39028.fb2 Lustro Pana Grymsa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Lustro Pana Grymsa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Rozdział pierwszy

Nie było niemal dnia, żeby Agata, wracając ze szkoły, nie zajrzała do tego sklepu. Odkryła go przypadkiem, szukając kagańca dla psa. Takiego kagańca, oczywiście, nigdzie nie było, ponieważ Kusy – ulubieniec Agaty – miał bardzo długi, nietypowy pysk, jak przystało na wybryk natury, jakim był: czarnej maści mieszaniec wilczura z… chartem. Po matce, owczarku niemieckim, odziedziczył wierność i pojętność, po ojcu – ogromnym białym borzoju – przejął jedynie bezczelną pewność siebie i nadmiar samodzielności. To nie Agata, ale sąsiedzi z bloku uznali, że „taki groźny pies” powinien nosić kaganiec, zbyt często bowiem wyszczerzał wielkie, białe i ostre zęby. „On się tylko uśmiecha” – usprawiedliwiała Agata psa, ale ten psi uśmiech jakoś wszystkich odstraszał. Ktoś z rodziny kupił wreszcie odpowiedni kaganiec i dał dziewczynce w prezencie. Agata nie żałowała jednak długich, pozornie bezskutecznych wędrówek, bo właśnie w czasie jednej z nich odkryła ten sklep.

Nikt, nawet najbliższe przyjaciółki, nie został powiadomiony o odkryciu. Agata skrzętnie zachowała je w tajemnicy. Ot, sklep ze starymi, używanymi meblami. Cóż to za tajemnica…? Jakieś rupiecie, graty, trochę wątpliwych antyków… Z pozoru – nic nadzwyczajnego. Ale tylko z pozoru.

Sklep był nad podziw wielki i mroczny. Nic z zewnątrz nie zapowiadało tej jego wielkości. Zza szyb witryny widoczny był tylko nieduży kantorek, a w nim kilka foteli, parę lamp, dwa stoliki. Wraz z otwarciem drzwi rozbrzmiewał dzwonek… nie elektryczny, broń Boże, najprawdziwszy mosiężny dzwonek z serduszkiem. W kilka sekund po jego delikatnym dźwięku spoza zasłony wychodził ten pan. Dziwny pan. Ile razy Agata o nim myślała, tylekroć odczuwała niepokój. A myślała o nim często. Pan miał brodę, wąsy i czarne oczy. Gdy Agata przypadkiem w nie zajrzała, wydawało się jej, że oczy pana Grymsa (sądząc z szyldu, nazywał się Z. K. Gryms) są całkiem bez dna. Jak studnia. Gdy patrzysz w głęboką studnię, której dna nie widać, zawsze wydaje ci się, że jednak coś tam jest. I właśnie takie były oczy pana Grymsa.

Do wejścia zachęciła Agatę śmieszna stara lampa na wystawie, której podstawę stanowił duży łeb psa, wypisz-wymaluj taki, jaki miał Kusy. Już w czasie pierwszej wizyty pan Gryms zachował się w sposób nietypowy. Zamiast burknąć niegrzecznie: „No i co tu się kręcisz, i tak niczego nie kupisz…” – z przesadną wręcz uprzejmością skłonił się przed Agatą i zwięźle oznajmił:

– …godne twojej uwagi meble są tam… – i wskazał ręką na czarną, grubą, pluszową zasłonę.

– Ja i tak nie mam pieniędzy – oświadczyła pogodnie Agata. Brak pieniędzy nigdy nie wydawał się jej nieszczęściem. Nie pragnęła niczego kupować, z upodobaniem za to oglądała różne stare przedmioty, wyobrażając sobie, kim byli ich poprzedni właściciele.

– Nikt ci nie każe kupować. Wystarczy, że obejrzysz to, co mam – powiedział pan Gryms, składając Agacie niemal dworski ukłon.

I dziewczynka poszła za panem Grymsem. Po odchyleniu zasłony jej oczom ukazał się ogromny, zda się nie mający końca, mroczny salon. W słabym świetle kinkietów czerniały niewyraźne kształty mebli. Stały dosłownie wszędzie, niektóre nawet jedne na drugich: przepastne, rzeźbione szafy, rozłożyste kanapy na kokieteryjnie wygiętych nóżkach, tajemnicze sekretarzyki z mnóstwem szufladek, opasłe komody, stoły kwadratowe, podłużne i okrągłe, krzesła, fotele. I lustra. Kilkadziesiąt luster, każde o innym kształcie, w stylizowanych ramach, rzeźbionych w kwiaty, owoce, zwierzęta.

