39028.fb2
Każdy krok zbliżał ich ku górom, które zajęły teraz cały rozległy horyzont. Nad głowami podróżnych z radosnym śpiewem przelatywały ptaki o piórach w pełnej gamie czerwieni. Ptaki jakby nie chciały rozstać się z Tą, za sprawą której poczęło się ich życie. Ptasi śpiew nie tylko ożywiał martwą do tej pory przyrodę, ale dawał maszerującym poczucie bezpieczeństwa. Ptak śpiewa tylko wtedy, gdy jest swobodny, wolny, niczym nie zagrożony.
Agata szła, czując w sobie jakąś niezwykłą lekkość. Co jakiś czas przystawała i odwracając głowę, spoglądała za siebie, gdzie cały czas wśród zielonych traw purpurowiały kielichy świeżo wyrosłych kwiatów. Dziewczynka uśmiechała się wtedy i w zadumie oglądała skaleczoną dłoń.
Po paru godzinach szybkiego marszu znaleźli się u stóp gór. Wydawały się jeszcze wyższe i smuklejsze niż z oddali. Rzecz dziwna, ale uru robiły wrażenie, że są tu zadomowione. Nie czekając, aż Agata wybierze drogę, skręcały w lewo, w prawo, to znowu biegły prosto jakąś sobie tylko znaną ścieżką. Kierowały się ku najwyższemu ze szczytów, którego ostry wierzchołek wystawał samotnie sponad stromej ściany. Uru biegły chyżo po stromiźnie, jak górskie kozice, przystając co chwilę, by poczekać na dziewczynkę z psem.
Wspinaczka trwała długo i Agatę mocno zmęczyła. Dokoła nich gęstniał rosnący na zboczu góry las, poprzetykany spiętrzonymi głazami, to znowu leżącymi w poprzek drogi zarośniętymi mchem pniami wielkich drzew. Uru biegły zakosami, wybierając w miarę gładką drogę, którą znaczyły jakby naturalne przecinki między głazami.
Czasami Agacie wydawało się, że idą ścieżką wydeptaną przez ludzi. To znowu dałaby głowę, że w cieniu drzew dostrzega jakieś szybko przemykające sylwetki. Jednak uru nie zdradzały zaniepokojenia, a Kusy biegł za nimi, wesoło machając puszystym ogonem.
Nagle na zboczu góry otwarła się czarna czeluść. Przed nimi znajdowało się wejście do ogromnej pieczary.
– To miejsce mi się śniło… Do tego miejsca oni mnie wołali – szepnęła dziewczynka, patrząc z obawą w mroczny otwór.
Ku jej zdumieniu uru nie zatrzymały się, lecz zdecydowanie wbiegły w skalny korytarz, jakby znały go doskonale. Jeszcze przez moment Agata widziała w mroku ich kolorowe ogony, potem jej wierni towarzysze wędrówki zniknęli w gęstych ciemnościach. Agata, nie wahając się dłużej, weszła w głąb jaskini. Kusy kroczył dzielnie u jej boku na lekko sztywnych łapach, nie objawiając jednak lęku, lecz tylko ostrożność.
Po przejściu kilkudziesięciu kroków dziewczynka dostrzegła po prawej stronie jakiś kręty korytarz. To tu za skalnym załomem zniknęły uru. Agata, trzymając się ręką futra Kusego, odważnie weszła w ciemność. Wyczuwając stopami kamienisty grunt, posuwała się wolno wzdłuż skalnej ściany. Po pewnym czasie ciemność zaczęła szarzeć, jakby skądś przedostawało się skąpe dzienne światło. Jeszcze kilka kroków, dwa ostre zakręty – i przez otwory w kamiennym stropie wpłynęły słoneczne promienie. Gdzieś w głębi góry słychać było radosne poszczekiwanie uru.
Dziewczynka przyspieszyła kroku. Skalny korytarz, wijąc się, rozszerzał się stale i jakby wznosił. Po chwili promienie słońca zniknęły, a ciemność rozpraszały z rzadka umieszczone pochodnie. Ich blask był jednak mdły i Agata zastanawiała się przez moment, dlaczego, ale szybko odkryła, że przyczyną znowu jest brak czerwieni. Ogień pochodni dawał wyłącznie słabe, żółtawe światło, brakowało mu charakterystycznych czerwonych jęzorów i właściwej ogniowi energii.
W ciepłym blasku pochodni dziewczynka ujrzała na ścianach korytarza rysunki gwiazd, zwierząt, roślin. Pełgające płomyki ożywiały ich martwe sylwetki. Ku swemu zdumieniu Agata dostrzegła wyrysowane czystą, czarną kreską zwierzęta, w takim bogactwie i rozmaitości, jakiej nie zauważyła w tym świecie nawet na płaskorzeźbach w ruinach pałacu. Były tu słoniopodobne olbrzymy, skoczne jelenie, ociężałe nosorożce i groźne niedźwiedzie – niemal takie same jak w ziemskim świecie.
