39028.fb2 Lustro Pana Grymsa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Lustro Pana Grymsa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Rozdział jedenasty

Droga w górę była powolna i męcząca. Z nieba lał się żar. Gromadka wlokła się noga za nogą, w przygnębieniu, z zatrważającą pamięcią o Fioletowej Śmierci. Widoczne na horyzoncie ciemne kształty gór wydawały się ciągle nieosiągalne, choć męczący marsz trwał już prawie połowę dnia. Wytchnienie mogła przynieść tylko noc.

Gdy wreszcie oba słońca rozpoczęły swą wędrówkę ku krańcom horyzontu i upał zelżał, dziewczynka i zwierzęta poczuły się raźniej. Uszły jeszcze kilkaset metrów pod górę, po czym uru same wybrały miejsce na nocleg w niewielkim wąwozie pomiędzy łagodnymi pagórkami. Zdecydowanie, z jakim rozciągnęły się na zielonej trawie, pomrukując z zadowoleniem, przesądziło sprawę. I choć do zmroku było jeszcze daleko, dziewczynka z prawdziwą ulgą przyjęła decyzję czworonożnych przyjaciół.

Uru nieprzypadkowo wybrały ten wąwóz na miejsce spoczynku. Z jednego ze zboczy tryskało małe, ożywcze źródełko. Wszyscy napili się do syta, Agata zaś z rozkoszą umyła się orzeźwiającą wodą. Zwierzęta natychmiast zasnęły. Zmęczona przeżyciami i marszem pod górę dziewczynka pragnęła iść w ich ślady. Miękkie futro psa znakomicie służyło za poduszkę. Kusy mruczał coś usypiająco.

Mimo zmęczenia sen jednak nie chciał nadejść. Agata ciągle miała przed oczami dumne purpurowe kwiaty nad jeziorem – kwiaty, które w myślach nazwała nieśmiałym zarodkiem czerwieni na pozbawionej tego koloru planecie. O ileż wzbogacił się i wypiękniał krajobraz nadjeziornej kotlinki, jak wypełniły się jego barwy, osiągając nareszcie siedem kolorów tęczy.

Kto przysłał ten zabójczy jęzor mgły? – zastanawiała się Agata.

Czy byli to tajemniczy, niewidzialni oni? Czy oni, mamiąc dziewczynkę sprzecznymi wezwaniami, przysłali Wrzosowego Ludka, żeby wciągnąć ją w moczary i zadać śmierć przez utopienie w błocie? Komu i dlaczego przeszkadza Agata? Im? Czy na pewno oni kryją się za złą siłą z moczarów? Po co w takim razie wzywali ją we śnie, by szła w góry? Właśnie w góry, a nie w głąb doliny…

Agata przypomniała sobie nagle radę strażnika i szybko zdjęła z szyi szmaragdowy kamień.

Może oni zechcą coś powiedzieć? Coś wyjaśnić? I z tą myślą zasnęła. Wysokie, czarne góry wyrosły przed jej oczami prawie natychmiast. Zryte pieczarami, przypominały ruiny jakiegoś wielkiego gmachu. Ten sam Głos powtarzał coś długo i z naciskiem. Brzmiały w nim przestroga, nadzieja, rozkaz i prośba:

– …najkrótszą drogą w stronę gór, słyszysz? Musisz iść najkrótszą drogą! Nie zbaczaj nigdzie, nie zatrzymuj się – powtarzał Głos, zniekształcony chwilami, przerywany, z nie domówionymi słowami, jakby coś usiłowało przeszkodzić mu w dotarciu do mózgu dziewczynki.

– …niech cię nic nie zaciekawi, nie rozglądaj się… Niech nic nie skusi twego wzroku… Najkrótszą drogą w stronę gór… Pamiętaj, że… Tamci chcą nam przeszkodzić… Musisz… Najkrótszą dro…

Agata otworzyła oczy. Uru radośnie tarzały się w trawie. Już zdołały zapomnieć o wczorajszym straszliwym lęku. Kusy przeciągał się, poszczekując towarzysko w stronę gromadki zwierząt. Dzień wstawał piękny, błękitnozłoty i rześki. Agata namacała ręką w trawie szmaragdowy kamień i zawiesiła go na szyi. Z przyjemnością ochlapała się w źródełku, a potem znalazła drzewo z soczystymi owocami. Uru pobiegły za nią i wyskakując w górę jak pingpongowe piłeczki, zrywały je zębami prosto z gałęzi. Kusy, leciutko wykrzywiając pysk i zlizując cieknący sok, również pożywiał się w nie znany mu dotąd, ale jedyny w tych okolicznościach sposób.