Pan Gryms spojrzał pytająco na Agatę.

– No… – bąknęła dziewczynka – bardzo to… hm… tajemnicze i w ogóle…

– Nie każdy może to zobaczyć – rzekł lakonicznie właściciel. – Dlatego radzę ci, żebyś obejrzała dokładnie – dodał z naciskiem. – Ja czekam w kantorku.

I popchnął leciutko Agatę w kierunku jednej z wypełnionych lustrami ścian. Potem zniknął w labiryncie mebli. Agata długą chwilę stała nieruchomo, chłonąc dziwną atmosferę tego miejsca. Wydawało się jej, że jeszcze czuje zapachy ludzi, którzy używali tych mebli, że widzi delikatny ruch ręki zapalającej wysmukły renesansowy świecznik; niemal słyszała głosy tych, którzy kiedyś, dawno temu, byli właścicielami tych komód, szaf, kanap; przysięgłaby, że widzi, jak z uchylonej szufladki w sekretarzyku wysuwa się plik pożółkłych, przewiązanych różową wstążeczką listów. W mrocznym salonie nadal czaiło się życie – i czekało na wskrzeszenie przez nowych nabywców mebli.

Agata nie bała się. Nigdy nie bała się tego, co często wzbudzało lęk u innych ludzi, a zwłaszcza dzieci. I nigdy nie wiedziała, dlaczego się nie boi. Opowieści o duchach, starych cmentarzach, wampirach i strzygach – którymi dzieci tak lubią raczyć się wieczorową porą, a potem nie śpią ze strachu całą noc – wywoływały u niej jedynie ciekawość i narastające pragnienie, żeby przeżyć coś niesamowitego. Co prawda, życie wydawało się Agacie bardzo interesujące, a nawet piękne, ale tęskniła do niezwykłości. Głęboko wierzyła, że każdy człowiek -jeśli bardzo tego chce – przynajmniej raz w życiu przeżywa coś niezwykłego, choć być może nie zawsze to sobie uświadamia.

Sklep pana Grymsa wydał się Agacie zaczątkiem czegoś niezwykłego. Jeszcze nie wiedziała, co by to mogło być, ale czuła, że nie jest to zwyczajny sklep.

Zaczęła powoli spacerować od lustra do lustra, gładząc ręką złote winogrona, zwisające filuternie nad jednym z nich, to znowu dotykając dwóch potężnych lwów, podtrzymujących owal innego. Luster było tak dużo, że szła wśród ścian mrocznego salonu, niemal ich nie rozróżniając, zamyślona i pełna przyjemnego niepokoju.

Nagły ruch na jednej z błyszczących powierzchni zwrócił jej uwagę. W kolejnym lustrze ujrzała własną twarz w aureoli rozwianych, fruwających włosów. Podniosła ręce do góry, ale poczuła, że jej rude włosy spokojnie spływają ku szyi. Jednak Agata w lustrze nie podniosła rąk, a jej twarz nadal osłaniały rozwiane, jakby poruszające się na silnym wietrze włosy. Za chwilę obraz znikł. W lustrze najzwyczajniej odbijał się mroczny salon z meblami, ale… ale tym razem nie było w nim Agaty, choć stała nadal w tym samym miejscu!

– Ciekawe… – szepnęła do siebie i stała nieruchomo jeszcze parę minut, jakby na coś czekając. I rzeczywiście: za moment w lustrze, najnormalniej w świecie, ukazało się jej prawdziwe odbicie.

– Ono pokazuje nie to, co jest, ale to, co chce pokazać – szepnęła z nutką zadowolenia. – To nie jest zwyczajne, ot takie, lustro.

Stała jeszcze dłuższą chwilę, ale lustro już nie spłatało żadnego figla. Agata wycofała się w labirynt mebli i z pewnym trudem odszukała powrotną drogę do kantorka.

– No i jak? – spytał pan Gryms, gdy wyłoniła się zza zasłony.

– Bardzo ciekawe – powiedziała spokojnym głosem. – Czy te meble są bardzo drogie?

– Zależy które i zależy dla kogo – odparł pan Gryms.

– Aha – kiwnęła głową Agata, nie zdziwiona wcale tą odpowiedzią. – Mogę tu jeszcze kiedyś przyjść?