A ja w całej mojej wędrówce spotkałam tylko cztery gatunki zwierząt i ptaków: huringi, uru, ptakomotyle i zającopodobne… – pomyślała Agata. – Czyżby cały ten zwierzęcy świat wyginął? Dlaczego?
Ożywiona przez ogień przyroda tego świata – utrwalona w twardej kamiennej ścianie – była równie bujna i bogata w gatunki jak ziemska. Tam, na zewnątrz góry, nie zostało z tego bogactwa niemal nic.
Nagle w ścianie korytarza ukazała się niewielka, jasno oświetlona komora. Korytarz wił się dalej – a komora przypominała małą kaplicę. Agata przystanęła i zajrzała do środka. Na skalnych półkach, w świetle kilkunastu pochodni, lśniło coś tak ogromnym blaskiem, że dziewczynka musiała zmrużyć oczy.
– Klejnoty! Jakie piękne, niezwykłe klejnoty! – szepnęła do siebie.
Na kamiennych głazach spoczywały złote diademy, naszyjniki, bransolety, pierścienie i kolie, ozdobne w niezwykłe roślinne i zwierzęce ornamenty, jarzące się od drogich kamieni o barwie szafiru, szmaragdu, rubinu… Tak, był tu także rubin – jeden z najpiękniejszych odcieni czerwieni w swym pysznym, gorącym blasku. Honorowe miejsce zajmowała niezwykłej urody złota korona.
– Klejnoty króla Tutaina. Wszystko, co pozostało z jego potęgi… – usłyszała Agata za sobą głos. Wydał się jej Głosem ze Snu, więc nie odwracając głowy, odparła:
– Jeśli z potęgi króla Tutaina zostało tylko złoto i drogie kamienie, to można powiedzieć, że nie zostało z niej nic. Co komu z martwych, choć pięknych przedmiotów?
– Masz rację – szepnął Głos za jej plecami. – Do tego stopnia nic, że nawet tej zaklętej w martwym rubinie czerwieni nie byliśmy w stanie, za pomocą magii, przeobrazić w czerwień żywą i zbawczą, bez której nasz świat umiera… Dopiero ty dokonałaś pierwszego cudu…
– Ja wiem, ja już to sama odkryłam – powiedziała z dumą Agata. – Długo nie mogłam niczego pojąć, choć zostawiliście dla mnie tak przejrzyste znaki, ale teraz już wiele rozumiem…
– A za chwilę poznasz całą zagadkę życia i śmierci – szepnął Głos.
Ten głos wydawał się Agacie znajomy. Dziewczynka powoli odwróciła głowę przekonana, że za nią nie ma nikogo, że mówi do niej Głos ze Snu. A jednak w mroku skalnego korytarza, w ciemnej, powłóczystej szacie, z wijącym się wężem wokół głowy, stał wysoki mężczyzna. Jego oczy były tak czarne i przepastne, że wydawały się jak studnia bez dna…
– To pan… – szepnęła dziewczynka. – Mogłam się tego domyślić. Teraz widzę, że niewiele wiem i mało sama odkryłam…
– Chodźmy! – powiedział pan Gryms, składając dziewczynce niski, dworny ukłon. Wydawał się wyższy i młodszy niż w sklepie z antykami.
Wijącym się korytarzem przeszli kilkadziesiąt metrów, po czym przed oczami dziewczynki rozwarła się wielka – tak wielka, że wydawało się, iż nie ma ścian ani stropu – pieczara. Pośrodku, wokół płonącego ogniska, leżały rozciągnięte beztrosko uru. Kusy zaraz dołączył do nich i obyczajem wszystkich psów wbił ślepia w pełgające języczki mdłego ognia.
Nagle z mroku jaskini w krąg bijącego od ognia blasku wstąpiły cztery wysokie postacie, ubrane, jak Gryms, w długie, ciemne, powłóczyste szaty. Małe węże wiły się wokół ich głów.
– Witaj nam, Ta, Która Przyszłaś! – powiedział dźwięczny głos, tym razem naprawdę ten, który mówił do niej we śnie; niski, o pełnej barwie, urzekający, nakazujący posłuch, obezwładniający umysł. Jedna z wysmukłych postaci wyciągnęła ku Agacie w powitalnym geście szczupłe ręce, przybrane kilkoma bransoletami w kształcie skręconych wężów…
– Nie mogliśmy wyjść ci naprzeciw, nie dlatego, iż nie mieliśmy siły, choć i to jest prawda, lecz nie chcieliśmy, by Wielka Istota Kosmiczna sądziła, że czarodziejską mocą przyśpieszamy bieg rzeczy lub chcemy go zmienić.
– Kim jest Wielka Istota Kosmiczna? – spytała Agata.
