39132.fb2
Wiosna 1363
Pan Filip ze Słowika podążał do Lipowej z radością tym większą, im bliżej był dworu. Wiódł ze sobą jucznego konia, który niósł cały wór prezentów, a jego pan uśmiechał się na myśl, jaką niespodziankę sprawi swoją wizytą. Kilka lat minęło już od jego poprzedniego pobytu i Filip z przyjemnością wspominał tamte chwile, z radością rozglądając się po okolicy, którą już rozpoznawał.
Obmyślił dokładnie swój wjazd do dworu, gdzie zamierzał pokazać się jak najgodniej. Jednakże w ostatniej chwili musiał odstąpić od tego planu. Jego piękny wierzchowiec zgubił podkowę i utykał, więc Filip był zmuszony skręcić do kuźni, która także wydawała mu się znajoma.
Zza szopy wyszedł wysoki młody mężczyzna w skórzanym fartuchu. Na widok gościa zatrzymał się nagle, jakby nie była to kuźnia przy trakcie, a przybycie rycerza stanowiło dla niego zaskoczenie.
– Kowalu – powiedział Filip. – Mam dla ciebie robotę. Spraw się szybko.
Kowal podszedł do wierzchowca, poklepał go po szyi, spojrzeniem pełnym uznania obrzucił jego piękną sylwetkę i bogaty rząd. Następnie starannie zbadał nogi, podniósł się i pokręcił głową.
– Chyba musicie go tutaj zostawić – powiedział. – Nic mu nie jest, ale lepiej, żebym go zbadał dokładnie. To wspaniałe zwierzę. Jutro rano odbierzecie albo wam go odstawię, jeśli wola.
– Dopiero jutro? – zmartwił się Filip, któremu zmiana z dawna ułożonych planów bardzo była nie w smak. – Trudno, niech będzie jutro. Sam go odbiorę albo kogoś przyślę.
– Jedziecie do dworu w Lipowej? – domyślił się kowal.
– Tak. Stamtąd przyślę zapłatę.
Filip klepnięciem pożegnał swojego wierzchowca i wziął do ręki wodze konia jucznego. Miał jeszcze podjezdka, ale resztę drogi zamierzał przebyć pieszo.
Przyglądając się wysokiej i silnej postaci kowala, przypomniał sobie pewną deszczową noc i kowalskiego pomocnika, który okazał się nad wyraz sprawny w swoim rzemiośle. Miał jedno oko brązowe, a jedno niebieskie.
– Czy przypadkiem to nie wy kilka lat temu… – zaczął, ale kowal potwierdził, zanim dokończył pytanie.
– Ja – powiedział z ukłonem.
– Już nie jesteście pomocnikiem, a kowalem? Krótko terminowaliście.
– Krótko – zgodził się Jeno. – Mój mistrz umarł, a pan Jakub okazał się łaskawy.
Nagle wesołe iskierki zaigrały w jego oczach.
– Tanio zapłaciłem. Wszystkiego trzydzieści kijów.
– Doprawdy? – zaciekawił się Filip. – Pewnie słusznie was docenił.
Potem zapytał jeszcze:
– A co nowego we dworze? Kilka lat nie byłem już tutaj. To niedaleko i chyba mogę dojść bez przewodnika – zastanawiał się.
Brak okazałego wierzchowca mocno pokrzyżował jego zamiary, bo nie pozwalał na odpowiednio dostojny wjazd. Ale też niecierpliwość, aby wreszcie zobaczyć mieszkańców dworu, nie dała mu dłużej czekać.
– Łatwo traficie, idąc w kierunku tamtych drzew – potwierdził kowal. – A co do nowin, to chyba wszystko jest w porządku.
– Tedy do zobaczenia, kowalu.
Łaskawie skinął ręką i prowadząc konie za sobą, poszedł we wskazanym kierunku. Czuł, jak serce uderza mu coraz szybciej.
