39028.fb2
Pierwsza obudziła się Agata i z niepokojem rozejrzała się po niebie, czy nie widać gdzieś nadlatujących huringów. Ale niebo było nieskazitelnie czyste. Tak intensywnej, naturalnej barwy błękitu dziewczynka nigdy nie miała okazji oglądać na skażonej przemysłową cywilizacją Ziemi.
Kusy otwarł migdałowe ślepia i ziewając szeroko, przeciągnął się na całą długość. Rozciągnięte dokoła ciała śpiących uru wyglądały jak barwne plamy na tle soczystej zieleni.
Nagle dziewczynka znieruchomiała: w krajobrazie zaszła jakaś zmiana. Wszystko było niby jak dotąd: soczysta, zielona trawa, różnokolorowe uru, niewysokie, gęste krzewy wokół… A jednak całość była inna! Agata rozglądała się wokoło zaniepokojona, ale nie umiała dociec przyczyny tego zjawiska.
Czegoś zabrakło czy wręcz przeciwnie? – myślała gorączkowo, śledząc ze skupieniem najbliższy teren. Jakby ktoś czegoś dodał… Ale czego?
Uroda krajobrazu wzmogła się, zwielokrotniła. Zniknęło gdzieś dotkliwe poczucie jego ułomności. Kusy podniósł łeb i rozejrzał się z majestatycznym spokojem. A zatem dziwna, nieokreślona zmiana nie była niebezpieczna, pies bowiem bezbłędnie by to wyczuł. Ta zmiana była nawet przyjemna dla wzroku, co Agata przeżywała teraz z całą mocą. Jakby wzrok odnalazł nowy bodziec do podziwiania piękna przyrody.
Rozbudzone uru przeciągały się leniwie, wyciągając z lubością długie łapy i prężąc ogony… Nagle jeden z nich drgnął i zesztywniał. Zaraz całe stado zatrzymało się w dziwacznej postawie ni to niepokoju, ni rozbudzonej ciekawości. Jednak zwierzęta nie zachowywały się tak, jakby zwietrzyły nagłe niebezpieczeństwo, lecz jakby zaskoczył i poraził je niespodziewany widok. Wszystkie wbiły błyszczące i podekscytowane ślepia w jedno miejsce. Dziewczynka spojrzała…
…wszędzie tam, gdzie krew Kusego rubinowymi kroplami wsiąkła w ziemię – a ziemia z pełnym drżenia westchnieniem przyjęła ten niespodziewany dar – wyrosły wysmukłe, purpurowe kwiaty o strzępiastych, zwiewnych kielichach…
Czerwień niespodziewanie i znienacka powróciła do tego świata. Wydawało się, że cała przyroda śledzi to niezwykłe zjawisko. Nadleciały ptakomotyle i patrząc, zatrzymały się w locie. Drzewa pochylały konary w kierunku purpurowych kielichów, mrucząc coś w swej szeleszczącej mowie. Trawa w ich pobliżu wyginała się w tańcu.
Tylko Kusy spokojnie i leniwie rozglądał się dokoła, przywykły do czerwieni od pierwszych dni swego psiego życia.
Agata delikatnie i z czułością dotknęła purpurowych kielichów. W zamyśleniu pogłaskała ich zielone łodyżki.
…Być może wkrótce podmuch wiatru rozsieje wasz pyłek i z kilkunastu kwiatów wyrośnie kilkaset, cały krajobraz nasyci się czerwienią, jego uroda nareszcie rozkwitnie we wszystkich kolorach tęczy. Oj, Kusy, Kusy, coś ty narobił…?!
I Agata zaczęła się śmiać. Śmiała się długo i swobodnie, a zwielokrotnione echo niosło jej śmiech w dolinę.
– Witajcie, czerwone kwiaty! Witaj, dobra zmiano! Rozkwitaj, siódmy kolorze tęczy! – wołała dziewczynka, tańcząc radośnie. Kusy spojrzał na nią zdumiony, lecz zaraz przyłączył się w szaleńczych podskokach, przyjmując zachowanie swej pani jako zaproszenie do zabawy. Oszołomione uru oderwały ślepia od purpurowych kielichów i zaczęły tarzać się w trawie, figlując jak szczenięta.
