39028.fb2
Kotlina łagodnie i powoli, ale bezustannie pięła się w górę. Była jedną z wielu dróg, które prowadziły w stronę majaczących na horyzoncie dalekich, ciemnych szczytów. Wybór najlepszej drogi nie był wcale prostą sprawą w tym obcym świecie, którego wysokich traw nie przecinała żadna ścieżka, a ludzka stopa nie tknęła od setek lat. Agata musiała omijać strome pagórki lub zbyt głębokie jary, unikać krzewów czy trawy tak splątanej i wysokiej, że trudno było przez nią przebrnąć. Tylko z daleka wydawało się, że możliwe będzie pokonanie sporej odległości dzielącej ją od ruin pałacu do gór w linii prostej. Agata czuła się jak pionier, odkrywający nowe, dzikie i nieznane szlaki.
Spoglądając w stronę ciągle odległych gór, dziewczynka oceniła, że nie dojdzie do nich wcześniej niż nazajutrz.
Czeka mnie przynajmniej jeden nocleg pod gołym niebem – pomyślała.
Idąc, rozglądała się cały czas dookoła w nadziei, że ujrzy gdzieś w oddali smukły, czarny kształt Kusego. Nasłuchiwała, czy wiatr nie przyniesie znajomego szczekania, ale wiatr nucił tylko jakąś cichą melodię, odbijając się od konarów drzew, szeleszcząc liśćmi, wspinając się na pagórki, to znowu przepadając na dnie wąwozów.
Agacie zaczynał się dłużyć czas. Gdyby Kusy biegł koło niej, byłoby o wiele raźniej. Mogłaby do niego przemawiać, a chwile, w których kładłaby rękę na jego wiernym łbie, dawałyby jej ukojenie i poczucie bezpieczeństwa.
Zaczęła też tęsknić za rodzicami i spokojem rodzinnego domu. Z niepokojem myślała, że w tym obcym świecie przebywa już trzeci dzień i nadal nie znalazła psa ani drugiej strony lustra, umożliwiającej powrót.
A jeśli już do końca życia będę błąkać się w tej odpychającej krainie, żywiąc się owocami z drzew i sypiając w wysokiej trawie? Jeśli nigdy nie znajdę psa ani lustra? Może ci tajemniczy oni wciągnęli mnie tu tylko dla własnej zabawy…?
W natłoku ponurych myśli droga pod górę wydawała się coraz cięższa, a przyszłość coraz mniej jasna.
– Hej! To ja! Posłaniec! – usłyszała nagle cienki, skrzeczący głosik.
Drgnęła z wrażenia i rozejrzała się wokół. Nikogo jednak nie dostrzegła.
– Jestem tu, przy twojej nodze! Uważaj, bo mnie rozdepczesz! – zawołał niecierpliwie głosik.
Agata spuściła głowę: tuż koło jej nóg stało coś malutkiego, wielkości najwyżej jednej stopy, całe w jasnoliliowym kolorze… To coś miało miniaturowe rączki, nóżki, główkę – i skrzywioną w ożywionej, nieustannej mimice zmarszczoną twarzyczkę. Agata schyliła się, ale stworek błyskawicznie odskoczył.
– Nie dotykaj, bo mi zrobisz krzywdę! – zawołał piskliwie.
– Nic złego nie zamierzam ci zrobić, nie bój się… – powiedziała Agata.
– Mimo to nie dotykaj mnie! – upierał się liliowy człowieczek.
– Kim jesteś?
– Jestem Wrzosowy Ludek, posłaniec od nich. Mam cię do nich zaprowadzić najkrótszą drogą, inaczej zabłądzisz w tych wertepach. Idziemy…
I Wrzosowy Ludek zawrócił w dół. Poruszał się z tak niezwykłą szybkością, że dziewczynka z ledwością nadążała wzrokiem za jego ruchliwą sylwetką. Właściwie nie szedł, lecz jakby fruwał nad ziemią, to znowu podskakiwał, by wreszcie parę drobnych kroczków przebiec zwyczajnie. Jego niespotykana ruchliwość oszałamiała Agatę.
– Gdzie mnie prowadzisz? – spytała. – Jeśli dobrze wiem, to mamy iść w górę…
– Kto ci to powiedział? Co za bzdura! Oni czekają na ciebie tam, na samym dole.
– Dlaczego zmienili zdanie?
– Wcale nie zmienili. Zawsze tam są.