– Jest Nad-Rozumem, Nad-Mądrością, Nad-Wszelką Władzą. Jest – i jej nie ma. Nie widzisz jej, ale czujesz, nie słyszysz, ale wiesz, że ona słyszy. Jej podlegają wszystkie planety i gwiazdy naszego wszechświata, który jest skrzyżowany w kilku niewidocznych punktach z waszym. Przypuszczam, że w waszym świecie na Księżycu, Ziemi czy Marsie są takie miejsca, w których dzieje się czasami coś niezwykłego, czego nawet najwięksi uczeni nie są w stanie wyjaśnić. To są właśnie miejsca, w których nasze wszechświaty krzyżują się. Gdy ktoś przypadkiem trafi w takie miejsce, czasem ogarnia go szaleństwo, a czasem znika bezpowrotnie, gdyż trafia do naszego wszechświata. Za naszych czasów było kilka takich przypadków. Muszę ci powiedzieć, że ludzie z Ziemi czuli się u nas całkiem dobrze, choć bardzo tęsknili. Niestety, nie mogliśmy im ułatwić powrotu, gdyż byłoby to ingerencją w zamiary Wielkiej Istoty Kosmicznej. Ludzie ci trafili do nas w najlepszym okresie panowania króla Tutaina…
– I mówicie, że to za waszych czasów? – zdziwiła się Agata. – Król Tutain ponoć zakończył panowanie trzysta lat temu!
– Masz rację, ale my jesteśmy nieśmiertelni – szepnął pan Gryms. – Wprawdzie nasze ciała żyją krótko, ale pamięć, rozum, doświadczenie i magiczny talent zostają, przechodząc w następne ciała. Jeszcze nie wiesz, kim jesteśmy…
– Wiem – przerwała Agata. – Wiem, kim jesteście. Widziałam starą królewską bibliotekę w ruinach pałacu. Jesteście królewskimi magami i czarownicami!
– Mylisz się! – powiedziała kobieta, a wąż na jej włosach wpił w dziewczynkę zielone, nieruchome oczy. – Nigdy nie byliśmy w służbie u żadnego z władców. Jesteśmy i zawsze byliśmy wolni, a sztukę magiczną uprawiamy wyłącznie dla dobra wszystkich istot naszego świata, a nie dla potrzeb panujących. Niestety, Eta i Hiks, nasza siostra i brat, złamali tę zasadę, uwierzyli, że oddając swą sztukę na usługi władcy, umocnią nie tylko królewską, ale i własną potęgę. To oni sprowadzili zgubę na nasz świat i właśnie oni chcieli cię zabić najpierw na bagnach, potem wysyłając stado dzikich huringów, a wreszcie usiłowali usunąć cię z naszej planety, zawracając czas. Są nieśmiertelni tak jak my, ale ich los wypełni się, gdy do naszego świata powróci czerwień. Dlatego walczyli z tobą do ostatniej chwili, gdyż była to walka o życie. Dzięki tobie czerwień już częściowo wróciła, więc słabną z każdą godziną i tracą swoją moc.
– Co się stało z czerwienią na tej planecie? Dlaczego zaginęła?
– Usiądźmy wokół ogniska – szepnął pan Gryms. – To długa opowieść. Zyskaliśmy trochę czasu, niespodziewanie sama bowiem odkryłaś najprostszy, choć bolesny dla ciebie sposób przywrócenia nam czerwieni. Teraz już rozkwita na całej naszej planecie. Nim wyjdziesz z wnętrza tej góry, na łąkach rosnąć będzie nie kilkanaście, lecz kilka tysięcy purpurowych kwiatów, a w powietrzu fruwać będą radosne, wielotysięczne stada śpiewających ptaków. Zbliża się koniec twej misji. Siądźmy zatem…
Wszyscy usiedli wokół ogniska, obok leżących swobodnie uru, które przyjaźnie trącały ich nosami, dopominając się o pieszczotę. Ogień rzucał łagodny krąg światła wokół, Agata zaś utwierdziła się w pierwotnym przekonaniu, że ściany i strop jaskini są niewidoczne i albo toną gdzieś w mroku, albo wcale ich nie ma. Srebrna taca z fioletowymi, soczystymi owocami krążyła wśród siedzących i nawet uru częstowały się z niej ochoczo, gasząc pragnienie.