Po chwili znowu uformował się podróżny orszak. Na jego czele biegło kilka uru, rozglądając się czujnie dokoła; inne uru biegły po bokach Agaty, a pozostałe zamykały pochód. Koło idącej w środku dziewczynki kroczył dostojnie Kusy, wymachując długim, puszystym ogonem. Oba słońca znajdowały się jeszcze dość nisko nad horyzontem.

– Póki nie jest gorąco, musimy iść możliwie szybko – powiedziała dziewczynka swym współtowarzyszom. Uru, kładąc po sobie uszy, dały do zrozumienia, że słyszą, ba! że lubią słuchać jej głosu. Pojawienie się w ich życiu Agaty przyjęły z wdzięcznym zaciekawieniem, które szybko przerodziło się w uczucie wierności. Uru odkryły, że miłość do człowieka może być ważnym składnikiem ich życia, że miłość ta wprawdzie pęta ich wolność, ale te więzy nie są złe. Było im dobrze z dziewczynką i od razu odczuły potrzebę chronienia jej. Co jakiś czas któryś uru podchodził bliziutko, żeby otrzeć się o nią futrem. Serca zwierząt przenikała wówczas ogromna radość.

Mieszkańcy tego świata z łatwością mogliby sobie zyskać ich miłość i wierność, ale nie są zdolni nawet do takiego wysiłku – pomyślała ze smutkiem Agata. – Ile uczucia marnuje się na tej planecie…

I znowu stanęła jej przed oczami bezbarwna, dziwna ciecz, która płynęła z ran uru zamiast żywej, czerwonej krwi. Może to ona przesądziła o upadku wielkiej i ongiś wspaniałej cywilizacji, której smutnych, symbolicznych ruin pilnuje niestrudzenie ostatni strażnik królewskiego pałacu?

Gdyby ludzie na Ziemi musieli ciągle spać, nie znaliby gniewu, miłości, nienawiści, buntu, przyjaźni i zdrady… Czy byliby zdolni wówczas budować, tworzyć, burzyć, niszczyć i zmieniać, twardo stąpać po swojej planecie i odważnie sięgać do gwiazd? Może kolor czerwony jest nie tylko ozdobą, ale i esencją życia? Jest kolorem nie tylko kwiatu i zachodu słońca, ale i kolorem życia? Dlaczego tu nie ma czerwieni? Co się z nią stało?

Szli pod górę z mozołem, ale mimo to dość szybko. Uru, jakby dbając o dziewczynkę, wyszukiwały najłatwiejsze podejścia, omijając zbyt strome pagórki, pnąc się zakosami w stronę coraz bardziej widocznych gór. Już nie były one jedynie ciemnym, posępnym pasmem na tle nieba; Agata zaczynała wyraźnie rozróżniać ich kształty. Zdawało się jej, że nawet dostrzega czarne otwory pieczar.

– Jeszcze kilka godzin marszu i będziemy na miejscu – westchnęła. – A co dalej? Zobaczymy, byle szybko dojść do podnóża gór…

Nagle wzrok dziewczynki przykuł niezwykły przedmiot. Uru zdawały się go nie widzieć i obojętnie szły dalej. Nawet Kusy, choć wzrok jego bacznie krążył dokoła, nie zatrzymał na tym spojrzenia. Tymczasem Agata stanęła gwałtownie i poczuła, że jej serce trzepoce szybko, jak ptak w klatce.

Na jednym z łagodnych zboczy, kilkadziesiąt metrów od trasy ich wędrówki, zobaczyła… lustro! Lustro! Jej lustro! Jedyna droga do domu! Agata stała niezwykle przejęta, a przez głowę przebiegało jej mnóstwo całkowicie sprzecznych refleksji.