– Zapraszam cię serdecznie – właściciel ponownie złożył jej dworny ukłon.

I właśnie od tego dnia Agata niemal codziennie, wracając ze szkoły, wstępowała do pana Grymsa. Właściciel witał ją jak dobrą znajomą i bez słowa odchylał pluszową zasłonę. Dziewczynka wchodziła do salonu z meblami i rozpoczynała długi spacer wzdłuż ścian zawieszonych lustrami. Wszystkie – każde w innych, niepowtarzalnych ramach – odbijały tę samą pociągłą, piegowatą twarz Agaty i intensywnie rude włosy. W żadnym nie ukazało się nic innego ponad to, co rzeczywiście znajdowało się przed nim.

– Musiałam mieć omamy – mruczała Agata do siebie, zadowolona, że może użyć tego cudownie, bo egzotycznie brzmiącego słowa „omam”, odnoszącego się do wszystkich niezwykłych i pociągających zjawisk. Agata należała do rzadkiego gatunku osób, które często miały omamy. Widziała to, czego nikt inny nie mógł dostrzec, słyszała dźwięki niemożliwe do słyszenia, czuła zapachy, jakich doprawdy nikt nie czuł. Wątpię, by wielu ludzi umiało dostrzec zatrzymany na ścianie kamienicy cień człowieka, który przeszedł parę minut temu. Agata go widziała. Nie sądzę, by ktokolwiek słyszał w słuchawce telefonu krzyżujące się echa dawno przebrzmiałych rozmów. Agata słyszała. Nie można jednak wykluczyć, że trochę więcej osób posiada dar wyczuwania z zapachu powietrza zbliżającego się deszczu.

– Będzie padać – mówiła dziewczynka, zadzierając głowę i spoglądając w błękitne niebo bez jednej chmurki, i ku zdziwieniu wszystkich pod wieczór zaczynało siąpić. Agata czuła, kiedy na odległej o trzy kilometry łące zakwitła macierzanka; słyszała szum skrzydeł ptaków przelatujących tak wysoko, że nie było ich widać gołym okiem; umiała dostrzec, że powietrze ma różną gęstość w różnych miejscach, i zauważała, że tam gdzie jest najgęstsze – tworzy dziwaczne, ruchliwe i żywe kształty. Ponieważ na ogół nikt jej nie wierzył, gdy opowiadała o wszystkim, co widziała, słyszała i czuła, po prostu przestała o tym mówić.

Agata była doskonale pogodzona ze swą odmiennością, choć nie znała jej przyczyny. Nigdy nie zastanawiała się nad nią. Być może nie wiedziała też o tym, że dawno, dawno temu, gdy człowiek żył jeszcze w naturalnych warunkach, wśród przyrody, a nie w ciasnych, betonowych klatkach miast – jego zdolności widzenia, słyszenia i czucia były całkiem, ale to całkiem inne niż dziś. Tamten człowiek miał bystre oczy ptaka, czujny słuch dzikiego zwierzęcia, nos wyczulonego na zapachy psa. Tamten człowiek był częścią przyrody, a nie jej wrogiem. Agata – nie zdając sobie z tego sprawy – pod wieloma względami była jak tamci, pierwotni ludzie. Można by zaryzykować stwierdzenie, że urodziła się niejako zniewolony od pierwszego dnia życia, spętany cywilizacją człowiek – lecz od urodzenia była wolna. Nikt, nawet jej rodzice, tego nie przeczuwał, gdyż ten dar mają tylko wybrani. Więc też nikt z najbliższego otoczenia nie wiedział, jaka naprawdę jest ta ruda, piegowata dziewczynka, bo w dodatku Agata była małomówna. Tylko Kusy wysłuchiwał jej dłuższych monologów, merdając długim, puszystym ogonem charta i patrząc na nią wiernymi oczami wilczura.

Agata w jakiś niejasny sposób przeczuwała, że pan Gryms również czuje, widzi i słyszy to, co jest niewidzialne i niesłyszalne dla większości ludzi. Wydawało się jej tak, choć nigdy nie rozmawiali o tym ze sobą, gdyż pan Gryms, jak i ona, nie należał do ludzi mówiących bez wyraźnego powodu.