– Pozwól, że ci się najpierw przedstawimy – powiedziała kobieta, wręczając Agacie najpiękniejszy owoc. – Jestem Aja i ja opowiem ci smutną historię świetności i upadku naszego świata, obdarzona jestem bowiem magicznym darem mowy. Dlatego to właśnie mój głos przemawia we śnie do mieszkańców planety i choć są oni ospali umysłowo, jednak zapamiętują część moich słów dzięki ich magicznym właściwościom. Ja też przemawiałam we śnie do ciebie. Oto Gryms. Ma on dar tworzenia magicznych przedmiotów, które jednak nie mogą żyć dłużej niż siedem dni, gdyż potem ich działanie obraca się przeciw magowi. To właśnie Gryms stworzył lustro, poprzez które nasze światy skrzyżowały się na krótko i dzięki temu mogliśmy sprowadzić cię do nas. Oto nasz brat Oder. Ma on dar leczenia. Niestety, nie ma zdolności przemieniania bezbarwnego płynu w żyłach mieszkańców naszego świata w ożywczą i błogosławioną krew, która w nich niegdyś płynęła. A bez tej krwi są oni wiecznie zmęczeni, ospali, niezdolni do żadnego wysiłku i zmuszeni do częstego snu. My także jesteśmy pozbawieni krwi i jedynie dzięki magicznym sztukom Odera nie musimy spać co godzinę; jesteśmy też zdolni do myślenia i częściowo działania. Częściowo, gdyż, niestety, męczymy się bardzo szybko. Dlatego nie opuszczamy naszej pieczary. Nie tracimy jednak kontaktu ze światem dzięki naszemu bratu Intenowi. Inten widzi na odległość. Widzi, co się działo, dzieje i będzie dziać w naszym świecie. To on dostrzegł usiłowania zabicia cię i zawrócenia z naszego świata przez naszą siostrę i brata z bagien. Niestety, może on tylko obserwować, nie jest w stanie niczemu przeciwdziałać. Jednak dzięki niemu skierowaliśmy w stronę bagien stado uru z twoim psem, który uratował ci życie…
– …a właśnie ty, Aja, nie chciałaś, żeby ten pies tu przyszedł – zachichotał Gryms. – Chciałaś, żeby Ta przyszła sama.
– Bałam się – przyznała Aja. – Bałam się, żeby nie uczynił jakiegoś zamieszania. Zwłaszcza że Wielka Istota Kosmiczna nic nie wspominała o psie, i to w dodatku czarnym! A czarny kolor, niestety, jest ulubionym kolorem naszej siostry i brata z bagien…
– …i pewnie tylko dlatego oni nie zabili od razu twojego psa – powiedział Gryms. – Czarny kolor ich zmylił, uznali, że to stworzenie jest im bliskie, podobnie jak dzikie huringi, które im służą. Inten zaobserwował, że potem te okrutne ptaszyska chciały zabić Kusego, ale nie dały rady. W najmniej odpowiednim momencie zmorzył je święty sen. W każdym razie, gdy twój pies tu się pojawił, od razu wysłaliśmy po niego uru, żeby nie błąkał się samotnie po naszym świecie, gdyż wówczas nigdy byś go nie znalazła. A po niepokojących obserwacjach Intena skierowaliśmy wszystkie zwierzęta na bagna, nie mając zresztą pewności, czy uda im się ciebie uratować…
– Mówcie, proszę, po kolei, bo ciągle niewiele rozumiem – poprosiła Agata. – Nie wiem, na przykład, dlaczego Wielka Istota Kosmiczna miałaby coś wspominać o moim psie!
– Masz rację. Mówimy zbyt wiele naraz – powiedziała Aja. – Przedstawię ci jeszcze tylko Aretę, która rozumie mowę zwierząt. To ona nakazała uru zaopiekować się twoim psem, a gdy nasza siostra i brat z bagien zamierzali cię utopić, wysłała zwierzęta na moczary. Niestety, uru panicznie boją się tego miejsca i same nigdy by cię nie uratowały. Gdyby nie twój Kusy, aż strach pomyśleć, co by się stało… Eta i Hiks straszyli cię też przez nasze lustro wizją moczarów, pragnąc odwieść cię od przekroczenia kiedykolwiek jego ram. Nie wiedzieliśmy o tym… A teraz po kolei…
I Aja zaczęła rozsnuwać przed Agatą niezwykłą opowieść o królu, który osiągnął niebywałą potęgę, lecz ciągle nie mając dość władzy, doprowadził siebie i cały swój świat do zguby. Opowieści Ai towarzyszył cichy trzask płonących polan i głębokie westchnienia śpiących uru. Kusy oparł swój smukły łeb na kolanach dziewczynki i zdawał się słuchać razem z nią.
– …Była to kiedyś piękna i bardzo bogata planeta, z bujną przyrodą, bogatym światem zwierzęcym bez krwiożerczych istot, z krajobrazami, od których nie można było oderwać oczu, z wysoko rozwiniętą cywilizacją, techniką, nauką, kulturą. Ludzie, którzy tu żyli, byli na ogół mądrzy i wszechstronnie utalentowani. Nasza planeta, która jak na ironię nosi dźwięczną nazwę Koral, była bodajże najszczęśliwszą z planet wszechświata. I wydawało się, że rządy kolejnego z królów państwa Argona, króla Tutaina, przyniosły pełny sukces. Jego panowanie zaczęło się świetnie, był to bowiem dobry i rozumny rządca, sprawiedliwy i mądry. My, magowie i czarownice, mieliśmy u ludzi poważanie i sympatię, cieszyliśmy się szacunkiem następujących po sobie królów i zawsze pierwsi wiedzieliśmy o tym, co się dzieje lub co dziać się będzie. Rządom króla Tutaina przyglądaliśmy się pełni nadziei, nie wtrącając się jednak do niczego, zgodnie z naszymi odwiecznymi zasadami. Tutain z roku na rok zyskiwał coraz większą miłość i zaufanie poddanych, a sławę w pozostałych państwach. Nic dziwnego, że gdy zaproponował wszystkim mieszkańcom naszej planety, by zjednoczyli się pod berłem wybranego przez siebie króla i stali się w ten sposób niespotykaną we wszechświecie potęgą – wszyscy z radością przyjęli ten pomysł, nawet najświatlejsi ze światłych, i – oczywiście – wybrali Tutaina na władcę.
