał?
– Niezupełnie. Ale trzeba go trochę posolić przed połknięciem, tak jak orzeszki ziemne.
– Muszę mu to powtórzyć – zawołał Tony. – Tak jak orzeszki ziemne!
Zatrzymali się przed Pattersonem i Bunnerem.
– Pan Bunner – przedstawił Oliver. – Moja żona. I Tony.
– Dzień dobry panu – rzekła Lucy.
Skinęła mu lekko głową i zapięła sweterek pod samą szyję. Tony podszedł do Bunnera i podał mu grzecznie rękę.
– Halo, Tony – przywitał go Bunner.
– Halo! Ależ pan ma twardą łapę.
– Grywam w tenisa.
– Załóżmy się, że za miesiąc ja pana ogram. No, może za pięć tygodni.
– Tony… – odezwała się Lucy ostrzegawczo.
– Myślisz, że się tylko przechwalam? – zwrócił się do matki.
– Tak.
Tony wzruszył ramionami i zaczął znowu rozmawiać z Bunnerem.
– Nie pozwalają mi się chwalić. Mam taaakiego forehanda, tylko z backhandem trochę kiepsko. Mogę to panu powiedzieć – oświadczył spokojnie – bo i tak pan się sam przekona od razu w pierwszym gemie. Kiedyś widziałem, jak grał Ellsworth Vines.
– No i co o nim myślisz? – zapytał Bunner.
– Przereklamowany – odparł Tony z lekceważącym skrzywieniem. – Nic trudnego, jak się pochodzi z Kalifornii i można trenować co dzień przez okrągły rok. Pływał pan dzisiaj.
– Tak – potwierdził Bunner, zdziwiony i ubawiony zarazem. – Skąd wiesz?
– Bardzo proste. Czuć pana jeziorem.
– To jeden z jego popisowych kawałków – wmieszał się do rozmowy 01iver i podszedłszy przejechał ręką po włosach chłopca. – W czasie choroby leżał z zabandażowanymi oczami i wtedy wyrobił sobie węch niczym pies myśliwski.
– Ja też umiem pływać. Jak strzała – oświadczył Tony.
– Tony… – odezwał się znowu ostrzegawczy głos Lucy. Chłopak uśmiechnął się, przyłapany na gorącym uczynku.
– Ale tylko parę kroków – poprawił się zaraz. – Potem idę na dno. Nie potrafię dobrze oddychać.
– Poćwiczymy to – powiedział Bunner. – Nie możesz przez całe życie nie umieć oddychać.
– Będę musiał porządnie się do tego zabrać.
– Jeff cię nauczy – rzekł Oliver. – Zostanie z tobą aż do końca wakacji.
Lucy rzuciła na męża szybkie, czujne spojrzenie, po czym spuściła oczy. Tony także patrzył na Olivera – uważnie, z rezerwą, podejrzliwie – miał bowiem jeszcze w pamięci pielęgniarki, lekarstwa, różne nakazy i zakazy, ból, uwięzienie w łóżku.
– Tak? – zapytał ostrożnie. – Będzie się mną opiekować?
– No nie – odparł 01iver. – Raczej pomoże ci nadrobić to i owo.
Tony przypatrywał się Oliverowi przez dłuższą chwilę usiłując dociec, jak dalece ojciec był szczery w tym, co mówił. W końcu odwrócił się od niego i w milczeniu zaczął badać wzrokiem Bunnera, jak gdyby z chwilą ujawnienia ich wzajemnego stosunku musiał natychmiast przystąpić do wyrabiania sobie o nim opinii. – Jeff – odezwał się wreszcie – umie pan dobrze łowić ryby?
– Jak widzą, że się do nich zbliżam, to ryczą ze śmiechu – odparł Bunner.
Patterson spojrzał na zegarek.
– Wiesz, Oliver, powinniśmy się już wybierać. Muszę jeszcze zapłacić w hotelu, wskoczę w inne ubranie i jestem gotów.
– Mówiłeś, że chcesz jeszcze coś powiedzieć Tony’emu – przypomniał mu 01iver.
Lucy przeniosła zaniepokojone spojrzenie z twarzy męża na twarz Pattersona.
– A, tak – odparł Patterson.
Teraz, kiedy nadszedł decydujący moment, żałował, że ustąpił wobec nalegań 01ivera. Zdawał sobie sprawę, że to tchórzostwo, lecz mimo to powiedział:
– Nie sądzisz, że można z tym zaczekać do innej okazji?