Filip ze Słowika serdecznie witał się z mieszkańcami Lipowej, a potem z wielkim zaciekawieniem oglądał rozbudowany dwór, sam dając się oglądać i podziwiać. Od czasu poprzedniego pobytu wyprzystojniał jeszcze i zmężniał, nie był też taki nieśmiały ani taki dziecinny. Udawał, że nie widzi zalotnych spojrzeń czeladnych dziewek, i nie domyśla się, że na jego uśmiech omdlewają w nich serca.
Zaraz po przyjeździe wybrał się na konną przejażdżkę z Aleną, jakby on nie był już dorosłym mężczyzną, a ona kobietą. Prawił jej różne dworności i wyglądało na to, że choć serdecznie powitał Stronkę, nie jest szczególnie zachwycony stałą obecnością niani obok dziewczyny. Stronka natomiast od razu odgadła, co się święci, i miała zamiar dopilnować wszystkiego.
– To niebezpieczny panicz – powiedziała do podopiecznej. – Rozkapryszony i zepsuty na królewskim dworze. A ty nie jesteś już dzieckiem. Nie chciałabyś chyba, żeby w tych obcych ziemiach opowiadał, że nie znasz obyczajów i zachowujesz się jak córka kmiecia, a nie wielka pani wielkiego dworu.
– Przesadzasz, nianiu – śmiała się Alena. – Filip to piękny rycerz, ale traktuję go jak mojego przyjaciela z lat młodości i on dobrze o tym wie.
– Z przyjaźni często rodzą się rzeczy poważniejsze – mruknęła Stronka, której koń gotowy do drogi czekał z innymi na dziedzińcu. – Tylko nie hasajcie za bardzo, bo coś dzisiaj nie czuję się najlepiej, a samych was przecież nie zostawię.
Filip, który przyjaźnie i życzliwie witał w Lipowej wszystkich niezależnie od stanu i pozycji, nie mógł złożyć uszanowania Agnieszce, bo pani w ogóle nie wyszła na jego spotkanie, usprawiedliwiając się chorobą gardła. Kiedy wieczorem pan Jakub zwrócił jej uwagę na niestosowność takiego zachowania, tylko wzruszyła ramionami.
– To przecież twój gość – powiedziała. – Nie muszę każdemu, kto zajeżdża do dworu, osobiście usługiwać. Mamy dość służby we dworze.
W ciągu dwóch następnych dni wykazywała tak niewielkie zainteresowanie gościem, że pan Jakub musiał ją napomnieć.
– To królewski wysłannik – powiedział niezadowolony. – Człowiek zaufany i możny. Nie wolno ci traktować go z niechęcią. Nawet jeśli bardzo go nie lubisz, postaraj się tego nie okazywać.
– Nie lubię – przyznała Agnieszka. – Nie wiem, po co tu przyjechał tak niespodziewanie, ale wydaje mi się, że może mieć niecne zamiary.
– Doprawdy? Czy zawsze musisz przesadzać, kobieto? Przyjechał, ponieważ go zapraszałem.
Nakazuję ci być dla niego uprzejmą. I ogarnij się trochę, bo nie chciałbym, żeby opowiadał potem gdzie popadnie, jak niestosownie był u nas przyjęty.
– Jak sobie życzysz – odpowiedziała, zaciskając zęby.
– Ale na twoim miejscu zadbałabym, żeby z tych jego przejażdżek z Aleną nie wyniknęło jakie nieszczęście.
– Przesadzasz. Po pierwsze, pan Filip jest nam dobrze znany. Po drugie, to człowiek honoru. Wie, co to dobre wychowanie, i nie ma obaw, że zrobi coś niewłaściwego.
– Ależ on może pomyśleć, że mu ją na sprzedaż wystawiasz.
– To nie byłoby nawet takie złe – roześmiał się pan Jakub. – Już przecie mówiłem, że jeśli tylko poprosi o rękę mojej córki, poważnie się nad tym zastanowię. A na razie niech jeżdżą, niech się bawią. Stronka dopatrzy wszystkiego. Skoro jednak tak to cię niepokoi, powiedz Alenie o niebezpieczeństwach, jakie nieść mogą za sobą takie wyjazdy. Tyle chyba możesz zrobić jako jej przybrana matka.