– Nie podoba mi się to – zauważyła Agata nieufnie. – Przecież w nocy oni powiedzieli mi bardzo wyraźnie, że czekają na mnie w górach!
– Być może. Czy oni nie mogą zmienić zdania? Właśnie dlatego, że je zmienili, przysłali mnie. Nie rozumiesz? I chodź już, bo nie mamy dużo czasu. Oni czekają…
Agata pomyślała, że w rozumowaniu tym jest jakiś sens. Bez zbędnych słów ruszyła więc za Wrzosowym Ludkiem. Ten pędził jak wiatr, to skacząc z rośliny na roślinę, to biegnąc tuż przy ziemi, by za chwilę frunąć jak motyl.
– Idziesz za szybko, nie mogę nadążyć! Zwolnij trochę! – zawołała Agata, czując, że wkrótce utraci wszystkie siły.
– Odpoczniesz, jak dojdziemy! – pisnął Posłaniec. – Ruszaj się szybciej! Nie mamy czasu!
– A kiedy nastąpi twoja święta pora snu? – spytała Agata z nadzieją na rychły odpoczynek.
– Ja nie muszę spać – burknął opryskliwie Wrzosowy Ludek. – Nie muszę spać, nie muszę jeść, nie muszę pić, więc nie będziemy tracić czasu. Jedyne, co muszę, to słuchać ich głosu. A oni mówią: „Szybciej! Szybciej!”
I liliowy stworek przyspieszył. Agata, biegnąc za nim, powoli traciła oddech, czoło miała zlane potem, a mięśnie zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Dwa gorące słońca nad głową nie sprzyjały wysiłkowi, a dziki, obcy teren wydawał się być torem przeszkód. Dziewczynka bezskutecznie nakłaniała Posłańca, by zwolnił bieg. Dopiero gdy wyraźnie zostawała w tyle, Wrzosowy Ludek łaskawie przystawał na chwilę, burcząc ze złością – i zaraz podrywał się znowu.
– Oni nie mogą długo czekać! – powtarzał ze złością. – Nie umiesz iść szybciej? Musisz się tak wlec?
Dziewczynka pomyślała, że ich Posłaniec nie budzi sympatii, ale to nie ma znaczenia. Skoro jest im potrzebna, musi iść, zwłaszcza że może to być jedyny warunek odzyskania Kusego.
Mimo to po czterech godzinach marszobiegu Agata zbuntowała się. Właściwie nie tyle Agata, ile cały jej umęczony organizm. Usiadła w cieniu wielkiego drzewa i dysząc ciężko, ocierała pot z czoła. W ciągu sekundy Wrzosowy Ludek, który zdążył już zniknąć między krzakami, był z powrotem przy niej – nadal jednak poza zasięgiem ręki – i wykrzywiając ruchliwą twarzyczkę, zaczął się złościć:
– Nie masz prawa siedzieć, skoro oni na ciebie czekają! Czy po to się tu zjawiłaś, żeby odpoczywać? Ruszaj dalej!
Agata jednak nie słuchała jego natarczywego burczenia i przymknęła oczy. Wrzosowy Ludek wydał z siebie skrzekliwy, ostry głos:
– Nie wolno ci spać! Nie wolno! Nie masz prawa zmrużyć oczu, póki tam nie dojdziemy! Oni nie pozwolili, żebyś spała! Nie wolno ci spać!
– Oni nie pozwolili? – zdziwiła się Agata. – Przecież oni rozmawiają ze wszystkimi właśnie we śnie! Może chcą mi przekazać jakieś nowe instrukcje?
– Nieprawda! – tupał nogami Posłaniec. – Oni nie pozwolili, żebyś spała!
– Do tej pory byli bardzo grzeczni i prosili, żebym do nich przyszła. I mówili to we śnie. A ty chcesz mi rozkazywać w ich imieniu! – obruszyła się dziewczynka.
– Oni są potężni, o wiele potężniejsi niż ty, i mają prawo wydawać ci rozkazy! Jesteś w ich mocy, więc musisz ich słuchać! No, chodź szybko!
– Oni są niczym wobec Wielkiej Kosmicznej Istoty… – wymamrotała Agata, układając się wygodnie pod drzewem. Oczy niemal same jej się zamykały. Instynkt nakazywał spać za wszelką cenę. Ale Wrzosowy Ludek nie dał za wygraną.
