39020.fb2 Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Lucy Crown - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

ROZDZIAŁ CZWARTY

Przejeżdżali solidnym buickiem przez białe miasta stanu Vermont. Patterson rozsiadł się wygodnie na przednim siedzeniu, obok Olivera. Był zadowolony z wszystkiego: z tego, że 01iver tak sprawnie i precyzyjnie prowadzi wóz, z pogody, ze swojego weekendu, ze wspomnień o pani Wales, jakie uwoził ze sobą, z przyjaźni z Crownami, z tego, że Tony wraca do zdrowia; zadowolony był z obrazu Lucy, jaki zachował w pamięci – Lucy z obnażonymi nogami, w białym swetrze zarzuconym niedbale na kostium kąpielowy, przystającej na chwilę w blasku słońca, by oparłszy się o ramię 01ivera, wytrząsnąć kamyk, który uwiązł jej między palcami a drewnianą podeszwą.

Spojrzał spod oka na Olivera siedzącego swobodnie przy kierownicy. Twarz przyjaciela była surowa, inteligentna, promieniowała wyrazem powściągliwej, nikomu niepotrzebnej odwagi, staroświeckiego, niemal żołnierskiego junactwa, który Patterson zauważył już wtedy, gdy pili razem whisky na trawniku przed domem.

„Święty Boże! – pomyślał doktor. – Gdyby go choć trochę obchodziły inne kobiety, byłoby na co popatrzeć. Żebym to ja tak wyglądał jak on…” Uśmiechnął się do swoich myśli. Przymknął oczy i znowu wywołał z pamięci obraz Lucy oblanej słonecznym blaskiem na ścieżce wiodącej od jeziora. Kiedy się schyliła nad smukłą, obnażoną nogą, włosy zsunęły jej się na twarz. „No cóż – pomyślał – gdyby Lucy Crown była moją żoną, to i ja nie obejrzałbym się za inną.”

Czasami, kiedy wypił trochę za dużo albo kiedy mu było smutno, myślał, że gdyby tylko był sobie na to pozwolił, zakochałby się w Lucy Crown, wówczas jeszcze Lucy Hammond, zaraz pierwszego wieczoru gdy ją poznał, na miesiąc przed jej ślubem z 01iverem. A którejś nocy, na dansingu w podmiejskim klubie, omal że nie powiedział o tym jej samej. Właściwie, może nawet powiedział. Plątał się i mówił prędko, orkiestra hałasowała, tylko przez chwilę trzymał Lucy w ramionach, a potem już jej nie było. No i nie było wątpliwości, że tamtej nocy wypił o wiele za dużo.

Po raz pierwszy Patterson spotkał Lucy koło roku tysiąc dziewięćset dwudziestego, kiedy Oliver przywiózł ją do Hartford, aby ją przedstawić rodzinie. Patterson był starszy od Olivera, ożenił się przed rokiem i właśnie zaczynał praktykować w Hartford. Rodzina Crownów mieszkała tam od czterech pokoleń, a stary Crown był właścicielem drukarni dziedziczonej z ojca na syna, która od pięćdziesięciu lat zapewniała Crownom wygodne, dostatnie życie. Stary Crown miał dwie córki, obie starsze od 01ivera i już zamężne, oraz jeszcze jednego syna, który zginął w katastrofie lotniczej w czasie wojny. Oliver także szkolił się na pilota, ale przybył do Francji bardzo późno i nie zdążył już odbyć ani jednego lotu bojowego.

Po wojnie i po powrocie z Francji osiedlił się w Nowym Jorku, gdzie wraz z dwoma innymi kombatantami założył małą, eksperymentalną spółkę lotniczą. Stary Crown pokrył w tej spółce udział pieniężny Olivera i trzej młodzi ludzie uruchomili niedużą wytwórnię samolotów w pobliżu Jersey City, która przez parę lat pozwalała im jakoś wychodzić na swoje.

