39021.fb2 Ludzie millenium - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Ludzie millenium - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

8. Lunatycy

Kobiety łagodnie chodziły wokół mnie, zdejmowały mi buty, rozluźniały krawat. Chinka pochyliła się nad kanapą i rozpięła mi koszulę. Między nami unosił się ledwie wyczuwalny zapach drogich perfum, woń jakiejś niezwykłej pasty do zębów, wspomnienia toalet pierwszej klasy w luksusowych airbusach Cathay Pacific, sobolowych futer i pensjonatów w Hongkongu.

Potem wmieszał się ostrzejszy zapach, szorstki odór benzyny i oleju silnikowego. Motocyklista-duchowny, Stephen Dexter, podłożył mi pod głowę sztruksową poduszkę wręczoną mu przez Kay. Grube kciuki dotykały mojego czoła jak uścisk kapłana wzywającego duszę do światła.

W saloniku był jeszcze ktoś, szczupły mężczyzna w czarnym garniturze. Twarzy tego człowieka nie byłem w stanie dostrzec. Domyśliłem się, że to lekarz, Richard Gould, którego wezwała Kay. Usiadł obok mnie, osłuchując płuca przez stetoskop. Gdy dawał mi zastrzyk, zobaczyłem jego blade ręce i niechlujne paznokcie. Poruszał ukradkiem dłońmi, jak filipiński uzdrowiciel.

Czekając, aż środek przeciwbólowy zacznie działać, położył mi rękę na ramieniu. Poczułem słabość ciała, które przyssało się do mnie jak inkub, zwiotczałe mięśnie lekarza po trzydziestce, wyrwanego przez Kay z popołudniowej drzemki; zapach, nie tak miły jak oleju silnikowego albo pasty do zębów linii Cathay Pacific, wydzielał się z poplamionych rękawów marynarki, jakby wspomnienie niemytych ciał dzieci z zespołem Downa.

Widząc, że prawie usypiam, skończył się mną zajmować i poszedł do kuchni. Pozostali umilkli, gdy zaczął coś mówić i usłyszałem tylko swoje nazwisko. Ktoś zamknął drzwi lodówki i rozległy się kroki, zmierzające korytarzem ku drzwiom frontowym. Krzesła szurały wokół stołu. Zapadając w nieprzytomny półsen, usłyszałem jeszcze dziennik telewizyjny, nadający informację o pożarze w księgarni w British Museum.

Kiedy się obudziłem, Joan Chang siedziała na krześle obok mnie i uśmiechała się przyjaźnie spod równo obciętej grzywki. W kuchni nadal szły wiadomości. Domyśliłem się, że spałem zaledwie kilka minut. Ale poczułem się zaskakująco dobrze, a ból w klatce piersiowej i przeponie był tylko słabym echem wcześniejszego. Przypomniałem sobie jednoznaczne napomknienie o Heathrow, które podsłuchałem, zanim zasnąłem, ale postanowiłem, że na razie nie pójdę tym śladem.

– Panie Markham? Wrócił pan do nas. – Joan pokiwała z ulgą głową, jakby spodziewała się, że ze snu ocknie się ktoś inny. – Kay naprawdę się martwiła.

– Boże, znów oddycham. Ten ból…

– Richard dał panu zastrzyk. – Starła coś z mojego podbródka. – Niech pan odpocznie pół godziny i pojedzie do domu. Jutro pójdzie pan do lekarza. Żebra nie są połamane, ale być może śledziona jest odbita. To chyba te policyjne buty.

– Nie, to zielone wellingtony – znacznie bardziej niebezpieczne.

– Miłośnicy kotów? Kay mi mówiła. – Skrzywiła się ze współczuciem, gdy usiadłem i schwyciłem ją za małe rączki. – Wygląda na to, że naprawdę panu dołożyli.

– Jedyny uświęcony gatunek to koty. – Rozejrzałem się po pokoju, który teraz zdawał się mniejszy i bardziej zamieszkany. Nawet zachmurzony samuraj wyglądał mniej groźnie. – Pani przyjaciel, lekarz, ma szczególne podejście do pacjenta.