– Myślę, że teraz jest najlepsza okazja – rzekł 01iver ze spokojnym naciskiem. – Zobaczysz Tony’ego najwcześniej za miesiąc, a ostatecznie właśnie on jest odpowiedzialny za to, żeby pilnować siebie, i zdaje się, że będzie lepiej, jeżeli się dowie, z czym powinien się liczyć i dlaczego…
– 01iver… – przerwała mu Lucy.
– Już obgadaliśmy to wszystko z Samem – rzekł 01iver dotykając jej ręki.
– Co będę musiał robić? – zapytał Tony przyglądając się Pattersonowi nieufnie.
– Nic nie będziesz musiał robić – uspokoił go doktor. – Chciałem ci po prostu powiedzieć, jak wyglądają twoje sprawy.
– Bardzo dobrze się czuję – mruknął Tony niechętnie i z nieszczęśliwą miną utkwił wzrok w ziemi.
– Naturalnie – zgodził się Patterson. – I będziesz się czuł jeszcze o wiele lepiej.
– Nie potrzebuję. Czuję się fajnie – burknął Tony z uporem. – Po co mam się czuć lepiej?
Patterson i 01iver roześmiali się na te słowa, a po chwili przyłączył się do nich Bunner.
– Dobrze, a nie fajnie – poprawiła go Lucy.
– Dobrze – zgodził się posłusznie Tony.
– Oczywiście – zaczął Patterson – musisz…
– Nie chcę się już niczego wyrzekać – przerwał Tony kategorycznie. – Dosyć się wyrzekałem w życiu.
– Tony – wmieszał się O1iver – daj skończyć panu doktorowi.
– Słucham pana doktora.
– Wszystko, co mam ci do powiedzenia – rzekł Patterson – to to, że jeszcze przez jakiś czas nie powinieneś się brać do czytania. Poza tym możesz robić prawie wszystko, na co ci przyjdzie ochota, byle z umiarkowaniem. Czy wiesz, co to znaczy umiarkowanie?
– Wiem. Nie napraszać się o drugą porcję lodów – odpalił z miejsca Tony.
Wszyscy się roześmiali, on zaś przyglądał się im z zadowoleniem, bo z góry wiedział, że taka odpowiedź musi ich rozśmieszyć.
– Doskonale – rzekł Patterson. – A zatem możesz grać w tenisa, możesz pływać i…
– Chcę się nauczyć grać w baseball – przerwał mu znowu Tony. – Na drugiej bazie. I wybijać krzywą piłkę.
– Możemy spróbować – odezwał się Bunner – ale niczego nie gwarantuję. Bo dotychczas jeszcze ani razu nie udało mi się wybić krzywej piłki, chociaż jestem od ciebie dużo starszy. Albo się człowiek urodził do krzywej piłki, albo nie.
– Tak, możesz to wszystko robić – zgodził się Patterson, notując równocześnie gdzieś w głębi mózgu, że Bunner jest pesymistą – ale pod jednym warunkiem. Jak tylko poczujesz się odrobinę zmęczony, natychmiast przestać. Pamiętaj, choćby odrobinę zmęczony…
– A jak nie przestanę? – zapytał chłopiec ostro. – To co wtedy będzie?
Patterson spojrzał niepewnie na 01ivera.
– Powiedz mu wszystko – zdecydował tamten.
Patterson obrócił się znów do Tony’ego.
– Wtedy możliwe, że będziesz musiał z powrotem iść do łóżka, i to na bardzo długo. Chyba nie masz na to ochoty, co?
– Pan chciał powiedzieć, że wtedy mogę umrzeć – stwierdził Tony pomijając milczeniem pytanie doktora.
– Tony! – zawołała Lucy. – Pan doktor wcale tego nie mówił.
Tony wodził dokoła wrogim spojrzeniem. Pattersonowi zdawało się przez chwilę, że chłopiec patrzy na otaczające go osoby tak, jakby to nie byli rodzice i przyjaciele, lecz prześladowcy sprzymierzeni z jego chorobą.
– Nie martwcie się – rzekł w końcu z uśmiechem, w którym już nie było wrogości. – Nie umrę.
– Oczywiście, że nie – potwierdził Patterson, zły na 01ivera, który go wpakował w tę scenę. Podszedł do chłopca i schyliwszy się ku niemu powiedział: – Winszuję ci, Tony.
– Dlaczego? – zapytał tamten nieufnie, podejrzewając jakieś nabieranie.