Patterson znał 01ivera od czasów, kiedy ten był w college’u na pierwszym roku i starał się zorganizować drużynę baseballową, a Patterson był tak zwanym seniorem w wyższej uczelni. Już wtedy, mimo że 01iver nie mógł mieć więcej niż czternaście, piętnaście lat, Patterson zazdrościł wysokiemu, dobrze ułożonemu chłopcu tej godności i spokojnej pewności siebie, jakie cechowały jego sposób bycia. Zazdrościł też łatwości, z jaką Oliver zbierał najlepsze stopnie na swoim roku, organizował najrozmaitsze drużyny i zespoły i czarował najładniejsze dziewczęta w szkole. Potem Sam Patterson zazdrościł mu wojny, Francji, Nowego Jorku, wytwórni samolotów i dwóch wesołych, zapijaczonych dryblasów, jego wspólników, a kiedy poznał Lucy, zaczął jej zazdrościć Oliverowi. Gdyby ktokolwiek zapytał Pattersona lub Crowna o ich wzajemny stosunek, każdy z nich odpowiedziałby bez wahania, że są najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Patterson był przekonany, że Crown nikomu niczego nie zazdrości.

Lucy miała wówczas kolo dwudziestu lat i od momentu gdy Oliver zapoznał ich z sobą, Pattersona zaczęło nawiedzać nie wyraźne, a pełne melancholii uczucie straty. Lucy była wysoką dziewczyną o jasnych, puszystych włosach, z dużymi, szarymi oczami o cętkowanej tęczówce. Jej twarz miała w sobie coś niepokojąco orientalnego. Bardzo prosty, nieco szeroki nos łączył się równą linią z szerokim, niskim czołem. Oczy Lucy były jak gdyby odrobinę skośne, a górna warga, dziwnie odwinięta, wydawała się nieco zbyt gruba i opadała ostrym, prostokątnym zarysem ku kącikom ust. Znacznie później, kiedy znali się już od dawna, Patterson chciał ją kiedyś określić i powiedział, że wygląda tak, jakby pochodziła z rodu samych blondynek, między które wśliznęła się ukradkiem, może tylko na jedną noc, jakaś prababka, która była tancerką z wyspy Bali. Lucy miała niezdecydowane usta o pełnych wargach, mówiła niskim, jakby lekko zdyszanym i urywanym głosem; zdawało się, że nie jest pewna, czy ludzie zechcą jej wysłuchać do końca. Nigdy nie była modnie ubrana, ponieważ jednak moda tego roku była po prostu szkaradna, wychodziła na tym raczej dobrze. Robiła takie wrażenie, jakby jej ideałem był bezruch, zwłaszcza jeśli chodziło o ręce, które, siedząc, trzymała złożone na kolanach, a kiedy stała, opuszczała równo wzdłuż boków jak grzeczna, dobrze ułożona dziewczynka. Oboje rodzice Lucy nie żyli i nie miała ona żadnych innych krewnych prócz mitycznej ciotki w Chicago, o której Patterson nigdy nie mógł się dowiedzieć nic więcej ponad to, że była tego samego wzrostu co Lucy i przysyłała jej fatalne suknie, kiedy już sama nie chciała ich dłużej nosić. Będąc znacznie starszym i bardziej skłonnym do rozmyślań, Patterson doszedł kiedyś do wniosku, że to lekkie wrażenie dziwaczności i zaniedbania, którego źródłem były ciotczyne suknie, właściwie dodawało Lucy uroku wyróżniając ją spośród innych dziewcząt i młodych kobiet, z których żadna nie dorównywała jej urodą, i budząc ciepłe opiekuńcze uczucie litości dla jej ubóstwa i młodzieńczej nieporadności.

Lucy pracowała wówczas na uniwersytecie Columbia jako asystentka u pewnego badacza-naukowca, który, według relacji Olivera, tkwił po uszy w morskich roślinach jednokomórkowych. Było to nieprawdopodobne zajęcie dla dziewczyny o takiej urodzie, a jeszcze bardziej nieprawdopodobne było to, że wyraźnie oznajmiła 01iverowi o swoim zamiarze kontynuowania pracy po ślubie, zdobycia stopnia doktorskiego i starania się potem o stanowisko wykładowcy, nie rezygnując z własnych planów badawczych. 01iver uśmiechał się pobłażliwie na myśl o tym, że jego przyszła żona jest takim zawziętym naukowcem, że od rana do wieczora zaabsorbowana jest swoimi algami, jak je uparcie nazywał, i dopóki była taka prześliczna, dopóki jej zamierzenia pozwalały na pozostawanie z nim razem w Nowym Jorku, na razie nie protestował.

