39132.fb2
Pan Jakub z Lipowej wybierał się właśnie na zamek w Holsztynie, gdzie spodziewano się przyjazdu króla Kazimierza, kiedy przyszedł posłaniec z Potoka. Wdowa po panu Mikołaju, pani Elżbieta, była umierająca. Przyjęła już święte sakramenty i prosiła, żeby odwiedziła ją pani Agnieszka.
– Pojedziesz? – zapytał pan Jakub. – Tym razem to chyba rzeczywiście ostatnie dni mojej stryjnej.
– Pojadę. Ale wieści są mocno niepokojące, reszta służby podobno uciekła i nie wiadomo, co tam zastanę. Chciałabym wziąć kogoś ze sobą, może ze dwóch uzbrojonych ludzi.
– Ja pojadę z wami – oświadczył niespodziewanie pan Filip ze Słowika, obecny przy rozmowie.
– Nie! – sprzeciwiła się Agnieszka. – Wy nie możecie jechać ze mną.
– Ależ dlaczego? – pomysł spodobał się Jakubowi. – W towarzystwie pana Filipa będziesz bezpieczna.
Na sam jego widok ostygną gorące głowy.
Pani Agnieszka zaczęła coś mówić o trudnościach w majątku, co miało uzasadnić jej gwałtowny sprzeciw, ale Jakub podjął już decyzję.
– Dziękuję wam, panie Filipie, żeście ofiarowali się do tej drogi. We dworze brakuje męskiej ręki. Moja stryjna już dawno nie panuje nad wszystkim, czeladź podobno uciekła. Weźcie ze sobą dwóch pachołków. Upoważniam was, byście zaprowadzili tam konieczny porządek, a jeśli trzeba, nie żałujcie kija.
Jakub był bardzo zadowolony z tego, że Filip postanowił towarzyszyć Agnieszce. Rozejrzy się po Potoku i będzie miał sposobność pokazać, jak umie sobie radzić. Wiadomości o pogarszaniu się stanu majątku były coraz bardziej niepokojące, więc i okazja do uporządkowania niektórych spraw ze wszech miar stosowna. Niech Filip udowodni, że można na niego liczyć.
– Pozdrów panią Elżbietę i przeproś, że sam przybyć nie mogę – powiedział Jakub do żony. – Zejdzie mi w Holsztynie ze dwa dni, ale doprawdy nie wiem, co sobie zażyczy król, więc i nie wiem, czy uda mi się zajechać tam w powrotnej drodze.
Tak więc pan Jakub jeszcze wieczorem pojechał do Holsztyna, biorąc ze sobą odpowiednio wyekwipowany poczet, a zaraz rano pani Agnieszka ruszyła konno do Potoka. Pan ze Słowika wziął ze sobą dwóch ludzi uzbrojonych w oszczepy, ale kazał się im trzymać z daleka i nie podchodzić bliżej, póki nie poprosi.
W podróż pani Agnieszka przystroiła się w czerwoną suknię, zdjęła z głowy codzienny czepek, a włożyła świąteczny i wyjęła ze skrzyni rzadko używany pas ze srebrnymi ozdobami. Błękitny płaszcz haftowany w białe smoki miała na sobie dopiero drugi raz.
Filip był bez zbroi, pozostał w swoim świątecznym kaftanie, choć założył żelazne naramienniki.
Oprócz miecza wziął też sztylet za pas, a przy siodle zawiesił topór, bo wypytawszy wcześniej Szczepana o sytuację w Potoku, chciał być przygotowany na wszystko.
Ruszyli o świcie, nie odprowadzani przez nikogo, i początkowo pani Agnieszka znacznie wysforowała się, tak że Filip dogonił ją już daleko za dworem.
Tam dopiero zwolniła i jechali razem, choć ona trzymała konia niezbyt blisko gościa, milcząca i zapatrzona przed siebie. Filip próbował zagadywać wesoło, ale nie odpowiadała. Wreszcie, ciągle na niego nie patrząc, postanowiła rzec coś na jego zaczepki.