– Richard Gould jest wspaniały, szczególnie kocha dzieci. Kay pojechała odwieźć go do domu. – Ściszyła głos, uśmiechając się chytrze. – On nie lubi Instytutu Adlera. Prawdę mówiąc, powiedział, że wszystkich stamtąd powinno się powiesić. Myślę, że dla pana zrobił wyjątek.

– Dzięki za ostrzeżenie.

– Zawsze mówię prawdę. – Rozpromieniła się tryumfalnie. – To nowy sposób na kłamstwo. Kiedy mówi się prawdę, ludzie nie wiedzą, czy wierzyć. Pomaga mi to w mojej pracy.

– Gdzie? W Ministerstwie Spraw Zagranicznych? W Banku Anglii?

– Zbieram fundusze dla Królewskiej Akademii. To niełatwe zajęcie. Wszyscy ci dyrektorzy generalni wielkich spółek sądzą, że sztuka jest dobra dla duszy.

– A nie jest?

– Psuje im mózgi. Galeria Tatę, Królewska Akademia, Hayward… to Walt Disney klasy średniej.

– Ale pani przełknęła te wątpliwości?

– Mam zamiar się zwolnić. Praca tutaj jest ważniejsza. Musimy uwolnić ludzi od całej tej kultury i wykształcenia. Richard mówi, że to tylko pułapka, żeby klasę średnią uczynić potulną.

– Więc prowadzicie wojnę wyzwoleńczą? Chciałbym spotkać się z doktorem Gouldem.

– Spotkasz się, Davidzie. – Stephen Dexter wszedł do pokoju z piwem w ręku. – Potrzebni nam są nowi żołnierze, nawet psychologowie…

Duchowny zdjął swoje skóry. Miał teraz na sobie dżinsy i kraciastą, flanelową koszulę, na pierwszy rzut oka wyglądał na modnego pastora z Chelsea, który pasjonuje się tańcem na linie, weekendowym lataniem i żonami parafian. Był to wysoki mężczyzna o szczupłej twarzy, bacznym spojrzeniu profesjonalisty i mocnej głowie, która we właściwym oświetleniu była prawie przystojna. Nie miał jeszcze czterdziestki. Setki godzin spędzone w otwartej kabinie samolotu spaliły mu twarz. Na czole miał poziomą bliznę, prawdopodobnie wspomnienie z jakiegoś zbyt krótkiego pasa startowego na Filipinach.

Ale blizna była trochę za świeża. Podejrzewałem, że celowo podtrzymuje stan zapalny. Gdy uśmiechnął się do mnie, zauważyłem, że brakuje mu jednego siekacza. Nie próbował nawet ukryć ubytku, jakby obnosił się z nią wszem wobec z wrodzoną skazą w swoim wizerunku. Kay wspominała o tym, że utracił wiarę, ale to było nieomal regułą we współczesnym duchowieństwie. Położył rękę na ramieniu Joan Chang i stali tak, jak nauczyciel z ulubionym uczniem. Jego uczucie było widoczne, ale pozbawione przekonania, co ujawniło głębiej skrytą niedyspozycję psychiczną.

– No cóż. – Stanął przy kanapie, popijając piwo, jak aktor z rekwizytem. – Kay powiedziała, że skopali cię miłośnicy kotów. Do jutra poczujesz się lepiej. Potrzebujemy cię, Davidzie.

– Zrobię, co w mojej mocy. – Ponieważ nie byłem pewien, na co się decyduję, dodałem: – Jeśli będę mógł jeszcze kiedyś chodzić.

– Chodzić? Będziesz biegać. – Dexter przesunął krzesło tak, że lampka na biurku oświetlała jego twarz. Grał zarówno śledczego, jak i podejrzanego, próbując sił w obu rolach. – Przyglądałem ci się dziś rano w sądzie. Sędziowie stanęli wobec czegoś, czego najbardziej nienawidzą – solidny obywatel, gotów poświęcić się dla swoich zasad.

