39020.fb2
Tony’ego obudziło pohukiwanie puszczyka. Poza tym skopał z siebie kołdrę, bo spał niespokojnie, i teraz było mu zimno. Sięgnął w dół ręką i wciągnął z powrotem kołdrę na łóżko. Pościel piętrzyła się na nim w bezładnym stosie, on zaś drżał z chłodu i czekał, aż się znowu zagrzeje. Nasłuchiwał wołania puszczyka. Teraz były już dwa. Jeden blisko, zaraz za domem, a drugi gdzieś nad jeziorem, nie dalej niż o sto pięćdziesiąt jardów. Pohukiwały do siebie w ciemnościach, raz za razem, monotonnie i jakby z pogróżką, niby Indianie porozumiewający się przed ostatecznym atakiem na siedzibę białych.
Tony nie lubił puszczyków. Nie lubił stworzeń, które hałasują po nocy. A jeżeli już miały sobie tyle do powiedzenia, to dlaczego nie zdecydowały się wyfrunąć naprzeciw i spotkać się w połowie drogi? Ale nie. One wolały siedzieć schowane gdzieś na drzewach i pohukiwać do siebie z ukrycia. Nie podobał mu się także ich sposób latania. Uważał, że w locie puszczyka jest coś tłustego i podejrzanego, a poza tym mógłby się założyć, że sowy i puszczyki śmierdzą, kiedy się do nich blisko podejdzie.
Księżyc już zaszedł i było bardzo ciemno. Tony żałował trochę, że nie śpi w swoim pokoju. Nie dlatego, żeby się bał ciemności. Gdyby nie puszczyki, nic by mu to nie przeszkadzało. Ale to ponure hukanie sprawiało, że – otoczony ze wszystkich stron nieprzeniknioną ciemnością – czuł, jak narasta w niej coś złego, jak się zbliża…
Miał ochotę wstać i pójść do pokoju, aby zobaczyć, która jest godzina. Musiało już być po czwartej, wiedział przecież, że księżyc miał dzisiaj zajść o trzeciej pięćdziesiąt siedem. Mógłby się założyć, że żaden chłopak w tym obozie za jeziorem nie wie, o której godzinie księżyc dzisiaj zachodzi.
Gdyby poszedł zobaczyć, która godzina, zajrzałby także na chwilę do pokoju mamy i trochę by na nią popatrzył. Tylko że mogłaby się obudzić, a wtedy co by jej powiedział? Że się boi ciemności? Z mamą to jeszcze pół biedy, ale mogłaby o tym napisać ojcu, a ojciec pewno by przysłał sążnistą epistołę i nabijał się z tych strachów. Tony nie miał właściwie nic przeciwko żartom i kpinom, ale wolał, żeby z pewnych rzeczy ludzie nie pokpiwali.
Kto powiedział, że mama musi się obudzić? Kiedyś wszedł przecież w środku nocy do jej pokoju, a ona spała tak mocno, że nie słychać było, jak oddychała. Leżała nieruchomo i nawet kołdra nie poruszała się od jej oddechu. Wtedy przeszyła go straszna myśl: „Ona nie śpi. Ona umarła!” Nie mógł tego wytrzymać. Podszedł do łóżka, pochylił się nad nią i palcami uniósł jedną powiekę. Nie poruszyła się wcale. Wprawdzie to ona leżała na łóżku, ale to nie było jej oko. Było to coś pustego, nie widzącego, coś, co nie miało w sobie odrobiny światła. Była to najokropniejsza rzecz, jaką widział w życiu. Nigdy nie wyobrażał sobie, że coś może być równie martwe. Przestraszył się bardzo i puścił powiekę, która opadła z powrotem na oko. Wtem mama poruszyła się i zaczęła mocniej oddychać. Znowu była jego matką. Wyszedł po cichutku z pokoju i wrócił do swojego łóżka. Wiedział, że już nigdy więcej nie zrobi takiej rzeczy. I nic jej o tym nie powiedział. Mnóstwo było takich rzeczy, o których nie mówił nikomu. Na przykład o tym, co to jest śmierć. Ile razy wchodził do pokoju, gdy oni mówili o tym – na przykład kiedy w sąsiednim domu umarł stary Watkins – od razu urywali rozmowę i zaczynali opowiadać coś o pogodzie, o szkole albo o jakichś innych głupstwach. Udawał, że się w niczym nie orientuje, ale orientował się bardzo dobrze. Kiedy miał cztery lata, umarła babcia w Haverford, u cioci. Zawieźli go do dużego, starego domu z oranżerią od tyłu, żeby się pożegnał z babcią. Zapamiętał dwa zapachy z tamtego domu. Zanim babcia zaczęła umierać, w starym domu pachniało szarlotką z jabłek i plackiem z dynią albo z ananasem, a potem był zapach umierania – zapach lekarstw, jacyś ludzie na dole palili papierosy i biegali z wystraszonymi minami. W ostatniej chwili babcia zdecydowała się umrzeć bardzo prędko, tak że nie zdążyli go nawet wyprawić do hotelu. Cały dom był zapchany ludźmi, położyli go zatem spać w małym pokoiku przy hallu, skąd słyszał doskonale, jak przez całą noc chodzili, rozmawiali przyciszonymi głosami i płakali. Przypomina sobie, że ktoś wtedy powiedział: „Ona już odpoczywa w pokoju wiecznym.”