Król Tutain panował długo, całe czterdzieści lat, i zdawało się, że tak doskonałego władcy nie zna historia ludzkości. Wszyscy mieszkańcy Korala byli syci, szczęśliwi, bogaci, pełni twórczych aspiracji i swobody tworzenia. W ciągu tych lat nauka, technika i sztuka osiągnęły najwyższy poziom. My, magowie i czarownice, w tej oazie szczęśliwości i dostatku nie mieliśmy niemal nic do roboty, nie musieliśmy nikomu pomagać w nieszczęściu magiczną sztuką; mogliśmy z przyjemnością poświęcić się pogłębianiu magicznej wiedzy, która osiągnęła dzięki temu niespotykaną moc. Pewnego dnia król Tutain nagle wezwał nas do siebie, do jednego ze swych najpiękniejszych pałaców…
– Znasz jego ruiny – wtrącił Inten. – To właśnie tam wszystko się zaczęło. Tam, w pałacu, wykluło się zło…
– Tutain przyjął nas iście po królewsku – podjęła opowieść Aja. – Dostaliśmy kosztowne prezenty, a król obsypał nas mnóstwem najbardziej wyszukanych komplementów. Rozkwitaliśmy, słuchając jego słów. Gdy już omamił nas swą życzliwością, powiedział, że gdybyśmy zechcieli naszą moc i świetność złączyć z jego mocą – stworzylibyśmy siłę nie do pokonania. Kusił nas mirażami sławy i chwały, jakiej dotąd nie posiedli żadni magowie ani czarownice. Dodał, że cząstka władzy, jaka przypadnie nam w udziale, ma o wiele piękniejszy smak, niż sądzimy.
Było nas wówczas siedmioro magów na planecie Koral… Odpowiedzieliśmy królowi, że jego propozycja urąga odwiecznej tradycji i sensowi naszego istnienia. My bowiem mamy służyć wszystkim istotom. Nie wolno nam łączyć swej mocy z żadnym człowiekiem, a tym bardziej nie mamy prawa oddać jej na usługi króla. Tutain z godnością przyjął naszą odmowę i pozwolił nam odejść. Musisz wiedzieć, że wówczas żyliśmy wśród ludzi. Każde z nas przebywało tam, gdzie czuło się potrzebne. Nic dziwnego, że minęło sporo czasu, nim dostrzegliśmy, iż zamiast siedmiorga jest nas tylko pięcioro. Eta i Hiks zniknęli. Nie było ich w żadnym z miast ani w żadnej wsi. Nie żyli wśród gór ani w dolinach. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że zamieszkali na królewskim dworze. Wizje króla Tutaina zachwyciły ich i na usługi króla oddali całą swoją moc. A król zapragnął, żeby Eta i Hiks stworzyli mu czarodziejskie lustro. W lustrze tym Tutain o każdej porze dnia i nocy mógłby widzieć wszystko, co tylko zechciał. I pragnął też mieć możność porozumiewania się z tymi, których widzi w lustrze. Więcej: marzył, by jego słowa, przekazywane poddanym przez lustro, miały magiczną siłę, by porażały poddanych i zmuszały do posłuchu. Chciał też, aby lustro ukazywało zarówno to, co jest, jak i to, co było lub ma dopiero być. Ale takiej magicznej mocy Eta i Hiks nie posiadali. Umieli stworzyć jedynie lustro, które pokazywało Tutainowi każde wybrane na planecie miejsce i zwielokrotniało jego dar wymowy, przyczyniając się do posłuchu mieszkańców. Ba, każde słowo króla głoszone przez lustro przyjmowane było przez poddanych z gorącym aplauzem i wiarą w jego słuszność. I to wystarczyło, by doprowadzić do zguby nasz świat, Tutain bowiem stał się królem, który zawsze miał rację. Gdyby król był nagi – nikt by tego nie dostrzegł…
– Czyżby to było lustro, które pan Gryms… – zaczęła Agata, ale Gryms dokończył:
– Nie. Lustro, które posiadasz, zostało stworzone przeze mnie na wzór i podobieństwo tamtego, lecz tylko i wyłącznie w jednym celu: żebyś mogła pojawić się na planecie Koral, a potem wrócić do swego świata. Dlatego po twym odejściu lustro przestanie istnieć.