Dziwnego lustra Agata już od dłuższego czasu nie mogła odnaleźć pomiędzy wieloma lustrami w mrocznym salonie. Zapomniała, jaki miało kształt i ornament ram, nie zapamiętała nawet, na której z czterech ścian wisiało. Mimo to czuła, że lustro, jeśli zechce, ujawni się samo. Widać na razie nie miało na to ochoty.

Minęło parę kolejnych dni – i parę kolejnych wizyt w sklepie pana Grymsa. Wszystkie lustra przez ten czas pokazywały gładkie, chłodne i obojętne odbicia rzeczywistości. Każdy na miejscu Agaty już dawno uznałby, że naprawdę miał do czynienia z omamami, ale dziewczynka miała w sobie niezmąconą wytrwałość i nieodgadniony upór. Niemal co dzień, po szkole, bezskutecznie obchodziła powoli wszystkie cztery ściany salonu, wpatrywała się długo w każde z kilkudziesięciu luster, by po chwili bez żalu wrócić do kantorka i pożegnać pana Grymsa.

– Wrócisz jutro, prawda? – pytał pan Gryms wcale nie natrętnie, dziewczynka zaś odpowiadała podobnym tonem:

– Oczywiście. Wrócę.

Choć obraz w lustrze wydawał się jej teraz jedynie grą wyobraźni, Agata zawsze o wiele wyżej ceniła wyobraźnię niż rzeczywistość i bardziej jej zawierzała.

– Jeśli nawet t o mi się tylko zdawało, niechże zda mi się choćby jeszcze raz… – powtarzała sobie z uporem i niczym nie zrażona wracała do sklepu z meblami.

Gdy pewnego razu swobodnie wędrowała od ściany do ściany salonu, przyglądając się w skupieniu błyszczącym powierzchniom luster – niemal bardziej odczuła, niż zobaczyła jakiś ruch na przeciwległej ścianie. Odwróciła się błyskawicznie: w jednym z luster odbijała się, blaknąca coraz szybciej, twarz pana Grymsa, którego tu wcale nie było! Pan Gryms przecież, jak zazwyczaj, przebywał w kantorku! Agata wolno, wcale się nie spiesząc, podeszła do rzędu zwierciadeł. To lustro było zawieszone między lustrem o kwadratowym kształcie, dźwiganym przez dwóch mahoniowych Murzynów z białymi zębami z kości słoniowej, a okrągłym lustrem, podtrzymywanym przez wielkie, przypominające orły, ptaki.

To lustro było z pozoru proste: ot, wydłużony prostokąt, wysokości trzech czwartych przeciętnego człowieka, w ciemnych, prostych ramach. Pan Gryms już się w nim nie odbijał. Agata ujrzała jedynie swoją twarz. Lustro najwyraźniej z niej kpiło, udając, że jest najzwyklejszym w świecie zwierciadłem. Uważnie przyjrzała się jego ramie: na ciemnym drewnie układał się jakiś wyszukany wzór. Były to kształty roślin i zwierząt, jakich jednak nigdy nie widziała – ani w rzeczywistości, ani w kinie, telewizji czy przyrodniczej książce. Dziewczynka ostrożnie dotknęła ramy. Wydało się jej, że dotyka czegoś ciepłego, żywego…

Pan Gryms już się nie pokazał w lustrze. W ogóle nie pokazało się nic szczególnego. Za to pan Gryms w kantorku spytał lakonicznie:

– No i…?

– Czy można u pana coś kupić, czy też te wszystkie rzeczy… – i Agata wykonała nie dokończony, jak jej pytanie, ruch ręką. Pytanie było nadzwyczaj uzasadnione, przez cały bowiem czas, gdy odwiedzała sklep pana Grymsa, nigdy nie zdarzyło się jej spotkać żadnego klienta. Ba! Chwilami wydawało jej się, że jest jedyną osobą, która tu przychodzi.

– To zależy, kto chce kupować – powiedział pan Gryms.

– A ja?

– To zależy co – odparł spokojnie właściciel.

– Mogę przyjść z mamą?

– To będzie zależeć od dnia i paru innych okoliczności – zakończył pan Gryms i ukłonił się dwornie. Agata wyszła.

– Mam propozycję – powiedziała wieczorem do mamy, która akurat cedziła makaron przez sitko. – Rezygnuję z lodów i biletów do kina na cały rok, z wszystkich prezentów na świętego Mikołaja, na Gwiazdkę, urodziny i imieniny…

– W zamian za co? – spytała krótko mama. W domu Agaty wszyscy wypowiadali się zwięźle.