– Nie mów nic o Wielkiej Kosmicznej Istocie, bo jeszcze cię usłyszy i ukarze! – zapiszczał. – Zaraz cię zmuszę, żebyś wstała. Oni nie pozwolili ci spać, i już!
Podniósł z ziemi ostro zakończoną zeschłą gałąź i zaczął nią kłuć dziewczynkę. Agata poddała się.
Może coś się nagle stało i rzeczywiście jestem im tak potrzebna? Może to coś dotyczy Kusego? – pomyślała zrezygnowana i stanęła na równe nogi. Znowu rozpoczął się szaleńczy marszobieg.
Krajobraz zmieniał się powoli, lecz nieustannie. Kraina z zielonej i słonecznej przemieniała się w szarą, tu i ówdzie podnosiły się kłęby mgieł, płynąc wolno tuż nad ziemią i zniekształcając widoczność. Promienie słońca jeszcze usiłowały przedrzeć się przez unoszące się opary, ale po upływie godziny poddały się, widząc, że ich starania są bezskuteczne. Bura, gęsta, dusząca mgła rozciągała się teraz wokół dziewczynki, utrudniając nie tylko dalszy marsz, ale nawet oddychanie.
Jestem już chyba na dnie doliny – pomyślała z lękiem. – Nie powiem, że jest tu przyjemnie. Czemu oni wybrali takie obrzydliwe miejsce?
Poczuła się bardzo zmęczona i bezradna. Już ledwie poruszała nogami. Miała ochotę usiąść tam, gdzie stała. Ale otoczenie nie zachęcało do odpoczynku. Przeciwnie, wywoływało narastającą, rozpaczliwą chęć, by wyrwać się z tych ponurych mgieł.
Wrzosowy Ludek był niemal niewidoczny i Agata tylko co jakiś czas słyszała jego zniecierpliwiony, skrzeczący głosik:
– Szybciej! Szybciej! Nie zatrzymuj się! Idź prosto! Cały czas prosto! Oni czekają! Nie ma czasu!
W tej gęstniejącej z sekundy na sekundę mgle nie wiadomo było, co znaczy „prosto”. Agata z trudem zachowywała równowagę. Przed każdym postawionym w narastającym mroku krokiem macała stopami grunt, niepewna, co czeka ją dalej. Ziemia robiła się coraz bardziej miękka, mlaszczą-ca, zapadała się pod jej ciężarem, jakby chlupotała…
– Moczary – szepnęła dziewczynka. – Jestem na moczarach… To jest to okropne miejsce widziane w lustrze…
Lodowaty strach ścisnął jej serce. Nogi coraz bardziej zapadały się w błotnistym, grząskim gruncie. Wydawało się chwilami, że błoto nie chce puścić jej stóp, i wydobycie ich z niego wymagało ogromnego wysiłku, na który nie było już stać zmęczonej biegiem dziewczynki.
– Gdzie jesteś, Wrzosowy Ludku? – zawołała przerażona, ale jej głos utknął jak w wacie w coraz gęstszej mgle. Po chwili, gdy na jej wołania odpowiedziała tylko głucha cisza, Agata zrozumiała, że jest sama. Posłaniec zniknął.
– Cóż to za straszliwe miejsce… – wstrząsnęła się. – Jak ja stąd wyjdę? I gdzie?
Rozsiane coraz rzadziej kępy trawy ledwie utrzymywały jej ciężar. Gdy nie udało się jej trafić na nie stopą – natychmiast zapadała się w mlaszczącej, czarnej kipieli błotnej. Odległości między kępami były coraz większe, a bagno, chlipiąc, stękając, mruczało coś we własnej, niepojętej mowie, niezrozumiale i groźnie przewalało się jak jakieś wielkie, opasłe cielsko.
Następna zbawcza kępa była niezwykle daleko i zdawało się, że przez cały czas się odsuwa. A nogi były coraz cięższe. Agata miała wrażenie, że każda z nich waży chyba tonę, i z najwyższym trudem je podnosiła.
– Muszę skoczyć na następną kępę – szepnęła rozpaczliwie. – Muszę iść dalej, bo zostanę tu na wieki… Ludku! Wrzosowy Ludku! Gdzie jesteś? Ratuj mnie!
Odpowiedziała jej mlaszcząca, chlupocząca, groźna mowa bagna. Dziewczynka pochyliła się i wykonała skok w stronę poruszającej się trawy… Poczuła, że jej nogi nie znalazły zbawczej kępy i zapadają się w ciepłej, wstrętnej, oślizłej masie.