Alena z upodobaniem jeździła z Filipem po wzgórzach. Dobrze trzymała się w siodle, ale chętnie korzystała z jego porad i wskazówek, bo był znakomitym jeźdźcem.
W czasie tych wycieczek Filip często odwracał się w siodle i patrzył za siebie.
– Wydaje mi się, że stale ktoś za nami jedzie – powiedział drugiego dnia zaniepokojony. – Nie wiem, czy to wypada, żeby twój ojciec w taki sposób okazywał brak zaufania do mnie.
– Nie, na pewno nie! – zaprzeczyła Alena. – Ojciec ma do ciebie zaufanie, Filipie, i ani mu w głowie podejrzewać cię o cokolwiek. To chyba raczej sprawa mojej macochy, która nie chce zauważyć, że jestem już dorosła. Zresztą nie tylko ona ostrzegała mnie przed tobą.
Filip zmieszał się i przez chwilę nie odpowiadał, ale widać słowa te nie dawały mu spokoju, bo zaraz wrócił do przerwanej rozmowy.
– Ostrzegała? – zapytał. – Jak to ostrzegała?
– Czy nie jesteś światowym panem, w którym kochają się natychmiast wszystkie kobiety, na jakie tylko skierujesz swój wzrok? – uśmiechnęła się Alena.
Filipa nie rozbawił jednak ten żart.
– Cóż jeszcze mówiła ta wyniosła kobieta? – zapytał ponuro.
– Żebym uważała na twoje piękne słówka, za którymi, jak to u mężczyzn, czai się zdrada i podstęp.
– Doprawdy? Zdrada i podstęp? A co ty na to, Aleno?
– Nie zgadzam się, co do tej chytrości. Choć zgadzam się, że jesteś piękny. Pamiętasz, jak ci to powiedziała, kiedy byłeś u nas pierwszy raz?
– Powiedziała, że jestem piękny? – zdziwił się Filip. – Ta dumna kobieta, która nie raczyła zamienić ze mną słowa?
– Tak powiedziała. Ale przecież to prawda, Filipie.
Następna rozmowa dwóch kobiet jak zwykle przebiegała gwałtownie i gniewnie. Stały naprzeciw siebie w świetlicy, gotowe skoczyć jedna drugiej do gardła. Służba, przyzwyczajona do tego rodzaju scen, w czasie których – bywało – latały przedmioty, przezornie schodziła wtedy z drogi.
– Jak w ogóle mogłaś o czymś takim pomyśleć? – krzyczała ze złością Alena. – Czy nie mam żadnego wychowania, czy nie dowiodłam wielokrotnie, że nie jestem głupią dzieweczką, ale córką pana na Lipowej?
– Miłość, a przez nią i szaleństwo, może dopaść każdego. Nawet panią na Lipowej – powiedziała Agnieszka.
– Nie jestem skora ani do miłości, ani do szaleństwa – Alena dumnie wydęła wargi. – Nie mało będzie musiał się natrudzić ten, kto zechce się starać o moją rękę.
– Musisz się jednak liczyć także z wolą swojego ojca – spokojnie zauważyła Agnieszka. – To z jego polecenia przeprowadzam z tobą tę rozmowę.
– Nie wierzę. Mój ojciec ma do mnie zaufanie i nie mógł czegoś takiego powiedzieć.
– Powiedział tak właśnie, a ja dodam, że jest przychylny dla pana Filipa.
– Nieprawda. Oszukujecie mnie.
Agnieszka zacisnęła pięści, ale powstrzymała się przed wybuchem. Miała przewagę nad pasierbicą i zamierzała ją utrzymać.
– Mężczyźni pokroju pana Filipa łatwo mogą zawrócić w głowie dziewczynie. Dziesiątki razy słyszałam o takich przypadkach. Jeśli jesteś taka pewna siebie, to dobrze. Ale ostrzegam cię przed skutkami nierozwagi.