– Mam nadzieję, że taki jestem. Czyż nie dotyczy to nas wszystkich?

– Niestety, nie. Protest to jedno, działania to drugie. Dlatego potrzebujemy cię do naszego projektu.

– Jestem z wami. Ale co to za projekt, dokładnie rzecz biorąc? Pikietowanie biur podróży? Zakaz turystyki?

– Znacznie więcej. Nie robimy tego tylko po to, żeby zadośćuczynić obsesji Kay. – Wiedząc, że mogło to zabrzmieć zbyt ostro, wziął Joan za rękę. Pochylił się na krześle, masując sobie policzki, żeby wywołać kolory na pociągłej twarzy. – Spójrz na świat, który cię otacza, Davidzie. Co widzisz? Niekończący się park tematyczny, w którym wszystko służy zabawie. Nauka, polityka, edukacja – tyle jest tych przejażdżek po naszym wesołym miasteczku. Smutne to, ale ludzie są szczęśliwi, kiedy uda im się kupić bilet i wejść na pokład.

– To jest wygodne, Stephen. – Joan nakreśliła palcem na dłoni znajomy chiński piktogram, duchowny uśmiechnął się. – To się robi bez wysiłku, nie ma co się dziwić.

– Nigdzie nie jest powiedziane, że ludzie mają wieść wygodne życie. Potrzebne są nam napięcie, stres, niepewność. – Dexter wskazał na plakaty filmowe. – Takie wyzwania, jak pilotowanie samolotu przy zerowej widoczności albo nakłonienie zamachowca-samobójcy do wyjścia ze szkolnego autobusu.

Joan zachmurzyła się, jej oczy pociemniały.

– Próbowałeś to zrobić na Mindanao. Cudem uniknąłeś śmierci.

– Wiem. Straciłem zimną krew. – Dexter uniósł głowę i zapatrzył się posępnie na samuraja z wykrzywioną twarzą. – Kiedy doszło do tego, mnie…

– Zabrakło jaj? – Joan wzruszyła ramionami z irytacją. – No to co? Każdemu by zabrakło. Byle idiota może dać się zabić.

– Jaj mi nie zabrakło… – Dexter uspokoił ją niespodziewanie chłopięcym uśmiechem. – Zabrakło mi nadziei albo wiary. Mogłem liczyć tylko na siebie. Dla mnie te dzieci już były martwe. Powinienem pamiętać, kim chcę być. Wtedy wszedłbym do autobusu i został z nimi aż do końca.

– Ale za to teraz jesteś tutaj. – Czekałem, aż Dexter się uspokoi. Rozluźnił mięśnie i szczęka znów przestała chodzić w przeciętej blizną twarzy. – A wracając do tego biura podróży, które próbowaliście zaatakować… Rozumiem, że teraz chodzi o większy cel – na przykład Chelsea Marina?

– Znacznie większy. – Dexter w końcu się odprężył i uniósł dłoń. – Jeden z największych. Dwudziesty wiek.

– Zdawało mi się, że właśnie minął.

– Zwleka z odejściem. Kształtuje wszystko, co czynimy i myślimy. Niewiele dobrego można o nim powiedzieć. Ludobójcze wojny, pozbawienie połowy świata środków do życia, podczas gdy druga połowa kręci się jak lunatyk pozbawiony mózgu. Zapadliśmy w dwudziestowieczny kiczowaty sen i nie możemy się z niego rozbudzić. Wszystkie te hipermarkety i ogrodzone osiedla, gdy drzwi się zamkną, nie umiemy już wyjść. Znasz to, Davidzie, przecież to twoi klienci z wielkich korporacji.

– Wiem. Ale jest pewien problem z cywilizacją śmieci. Klasa średnia ją lubi.