Rozmyślał o tym dużo, ale nie odzywał się ani słowem, wiedział bowiem, że nikomu by się nie podobało, gdyby zaczął mówić o takich sprawach. Doszedł do wniosku, że babcia dlatego zdecydowała się umrzeć tak późno w nocy, że w dzień ludzie mogliby się przyglądać, a ona bardzo by się tego wstydziła. Przez długi czas Tony był przekonany, że tak się to właśnie dzieje: człowiek postanawia umrzeć i umiera. A jeżeli nie postanowił umrzeć, to żyje dalej. Myślał, że człowiek może robić, co chce, z samym sobą. Ale zdarzyła się dziwna rzecz, która wpłynęła na zmianę jego poglądów. Złamał sobie palec u ręki, kiedy chciał chwycić piłkę baseballową. Musiał mieć wtedy z osiem lat. Od tej pory palec pozostał skrzywiony, wygięty dziwacznie w ostatnim stawie. Wprawdzie w jakiś czas po złamaniu przestał go boleć, ale był ciągle skrzywiony na końcu. Można go było wyprostować przyciskając do stołu, zaraz jednak wykrzywiał się z powrotem. Tony popatrzył wtedy na palec i pomyślał: „Przecież to jest mój własny palec. Jeżeli mu powiem: wyprostuj się, to będzie musiał się wyprostować.” Ale palec mimo to pozostał krzywy. Wówczas zaczęło mu świtać w głowie, że choćby człowiek mówił swojemu ciału: „Nie umieraj!”, nic to mu nie pomoże i tak czy owak, będzie musiał umrzeć.
Jest cała masa rzeczy, o których nie można nikomu powiedzieć. Na przykład, szkoła. Ojciec go zapytał, czy ma ochotę wyjechać od jesieni do szkoły, a Tony odpowiedział, że tak, bo wiedział, że ojciec pragnie usłyszeć taką właśnie odpowiedź, on zaś nie chciał mu sprawiać zawodu. Ojciec, co prawda, nic nie mówi, kiedy go spotka zawód, ale i tak można to po nim poznać. To jest trochę tak jak z rozpoznawaniem zapachów. Albo kiedy ktoś szepcze w sąsiednim pokoju i nie można dokładnie zrozumieć słów, ale mimo to wie się, o co chodzi. I wtedy jest o wiele gorzej, niż gdyby coś powiedział. Już dosyć zawodu sprawił ojcu przez swoją chorobę. Tony zrozumiał to obserwując Olivera, gdy ten przyglądał się innym chłopcom w jego wieku.
Wiedział, że ojciec pragnie, aby został kimś ważnym, gdy dorośnie. Toteż gdy go pytano, kim chciałby być w przyszłości, odpowiadał: „Astronomem”, bo nikomu innemu taka myśl nie wpadła jeszcze do głowy. Wszyscy inni chłopcy chcieli być lekarzami, adwokatami albo zawodowymi piłkarzami. Oliver śmiał się zawsze, kiedy Tony mówił o swoim przyszłym zawodzie, ale Tony wiedział, że ojciec uważa to za dowód jego oryginalności nie biorąc zresztą zbyt poważnie jego zamiarów, tak że nie było mowy o żadnych dodatkowych zadaniach ani o zdobywaniu w szkole najlepszych stopni po to, aby móc się dostać do Harvard.
Ale, wracając do szkoły, będzie musiał jednak coś z tym zrobić. Niech sobie będzie szkoła, ale nie myśli się rozstawać z matką.