O ile Patterson mógł się zorientować, byli oboje bardzo zakochani w sobie, chociaż Lucy w towarzystwie zachowywała się dyskretnie i powściągliwie, znowu jak grzeczna dziewczynka, którą nauczono, że wszelkie zwracanie na siebie uwagi należy do złego tonu. Jeśli chodzi o 01ivera, to jego sposób bycia odznaczał się zawsze żartobliwą swobodą i opanowaniem, a pod wpływem obcowania na co dzień z lotnikami oraz przejęcia się ich stylem życia cechy te utrwaliły się jeszcze. Toteż jedynie dzięki temu, że Patterson znał go tak dobrze, potrafił dosłuchać się w stosunku Olivera do Lucy nieustannie wibrującej nuty czułości i uwielbienia.

Krótko mówiąc, była to para wysokich, wspaniałych, niewinnych młodych ludzi i jeśli nawet później, z perspektywy lat, okazało się, że nie byli wcale aż tak wspaniali, to jednak wtedy, gdy oboje stali poważnie przed ołtarzem (w Nowym Jorku, bo Oliver twierdził, że nie chce zapeszyć swego małżeństwa zawierając je w Hartford), Patterson był święcie przekonany, że jest to najwspanialszy związek spośród wszystkich, jakie w tym samym dniu czerwcowym zawierano w Stanach Zjednoczonych.

W czasie uczty weselnej, kiedy Pattersonowi szumiało już trochę w głowie od szampana przechowanego przez starego Crowna od czasów poprzedzających prohibicję, powiedział on w pewnym momencie lustrując nieco złośliwym spojrzeniem gości zgromadzonych przy stole:

– Niesamowite wesele! Nie ma ani jednego gościa, który by mógł się pochwalić, że kiedyś spał z panną młodą.

Ci, którzy słyszeli te słowa, śmiali się do rozpuku. Umocniła się jego reputacja jako kawalarza i jako człowieka, któremu niebezpiecznie jest zanadto się zwierzać.

Wracając nazajutrz pociągiem do Hartford razem ze swoją żoną Catherine, siedział oparty bezwładnie o okno i czuł, jak mu ciąży głowa. Czuł także, że jego małżeństwo, które liczyło sobie trzynaście miesięcy, było pomyłką. Nie można było nic na to poradzić, Catherine nie była temu winna i Patterson wiedział, że nic nie przedsięweźmie w tej sprawie, a tylko będzie dokładać starań, aby jak najmniej cierpień zadawać Catherine z tego powodu. Siedział z zamkniętymi oczami, ostatnie opary weselnego szampana wietrzały mu z głowy. Wiedział, że jego pomyłka będzie trwać długo, spokojnie, w głębokim ukryciu. W owej epoce był cynikiem i pesymistą, toteż uważał za rzecz zupełnie normalną uświa domienie sobie w wieku dwudziestu siedmiu lat, że człowiek się pomylił i że do końca życia nie rozstanie się z tą swoją pomyłką.

Po powrocie z podróży poślubnej 01iver i Lucy żyli przez jakiś czas dokładnie tak, jak sobie przedtem uplanowali. Mieli mieszkanie w Murray Hill, z dużym salonem, w którym najczęściej rojno było od ambitnych młodych ludzi, napływających w tym czasie masowo do Nowego Jorku. Oliver jeździł co rano do małej wytwórni samolotów w pobliżu Jersey City i od czasu do czasu rozbijał się na łąkach lub na słonych równinach w jednym z samolotów, które produkował razem ze swoimi wspólnikami. Lucy wybierała się pięć razy w tygodniu koleją podziemną do swego laboratorium i do alg w dzielnicy Morningside Heights, a po powrocie do domu przygotowywała obiad dla nich obojga, urządzała przyjęcie dla gości albo szła do teatru, rzadziej zaś zasiadała do swojej pracy doktorskiej. Nie nosiła już starych sukien po ciotce, ale okazało się, że w sprawach ubrania miała gust niezdecydowany lub może rozmyślnie surowy, co wynikało z jakiegoś dziewczęcego pojęcia skromności. Dość na tym, że nigdy nie wyglądała na prawdziwą mieszkankę Nowego Jorku.