– Oczywiście – parsknęła Joan. – Ona ją zniewoliła. Są nowym proletariatem, jak robotnicy fabryczni sto lat temu.

– Więc jak mamy ich wyzwolić? Rzucić bomby do ich parków rozrywki?

– Bomby? – Dexter uniósł rękę, żeby przerwać Joan. – Mianowicie, jak?

– Siłą, w bezpośrednim ataku.

– Nie. – Dexter wpatrywał się w poplamiony dywan. – Żadnych bomb. Sądzę…

W pokoju zapadła taka cisza, że usłyszałem, jak w kuchni jęczy metalicznie silnik lodówki. Dexter puścił dłoń Joan i po skończonym przedstawieniu odwrócił się, żeby zgasić lampę na biurku. Coś go gnębiło, dotykał palcem blizny na czole i przez to czynił ją bardziej widoczną, jak udzielone sobie niejasne napomnienie. Jego chińska dziewczyna patrzyła na niego z mieszaniną irytacji i troski, wiedząc, że wszedł na niepewny grunt, który może go nie utrzymać. Zastanawiałem się, czy aby nie pozwolił wykorzystać się filipińskim wojskowym do przeprowadzenia ataków lotniczych na partyzantów. Gdy tak siedział obok mnie w odrapanym pokoiku, była w nim jakaś posępna godność, aleja byłem niemal pewien, że to oszust.

Stałem chwiejnie przy oknie, patrząc jak dosiadają harleya. Kay już wróciła i machała im od bramy na pożegnanie. W czarnych hełmach, na ciężkiej amerykańskiej maszynie, wydawali się całkowicie z tego świata: modny ksiądz-agnostyk i jego nadmiernie spostrzegawcza przyjaciółka, motocykliści rzucający wyzwanie spokojnym uliczkom.

W rzeczywistości, z tą swoją naiwną gadaniną o wywróceniu do góry nogami całego stulecia byli kompletnie oderwani od świata. Goniąc nowe millenium, zdarli plakaty biur podróży w centrum handlowym, a społeczeństwo oszacowało straty na dwadzieścia siedem funtów.

Mimo wszystkich moich kontuzji, czułem, że jestem bliższy celu niż oni. Większość demonstrantów, których spotkałem, takich jak Angela na wystawie kotów w Olympii, byli to zdrowi i zdyscyplinowani psychicznie ludzie, ale istniał też margines fanatycznych bojowników o prawa zwierząt, którzy podkładali bomby pod samochody naukowców i byli gotowi zabijać. Może jeden z nich skupił uwagę na turystyce i Trzecim Świecie, może zabłądził do świata Kay, Dextera i Joan Chang? Musiałem rozwikłać ich obsesje i rozwinąć je w świetle dziennym jak tani dywanik.

Siedziałem obok Kay, która wiozła mnie na postój taksówek na King’s Road. Zdawała się być zadowolona z mijającego dnia, a ja czułem do niej wdzięczność za to, że zajęła się kolegą-demonstrantem. Podziwiałem ją za sposób, w jaki obnosiła się ze swoimi lękami, jakby to była kolekcja ulubionej damskiej biżuterii.

Gdy wyjeżdżaliśmy z Chelsea Marina, grupa mieszkańców zbierała się przy biurze administracji osiedla. Silni duchem i pewni siebie zakrzykiwali młodego kierownika, który próbował do nich przemówić. Głosy, wyćwiczone na setkach otwartych dni w szkołach i na konferencjach służbowych, niweczyły wszelkie jego usiłowania, żeby go usłyszeli.

– Co się stało? – zapytałem Kay, gdy przepychała się przez tłumek samochodem. – Wygląda poważnie.

– Bo jest poważne.

– Obława na pedofila?

– Chodzi o opłaty parkingowe. – Kay patrzyła surowo na nieszczęsnego kierownika, który szukał schronienia za szklanymi drzwiami. – Wierz mi, najbliższa rewolucja wybuchnie z powodu parkingów.

Wtedy jeszcze myślałem, że żartuje.