– Jesteś idealnym pacjentem – oświadczył Patterson. – Wyzdrowiałeś. Dziękuję ci.
– Kiedy mogę to zrzucić? – zapytał Tony.
Podniósł rękę i szybkim ruchem ściągnął okulary. Głos jego zabrzmiał niespodziewanie dojrzale i gorzko. Oczy, pozbawione osłony szkieł, wydawały się bardzo głębokie, przenikliwe, pełne melancholii i krytycyzmu. Wyglądały niepokojąco w szczupłej, chłopięcej twarzy.
– Możliwe, że za rok, dwa – odpowiedział mu doktor. – Jeżeli będziesz codziennie ćwiczył. Godzinę rano i godzinę wieczorem. Będziesz o tym pamiętał?
– Tak – odparł Tony.
Włożył z powrotem okulary i od razu odzyskał swój chłopięcy wygląd.
– Twoja mama zna wszystkie ćwiczenia – ciągnął Patterson – i obiecała, że nie daruje ci ani minuty.
Może pan zechce mnie pokazać te ćwiczenia, panie doktorze odezwał się Bunner. – Będziemy mogli oszczędzić pani trudu.
– Nie, nie, nie trzeba – rzekła pośpiesznie Lucy. – Dziękuję. Już ja się tym zajmę.
– Ależ, oczywiście – wycofał się Jeff. – Jak pani sobie życzy. Tony podszedł do 01ivera.
– Tatuś, czy ty musisz wracać do domu?
– Niestety, muszę – powiedział Oliver. – Ale postaram się do was przyjechać na weekend gdzieś pod koniec miesiąca.
– Wiesz, Tony – - zażartował Patterson – ojciec musi już wracać do miasta i popracować, bo inaczej nie będzie miał z czego mi zapłacić.
01iver uśmiechnął się.
– Nie uważasz, Sam, że ten dowcip powinieneś mnie pozwolić powiedzieć?
– Przepraszam bardzo.
Patterson podszedł do Lucy i pocałował ją w policzek.
– Kwitnij, kwitnij, dzika różyczko – powiedział na pożegnanie.
– Będę przechodził obok hotelu – zwrócił się Jeff do doktora. – Czy ma pan coś przeciw temu, żebyśmy poszli razem?
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Patterson. – Opowie mi pan po drodze, jak to jest, kiedy się ma dwadzieścia lat.
– Serwus, Tony – powiedział Bunner. – O której mam przyjść jutro? Dziewiąta rano?
– Może o wpół do jedenastej – wtrąciła Lucy. – To zupełnie wystarczy.
Bunner spojrzał na 01ivera.
– O wpół do jedenastej – powtórzył.
Ruszyli razem z Pattersonem ścieżką prowadzącą w stronę hotelu – wysoki, powolny w ruchach, ociężały mężczyzna i zwinny, smukły, czarny chłopak w płóciennych tenisówkach poplamionych od trawy. Lucy i Oliver patrzyli za nimi przez chwilę w milczeniu.
„Ten chłopak jest zanadto pewny siebie – myślała Lucy wpatrując się z daleka w pełną wdzięku postać. – Żeby przyjść prosić o posadę w podkoszulku!” Miała ochotę okazać 01iverowi niezadowolenie z powodu tego Bunnera. „Mógł przynajmniej tak to urządzić, żebym była obecna przy rozmowie” – pomyślała z niechęcią, ale zdecydowała, że nie będzie mu robić żadnych wyrzutów. Już się stało. Znała 01ivera zbyt dobrze, aby móc wierzyć, że potrafi wpłynąć na zmianę jego postanowienia. Będzie musiała spróbować dać sobie radę z tym młodym człowiekiem na własną rękę.
Skuliła się w ramionach i potarła dłońmi obnażone uda.
– Zimno mi – powiedziała. – Pójdę coś na siebie narzucić. Wszystko już zapakowałeś?
– Tak, mniej więcej – odparł Oliver. – Zostało tylko parę drobiazgów. Pójdę do domu razem z tobą.
– Tony – zwróciła się Lucy do syna. – Ty także powinieneś coś włożyć, jakieś spodnie, no i buty.
– Nie, mamo…
– Tony – powtórzyła z naciskiem. Przyszło jej na myśl, że chłopiec nigdy się nie opierał poleceniom ojca.
– No dobrze, dobrze – ustąpił Tony i pierwszy poszedł w kierunku domu, brodząc z rozkoszą bosymi stopami w chłodnej, gęstej trawie.