Mam już psa, więc mogę od razu wracać. Nic mnie tu nie trzyma. Nic! – myślała gorączkowo. – Nic?… Czyżby? Ktoś przecież czeka na mnie w tych górach i czegoś ode mnie chce. Nie ściągali mnie tu po to, żebym przespacerowała się po tej planecie, wzięła psa i wróciła do domu. Zmusili mnie do przejścia przez lustro w jakimś bardzo ważnym celu. Widzę to teraz wyraźnie. Przecież wszyscy mieszkańcy tego dziwacznego kraju, choć ospali, senni, bezmyślni, jednak powtarzają z uporem: „Jesteś Ta i musiałaś przyjść”. Czyżbym przyszła jedynie dla przeżycia przygody, czy też jestem tu komuś potrzebna? Ba, niezbędna! „Jesteś Ta, która przyniesie zmianę” – mówili mieszkańcy miasta. Czy przyniosę tę zmianę samą swą obecnością, czy też powinnam coś zrobić? Jeśli tak, to tylko oni, Głos ze Snu, są w stanie mi wytłumaczyć, co mogę uczynić. Mam zatem jakąś misję do spełnienia, choć nie wiem, jaką… Ale dom? Mama, tata, na pewno są zrozpaczeni moim zniknięciem… Ulubione miejsca i przyjaciele, szkoła, ulubiony pokój, a nawet ulubione potrawy i napoje, dobrze znane ulice i pobliska łąka… To wszystko na mnie czeka i tęsknię już za tym…

Myśli skakały jak oszalałe, a tymczasem dziewczynka krok za krokiem, niemal bezwiednie, jak zaczarowana zbliżała się do jaśniejącego w słońcu lustra. Uru zatrzymały się zdziwione i śledziły podejrzliwie jej ruchy. Kusy węszył długim czarnym nosem, unosząc delikatnie górną wargę.

Jest przecież możliwe, że to nie kto inny, ale właśnie oni przysłali to lustro, żebym mogła nareszcie wrócić do siebie – rozmyślała dziewczynka i cały czas zbliżała się do błyszczącej, gładkiej powierzchni zwierciadła, które stało spokojnie i nieruchomo, jakby zawieszone w powietrzu. A zatem nie należy się zastanawiać, tylko wołać Kusego i wejść tam, nie myśląc więcej o tym ponurym świecie, o mieście, ruinach pałacu, o uru i o nich… Ale oni tamtej nocy powtarzali z takim naciskiem: „Idź prosto w góry… nigdzie się nie zatrzymuj… niech nic nie przyciągnie twojej uwagi… śpiesz się…” No więc, co mam zrobić? Doprawdy, nie wiem i jestem taka bezradna…

Agata wolno zbliżała się do lustra. Rzucało ono na zieloną trawę długi, czarny cień.

Może po prostu mu się przyjrzę. Tylko mu się przyjrzę, zobaczę, co w nim tym razem widać, i pójdę w góry – myślała niecierpliwie Agata, a jej nogi niemal same, bez udziału woli, niosły ją w stronę lustra. – Nie mogę zawieść nadziei tych, którzy tyle wysiłku włożyli w ściągnięcie mnie tu. Nie uczynili tego bez ważnej przyczyny, więc zostanę. Ale spojrzę tylko w to lustro i zaraz pójdę…

Lustro błyszczało niespotykanym blaskiem. Blask utrudniał dojrzenie tego, co odbijała jego powierzchnia.

– Muszę jeszcze podejść parę kroków – szepnęła dziewczynka. Znajdowała się już o kilka metrów od głębokiego, czarnego cienia, rzucanego przez lustro na zieloną trawę. Trawa przybrała w tym miejscu głęboki, agresywnie fioletowy odcień. Agata zrobiła kilka kroków.

– To nie jest moje lustro! – zawołała ze zdumieniem. – Moje ma całkiem inną ramę, a to…

Głęboki, czarny cień objął ją swoim skrzydłem i już nie puścił. Usiłowała cofnąć się z jego zasięgu, zaczęła się szamotać niezdarnie, ale trzymał ją w swych objęciach mocno i nieustępliwie.

Zaniepokojone uru i pies ujrzeli tylko, że ich pani znika nagle sprzed ich oczu. Gdy zwierzęta skoczyły do przodu – po Agacie nie było ani śladu. Dziewczynka już nie widziała, jak zrezygnowane i przestraszone stadko układa się w trawie, by poczekać na powrót tej, która tak nagle zniknęła. Tylko Kusy żałośnie skomlał, pełen najgorszych przeczuć.