– Chciałabym dostać lustro ze sklepu z antykami.

– Lustro w sklepie z antykami będzie kosztować mnóstwo pieniędzy. Nawet gdyby było całkiem malutkie – mruknęła mama, trąc żółty ser na tarce.

– To jest duże lustro.

– …za bardzo duże pieniądze. No to masz ten kłopot z głowy i spokojnie możesz jeść lody – odparła mama.

Zdaniem mamy temat był wyczerpany. Pytanie „a po co ci lustro?” nie padło. Agata nigdy, już od wczesnego dzieciństwa, nie prosiła o zwykłe prezenty, o lalki, misie, rower, nową sukienkę. Umiała za to zachwycić się jakąś bardzo starą książką w antykwariacie czy tak tajemniczym przedmiotem na „pchlim targu”, że nawet sprzedający nie znał jego przeznaczenia. Agata nie była też próżna i mama nie miała żadnych podstaw, by sądzić, że wymarzone lustro służyłoby jej do adoracji własnej osoby.

– Jeśli pójdziemy jutro na spacer z Kusym, to może wpadniemy do tego sklepu? – zaproponowała Agata.

– Proszę bardzo – zgodziła się mama, której pomysł połączenia spaceru z oglądaniem lustra w niczym nie przeszkadzał.

Nazajutrz Agata z mamą i Kusy stanęli przed sklepem. Agata nacisnęła klamkę – ale ta nie poddała się miękko jak zwykle i nie zadźwięczał cichutko dzwoneczek, obwieszczający otwarcie drzwi. Na wystawie, jak zawsze, stała śmieszna lampa z łbem psa jako podstawą.

– Kusy jak żywy – mruknęła mama. Za szybą było widać kantorek i stojącego za ladą pana Grymsa. Wszystko było po staremu, tyle że drzwi nie pozwoliły się otworzyć.

– Zapukaj – powiedziała niecierpliwie mama. – Nie widzę przecież żadnej kartki w rodzaju „Przerwa” lub „Wyszedłem na godzinkę”. Zapukaj…

– Nie trzeba – odparła Agata. – Nie każdy dzień jest dobry. Pan Gryms tak powiedział. Przyjdziemy jeszcze raz jutro. Albo pojutrze.

– Aha – zgodziła się mama, nie zadając zbędnych pytań, bo również była osobą pogodzoną z wszelkimi dziwnościami.

Nazajutrz, zaraz po szkole, Agata weszła do sklepu i spytała od progu:

– Czy dzisiaj jest dobry dzień?

– Jeszcze nie wiem – odparł pan Gryms. – Każdy dzień ma dobre i złe godziny.

– W każdym razie spróbujemy – powiedziała dziewczynka, jakby ta sytuacja wcale jej nie dziwiła. Agata doskonale wiedziała, że w życiu są dobre i złe godziny, dobre i złe dni, że krzyżują, się one i zmieniają pod wpływem istotnych lub całkiem nieistotnych okoliczności. Bywają też dobre i złe miejsca – i nie daj Bóg, żeby skrzyżowały się ze złymi porami dnia! Agata na przykład dobrze wiedziała, że w każdym mieszkaniu są takie miejsca, w których żaden kot ani pies nie położą się spać, bo natychmiast ogarnia je ogromny niepokój; że bociany, po całych latach zamieszkiwania na dachu jakiegoś domu, nagle odlatują i już nigdy nie powracają, choć ich gniazdo jest wygodne i co roku czyszczone starannie przez gospodarza; że szczury nachodzą jakąś kamienicę, mimo wykładanych trutek i skąpych odpadków, omijają zaś jak zarazę inną, obfitą w żarcie i w której nikt nie kwapi się z podkładaniem trującego ziarna; wiedziała też, że są takie balkony i parapety, na których nie przysiadzie ani na sekundę żaden ptak, mimo sypanych okruszków. Agata miała też świadomość, że są takie z pozoru bezmyślne rośliny, które aż zwijają się z bólu pod ręką nowego właściciela i mimo podlewania schną – wolą umrzeć, niż żyć. Agata to wszystko wiedziała, choć nie bardzo wiadomo skąd. Po prostu miała tę wiedzę w sobie, niejako urodziła się z nią.

