39028.fb2
Granatowe nocne niebo zaczęło z wolna fioletowieć, a potem przybrało barwę jasnego wrzosu – barwę wschodzącego i zachodzącego słońca w tym obcym świecie. Po chwili na horyzont z dwóch stron wpełzły oba słońca.
Agata obudziła się wypoczęta i ożywiona – choć brudna i umazana zaschłym błotem. Potworne wspomnienia minionego wieczoru i widmo grożącej jej nieuchronnie śmierci w grząskim bagnie ustąpiły miejsca radości z odzyskania ukochanego psa; psa, który w cudowny sposób uratował jej życie.
Kusy na dzień dobry liznął ją ciepłym językiem po twarzy. Wzruszona dziewczynka przytuliła się do jego czarnego, puszystego futra. Dokoła nich leżały rozciągnięte uru. W pełnym świetle dnia ich długa, falista sierść grała tęczowymi barwami. Był to tak niezwykły widok, że Agata nie mogła oderwać oczu. Wielkie zielone, żółte, wrzosowe, błękitne uru wstawały powoli, przeciągały się, ziewały, ukazując duże białe zęby, i przyjaźnie merdały ogonami. Choć od dawna zdziczałe, widać pamiętały niegdysiejszą zażyłość swych przodków z mieszkańcami tego świata, gdyż wystarczył jeden przyjazny gest dziewczynki, by przychodziły do niej, łasząc się, i kładły kształtne łby na jej kolanach. Najwyraźniej od początku zaakceptowały Kusego jako współtowarzysza i teraz milcząco wyraziły jednomyślną zgodę na obecność jego małej pani.
Gdyby nie one, i ja, i Kusy już byśmy zginęli w tym podstępnym świecie – pomyślała.
Agata usiłowała je policzyć, ale uru coraz to zmieniały miejsca, ruchliwe i ożywione po wypoczynku, i liczenie ciągle trzeba było zaczynać od nowa. Dopiero po chwili wpadła na sposób.
– Muszę je policzyć kolorami… – powiedziała półgłosem.
Na dźwięk ludzkiej mowy uru ożywiały się i patrzyły na nią z sympatią, kładąc po sobie uszy jak Kusy.
To dziwne, ale robią wrażenie, jakby znały człowieka i jego mowę – pomyślała zdziwiona. – Nie są wcale takie dzikie, jak mówił strażnik.
Po kilku pomyłkach Agata ostatecznie stwierdziła, że osiem uru było różowych, dwanaście o barwie ciemnego fioletu, sześć jasnowrzosowych, dziewięć zielonych, dziesięć niebieskich i cztery żółte. Tylko Kusy połyskiwał głęboką, lśniącą czernią. Uru w budowie były bardzo podobne do jej psa, choć masywniejsze, o pyskach mniej charcio wydłużonych, raczej wilczych. Były mniej ruchliwe niż Kusy i nieco flegmatyczne.
Gdy dziewczynka oderwała wreszcie wzrok od nowych, niezwykłych współtowarzyszy, od razu odczuła całą uciążliwość swej sytuacji. Była nie tyle brudna, ile wręcz oblepiona zasychającym błotem, które utworzyło na jej ciele rodzaj skorupy. Jedyne, co mogło ją uratować, to kąpiel. I tu musiała zawierzyć Kusemu, który zawsze w bezbłędny sposób odnajdywał drogę do strumyków i źródeł.
– Woda, Kusy, woda – powiedziała z naciskiem dziewczynka. – Pić… Pić – powtórzyła parokrotnie dwa doskonale znane psu słowa. Kusy postawił uszy i poderwał się, gotów do drogi. Agata była pewna, że uru również powinny znać miejsca z wodą i zapewne instynkt nakaże im tam się udać możliwie szybko, dwa słońca bowiem z godziny na godzinę grzały silniej, a powietrze robiło się coraz bardziej nieruchome i parne.
I rzeczywiście. Na widok wstającej Agaty uru od razu ruszyły w wybranym przez siebie kierunku, w górę doliny. Co chwila grzecznie przystawały, czekając, aż dziewczynka za nimi nadąży. Kusy cały czas szedł tuż koło niej, jakby w obawie, że ją znowu utraci.
Niestety, po niecałej godzinie marszu uru rozłożyły się nagle koliście na ziemi, wokół dziewczynki z psem – i zasnęły. Widocznie potrzeba snu, która co jakiś czas unieruchamiała mieszkańców tego świata, dotyczyła wszystkich jego żywych istot bez wyjątku…
…z wyjątkiem Wrzosowego Ludka – przypomniała sobie Agata i wstrząsnęła się, gdyż straszna przygoda z poprzedniego dnia znowu stanęła jej przed oczami. Wrzosowy Ludek nie odczuwał potrzeby snu; nie odczuwał też zmęczenia, głodu, pragnienia; nie pozwalał się dotknąć i nie zgadzał się, by ona spała… Dlaczego oni przysłali go na jej zgubę? I po co wcześniej mówili o górach? Wołali jaw góry, kusili na wszystkie sposoby… A może… może to nie byli oni? Może okrutny plan wciągnięcia jej w moczary uknuł ktoś inny, jeszcze nie znany?