– Tak? – Alena prychnęła pogardliwie. – Wy? Wy mnie ostrzegacie? A cóż wy możecie wiedzieć o takich sprawach? O miłości czy jak to nazwaliście miłosnym szaleństwie? Co wy w ogóle możecie wiedzieć o uczuciach? Nawet wasz mąż was nie lubi!
Agnieszka z całych sił uderzyła Alenę w twarz. Cios był mocny, dziewczyna zachwiała się i oparła o ścianę. Kiedy się wyprostowała, z jej nosa sączyła się krew, skapując na suknię. Patrzyła na krople, zaskoczona, ale nie przestraszona. Nie rozpłakała się, nie rozgniewała, nie odpowiedziała nawet gniewnie. Przeciwnie, uśmiechnęła się tylko z wyższością.
– Bijecie mnie? – zapytała zjadliwie. – Dlaczego mnie bijecie? Tylko dlatego, że sami jesteście nieszczęśliwi, ja mam iść za waszym wzorem i przykładem? Nigdy w życiu!
Przestraszona była Agnieszka. Jakby dopiero teraz zrozumiała, co się stało. Nagle rzuciła się na kolana.
– Wybacz, dziecko – powiedziała łkającym głosem. – Wybacz, sama nie wiem, dlaczego tak okropnie się zachowałam. Nie zamierzałam cię uderzyć. Nie mam do tego prawa, jesteś dorosła i nie jesteś moją córką. Ale twój los leży mi przecież na sercu. Wybacz. Chciałam cię ochronić przed niebezpieczeństwem.
Alena była zaskoczona zachowaniem macochy.
Wszystkiego mogła się spodziewać, starcia, przemawiania się, gniewu, nawet na uderzenie była gotowa. Tylko nie na jej skruchę i przepraszanie. Zmieszana schyliła się i nieporadnie podniosła Agnieszkę, nie patrząc jej w oczy.
– To wy wybaczcie – powiedziała cicho.
W tonie jej głosu było coś zupełnie nieznanego, jakaś miękkość i zawstydzenie, co nigdy przedtem nie zdarzało się pomiędzy nimi.
– Wybaczcie – powtórzyła. – Nie powinnam mówić takich rzeczy. Nie tylko jako kobieta, ale także jako wasza przybrana córka.
Niespodziewanie dla siebie, obie wyciągnęły ręce i uścisnęły się, niepewnie jeszcze i ostrożnie.
Agnieszka czuła, jak znika napięcie między nimi, to dobrze, pomyślała. Czuła się przecież odpowiedzialna za Alenę.
– Nie chciałam cię uderzyć – powiedziała. – Myśl sobie co chcesz, ale to chyba dlatego, że twoja przyszłość leży mi jednak na sercu. Może nie zawsze byłam najlepszą opiekunką, ale przecież nigdy nie pozwoliłabym cię skrzywdzić. Teraz też nie chcę, żebyś cierpiała. Znam ja takich mężczyzn jak Filip. Zbałamuci, da nadzieję, a potem odjedzie.
– Nie zbałamuci – sprzeciwiła się Alena. – Wiem, jak postępować. Poza tym nie mam najmniejszego zamiaru wiązać się z nim.
– Ale twój ojciec ma taki zamiar.
– Ojcu też się sprzeciwię.
Agnieszce spodobała się ta stanowczość, choć nie wiedziała, na ile jest ona szczera i przemyślana.
Młodym różne rzeczy chodzą po głowie, zdanie gotowi zmieniać kilka razy na dzień.
– Wiem na pewno, że takie są plany twojego ojca – powiedziała ostrożnie. – To piękny młodzieniec i ma przed sobą wspaniałą przyszłość, choć na razie niewiele więcej poza pięknością. Twój ojciec uważa, że będziesz na tyle bogata, aby nie liczyć na jego skromny majątek, ale moim zdaniem trudno mówić o dobrym związku przy takiej nierówności.