Tymczasem Agacie, schwytanej w potężny uścisk Czarnego Cienia, zniknął sprzed oczu znajomy krajobraz, gromadka uru, Kusy, słoneczne, dobre światło i kojący błękit nieba. Znajdowała się w mrocznej i pustej przestrzeni, w której wiał lodowaty, obcy wiatr. Dziewczynka miała uczucie zawieszenia w próżni, równocześnie stała w jakimś miejscu i pędziła gdzieś przed siebie w zawrotnym tempie. W tym paradoksalnym nieruchomym pędzie zaczęła powoli dostrzegać dokoła siebie jakieś szybko migoczące kształty. Były zamglone i niewyraźne, z powodu szybkości, z jaką się jej ukazywały, niemal niemożliwe do rozpoznania. Dziewczynka wytężyła całą swą uwagę i nagle zaczęło jej się zdawać, że dostrzega siebie z gromadką uru nad jeziorem, jak skamieniała i zrozpaczona śledzi pełzanie Wściekłego Fioletu.

– To ja – szepnęła nieruchomymi wargami. – Czy ja mogę widzieć siebie? A jednak widzę…

Ku swemu zdumieniu ujrzała, że Wściekły Fiolet cofa się na dno doliny, ale zamiast spopielałej, zranionej ziemi pozostawia za sobą piękną zieloną trawę, wśród której wspaniałą czerwienią rozkwitają wysmukłe kielichy kilkunastu kwiatów.

Więc one żyją? – ucieszyła się, nieruchoma, skamieniała, zatrzymana w jednym miejscu, a równocześnie gnająca gdzieś w oszalałym, niemożliwym do powstrzymania pędzie; widząca samą siebie – wędrującą przez ten obcy świat – i czująca siebie, skamieniałą gdzieś w lodowatej próżni.

Oczy Agaty z czułością przylgnęły do purpurowych kielichów, ale kwiaty zniknęły równie szybko, jak się pojawiły, a ich miejsce zajęło nagle stadko uru rozpaczliwie walczące z dzikimi huringami.

– Huringi znowu ich napadły… – szepnęła z rozpaczą dziewczynka, ale już przed jej oczami znalazły się śpiące spokojnie zwierzęta i walczący samotnie z huringiem pies. Lecz oto nagle dziewczynka i zwierzęta, jakby zapominając o strasznej walce, radośnie kapały się w zielonkawej toni jeziorka. Agata przywarła wzrokiem do tego obrazu i przypomniała sobie, jak bardzo była wówczas szczęśliwa. Nie zdążyła jednak rozsmakować się w tamtym uczuciu, gdyż w ciągu sekundy obraz zmienił się, pojawiło się granatowiejące niebo, a potem wszędzie zaczęły kłębić się gęste, bure mgły. Niebo zniknęło, całkowicie pochłonięte przez opary, a ziemia zrobiła się miękka, mlaszcząca, zapadała się pod stopami tamtej Agaty, idącej we mgle. Ta druga Agata, skamieniała, nieruchoma, a równocześnie pędząca gdzieś w oszalałym tempie, cały czas rejestrowała to wzrokiem. W tej mgle błąkało się gdzieś stadko uru, lecz za chwilę zniknęło i wtedy pojawił się pies…

Tamta Agata tonęła w bagnie, a nad nią pochylał się Kusy, by za moment zniknąć. Tamta Agata czuła straszny odór rozkładającej się zgnilizny, a bagno podchodziło jej już do szyi… do piersi… do pasa…, ale już stała na zbawczej kępie trawy i słyszała własny, niezrozumiały krzyk.

Gdzie zniknął Kusy? – myślała z niepokojem ta Agata, skamieniała, nieruchoma, owiana lodowatym wiatrem i mająca uczucie, że mknie gdzieś w zawrotnym, oszalałym, niemożliwym do wstrzymania locie.