Patterson przyjeżdżał do stolicy, jak mógł najczęściej, i jeśli tylko się dało – bez Catherine. Miał zawsze swoją kwaterę w mieszkaniu Crownów i do długiej listy rzeczy, których zazdrościł Oliverowi, przybyło jeszcze to mieszkanie i znajomi, którzy w nim bywali. W tym okresie przyszło Pattersonowi na myśl, że Lucy, chociaż się wydawała spokojna i szczęśliwa, robiła jednak takie wrażenie, jak gdyby była gościem w swoim małżeństwie, a nie pełnoprawnym partnerem. Przyczyną tego musiała być w pewnej mierze jej nieśmiałość, której nie zdołała się jeszcze pozbyć, jak również zdolność OHvera do opanowywania każdego towarzystwa, w którym się znalazł, i kierowania nim, oczywiście – zawsze na wesoło, uprzejmie i bez wysiłku, a często nawet bez chęci ku temu.

Po powrocie Pattersona z jednej z takich wizyt w Nowym Jorku Catherine zapytała go, czy – jego zdaniem – Lucy jest szczęśliwa. Zawahał się przez chwilę, po czym odpowiedział:

– Tak, myślę, że tak. W każdym razie – prawie szczęśliwa. I spodziewa się, że z czasem będzie szczęśliwsza…

Ojciec Olivera utonął w morzu w pobliżu Watch Hill, a Lucy w tym samym roku urodziła syna. 01iver pojechał do Hartford, przejrzał książki rachunkowe zakładów drukarskich, przeprowadził rozmowy z matką i z kierownikiem drukarni, po czym wrócił do domu i powiedział Lucy, żeby się zabrała do pakowania, ponieważ będą musieli się przenieść do Hartford na dłuższy okres.

Jeśli było mu trudno rzucić wytwórnię samolotów i rozstać się z Nowym Jorkiem, to przełknął i zdusił w sobie żal w drodze powrotnej z Hartford i nigdy nie wspomniał o tym Lucy ani Pattersonowi, ani też – o ile Patterson mógł się orientować – nikomu innemu. Lucy spakowała notatki zawierające materiały do pracy doktorskiej, której nie miała nigdy napisać, umówiła się na pożegnalne śniadanie ze swoim szefem, który badał jednokomórkowe organizmy morskie, zamknęła drzwi od nowojorskiego mieszkania i wiernie idąc za mężem przeprowadziła się do obszernego domu Crownów w Hartford, gdzie Oliver się urodził i wychował i skąd od tak dawna usiłował się wyrwać.

Patterson cieszył się samolubnie, że miał teraz Lucy i Olivera pod bokiem, o kilka ulic od siebie. Ich dom tworzył ognisko wesołości i ożywienia, jakiego Pattersonowie nigdy nie potrafili rozniecić. Patterson, jako stary przyjaciel i lekarz domowy, wpadał do Crownów po trzy i cztery razy w tygodniu, zasiadał z nimi do improwizowanych posiłków, bywał zapraszany na wszystkie przyjęcia, pełnił przy małym synku funkcję nie tylko lekarza, ale i oficjalnie mianowanego wujka, był powiernikiem i doradcą (tylko w stosunku do Lucy, bo 01iver nigdy nikogo nie prosił o radę), brał udział w planowaniu wakacji i weekendów, był murowanym czwartym do brydża i naczelnym filozofem w rodzinnym kółku. Dom Crownów stał się z biegiem czasu miejscem spotkań towarzyskich większości bardziej interesujących młodych małżeństw w Hartford i właśnie na przyjęciach w tym domu Patterson poznał w różnym czasie dwie piękne panie, z którymi później nawiązał bliższe stosunki.