– Po co wam jeszcze jestem potrzebna?
– Pozwól, że dokończę opowieści, wtedy pojmiesz wszystko – rzekła Aja. – Jak widzisz, cała ta historia ma swoje korzenie w wydarzeniach sprzed trzystu lat, a lustro odgrywa w niej zasadniczą rolę. Jeśli jednak ongiś stało się przyczyną naszych nieszczęść, tak teraz, za sprawą magicznej sztuki Grymsa, stało się naszym wybawieniem, ale wspólnie musimy przyspieszyć dobrą zmianę…
I Aja opowiadała historię planety Koral, a słowa jej padały melodyjnie, w rytm cichego trzaskania płonących szczap:
– Król Tutain cieszył się z lustra jak dziecko. Hojnie obsypał darami Etę i Hiksa, uczynił ich Wielkimi Magami Lustra i podzielił się z nimi swą władzą. Początkowo całą trójkę bawiło, że kiedy tylko chcą, mogą wywołać w lustrze obraz każdego miejsca na planecie i przekonać każdego z poddanych do zrobienia największego nawet głupstwa, w poczuciu, że czyni dobrze. Jednak powoli Tutain odkrywał inne właściwości czarodziejskiego zwierciadła, a jego ambicje rosły. Władza jego stała się nieograniczona. Dzięki czarom lustra był władcą, który wiedział o wszystkim, co dzieje się na jego planecie (i nie był zmuszony zdawać się na nie zawsze rzetelne informacje swych rządców i wasali). Tutain był także królem, którego każde słowo – nawet najbardziej nierozumne – było święte dla podwładnych. Król stawał się bogiem swojej planety…
Nasza piątka znalazła się w niebezpieczeństwie – mówiła Aja. – Obawialiśmy się, że z pomocą lustra król Tutain podporządkuje sobie również i nas. Musieliśmy uniemożliwić władcy jego zamysły. Przestaliśmy wędrować po całej planecie. Osiedliśmy samotni w górach, otaczając je magiczną, niewidzialną zasłoną, która nie dopuszczała do nas groźnych promieni królewskiego zwierciadła. Byliśmy wolni, ale równocześnie zamknięci w tych pieczarach; król nie widział nas, ale i my mieliśmy ograniczoną zdolność oglądania go i stopniowo utraciliśmy wszelki wpływ na bieg wydarzeń. Magiczna zasłona miała swe zalety, ale jeszcze większe wady. Nie zdążyliśmy na przykład ostrzec króla Tutaina, że posuwa się zbyt daleko i że grozi to zagładą naszego świata. Być może zresztą król nie posłuchałby naszych słów, nie słuchał już bowiem nikogo, tylko pochlebców…
Tymczasem Tutain zasmakował we władzy. Sądził, że każdą potęgę można pomnażać, jeśli tylko się chce, a nikt nie pytał go o sens mnożenia władzy. Pewnego dnia, nawet nie radząc się Ety i Hiksa, skierował drugą stronę swego lustra na sąsiednie planety. W krótkim czasie, nie napotykając na żadne przeszkody, zjednoczył naszą planetę z pięcioma najbliższymi planetami w Kosmiczne Wszechpaństwo Koral i stanął na jego czele jako jedynowładca. Dokonał podboju, nie opuszczając własnego pałacu, a rządził Wszechpaństwem również wyłącznie z tego miejsca poprzez lustro. Dzięki czarodziejskim właściwościom swej lustrzanej mowy osiągnął to, że żadna z podbitych planet nie buntowała się: przeciwnie, wszyscy poddani – a były ich teraz miliardy – zdawali się być szczęśliwi.
– A może byli naprawdę szczęśliwi? – szepnęła Agata.
– Możliwe – powiedziała Aja wymijająco. – W każdym razie w tym czasie zaczął się upadek sztuki, tajemniczy i dziwny. Malarze nie pragnęli malować niczego innego, jak tylko króla Tutaina. Rzeźbiarze tworzyli w kamieniu wyłącznie jego popiersia, więc pomniki króla rosły wszędzie jak grzyby po deszczu. Pisarze i poeci opiewali jedynie jego wszechrozum, a kompozytorzy tworzyli o nim wielkie kantaty. Nawet historycy nie zajmowali się historią, tylko wspaniałymi rządami Tutaina, wkrótce więc większość mieszkańców planety zapomniała o swojej historii, karmiąc się wiedzą o świetności chwili obecnej.
– Widzisz, Agato, Tutain pokochał nie tylko władzę, ale siebie jako wszechwładcę. W ciągu niecałego roku przeobraził się z władcy państwa Argona we wszechwładcę najbliższego Kosmosu i mimo posiadania tak niezwykłej potęgi, nie zechciał na tym poprzestać… – westchnął Inten.
– Chcecie powiedzieć, że jeszcze mu było mało władzy, jaką posiadał?… – spytała oszołomiona Agata.