– Powiedziałam już, że nie zamierzam wychodzić za niego – przypomniała Alena. – Nie ważne, czy jest majętny, czy nie. Nie chcę Filipa.
– A jeśli ojciec będzie cię przymuszał?
Alena doszła do wniosku, że obawy macochy są szczere, i pomyślała, że może potrzebować jej pomocy. Nie uszło też jej uwagi, że kiedy Agnieszka mówi o Filipie, jej oczy płoną.
– Nie lubicie Filipa, prawda? – zapytała wprost. – Dawno zauważyłam, że unikacie go i jesteście dla niego nieuprzejma.
– Unikam – przyznała Agnieszka po chwili, uciekając wzrokiem. – Moim zdaniem nie w pełni zasługuje na zaufanie, jakim obdarza go twój ojciec. Tobie szczerze radzę, abyś była z nim ostrożna.
Może i ty powinnaś go unikać. Kiedy bez przerwy uganiasz się z nim konno, kiedy przepadacie na całe dnie, ojciec na pewno myśli, że macie się ku sobie, a chyba do tego chciałby też doprowadzić.
Alena zrozumiała wreszcie, że jest to możliwe. Ojciec na pewno zauważył ich wspólne przejażdżki i być może wiązał z tym jakieś plany. Jeśli pomyślał o wydaniu jej za mąż za Filipa, gotów ten zamiar doprowadzić do końca. Jeżeli wbije sobie do głowy, że to dla córki najlepszy los, nic go od tej myśli nie odwiedzie. Kochał ją przecież, jak to ojciec, i byłby gotowy przekonać ją do swoich pomysłów nawet pod przymusem.
Dziewczyna spojrzała na macochę prosząco. Była pomieszana, zaskoczona i nie zauważyła, z jakim napięciem pani Agnieszka oczekuje od niej odpowiedzi.
– Nie wiecie, czy ojciec rozmawiał już z Filipem? – zapytała niespokojnie.
Jeśli takiej rozmowy jeszcze nie było, miałaby wielkie szanse na skierowanie jego uwagi w zupełnie inną stronę.
– Nie wiem – przyznała Agnieszka szczerze. – Ale wydaje mi się, że może to zrobić w każdej chwili.
Alena dotknęła dłonią rozbitego nosa, przy którym trzymała chusteczkę.
– Mogę was poprosić o przysługę? – zapytała nieśmiało. – Przemówcie za mną. To prawda, że nie zawsze dobrze się między nami układało, a jestem już na tyle dorosła, by wiedzieć, że to bywało i z mojej winy…
– Przemówię – obiecała szybko Agnieszka, która właśnie takiej prośby oczekiwała. – Oczywiście, że przemówię. Tylko posłuchaj mojej rady i od zaraz przestań z nim jeździć konno, jakbyście już byli narzeczonymi.
– Tak zrobię – w głosie Aleny znowu pojawiła się radość. – Tak właśnie zrobię, żeby Filip nie pomyślał sobie za wiele, a ojciec to zauważył.
Ponownie dotknęła dłonią twarzy. Krew już nie płynęła, ale można było spodziewać się solidnego siniaka.
– Niech to zostanie między nami – szepnęła. – Powiem, że po prostu upadłam.
Agnieszka wyciągnęła rękę i delikatnie pogładziła pasierbicę po włosach.
– Dziękuję, że tak mówisz – powiedziała cicho. – I cieszę się, bo zrozumiałaś, że twoja przyszłość naprawdę nie jest mi obojętna. A pan Filip jest… jest niebezpieczny.
Alena uśmiechnęła się i jakby zawstydzona niespodziewaną czułością, odsunęła się od macochy.
– Wiem, że może być niebezpieczny dla kobiet – dodała. – Ale nie bójcie się, nie dla mnie.
– Może nie uwierzycie – powiedział rządca Szczepan do pana Jakuba. – Ale chyba nadchodzi zgoda między panią Agnieszką a Aleną. Przypadkiem słyszałem, jak ostatnio rozmawiały. I to wam powiem, że mówiły jak matka z córką.