Odgłosy niespotykanej w tej krainie wesołości roznosiły się po dolinie, uderzały o zbocza pagórków i echem niosły się dalej i dalej, aż dobiegły do dna doliny.
Widoczne z dala opary burej mgły drgnęły, skłębiły się. Mgła zakotłowała się, wzbiła gęstym kłębem w górę, opadła z powrotem…
Agata tańczyła na polanie, otoczona beztroskimi uru. Kwiaty prostowały łodygi, dumne ze swej niezwykłej urody, i poruszały strzępiastymi płatkami w leciutkim wietrzyku, który nadbiegł, by musnąć je choćby raz.
Bure mgły znowu wzbiły się w górę, jeszcze wyżej, by za chwilę opaść z powrotem. Na dnie doliny coś się kotłowało, przewalało na wszystkie strony jak wielkie, żywe cielsko. Coś, co do tej pory tylko czaiło się w głębi, szykowało się teraz do skoku, ostrzeżone o zmianie radosnymi okrzykami…
Agata, leżąc na brzuchu w trawie, z upodobaniem kontemplowała urodę jednego z purpurowych kielichów. Liczyła płatki, nucąc jakąś melodię bez słów, a uru nadal tarzały się, piszcząc i poszczekując z emocji.
Bura, gęsta, dusząca mgła po raz trzeci wyrzuciła w górę słup oparów i opadła. Teraz już całe dno doliny gotowało się, tętniło utajonym, złowrogim życiem…
Kusy zjeżył sierść i cicho zawarczał. Uru znieruchomiały, wietrząc czającą się grozę.
– Witaj, zmiano, dobra zmiano! – wołała Agata, gdy nagle znieruchomiała, a wzrok jej przywarł do odległego dna doliny.
Uru poruszyły się niespokojnie. Niektóre zjeżyły się i zaczęły warczeć. Całe stado zaczęło dreptać w kółko i drżeć, rzucając na dziewczynkę błagalne spojrzenia.
– Uciekajmy – mówiły te ślepia. – Uciekaj z nami, nie mamy czasu…
– Cicho, cicho… – uspokajała je Agata. – To jest tak daleko… Nic nam nie grozi… Cicho bądźcie…
Lecz uru już skomlały, podwijając pod siebie ogony, i zbiły się w wystraszoną gromadkę. Agata rozglądała się dokoła, lecz nie widziała powodu do ucieczki. Drzewa w łagodnym wietrze nadal kołysały długimi konarami, ostrokolczaste krzewy rozsiewały przyjemny zapach, barwne ptakomotyle trwały w radosnym zadziwieniu nad tym miejscem trawiastego zbocza, gdzie stało dumnie kilkanaście strzępiastych, wysmukłych kielichów.
Uru zaskowytały żałośnie i poderwały się do biegu, ale widok stojącej nieruchomo dziewczynki zatrzymał je. Powróciły, skomląc i chowając pod siebie puszyste ogony.
Agata ponownie spojrzała w głąb doliny. Mgła nadal kotłowała się, wiła, wyrzucała w górę zgęszczone kłębowiska oparów. Ale nie tylko…
– …ona pełznie! – szepnęła strwożona dziewczynka. – Pełznie w tę stronę!
Rzeczywiście. Mgła rozprzestrzeniała się, wysuwając jakby długi język, i pełzła coraz wyżej i wyżej…
Agata stała jak sparaliżowana, nie reagując na naglące, zrozpaczone powarkiwania stłoczonych w ciasne stadko zwierząt. Kusy stał wiernie u jej boku, choć cały drżał i obnażał ostre, białe kły.