– Tak właśnie bywa z władzą – ponuro powiedział Oder. – Im bardziej w niej zasmakujesz, tym bardziej stajesz się nienasycony. Król Tutain zapragnął być jedynym władcą całego Kosmosu, wszystkich jego żywych i martwych planet, międzyplanetarnej przestrzeni, Czarnych Dziur, Czerwonych i Białych Karłów, a nawet nowo rodzących się gwiazd. A ponieważ wszechświat jest nieskończony, nieskończona miała być władza Tutaina. I wtedy… – Oder zwiesił głowę.
– Wtedy obudziła się z drzemki Wielka Kosmiczna Istota – szepnęła Aja, a płomienie ogniska nagle przygasły. Uru otworzyły szeroko ślepia, Kusy zaś zjeżył sierść na grzbiecie. Niezmierzony mrok pieczary pogłębił się. Wszyscy poczuli nagle Nieobecną Obecność, a Aja mówiła dalej cichym, melancholijnym głosem:
…Istota Kosmiczna długo spała spokojnym, niezakłóconym snem, bo kiedyś, przed miliardami lat, nadała bieg rozwojowi Kosmosu i potem, rozmyślnie, zostawiła go swemu losowi, obserwując z ciekawością jedynie niespodzianki, jakie sprawiała jej potężna i niezależna Natura, jej córka. Niespodzianki te – w postaci zamierania życia na jednych planetach, a rodzenia się go na innych, w warunkach zda się niemożliwych do życia – ciekawiły, a nawet czasem kłopotały Wielką Kosmiczną Istotę, ale nigdy nie wprawiały w gniew. Widzisz, Agato, ten potężny Nad-Rozum nigdy nie uzurpował sobie prawa do wpływania na rozwój tego, co powołał do życia i nad czym czuwał. I będąc głęboko wyrozumiałą, Wielka Istota Kosmiczna dopuszczała wiele zmian i odchyleń od tego, co sama przewidywała w dalszym rozwoju Kosmosu. Nie mogła jednak tolerować kogoś, kto pragnął wejść w jej prawa. Prawa, których Wielka, drzemiąca Istota Kosmiczna nigdy nie nadużywała wobec żadnej z planet i jej mieszkańców. Wiedziała bowiem, że jej córka, Natura, ma świadomość, co czyni i co czynić powinna, nie zmieniając właściwego Kosmosowi porządku i chaosu.
– Gdybyśmy wiedzieli o zamiarach Tutaina, ostrzeglibyśmy go, że porywa się na zuchwałość, która nie będzie mu wybaczona i wcześniej czy później musi być ukarana – szepnął Gryms. – Co więcej, wiedzieliśmy to, czego Tutain nie wiedział, Eta i Hiks zaś go nie ostrzegli: że Kosmos chętnie przyjmie w swą nieskończoność każdego ludzkiego podróżnika i otworzy przed nim część swych niezmierzonych tajemnic, ale nie jest on stworzony, by panował nad nim człowiek. Jest bowiem od niego większy i rozumniejszy.
– Człowiek ma prawo rządzić własną planetą; ma prawo wędrować do gwiazd i zwiedzać inne światy, ma prawo budować i tworzyć, a nawet niszczyć to, co jest jego, gdy straci rozum, ale nie ma prawa panować nad tym, co powstało bez jego udziału i bez jego udziału powinno się rozwijać – dodał Oder.
– Tak więc król Tutain podbił z pomocą lustra cały Kosmos – powiedziała Aja, dając znak swym braciom i siostrom, by jej nie przeszkadzali w kontynuowaniu opowieści. – Eta i Hiks w swym szaleństwie szeptali mu do ucha, co powinien czynić dalej… Powinien – mówili – znaleźć z pomocą swego zwierciadła Wielką Istotę Kosmiczną, zmusić ją do oddania sobie hołdu i zrzeczenia się władzy. „Tak jak my, tak i Ona winna ci służyć, królu Tutainie – mówili. – Jesteś bowiem najpotężniejszym z władców Kosmosu i nic innego nie może zrobić Wielka, wiecznie drzemiąca i leniwa Istota Kosmiczna, jak tylko uznać twą nieograniczoną władzę”. Tutain najpierw się zawahał. Ale gdy za namową Ety i Hiksa malarze, rzeźbiarze, pisarze i poeci zaczęli opiewać wielkość króla i małość Wielkiej Kosmicznej Istoty – ustąpił… Tak, tak… malarze, poeci, pisarze, rzeźbiarze i kompozytorzy mieli swój smutny udział w szaleństwie króla Tutaina…