W każdym razie zachowanie pana Grymsa od początku wydawało się jej całkowicie naturalne i sensowne. Tego samego dnia, po południu, dziewczynka z mamą i psem znowu stanęły przed sklepem. Drzwi były jednak nadal zamknięte, a klamka nie poddała się naciskowi dłoni. Pan Gryms spokojnie stał w środku, lecz nie wykonał żadnego ruchu, żeby im pomóc. Wręcz udawał, że ich nie widzi.

– Dlaczego on nie otwiera nam drzwi? – spytała niecierpliwie mama.

– Te drzwi nie dla każdego się otwierają – odparła zadumana Agata. – Widocznie dzisiaj także jest zły dzień. Spróbujemy jutro.

– Jak chcesz, mnie to w niczym nie przeszkadza – wzruszyła mama ramionami. A pan Gryms, choć doskonale mógł je widzieć zza szyby, nie podniósł nawet głowy…

Nazajutrz po szkole Agata jak gdyby nigdy nic zjawiła się w sklepie. Zawsze gdy przychodziła sama – drzwi otwierały się bez żadnego trudu. Ani dziewczynka nie spytała o dwukrotnie zamknięte wcześniej drzwi, ani pan Gryms nie powiedział, co o tym sądzi. W milczeniu odchylił zasłonę i wpuścił dziewczynkę do salonu z meblami.

To lustro na początku nie odbiło niczego: ani Agaty, ani salonu z meblami. Było gładką, niezmąconą powierzchnią w srebrzystoperłowym kolorze. Dopiero po dłuższej chwili powoli, powoli, niewyraźnie zaczęło się coś pojawiać. Agata zmrużyła oczy, lecz nie rozpoznała kształtu. Cofnęła się parę kroków… Cień w lustrze zaczął układać się w coś dziwnie znajomego… Minęło kilkanaście sekund, nim Agata rozpoznała, że to jest Kusy… Jej pies Kusy. Lustro całe drżało, falowało, jakby nie chciało odbić wyraźnie sylwetki psa; przypominało to obraz w zepsutym telewizorze. Wreszcie wszystko zniknęło i Agata ujrzała swoją twarz.

– …a może to pies przeszkadza? – spytała pana Grymsa, gdy wróciła do kantorka.

– Niewykluczone – zgodził się pan Gryms.

– …ale to by nie było dobre – szepnęła Agata z namysłem.

– To twoja sprawa – uciął właściciel.

Agata myślała o tym, że osoby i przedmioty, które źle reagują na psy, nie są dobre. Lustro drżało, ni to zagniewane, ni wystraszone, gdy odbijało sylwetkę znajdującego się daleko psa. A drzwi sklepu nie pozwalały się otworzyć, jakby nie chciały wpuścić może właśnie Kusego…?

– …w takim razie muszę się zastanowić – oznajmiła spokojnie Agata i wyszła. Pan Gryms, zamiast ukłonu, posłał jej uważne spojrzenie oczu, w których czaiło się coś nieokreślonego.

Mimo pewnego niepokoju Agata zdecydowała się na jeszcze jedną próbę, a wszystko tym razem przebiegło tak, jak oczekiwała. Gdy wraz z mamą – Kusy został w domu – stanęły przed sklepem, klamka miękko poddała się dłoni dziewczynki i zabrzmiał cichy dźwięk dzwoneczka.

– No proszę… – zauważyła mama, nieco zdziwiona. – Myślałam już, że te drzwi z zasady nie otwierają się przed klientami! Dzień dobry panu…

– Dzień dobry szanownej pani – odparł pan Gryms i skłonił się przed mamą najzwyczajniej w świecie, jak kulturalny sprzedawca w eleganckim sklepie. Miał dziś maniery dobrego wujcia, co zdaniem Agaty nie bardzo do niego pasowało, lecz mamie wydało się miłe.

– Podobno są tu lustra? Czy można zobaczyć? – spytała mama pełnym rezerwy tonem osoby, która nie jest pewna, czy zamierza kupować.

– Ależ oczywiście! Służę pani dobrodziejce! Proszę tu… – uwijał się pan Gryms, wykrzykując banalne zdanka. Ten pan Gryms wcale się Agacie nie podobał, choć o tamtym panu Grymsie również można było powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że był sympatyczny.

Mama na widok ogromnego salonu wydała okrzyk zdziwienia, a potem zaczęła niemal biegać od mebla do mebla i zachwycać się.