Po około piętnastu minutach uru obudziły się, ruchliwe, ożywione, i natychmiast wykazały gotowość do dalszej drogi. Szli teraz wśród pagórków i drzew, z których spływał błogosławiony cień. W pewnej chwili uru, węsząc, najwyraźniej przyspieszyły kroku. Za chwilę gnały radośnie, znikając z oczu dziewczynki wśród gęstych krzewów. Kusy nie zdradzał niepokoju z powodu zniknięcia swych pobratymców. Spokojnie, noga za nogą, kroczył obok Agaty, ale jego długi, czarny nos węszył niecierpliwie i z podnieceniem. Gdy minęli wreszcie pas gęstych krzaków i wspięli się na niewysoki pagórek, ich oczom ukazało się upragnione, nieduże i piękne jeziorko z piaszczystymi brzegami. Gromadka uru już wesoło pluskała się na jego skraju. Teraz i Kusy nie wytrzymał: opuścił dziewczynkę i po kilku długich susach znalazł się w wodzie. Agata, wydając okrzyki radości, wbiegła w ubraniu do jeziorka. Chłodna, rześka woda obmywała jej ciało, spłukując ślady strasznej przygody. Dziewczynka starannie wyprała swoje ubranie i rozłożyła je w słońcu na piaszczystej plaży. Potem długo i z rozkoszą pływała na plecach, na brzuchu, nurkowała, parskając jak kot. Kusy wiernie jej towarzyszył, nie obawiając się głębi, i sponad przejrzystej wody jeziora wystawały tylko jego smukły pysk i długi, frędzlowaty ogon, którym zdawał się sterować.
Po wyjściu z wody okazało się, że strażnik nie kłamał. W pobliżu jeziorka Agata odkryła kilka drzew z fioletowymi owocami i jedno drzewo chlebowe. Uru już były przy nim i wyskakiwały wysoko do gałęzi, szarpiąc zębami plackowate owoce. Ku swemu zdziwieniu Agata ujrzała, że Kusy idzie w ich ślady. Po chwili najedzona gromadka rozłożyła się w małej kotlince nad jeziorkiem, a uru natychmiast zapadły w świętą drzemkę. Tylko Kusy z Agatą leżeli wyciągnięci wygodnie na piasku, a pies czujnie rozglądał się wokół.
Było wspaniale. Agata niemal zapomniała o swojej sytuacji, o niemożliwej do określenia odległości dzielącej ją od domu i wątpliwościach na temat szans powrotu do własnego, spokojnego świata. Była rześka, wypoczęta – i szczęśliwa, gdyż znowu miała przy sobie wiernego przyjaciela. Z leniwym westchnieniem dziewczynka obróciła się na drugi bok, gdy nagle…
…nagle Kusy zerwał się na cztery łapy i stał na nich sztywno, ze zjeżoną sierścią i podniesioną ku niebu głową. Górna warga obnażała białe, ostre kły. Nad jeziorko, kołując nisko, nadlatywało czarne, złowrogie stado dzikich huringów. Ze swymi potężnymi nietoperzowymi skrzydłami i szponiastymi dziobami wyglądały jak zwiastuny nieszczęścia.
Agata zamarła ze strachu, lecz nagle przypomniała sobie słowa strażnika. Schwyciła psa mocno za kark, przyciągając do siebie, i kładąc się możliwie płasko na ziemi, narysowała wokół duży krąg.
Huringi były tuż-tuż. Leciały coraz niżej, wpijając więżących wypukłe, błyszczące czarne oczy. Ku swemu przerażeniu dziewczynka dostrzegła, że uwaga huringów nie skupia się na śpiących uru – jakby sen był rzeczywiście świętą porą i śpiący był nietykalny – ale niemal wyłącznie na psie. Guziczki ich oczu wpijały się w Kusego, który warczał, gotów do walki. Uru spały nadal kamiennym snem, nieświadome niebezpieczeństwa. Huringi obniżyły ponownie lot i krążyły teraz nad magicznym, wyrysowanym przez dziewczynkę kręgiem, wpatrując się wzrokiem bazyliszka w leżących i bijąc donośnie potężnymi skrzydłami.
Wtem Kusy jednym silnym ruchem wyrwał się Agacie i przekroczył czarodziejski krąg bezpieczeństwa. Jeden z ptaków natychmiast, jak błyskawica przeszywając powietrze, lotem strzały spikował w dół i opadł na grzbiet psa. Rozpoczęła się walka. Huring szponiastym dziobem uderzał w kark psa, który obracając głowę do tyłu, próbował zębami rozszarpać jedno z jego skrzydeł. Ale już drugi huring potężnym skrzydłem trzepnął w łeb Kusego i uderzył go dziobem…
…i w tej chwili obudziły się uru. Pozostałe szybujące nisko huringi natychmiast rzuciły się na nie z szybkością, która zaskoczyła zaspane zwierzęta. Rozgorzała zażarta walka. Agata bezradnie leżała na piasku, skulona w magicznym kręgu i świadoma swej niemocy. W powietrzu latały czarne pióra huringów i kępy tęczowej sierści uru. Huringi walczyły bezgłośnie, łomocząc jedynie skrzydłami, uru zaś z Kusym wydawały z siebie groźne warczenie i wycie. Niestety, huringi miały wyraźną przewagę. Uru było trudno ujść przed ich groźnymi, morderczymi dziobami, gdy tymczasem huringi umykały przed ich zębami, wzbijając się w powietrze.