Jęzor mgły, bury, zgęszczony, powoli, lecz nieustępliwie piał się w ich stronę, pokonując spiętrzenia gruntu i rozpadliny. Jego kolor w miarę zbliżania się intensywniał, z burego przeradzał się w barwę ciemnej śliwki, przejaśniał się dalej, narastał, aż przybrał barwę żrącego, wściekłego fioletu. Intensywność i agresywność tego koloru była tak uderzająca, że dziewczynka poczuła, iż łzawią jej oczy. A tymczasem Wściekły Fiolet pełzł i pełzł niestrudzenie…
Agata z przerażeniem ujrzała, że wszędzie tam, gdzie przeszedł jęzor mgły, znikały naturalne barwy przyrody. Trawa fioletowiała pod jego cielskiem, by po chwili przemienić się w martwą garstkę popiołu. Fioletowiały krzewy – i rozsypywały się z kruchym szelestem, jak bezbarwne ziarnka piasku. Stojące na drodze Wściekłego Fioletu drzewa rozpaczliwie usiłowały schować konary, ale na próżno… Wszędzie, gdzie dosięgnął ich jęzor Wściekłego Fioletu, konary rozżarzały się intensywną ciemnofioletową barwą, aby po chwili, spopielałe, opaść w bezradnej martwocie na ziemię.
Wściekły Fiolet pełzł niestrudzenie, był coraz wyżej i wyżej, odległość między czubkiem jego jęzora a znieruchomiałą Agatą zmniejszała się z minuty na minutę. Zbite w gromadkę uru pojękiwały i cofały się, patrząc z przestrachem na dziewczynkę, żebrząc wzrokiem o ucieczkę. Lecz Agata stała w miejscu jak skamieniała.
Ona już wiedziała – nie wiadomo skąd wiedziała, bo tak podpowiadał jej niezawodny instynkt: Wściekły Fiolet nie ją, Agatę, gonił, ani przerażone, skomlące jak szczeniaki uru. Uparcie, jakby wykonując czyjś bezwzględny rozkaz, Wściekły Fiolet pełzł do celu swego przeznaczenia, niszcząc po drodze wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu. Zabijał bezlitośnie każdą trawkę, każdy liść i krzew, okaleczał drzewa i ranił ziemię. I pełzł… pełzł… pełzł… Jeszcze pięćdziesiąt metrów… jeszcze trzydzieści… dziesięć…
Uru zawyły i rozbiegły się w popłochu na wszystkie strony, byle dalej od Fioletowej Śmierci. Ptakomotyle wzbiły się jak mogły najwyżej w powietrze. Tylko jeden nie zdążył uciec i jego skrzydła, bijąc bezradnie w powietrzu, najpierw sfioletowiały, a potem spopieliły się i piękny ptak runął w gęstą, pełznącą mgłę, wydając donośny przedśmiertny okrzyk.
Agata stała wyprostowana, ze skamieniałą twarzą. Nie bała się, ale nienawidziła. Nienawidziła tej okrutnej, bezwzględnej siły, niosącej śmierć zielonej dolinie i wszystkiemu, co żyje. Miała równocześnie przeraźliwie jasną i bolesną świadomość, że nie jest w stanie przeszkodzić Wściekłemu Fioletowi w wykonaniu zadania.
Dziewczynka, stojąc nieruchomo, patrzyła, jak Wściekły Fiolet bezlitośnie osiąga swój cel: kilkanaście bezbronnych, purpurowych kielichów, jeszcze przed chwilą cieszących się nowym życiem w blasku promieni słonecznych, najpierw rozżarzyło się barwą intensywnego fioletu, a potem rozsypało w popiół. W tym samym momencie Wściekły Fiolet jakby przygasł, zliliowiał, zróżowiał, zbladł – i bezszelestnie wtopił się w suchą, martwą już ziemię. Nieśmiała, świeżo zrodzona czerwień zniknęła z krajobrazu.
Uru wracały z podkulonymi ogonami i wzrokiem wbitym w ziemię. Wstydziły się swego strachu, wstydziły się oszalałej ucieczki i zdrady przyjaciół. Jednak ich strach był silniejszy od prawdziwie psiej wierności dla dziewczynki i czarnego pobratymca.
– Idziemy w góry – powiedziała Agata bezbarwnym głosem, gładząc tulące się do jej nóg łby. – Nie mamy tu czego szukać. Chodźcie, moje pieski…
Smutny orszak ruszył w górę, opuszczając kotlinkę wokół jeziorka, straszącą teraz martwymi, wypalonymi plamami. Ranne drzewa cicho skarżyły się szelestem ocalałych liści, a barwne, lekkie ptakomotyle zniknęły już dawno, pozostawiając za sobą zewłok spopielałego towarzysza.