Wtem koło tamtej, zagubionej na moczarach Agaty pojawił się malutki, pokraczny Wrzosowy Ludek i prowadził dziewczynkę za sobą… nie, dziewczynka szła z mozołem pierwsza, a Wrzosowy Ludek biegł za nią…

Nie, nieprawda – myślała ta Agata. – Ja i Wrzosowy Ludek idziemy gdzieś razem, ale dlaczego tyłem? Idziemy przecież plecami do kierunku drogi…

Ku swej radości ta Agata ujrzała, że tamta Agata wydobywa się z oparów mgły i już znajduje się pod pięknym, słonecznym niebem, oddycha pełną piersią i ociera z czoła pot, od obu słońc bowiem spływa niezwykle silny żar…

Nie wolno wierzyć Wrzosowemu Ludkowi – myśli ta Agata i z ulgą widzi, że Wrzosowy Ludek rozwiał się, a tamta dziewczynka z płomiennoczerwonymi włosami jest już w ruinach królewskiego pałacu i wita się ze strażnikiem… Nieprawda, nie wita się, lecz żegna, najwyraźniej w świecie żegna się, a potem mimo to wchodzi w ruiny i razem ze strażnikiem ogląda tajemniczy obraz w wieży Astronomów, a potem, klęcząc, przegląda wielką, zniszczoną, lecz jedyną ocalałą księgę z ogromnej ongiś biblioteki króla Tutaina. Czerwień… czerwień królewskiego płaszcza na obrazie – i smutny mrok zrujnowanej biblioteki, kalekiego świadka dawnej bogatej kultury tego świata…

To przecież było na odwrót – myśli ta Agata, skamieniała, boleśnie bezradna, podczas gdy tamta już opuściła ruiny i idzie tam, gdzie na horyzoncie coraz szybciej zbliża, się miasto, z daleka koronkowe, z bliska przygnębiające zaniedbaniem i nieuchronnie nadchodzącą śmiercią…

To było na odwrót – myśli niespokojnie ta Agata. – Najpierw byłam w królewskiej bibliotece, a potem w wieży Astronomów… A jeszcze wcześniej byłam w mieście, a dopiero później trafiłam do królewskich ruin… Nic tu się nie zgadza, nic nie rozumiem… Co się ze mną dzieje? Dlaczego jestem tu, uwięziona, nieruchoma, choć mknę gdzieś z oszałamiającą prędkością, a równocześnie moje drugie ja błąka się po tym świecie, przeżywając jeszcze raz to samo, choć w odwrotnej kolejności…?

I nagle dziewczynka, skamieniała, choć pędząca, owiana lodowatym, obcym wiatrem, uwięziona w czarnym skrzydle potężnego, złowrogiego cienia – krzyczy głośno, pojmując z całą ostrością, co dzieje się z nią i z tą drugą, czyli z nią samą, choć w drugiej osobie:

– Oni zawracają czas!

Nim jeszcze ostatnie słowa padły w głuchej, zimnej i mrocznej przestrzeni, Agata już widzi siebie w mieście, otoczoną drobnymi, ruchliwymi istotkami o włosach we wszystkich – z wyjątkiem jednego – kolorach tęczy. Po chwili dziewczynka jest z powrotem za murami miasta i wspina się coraz wyżej i wyżej…

…jeszcze chwila i znajdzie się na rozległej wyżynie, w miejscu, gdzie po raz pierwszy postawiła stopę w tym obcym świecie, pełnym zrujnowanych pamiątek po dawno umarłej świetności. Agata już wie, że jeszcze chwila i nie będzie jej tu. Czas zawróci ją w jej własny świat, popchnie na drugą stronę lustra. I wszystkie wysiłki nie znanych jej, choć niestrasznych mocy z gór pójdą na marne. Agata nie wykona misji, którą oni ufnie złożyli na jej barki – zapowiadając wszystkim jej nadejście i zmianę, dobrą zmianę, którą ze sobą przyniesie. A Agata już teraz doskonale wie, jaka ma być ta zmiana i co ona może zrobić dla smutnych mieszkańców skazanego na nieuchronną zagładę miasta… Aż dziwne, że do tej pory tego nie pojęła, choć jest to tak proste, tak oczywiste i od początku przejrzyście zawarte było w słowach mieszkańców miasta, strażnika, w poczynaniach Wściekłego Fioletu…

Czy ona, Agata w dwóch osobach, może pozwolić, żeby jakaś zła, ciemna siła uniemożliwiła spełnienie wielkich nadziei tych z gór? Czy może ot tak wrócić do domu?