Agata zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na klęskę swych przyjaciół, nie mogąc znieść widoku nadchodzącej nieuchronnie śmierci, gdy nagle ku swemu zdumieniu usłyszała, że odgłosy walki cichną. Otwierając oczy, ujrzała, że stado huringów wzbija się wysoko w powietrze i szybuje na przeciwległy brzeg jeziorka. Tam, w bezpiecznej oddali, huringi opadły na piasek i… zasnęły. Wielkie czarne skrzydła wyglądały z daleka jak rozłożone parasole. Ich waleczny impet pokonała, niczym niezwalczona w tej krainie, święta pora snu, nachodząca wszelkie żywe istoty w najmniej spodziewanych momentach. Przed zemstą uru broniło je niepisane prawo ochrony śpiących.
Uru lizały swoje rany. Nie były one jednak tak groźne jak u Kusego, który przyjął na siebie pierwsze uderzenie huringów. Dziewczynka podbiegła do przyjaciela. Pies był cały pokiereszowany. Z ran na karku i głowie grubymi, rubinowymi kroplami ściekała krew – i kapiąc, wolno wsiąkała w ziemię…
…ziemia z pełnym ciężkiego westchnienia drżeniem przyjmowała ten niespodziewany dar. Wydawało się, że ożyła, że jej tłuste, ciemne, chropowate grudy aż dygocą z napięcia, przyjmując w siebie czerwoną krew.
Uru przerwały lizanie ran i wolno, napięte, czujne, na sztywnych łapach zbliżyły się do psa. Ich sierść zjeżyła się, ale zaraz opadła i uru przyjaźnie położyły po sobie uszy, węsząc coś w straszliwym napięciu. Wreszcie jeden z błękitnych uru podszedł do Kusego i wyciągniętym bladoróżowym językiem dotknął krwawiącej rany. Kusy stał czujny, lecz spokojny. Teraz kolejno wszystkie uru z namaszczeniem podchodziły do psa i lizały po kropelce jego krew. Jeszcze kilkanaście rubinowych kropli wsiąkło w ziemię, która ponownie wydała z siebie głębokie, niemal ludzkie westchnienie.
Agata stała nieruchomo i przejęta patrzyła na to niezwykłe widowisko. Gdy uru wreszcie rozeszły się i zaczęły ponownie lizać własne skaleczenia, dziewczynka, porzucając Kusego, zaczęła oglądać ich rany. Nie były zbyt groźne i wydawało się, że natura sama potrafi je wyleczyć. Nie, nie były groźne. Były dziwne.
Z ran uru nie płynęła rubinowa krew, lecz lepka, przejrzysta ciecz…
– One nie mają krwi! – szepnęła ze zdumieniem dziewczynka. – Nie mają krwi! No tak, przecież krew jest czerwona, a w tym świecie nie ma w ogóle czerwieni! Nigdzie! Nigdzie, z wyjątkiem ukrytego w ścianie niezwykłego obrazu króla Tutaina. A więc ten kolor kiedyś tu był. Był, ale go nie ma. „Uciekł” -jak powiedział strażnik. Może dlatego, że uru nie mają krwi, tylko bezbarwną ciecz, muszą tak często spać i łatwo się męczą? Może to jest także przyczyną ospałości mieszkańców miasta…? Więc oni, ci z miasta, także nie mają w swoich żyłach krwi? Na pewno nie, bo przy najmniejszym nawet skaleczeniu musieliby poznać czerwony kolor i oswoić się z nim… A zatem w żyłach wszystkich mieszkańców tej planety zamiast krwi płynie bezbarwna, anemiczna ciecz…
Uru, wyczerpane walką, zasnęły tym razem o wiele wcześniej, przed upływem godziny. Zasnął i Kusy, osłabiony upływem krwi. Spoglądając na śpiących, Agata niespodziewanie także poczuła senność i, przytulona do czarnego futra swego przyjaciela, również zasnęła. Spokojnym, leczącym rany i nerwy snem dziewczynka i zwierzęta spały ponad trzy godziny. Już nie widziały, jak stadko huringów podniosło się z piasku na przeciwległym brzegu i rzucając niechętne spojrzenia na śpiących – odfrunęło, szybując nisko nad ziemią. Święta pora snu była gwarantem bezpieczeństwa, lepszym niż zęby i pazury.
I tylko ziemia, wzdychając, jęcząc, wchłaniała w siebie coraz głębiej i głębiej niespodziewany rubinowy dar psa, przybyłego z innego świata. I mieszając się z ziemią, dar ten – prawdziwa, żywa krew – zaczął przeobrażać się w nową formę, zrodzoną przez wyjałowioną matkę ziemię.