Długo, bardzo długo lustro szukało Wielkiej Kosmicznej Istoty. Ogromna, bezcielesna, bezkształtna, o mocy nieograniczonej jak Kosmos – Wielka Istota Kosmiczna obudziła się ze swej długowiecznej drzemki i wpadła w straszliwy gniew, gdy ujrzała, że nie budzi jej nowo powstałe życie na jednej z planet ani też śmierć życia istniejącego, nie budzi jej zderzenie dwu gwiazd ani gaśniecie jednej z nich, nie budzi jej próżnia, która nagle powstała tam, gdzie jeszcze przed chwilą była atmosfera, ani Czarna Dziura, drążąca Kosmos tam, gdzie przed chwilą drżała kosmiczna przestrzeń. Budziło ją coś wręcz śmiesznego wobec jej potęgi, coś, co przypominało szpilkę wbijaną przez złośliwe dziecko w twardą stopę słonia. Słoń ruszył nogą – i szpilka złamała się, miażdżąc dziecko…
Wielka Istota Kosmiczna rozbudziła się, westchnęła i jej wyrazisty, choć nieartykułowany szept przetoczył się głębokim grzmotem przez Kosmos, docierając do planety Koral. Usłyszał go każdy: zwierzęta i ludzie, ptaki i rośliny, magowie i czarownice…
– Królu Tutainie! – mówił grzmot bez słów, ale każdy go pojął. – Królu Tutainie, zapragnąłeś władzy, która ci się nie należy, nie wszystko bowiem we wszechświecie musi mieć swego władcę. Większość planet i gwiazd wręcz mieć go nie powinna, jedyną władzą jest tu władza Matki-Natury… Królu Tutainie, zostaniesz ukarany, a wraz z tobą ukarana będzie planeta Koral, gdzie wykluła się chciwa myśl o władzy…
– Wielki strach padł na wszystko, co żyło na naszej planecie – mówiła Aja smutnym, melodyjnym głosem. – Wszyscy myśleli, że Wielka Kosmiczna Istota rozjarzy się gniewem i spali nas; uczyni planetę martwą lub też wepchnie ją w nieskończoną czeluść Czarnej Dziury… W wielkim strachu usłyszano wreszcie głos wieszczący, co nastąpi – i w ogromnej, zadufanej w sobie pysze nie pojęto, że kara jest równie okrutna, jak unicestwienie planety, choć wydawała się lekka lub wręcz niepoważna. Wielka Istota Kosmiczna rzekła wszechsłyszalnym grzmotem:
– Zabieram wam jeden z siedmiu kolorów tęczy. niech Król Tutain wybierze, który ma nim być…
Król aż zaśmiał się z radości.
– Tylko tyle?! – wykrzyknął. – Ależ proszę bardzo! Weź sobie, który chcesz! Może to być… może to być kolor czerwony!
– Już go biorę… – westchnęła Wielka Kosmiczna Istota i zamilkła.
Król Tutain, pełen rozsadzającej go radości, że kara jest tak lekka, wręcz śmieszna, z całej siły klepnął swego ulubionego, błękitnego uru. Pieszczota była zbyt brutalna. Uru warknął i złapał króla za dłoń. Zacisnął ostre kły – iż ręki króla jęła kapać krew…
Tutain był już wówczas władcą na tyle zadufanym w sobie, że nie umiał dostrzegać przyczyn, lecz jedynie skutki. Rozzłoszczony krzyknął:
– Wszystkie uru mają być wygnane na zawsze z pałacu!
Słudzy zaczęli przeganiać uru, które z żałosnym wyciem, z podwiniętymi ogonami opuszczały swe dotychczasowe siedliska. Krew z ręki króla kapała tymczasem na pyszny pałacowy dywan. I powoli, powoli zmieniała barwę. Z rubinowej stała się jasnomalinowa, potem ciemnoróżowa, jasnowrzosowa, a potem zniknął odcień najbielszego różu – iż dłoni króla wolno skapywał na kremowy dywan przejrzysty, anemiczny płyn…
– Cóż uczyniłem… – wyszeptał król, pojmując wreszcie, co się dzieje, lecz było już za późno. Krew wszystkich żywych istot na planecie Koral utraciła swą barwę i moc, swą zdolność podtrzymywania życia. Tutain w swej pysze sądził, że usuwa jedynie ozdobną, niczemu nie służącą barwę: barwę kwiatu, zachodu słońca, liścia jesienią, barwę królewskiego płaszcza i rubinu w pierścieniu. Wierzył, że usuwa tylko piękno z życia, a tymczasem odbierał samo życie…
Aja przerwała swą opowieść.
– Czy to koniec? – ocknęła się Agata.
– Nie, ale jesteś już zmęczona, a musisz mieć wiele sił, aby nam pomóc. Dlatego teraz ześlemy na ciebie dobry sen. Krótki, lecz mocny i ożywczy. Gdy się obudzisz, będę mówić dalej…
Ledwo ucichły ostatnie słowa Ai, Agata już spała kamiennym snem bez żadnych widziadeł i majaków, a z każdą sekundą tego snu rosły w niej siły i wielka moc. Nad jej płomiennorudą głową magowie i czarownice rozpostarli swe długie, czarne szaty jak prawdziwą bezgwiezdną noc.