Rzadko co mogło tak ucieszyć pana z Lipowej, jak ta wiadomość. Zgoda, jaka niespodziewanie zapanowała między stale kłócącymi się i skaczącymi sobie do oczu kobietami, była najlepszym, co się zdarzyło w Lipowej od wielu lat. Zgoda była mu też na rękę w jego planach, do czego na razie się nie przyznawał.
– Dałaś Alenie jakieś klejnoty? – zapytał wielce zdumiony, gdyż takie zachowanie Agnieszki wobec pasierbicy było czymś nowym.
– Owszem – przyznała i wydawało się, że do tej sprawy przywiązuje niewielkie znaczenie. – Dałam jej naszyjnik po mojej matce. Należał do mnie i chyba mogłam nim dowolnie rozporządzać.
Jakub nie mógł nadziwić się tej hojności, tak nieoczekiwanej u kogoś, kto znany był z oszczędności, a nawet skąpstwa.
– Jestem rad, że się już nie kłócicie – powiedział. – Ale, na Boga, co się takiego stało, że raptem nie widzisz w niej wroga, a i ona zdaje się zmieniła nie do poznania?
Agnieszka wzruszyła ramionami.
– Coś się musiało stać, żebyśmy wreszcie rozmawiały, jak przystało w rodzinie?
Jeszcze tego samego dnia pan Jakub radził się w sprawie ewentualnego małżeństwa Aleny u rządcy majątku w Lipowej.
– Moja stryjna umiera – powiedział Jakub do Szczepana. – Sprawy źle stoją w Potoku i ktoś, kto go obejmie, będzie miał pracy na długo.
– Po stryju wam przypada Potok – przypomniał Sowa.
– Jak nim rozporządzicie? Trzeba by kogoś młodego, silnego, kto nie zmarnuje włożonego grosza. Bo że będzie kosztował dużo, to pewne. Ale inaczej zmarnieje do cna. Pan Jakub uśmiechnął się i pogładził wąsy.
– Trafiłeś w sedno, Szczepanie. Nie dam Potoka w obce ręce, to pewne. A sam nie mogę się zajmować tym majątkiem, dość mam kłopotów tutaj. Ale trafiłeś w sedno. Trzeba go dać w godne ręce. Alena ma już swoje lata i myślę, że byłoby najlepiej, żeby to ona osiadła tam ze swoim mężem.
Szczepan Sowa zdziwił się nieco. Do tej pory pan Jakub nie wspominał ani razu, że zamierza wydać córkę za mąż. Wprawdzie w okolicy wydawano i młodsze dziewczyny, ale żeby tak ani słowem nie powiedzieć…
– Możny to powinien być pan… – zaczął nieśmiało. – Czy myślicie może o kimś, kogo znam?
Pan Jakub roześmiał się ponownie i poklepał rządcę po plecach.
– Pewnie, że znasz. Wszyscy go znamy. I widzi mi się, że moja córka nie będzie miała nic przeciwko niemu.
Szczepan Sowa nie potrzebował długo się namyślać.
– Pan Filip ze Słowika? O, tak. Dobry byłby z niego gospodarz. Jak zna się na koniach!
– Sądzisz więc, że to dobry pomysł?
Szczepan, który w minionych latach przywykł, że pan pyta go o radę we wszystkich, także i rodzinnych sprawach, z przekonaniem pokiwał głową.
– Na pewno. Pan Filip może jeszcze trochę młody, ale ma przyszłość przed sobą, każdy to powie. A co do panienki Aleny… chyba rada go widzi. Może to właśnie on był jej pisany.
– I ja tak myślę – Jakub z zadowoleniem zatarł ręce. – Na razie jednak nie mów nikomu o naszej rozmowie. Aż rozmówię się z nim i z moją córką.
– Mogę nie mówić – zgodził się rządca. – Ale chyba nie spodziewacie się, że pan Filip mógłby uczynić wam despekt i odmówić.