– Muszę coś zrobić! – krzyczy dziewczynka nieswoim głosem, pełna rozpaczy i bezradna jak dziecko. – Muszę coś zrobić! Chcę im pomóc! Muszę im pomóc!

Wyżyna, na której Agata pojawiła się po raz pierwszy, przekraczając nie stawiające oporu ramy zwierciadła, już zbliża się, a wraz z nią idzie noc w oszałamiającym tempie zawracanego czasu, bo właśnie w nocy dziewczynka pojawiła się w tym miejscu…

– Muszę! Muszę! – woła Agata obcym, ostrym głosem. – I wiem, co robić! Wiem! Już wiem!

Tamta Agata z wyżyny, w rytm myśli Agaty skamieniałej, choć gnanej w straszliwym tempie zawracanego czasu, wyciąga przed siebie rękę… Ręka jest ciężka, niemal obca i czują to obie Agaty… Tamta, zawracana coraz szybciej i szybciej w stronę miejsca, gdzie już na polanie widać drugą stronę lustra, a w lustrze wyraźnie odbity pokój w rodzinnym domu, chwyta gwałtownym ruchem za ostry, kolczasty krzew, który właśnie wyrósł tuż koło niej. Jak to dobrze, że tak dużo tych krzewów na wyżynie, bo Agata już wie, co ma robić i jaka jest jej misja…

Dłoń tamtej Agaty zaciska się, ostre kolce ranią mocno i boleśnie delikatne wnętrze dłoni, dziewczynka krzyczy – ale ta Agata, oglądająca wszystko z miejsca, gdzie jest lodowata pustka i równie lodowaty wiatr, czuje także dobry, potrzebny ból.

I w tym samym momencie obrazy przed jej oczami przestają migotać w straszliwym tempie zawracanego czasu. Czarne skrzydło potężnego cienia drży, blaknie, rozwiewa się. Cichnie lodowaty wiatr. Tamta dziewczynka znika z wyżyny i Agata czuje, jak stapia się z nią znowu w jedno…

Gromadka uru patrzy na nią z podejrzliwym zdziwieniem, a Kusy szczerzy białe kły. Ale po chwili zwierzęta przypadają do niej z wesołym skowytem, szczęśliwe, że ją odzyskały. Potoki promieni spływają na trawiaste zbocze, wspinające się coraz wyżej ku coraz bliższym górom.

Agata wolno prostuje zranioną ostrymi kolcami dłoń, z której dużymi kroplami spływa rubinowa krew. Jedne z nich wsiąkają w ziemię, a ona z głębokim westchnieniem przyjmuje ten niespodziewany i cudowny dar. Inne krople, nim dotkną ziemi, przemieniają się w ptaki o niemal wszystkich odcieniach czerwieni – i ptaki te z radosnym, wyzywającym świergotem wzbijają się wysoko w powietrze. Są już niedosięgłe dla mrocznych, pełzających sił, dla złej magii, czającej się w głębi tej doliny.

Purpurowe kwiaty ponownie rozwierają swe kielichy. Są większe, piękniejsze – i wyrastają już nie kilkunastoma, ale setkami wysmukłych łodyg. Pobliskie drzewa nagle rozbrzmiewają szeleszczącym liśćmi śpiewem i aż czerwienieją od przysiadłych na ich konarach ptaków. Do śpiewu drzew i traw przyłącza się radosny ptasi chór.

Agata kładzie się w trawie, wtula w nią twarz, pełna ulgi, wyzwolona od lęku, spokojna o tę świeżo zrodzoną czerwień. Ona już się nie podda i dziewczynka to czuje. Czerwień, zrodzona z bólu i krwi człowieka z innego świata, bezinteresowny dar dla innych ludzi, zwycięży złą magię, obezwładni złe moce i coraz bujniej będzie się krzewić w całym tym kalekim, choć pięknym świecie. Przywróci mu zdrowie i urodę. Agata już to wie.

Uru i Kusy idą w ślad za swoją panią. Rzucają się w trawę, tarzają się w niej, radośnie poszczekują, tworząc barwne, rozszalałe kłębowisko. Za chwilę już stoją, dysząc, z wywieszonymi językami, gotowe do dalszej drogi.

– Idziemy, pieski! – podrywa się Agata i mały orszak rusza ku coraz bliższym górom.