Gdyby powiedział to ojcu, ojciec zrobiłby znowu taką minę i zacząłby zaraz opowiadać, jak to wszyscy chłopcy dorastając przestają się trzymać maminego fartuszka. „Może by tak pod sam koniec wakacji – rozmyślał Tony – kiedy już będzie za późno, żeby mnie tu na długo zapakowali do łóżka, może by tak dostać jakiegoś ataku? Takiego słabego ataku. Powiem, że mi trochę ciężko oddychać i że mi latają ciemne płatki przed oczami. Jak posiedzę na słońcu przez cały dzień, to się okropnie rozgrzeję i będzie wyglądało zupełnie, jakbym miał gorączkę.”
Ostatecznie, wcale nie było tak źle chorować. Tylko na początku wszystko go bolało, bandażowali mu oczy i co pięć minut zaglądali do pokoju. Potem mama siedziała przy nim codziennie prawie przez cały dzień, czytała mu, rozwiązywała krzyżówki, śpiewała i razem z nim jadła obiad. A kiedy chłopcy przyszli go odwiedzić, on był zawsze górą, bo mógł im opowiadać, jak to o mały włos nie umarł. Żaden inny chłopiec nie mógł się pochwalić, że także o mały włos nie umarł.
Albert Barker chciał to jakoś nadrobić i zaczął opowiadać Tony’emu, jak to jest naprawdę z małymi dziećmi. Według tego, co mówił Albert Barker, kobieta i mężczyzna kładą się razem do łóżka zupełnie bez ubrania i wtedy mężczyzna wchodzi na wierzch, na tę kobietę i mówi do niej: „Rozłóż nogi”, a kobieta zaczyna tak dziwnie postękiwać (Albert Barker próbował to naśladować, brzmiało to tak, jakby ktoś stękał podnosząc ciężką skrzynię), i w jakiś czas potem robi się bardzo gruba, i wtedy rodzi się dziecko. Tony mógłby się prawie założyć, że Albert Barker zmyślił co najmniej połowę tej historii, ale nie miał czasu dokładniej go wypytać, bo właśnie wtedy weszła mama z ciastkami i mlekiem, a czuł, że o tej sprawie, tak samo jak o umieraniu, lepiej nie mówić przy dorosłych.
Albert Barker nie przyszedł już więcej do niego. Chłopcy odwiedzili go parę razy z początku, ale potem przestali, bo nie było nic specjalnego do roboty, a siedzenie ot tak w pokoju, nie sprawiało im przyjemności. Mama mówiła, że chłopcy czekają, aż on wyzdrowieje i będzie mógł się bawić z nimi na dworze, i że wtedy będą tak samo dobrymi kolegami jak dawniej.
W gruncie rzeczy nie było mu przykro, że przestali do niego przychodzić, bo przecież mama siedziała przy nim przez cały dzień. Miałby jednak ochotę zobaczyć się jeszcze raz z Albertem Barkerem, żeby wyjaśnić tamtą sprawę.
Ciekawe, czy Susan Nickerson także wie o tym? Wygląda tak, jakby wiedziała Bóg wie co o Bóg wie ilu rzeczach. Tylko że nie bardzo zwraca na niego uwagę. Od czasu do czasu umawia się z nim na wspólne pływanie albo wstępuje na chwilę, żeby z nim porozmawiać, ale zawsze zdaje mu się, że ona szuka czegoś innego albo że czeka na jakiś telefon, a jeżeli ktoś inny się zjawia, to ona zaraz odchodzi.
Dobrze by było, żeby wakacje trwały trochę dłużej. Tak, gdyby lato było dłuższe, wymyśliłby na pewno jakiś sposób, żeby Susan Nickerson zaczęła się nim interesować. Lato jest lepsze pod tym względem od zimy. W lecie ludzie więcej ze sobą przebywają. W zimie każdy się śpieszy, odsuwa się od ludzi i ciągle ma myśl zaprzątniętą czym innym.
Jeff wyjedzie do swojej szkoły i nie będą się widzieli przez ileś miesięcy. Może już nigdy się nie zobaczą? Nigdy. To niedobre słowo, ale czasami człowiek musi spojrzeć w twarz takim słowom. A nawet gdyby się zobaczyli, to już nie będzie to samo. Co innego kiedy się przebywa z kimś razem przez cały czas, dzień po dniu, a zupełnie co innego kiedy się go widuje raz na parę miesięcy. Po paru miesiącach ten ktoś myśli już o czym innym.