– Nie wiem, po co uparliście się jechać ze mną – powiedziała zła. – Czy nie obiecaliście, że będziecie trzymali się z daleka i nie będziecie do mnie mówić bez potrzeby? Sama umiem trafić do stryjnej mojego męża i raczej niewieście sprawy są tam do załatwienia. Czego wy tam mielibyście szukać?
– Może być niebezpiecznie, jak powiedział pan Jakub. Nie mogłem was przecież zostawić w takich okolicznościach.
– Ale obiecaliście!
– Obiecałem trzymać się z daleka i trzymałem się aż do tej pory – odrzekł z naciskiem. – Ale dłużej już nie mogę być w takim oddaleniu.
Agnieszka nie odpowiedziała. Nadal patrzyła przed siebie, całą siłę woli wkładając w to, żeby nie spoglądać na towarzysza drogi. On zaś wstrzymywał konia, starając się zajechać jej drogę i zmusić do rozmowy.
– Nareszcie możemy być sami – w jego głosie była radość, której Agnieszka zupełnie nie podzielała.
– Nie chcę tego słuchać! – odparła gwałtownie. – Nie chcę was słuchać i nie chcę, byśmy byli sami.
Dość, bo gotowa jestem zawrócić.
– Nie zrobicie tego – rzekł. – Odwiedzić krewną w godzinę jej śmierci to wasz obowiązek. Pojedziecie więc dalej, a ja pojadę z wami. Nawet wbrew waszej woli, ale zgodnie z życzeniem waszego męża. I moim.
Popędziła konia i znowu musiał ją gonić, aż do małego gaju, gdzie zwolniła, co pozwoliło mu wyprzedzić ją, a kiedy wyjeżdżała, czekał po drugiej stronie.
– Wysłuchajcie mnie, na Boga! – poprosił. – Wysłuchajcie. Przecież tylko dla was tu powróciłem.
– Dla mnie? Kłamiecie. Znowu kłamiecie! – Agnieszka na próżno usiłowała wyminąć rycerza na wąskiej ścieżce.
– Jak mi Bóg na niebie miły, mówię szczerą prawdę! Tylko dla was. Musicie ze mną porozmawiać.
– Nie chcę – sprzeciwiła się. – Za wami idą kłopoty. Nie chcę słuchać waszych tłumaczeń, a nawet nie chcę słuchać waszego głosu.
A jednak chciała przyjąć rękę, którą wyciągnął, aby pomóc jej zsiąść z siodła, choć dobrze wiedziała, że za chwilę znajdzie się znowu blisko niego, zbyt blisko. W ostatniej chwili nie pozwoliła sobie na to i sama zeskoczyła z konia.
– Ani się ważcie mnie dotykać! – ostrzegła, odsuwając się.
Cofnął ręce, a ona odeszła wzburzona i chodziła tak pomiędzy drzewami, a on stał w miejscu i czekał.
Kiedy wreszcie przysiadła na zwalonym pniu, podszedł wolno, bo choć wiedział już, że nie ucieknie, nie chciał jej spłoszyć.
– Po co przyjechałeś? – natarła ostro. – Żartować ze mnie? Mało ci kobiet w świecie, tam gdzie bywałeś do tej pory, gdziekolwiek to było i gdzie powinieneś wracać jak najprędzej?
Filip opuścił głowę.
– Agnieszko – powiedział łagodnym, cichym i pełnym żalu głosem. – Dlaczego tak mnie przyjmujesz?
Czym sobie zasłużyłem na taką złość?
– Źle was przyjmuję? A niby jak mam traktować te wasze żarty, te wasze opowieści o świecie? Czy nie po to je mówicie, żebym zobaczyła, jak niewiele wiem? Czy nie po to przyjechaliście, aby mnie dręczyć?
Zbliżył się i przystanął przed pniem, na którym siedziała, i patrzył na nią, założywszy ręce za siebie.
– Nie wierzę, że tak myślicie naprawdę – powiedział łagodnie. – Wierzę, wiem nawet, że dokładnie wam wiadomo, po co przyjechałem Że chciałem was widzieć, mówić z wami.
– Ale po co?! – krzyknęła znowu. – Po co, Filipie?! Twoja obecność przyczynia mi tylko cierpienia ponad ludzką miarę. Doprawdy, trzeba być człowiekiem pozbawionym serca, żeby tu wrócić. Kiedy wszystko już przepadło, skończyło się, kiedy rany się zabliźniły i prawie o wszystkim zapomniałam.