Nie mógł się zorientować, czy Oliver i Lucy wiedzieli o tych dwóch paniach i o innych jego sekretnych i mniej sekretnych związkach, które w tym środowisku towarzyskim w latach dwudziestych i na początku trzydziestych były właściwie nieuniknione i powszednie. Żadne z nich nie plotkowało ani nie zachęcało innych do plotek i w ciągu całego tego czasu żadne ani na jedną sekundę nie objawiło zainteresowania prywatnymi sprawami innych osób. Jeśli chodzi o Olivera, było to trochę zaskakujące, ponieważ przed ślubem czuł się on dobrze dopasowanym i godnym kompanem lotników oraz innych wesołych drabów, z którymi był na wojnie. Wyglądało jednak na to, że z każdym rokiem znajdował coraz większe zadowolenie w wyłącznym przywiązaniu do żony. Nie było w tym uczuciu sentymentalnej lepkości, lecz tylko szczere, męskie oddanie i ufność, wobec których małżeństwo Pattersona, kiedy o nim pomyślał (czynił to, jak się dało najrzadziej!), wydawało się jałowe i pozbawione sensu.

Co do Lucy, to przeprowadzka do mniejszego miasta i zajęcie się dzieckiem uczyniły ją jak gdyby bardziej dojrzałą i pewną siebie. Teraz już tylko czasami, na dużych przyjęciach, kiedy OUver jak zwykle królował w towarzystwie, ona zaś siedziała prawie zapomniana w kąciku, Patterson przypominał sobie wrażenie, jakie na nim kiedyś sprawiała – że nie jest pełnoprawnym partnerem, lecz gościem w swoim małżeństwie.

Mieli tylko to jedno dziecko. Tony był bystrym i ładnym chłopczykiem, bardzo dobrze wychowanym. Jedynym ujemnym śladem faktu, że był jedynakiem, wydawało się jego nieco przesadne przywiązanie do matki. Jeżeli po powrocie ze szkoły nie zastawał jej w domu albo jeżeli Lucy długo nie wracała z wyprawy po sprawunki, miał zwyczaj siadać na jej łóżku i czekać, a także telefonować z aparatu stojącego na szafce nocnej do rozmaitych znajomych, u których – jak przypuszczał – mogła się zasiedzieć. W wielu zaprzyjaźnionych domach znano dobrze jego cichy, poważny głos mówiący przez telefon:

– Halo, tu mówi Tony Crown. Czy moja mama jest może u państwa? Dziękuję bardzo. Nie, nic się nie stało.

Oliverowi, rzecz jasna, nie podobały się te obyczaje i na pół z czułością, na pół z niezadowoleniem nazywał chłopca „Telefonistą”.

Patterson twierdził, że Tony ma tylko takie wady, z których łatwo mogłoby go uleczyć towarzystwo paru braciszków lub siostrzyczek. Ale Lucy z jakiegoś powodu nie zachodziła w ciążę i kiedy Tony miał dziesięć lat, Crownowie stracili nadzieję, aby mogli mieć więcej dzieci.

Patterson miał później cofać się myślą do tych lat jako do najlepszych w swym życiu. Przyczyną tego nie byli, oczywiście, tylko Crownowie ani nawet przede wszystkim Crownowie. W tym okresie osiągał on stabilizację życiową, powodziło mu się i zdawał sobie sprawę, że otwierają się przed nim szersze i pewne horyzonty. Jednakże dom Crownów z zawsze otwartymi dla niego drzwiami, ze swoją bezceremonialną swobodą, z przyjaźnią 01ivera i powściągliwą serdecznością Lucy, wreszcie z przywiązaniem małego chłopca, podwójnie rozczulającym dla bezdzietnego mężczyzny, ten dom dawał sukcesom Pattersona barwne tło i oprawę, których nie mógłby znaleźć gdzie indziej. Uczucie, jakie żywił do Lucy i które od czasu do czasu określał jako miłość (tylko wobec samego siebie i zawsze z ironicznym uśmieszkiem), sprawiało, że za każdym razem, kiedy naciskał dzwonek u drzwi Crownów, rozpalała się w nim na nowo iskierka oczekiwania i tajemnej radości.