Tonę – przemknęło jej przez głowę. – Zapadam się w bagnie coraz głębiej…
Wyciągnęła ręce, żeby schwytać w nie coś, co by zahamowało zapadanie się, ale ręce trafiły na pustkę!
– Ratunku! Ratunku! – krzyczała dziewczynka, a ciało jej wolno, lecz nieustannie grzęzło i grzęzło… Bagno sięgało jej po pas… podchodziło do piersi… już w ustach zaczęła czuć smak błota i straszny odór rozkładających się roślin…
– To koniec… Mamusiu! Tatusiu! Kusy! Już was nie zobaczę…! – resztką sil wydała z siebie okrzyk i zamknęła oczy, pragnąc zachować w chwili śmierci obraz własnego, a nie tego upiornego świata…
…Nagle poczuła bolesne szarpnięcie. Coś chwyciło ją za włosy i ciągnęło. Ostry ból przywrócił jej świadomość. Otwarła oczy. Na najbliższej kępie stał… Kusy! W oczach Agaty zalśniły łzy i stoczyły się po umazanej twarzy. Usiłowała wyciągnąć rękę z błota, ale szło jej to niezwykle ciężko. Wreszcie, pokonując straszliwy opór mięśni, dziewczynka wydobyła jedną rękę, chwyciła nią za długie, czarne futro Kusego. Pies szarpnął ją ku sobie, wytężając wszystkie siły. Powoli, powoli Agata wydobywała się z mazistego, śmierdzącego błota. Jeszcze chwila – i słaniając się, stała koło psa na niewielkiej kępie. Pies spojrzał na nią czułymi migdałowymi oczami i lekko skoczył na sąsiednią kępę. Zatrzymał się, czekając na nią i patrząc jakby rozkazująco. Agata z najwyższym wysiłkiem zdobyła się na skok i stanęła koło psa. Kusy, jakby rozumiejąc jej stan, odczekał chwilę, by mogła odpocząć. Za moment znowu skoczył… I znowu… Kępa za kępą, a trwało to chyba kilka godzin, pies i dziewczynka wydobywali się z bagna.
Gdy wreszcie znaleźli się oboje na twardym gruncie, Agata upadła zmęczona. Na twarzy czuła ciepły język Kusego, który zlizywał z niej błoto.
– Dobry, dobry pies… dobry przyjaciel – wyszeptała i straciła przytomność.
Gdy się ocknęła, Kusy leżał czujnie obok, nie spuszczając z niej mądrego, pełnego miłości spojrzenia. Dokoła majaczyły jakieś ruchliwe sylwetki.
– Ależ… ależ to są psy! – powiedziała półgłosem. – Uru… To są dzikie uru… – przypomniała sobie słowa mieszkańców miasta i strażnika ruin królewskiego pałacu.
Na dźwięk dawno nie słyszanej ludzkiej mowy uru zatrzymały się, spoglądając na nią migdałowymi, podobnymi do oczu Kusego ślepiami. Dziewczynka powstała z najwyższym trudem i po chwili przez mglistą, ponurą krainę ruszył wolno dziwny korowód: tworzyło go, biegnąc w rozsypce i węsząc dookoła, kilkadziesiąt kolorowych, wielkich psów. Ich futra były różowe, zielone, żółte, niebieskie, szmaragdowe. Za nimi kroczyła, słaniając się, nieduża, drobnej budowy dziewczynka o płomieniście czerwonych włosach, a koło niej, jakby podpierając ją, szedł ogromny czarny pies.
Agata poruszała się jak w transie. Instynkt nakazywał jej wydostać się jak najszybciej z tej krainy grozy i śmierci, ale nadwątlone siły nie pozwalały na szybki marsz. W tym koszmarnym pół marszu, pół śnie minęło wiele godzin, nim przez rzednącą mgłę zaczęło przebijać się granatowe, lśniące, usiane obcymi, lecz mimo to dobrymi gwiazdami niebo. Wreszcie pozostawili za sobą upiorne królestwo moczarów.
Była noc. Agata ułożyła się pod pierwszym napotkanym drzewem i usnęła kamiennym, pozbawionym jakichkolwiek majaków snem. Na jej szyi połyskiwał szmaragdowy kamień. Dokoła leżały nieruchomo uru i Kusy. Trwała wielka, kojąca cisza.