Dlatego właśnie, między innymi, nie chce wyjeżdżać do szkoły: kiedy wróci do domu, mama będzie myślała o czym innym. Dorosłym chyba to nie przeszkadza. Na pożegnanie mówią: „Do widzenia”, ściskają sobie ręce i nic ich nie obchodzi, że nie zobaczą się przez wiele miesięcy, wiele lat – może nigdy? Dorośli naprawdę nie rozumieją, co to znaczy być przyjacielem. Nawet wtedy, kiedy babcia umarła i pochowali ją, ojciec nie bardzo się zmienił. Następnego dnia rano czytał przy śniadaniu gazetę, a zaraz nazajutrz po pogrzebie pojechał, jak zwykle, do pracy. Po tygodniu grywał już w brydża wieczorami, jakby w ogóle nic się nie stało. Tony poczuł dreszcz chłodu i spróbował się lepiej otulić. Żałował, że zaczął rozmyślać o takich sprawach. Mimo wszystko, mógłby się założyć, że gdyby mama umarła, to on nie grałby w brydża w tydzień potem.
Kto wie, czy nie powinien zostać doktorem, naukowcem? Mógłby wynaleźć taką szczepionkę, żeby ludzie żyli bez końca. Zacząłby najpierw od małp. I nic by nikomu nie mówił, aż dopiero któregoś pięknego dnia zabrałby z sobą małpę do sali wykładowej. A tam już wszyscy siedzą zaciekawieni i czekają, co on im powie. A on wprowadza małpę na podium i mówi: „Proszę państwa, czterdzieści lat temu wstrzyknąłem tej małpie nie znaną nikomu moją szczepionkę QY-07. Jak państwo widzą, małpa nie ma ani jednego siwego włoska i może skakać po najwyższych drzewach.”
A potem pilnowałby dobrze, komu dać tę szczepionkę. Najpierw mama i ojciec, i Jeff, i doktor Patterson. Będzie mnóstwo osób, którym odpowie: „Bardzo mi przykro, ale w żaden sposób nie mogę. Nie wystarczy dla wszystkich.” Mogą dawać nie wiem jakie pieniądze. Nie powie, o co mu chodzi, ale sam będzie wiedział bardzo dobrze.
Zaśmiał się cichutko pod kołdrą na samą myśl o tym, jakie miny będą mieli ci ludzie, którym powie: „Bardzo mi przykro, ale nie wystarczy dla wszystkich.”
Obrócił się na bok i właśnie miał zamknąć oczy, żeby dalej rozmyślać o nieśmiertelnej małpie, kiedy zobaczył, że ktoś idzie przez trawnik w kierunku domu. Wstrzymał na chwilę oddech i nie poruszał się, tylko patrzył. Wtem rozpoznał, że to idzie matka w luźnym, rozpiętym płaszczu. Nad samą trawą unosił się lekki opar mgły i zdawało się, że matka płynie ku niemu przez siwe jezioro. Nie odezwał się do niej i poczekał, aż wejdzie na ganek. Stanęła, obróciła się twarzą ku mgłom ścielącym się nad ziemią i przez kilka sekund patrzyła gdzieś daleko przed siebie. Było bardzo ciemno, tylko wąskie pasemko światła wymykało się z wnętrza domu na ganek przez odchyloną zasłonę, lecz Tony widział dobrze, że matka się uśmiecha.
– Mamo! – zawołał szeptem, bo przecież była noc i tak ciemno.
Mimo że przemówił tak cicho, wzdrygnęła się całym ciałem. Podeszła do niego i nachyliwszy się pocałowała go w czoło.
– Dlaczego nie śpisz? – spytała.
– Słuchałem, jak hukają puszczyki. A gdzie ty byłaś?
– Ot tak, poszłam się trochę przejść.
– Wiesz, kim ja będę, jak dorosnę?
– No kim, kochanie?
– Doktorem. I będę robił doświadczenia z małpami. Roześmiała się, pogładziła go palcami po włosach.
– Kiedy się na to zdecydowałeś?
– Dzisiaj w nocy – odparł, ale nie wyjaśnił jej przyczyn tej decyzji. Przyczyny mogły jeszcze poczekać.
– To bardzo ważna noc w takim razie, prawda?
– Tak, bardzo ważna.
Nachyliła się jeszcze raz i pocałowała go. Owiał go ciepły zapach. Płaszcz matki pachniał igliwiem, jak gdyby szła przez las i ocierała się o gałęzie młodych chojaków.
– A teraz już dobranoc, panie doktorze – powiedziała. – Śpij dobrze.
Weszła do wnętrza domu, a on zamknął oczy. Słyszał, jak się porusza ostrożnie, a potem światło zgasło i zrobiła się cisza. „Szczęście, że nie poszedłem do jej pokoju, kiedy się obudziłem – pomyślał Tony. – Pokój byłby pusty i tylko bym się wystraszył.”
Puszczyki już nie hukały, było niedaleko do świtu. Tony zasnął.