Siedzieli w wygodnym buicku i mknęli z szybkością pięćdziesięciu mil na godzinę w strumieniu innych aut, wracających do miasta w niedzielny wieczór. Patterson znowu spojrzał spod oka na 01ivera.

„Ciekaw jestem – zastanawiał się z lekką złośliwością – jak by on się zachował, gdyby wiedział, o czym przed chwilą myślałem. Jakie to cudowne, że człowiek nie potrafi czytać w myślach przyjaciół.”

– Sam… – odezwał się 01iver nie odrywając spojrzenia od szosy.

– No?

– Jak myślisz, mógłbyś się wybrać jeszcze raz nad jezioro tego lata?

– Postaram się – odparł Patterson.

– Ale zrobisz coś dla mnie?

– Co takiego?

– Daj spokój tym razem pani Wales.

– Co ci znowu do łba strzeliło? – zaczął Patterson, doskonale, jak mu się zdawało, naśladując zdumienie.

01iver uśmiechał się, pochylony lekko nad kierownicą.

– No, no, Sam… – mitygował go łagodnie. Patterson roześmiał się.

– Okej – powiedział. – Zrezygnuję tym razem z pani Wales.

– Mnie tam nic do tego – rzekł Oliver. – Ale Lucy wytoczyła wielką armatę.

– Aa, to Lucy…

Patterson poczuł, że czerwienieje, zrobiło mu się gorąco i w tej samej chwili postanowił, że nie pojedzie już nad jezioro w tym roku, ani sam, ani z panią Wales.

– Ochotniczy Związek Zawodowy Żon występuje w obronie swych członkiń – powiedział 01iver.

Przejechali w milczeniu kilka mil, po czym 01iver znowu odezwał się pierwszy:

Sam, jak ci się wydał ten chłopak? Wiesz, ten Bunner? Okej. Myślę, że będzie dobry dla Tony’ego.

– Jeżeli wytrzyma – zauważył Oliver.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Lucy obrzydzi mu życie – zaśmiał się Crown półgłosem. -

Założę się, że za tydzień dostanę od niej list, w którym mi napisze, że przez Bunnera Tony omal nie utonął, że Bunner nauczył go brzydkich wyrazów i że wobec tego musiała go odprawić. O Boże! – westchnął i pokręcił głową. – Wychować jedynaka to wcale nie takie proste. I jeszcze w dodatku chorego jedynaka. Czasami, kiedy na niego patrzę, dreszcz mnie przechodzi na myśl, co z niego może jeszcze wyrosnąć.

– Wyrośnie jak najlepiej. – Patterson stanął w obronie Tony’ego, wierząc zresztą we własne słowa. – Za bardzo się tym przejmujesz.

Oliver mruknął coś niezrozumiale.

– Czego ty właściwie chcesz? – pytał Patterson. – Żeby ci dać gwarancję, że Tony zostanie wybrany na gubernatora stanowego albo że wygra mistrzostwa świata w wadze ciężkiej? Czym on ma być według ciebie?

01iver zamyślił się i zgarbił trochę nad kierownicą.

– Cóż – powiedział po chwili zwalniając nieco – nie mam na myśli nic określonego. – Uśmiechnął się i dokończył: – Chcę po prostu, żeby wyrósł na takiego człowieka, któremu się w życiu powodzi.

– Nie bój się – uspokoił go Patterson. – Z taką matką i takim ojcem musi chłopak mieć szczęście w życiu. To już jest rodzinne.

01iver uśmiechnął się, ale doktor był pewien, że ten uśmiech wyrażał ironię i gorycz.

– Cieszę się, że jesteś tego zdania – powiedział krótko. „Co tu można wiedzieć? – pomyślał doktor przypominając sobie nagle swoje olśnienie tam, na trawniku, przed kilku godzinami, kiedy mu się wydało, że 01iver jest człowiekiem zawiedzionym w swoich nadziejach. – Ma tak dużo i mimo to uważa, że mu się nie powiodło w życiu. Czegóż on się, u diabła, spodziewa od tego życia?”