– Och, jaka piękna kanapa! Boże mój, ta rzeźbiona szafa to istne cudo! Och, och, cóż za genialny sekretarzyk…!

Agata z najwyższym trudem odciągnęła mamę od sekretarzyka i skierowała w stronę bocznych ścian. Tu mama stanęła jak rażona gromem. Kilkadziesiąt luster naraz – czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Agata spodziewała się podobnej reakcji. Ku swemu zdziwieniu ujrzała, że przy każdym lustrze znajduje się karteczka z niewyraźnie wypisaną ceną. Mama musiała włożyć okulary. I zaraz okazało się – zgodnie z mamy przewidywaniami – że jeśli na przykład lustro z winogronami kosztowało pięćset złotych, to już to z lwami warte było tysiąc pięćset, a przy lustrze z mahoniowymi Murzynami cena podskoczyła do trzech tysięcy złotych!

– Mówiłam ci, że antyki są drogie – powiedziała mama spokojnie, choć z jej oczu nie schodził wyraz zachwytu pełnego żalu.

Na tym lustrze widniała duża, biała kartka z cyfrą 10…

– …tysięcy? – spytała mama, pokazując palcem.

– Dziesięć – powiedział pan Gryms. – Dziesięć złotych.

– Dlaczego?! – krzyknęła mama, patrząc na niego podejrzliwie.

– Ponieważ chcę się go pozbyć.

– Doprawdy… – zaczęła mama wysokim tonem, ale zaraz urwała. Przypomniała sobie piękny i bezcenny rodzinny portret pradziadka, ofiarowany mało sympatycznej kuzynce. Portret pradziadka bowiem cieszył się złą sławą. Całą rodzinę Agaty dręczyły senne majaki. Co rano, przy śniadaniu, tata, mama i Agata, z podkrążonymi oczami, snuli opowieści o sennych koszmarach, w których portret pradziadka odgrywał główną rolę. Nikt jednak nie zdobył się na to, żeby pradziadka sprzedać. Handlowanie przodkiem wydawało się okropnym bluźnierstwem i mogło ściągnąć jeszcze gorsze kłopoty niż senne widziadła. Co innego dać go komuś w prezencie… Obdarowana kuzynka, o dziwo, sypiała zdrowo i bez koszmarów, choć pradziadek wisiał tuż nad jej głową.

– Skoro chce się pan go pozbyć… – szepnęła mama z nagłym zrozumieniem.

– Chcę i jestem nawet gotów ponieść wszelkie koszty transportu – oznajmił pan Gryms łagodnie, acz kategorycznie.

– Proszę bardzo – szepnęła mama.

W kantorku pan Gryms wypisał rachunek na dziesięć złotych i pokręcił korbką od staroświeckiej kasy. Z powagą wsunął pieniądz do małej szufladki. Agata zerknęła ciekawie i bez zdziwienia zauważyła, że w kasie jest tylko maminy banknot.

– Lustro znajdzie się u państwa jutro. Radziłbym je zawiesić w przedpokoju, będzie się ładnie prezentować.

– To lustro ma wisieć w moim pokoju – powiedziała Agata głosem cichym, lecz wykluczającym jakikolwiek sprzeciw.

– To twoja sprawa – rzekł pan Gryms ze swym dawnym, dwornym ukłonem. Agacie wydało się, że w oczach błysnęło mu zadowolenie. – Jeżeli o mnie chodzi, jutro wieczorem wyprowadzam się z tego miasta. To nie jest dla mnie dobre miejsce…

– A sklep? – spytała mama.

– Już mi nie jest potrzebny – oświadczył dziwnie oficjalnie pan Gryms i ukłonił się tym razem w sposób świadczący o tym, że rozmowę uważa za zakończoną.

– Do widzenia panu i życzę szczęścia w innym mieście – powiedziała mama tonem osoby, która dokonała zakupu za tysiąc, a nie za dziesięć złotych. Mama to potrafiła.

– Do widzenia – odpowiedział pan Gryms i spojrzał na Agatę czarnymi oczami bez dna, w których jednak czaiło się coś nieokreślonego.

– Czy pan umie się uśmiechać? – spytała nagle dziewczynka.

– To zależy od wielu okoliczności – odparł grzecznie i Agata uznała tę odpowiedź za prawidłową. Uśmiech rzeczywiście zależy od wielu okoliczności. Tyle że do tej pory Agata nie widziała jeszcze nigdy uśmiechu na twarzy pana Grymsa.