– Nie spodziewam się, Szczepanie. Tylko pani Agnieszka ostatnio mówiła niezbyt życzliwie o nim, a w tej sprawie wolałbym mieć ją po swojej stronie.
Rządca skrzywił się, pozwalając sobie na własny sąd.
– Nie gniewajcie się, panie – poprosił. – Ale słów pani Agnieszki nie zawsze trzeba brać do siebie.
Czasem zupełnie nie wiadomo, czego chce.
Drugą rozmowę pan Jakub odbył z Filipem i był z niej zadowolony.
Trzecia rozmowa nie potoczyła się dokładnie według oczekiwań pana Jakuba.
Alena, choć spodziewała się wszystkiego, była zaskoczona, że ojciec traktuje sprawę tak poważnie.
– Jak to, Filip? – pytała. – Ten Filip miałby być moim mężem?
– Przecież nie znasz innego Filipa.
– Ależ, ojcze! Dlaczego tak spieszno wam mnie się pozbyć?
– Ma wszystko, czego oczekuję po twoim mężu – stwierdził pan Jakub. – Jestem też przekonany, że będzie ci z nim dobrze. Jak teraz będziecie sobie jeździli konno, bawili się i ucztowali. Tyle tylko że zamieszkacie we własnym dworze. Dostaniecie Potok ze wszystkim, co do niego należy, a zamierzam jeszcze sporo do tego dołożyć.
– Będziemy robili, co teraz? A dom, dzieci, gospodarstwo? Pani Elżbieta jeszcze żyje, a wy już dzielicie schedę po niej? Przede wszystkim zaś, ojcze, nie chcę jeszcze iść za mąż, nie jestem gotowa na te obowiązki.
– Jesteś, jesteś – przekonywał łagodnie. – Nawet jeśli o tym nie wiesz. I nie mów mi, że pan Filip ci nie odpowiada. Taki światowy pan, a ponadto piękny.
– Wcale mi się nie podoba! – zaprzeczyła Alena. – Może mi się podobał, kiedy byłam dzieckiem. Ale już nim nie jestem. Zechciejcie posłuchać, ojcze, nie jestem jeszcze gotowa.
Pan Jakub w zmieszaniu szarpał wąsa. Był zadziwiony takim gwałtownym oporem. Kandydat spełniał wszystkie jego oczekiwania, więc trudno mu było zrozumieć niechęć córki.
– Co się dzieje w tym domu? – zapytał zdumiony. – Najpierw biega za nim, śmieje się, bawi, zachwyca, a kiedy mówię: idź za mąż, staje okoniem. A i druga też nie wiadomo, dlaczego kręci nosem.
– To Agnieszka się sprzeciwia? – upewniła się Alena.
– Nie wiem, dlaczego. – Jakub nie był zadowolony, że przyznał się do tego córce.
– Sami widzicie – podchwyciła Alena. – Widać są jakieś względy, które…
– Babskie fochy! – przerwał Jakub ze złością. – Muchy w nosie! Dość już marnował się majątek w Potoku. Dalej tak nie może być. Będę potrzebował gospodarza, już potrzebuję. Postanowiłem, że oddam go panu Filipowi, a ciebie jemu.
Alena zacisnęła usta. Ojciec wydawał się bardzo stanowczy.
– Ale chyba mam jeszcze czas na zastanowienie się? – zapytała, pełna obaw, że musi zgodzić się już teraz, zaraz.
– Oczywiście – rozpromienił się Jakub, przekonany, że najważniejsze już osiągnął. – Filip obiecał zaczekać jakiś czas…
– Obiecał zaczekać? – zawołała Alena. – To znaczy, że mu o tym powiedzieliście, ojcze? Zanim porozmawialiście ze mną? Jakże to tak?
– Dlaczego miałbym ukrywać swoje plany? Oczywiście, że mu powiedziałem. A wiesz, też był początkowo trochę zaskoczony. Ale szybko zrozumiał, że to plan zacny, a i dla niego honor. W końcu nasz ród nie jest pierwszy lepszy!