– Nigdy nie zamierzałem was ukrzywdzić – zapewnił żarliwie. – Nigdy! Na Boga! Czyż nie dałem dowodu, że was szanuję i poważam?
– Dowodu? Jaki był ten dowód waszego uczucia? Co niby? Że powiadaliście tak wiele o kobietach z królewskiego dworu, jakie są piękne, wspaniałe, bogate i jak wszyscy rycerze tęsknią, by spocząć w ich ramionach? To niby miał być dowód waszego uczucia? A może ten, że chcecie ożenić się z moją pasierbicą?
Filip ujął ręce Agnieszki i zmusił ją, aby popatrzyła mu w oczy.
– To nie jest tak – wyjaśniał. – Nie tak Nie staram się o Alenę. To pan Jakub złożył mi propozycję. Od razu zrozumiałem, że jest to jedyna sposobność, żeby być blisko was. Alena jest młoda, niespieszno jej wychodzić za mąż. Słyszysz, Agnieszko? Powiedziałem panu Jakubowi, że zostanę w Lipowej i będę się starał o przychylność jego córki. Ale przysięgam wam, że ani mi to w głowie. Jak inaczej miałem doprowadzić do naszego spotkania bez cudzych oczu i uszu?
– Po co wam takie spotkanie? – Agnieszka była bliska płaczu. – Żeby, jak wtedy, zanim was poznałam, uciec jak tchórz?
Filip nie puszczał rąk Agnieszki, a ona nie wyrywała już ich z jego dłoni.
– Co miałem wtedy zrobić, Agnieszko? – zapytał smutno. – Zostać, stanąć przeciw waszemu mężowi?
Narazić was na wstyd, a może i na coś gorszego?
Gwałtownie wyrwała ręce z jego dłoni.
– Nie wiem, co powinniście zrobić, Filipie – powiedziała ostro. – Wiem, czego nie zrobiliście. Nawet nie pożegnaliście się ze mną. A teraz miałabym znowu uwierzyć waszym słowom?
Elżbieta, wdowa po Mikołaju z Potoka, zachorowała przed kilkoma miesiącami. Jej niespodziewana przypadłość była dziwna i wszystkich napawała strachem. Pani Elżbieta stawała się nagle agresywna, krzyczała okropnie, rzucała wszystkim co miała pod ręką, wydawała zadziwiające polecenia, by zaraz potem popaść w odrętwienie. Leżała wtedy w łożu, nie poznawała nikogo i nikogo nie chciała widzieć. Albo zachowywała się jak małe dziecko, udawała, że bawi się ze swoją młodszą siostrą, zmarłą jeszcze w dzieciństwie.
Część służby uciekła do sąsiednich dworów lub wsi, część trafiła do Lipowej, inni przepadli bez wieści. Marniała ziemia, opuszczony majątek chylił się ku upadkowi.
Agnieszka lubiła starą, bo ta przy całej swojej oschłości traktowała ją dość serdecznie. Zaraz po ślubie udzieliła jej kilku ważnych rad, a i potem nie szczędziła pomocy w różnych trudnych sprawach. Dla młodej dziewczyny, samotnej w ogromnym dworze, gdzie wszystko wydaje się obce i nieprzyjazne, rady te i pomoc były wprost bezcenne. Elżbieta przyjeżdżała potem do Lipowej często i sama chętnie przyjmowała gości, z których najserdeczniej witała Agnieszkę, a młodej pani, przez męża często pozostawianej samej, taka przyjaźń była bardzo potrzebna. Z czasem stara Elżbieta i młoda Agnieszka sury się powiernicami i przyjaciółkami.
Mikołaj z Potoka umarł niedawno, ale Elżbieta wcale nie wydawała się zrozpaczona. Traktowała go wcześniej, kiedy jeszcze była całkiem przy zdrowych zmysłach, jak na to zasługiwał, z odrobiną pogardy i lekceważenia, bo była kobietą silną i stanowczą, pochodzącą z możnego i potężnego wielkopolskiego rodu Zarembów, więc nie mógł jej olśnić ani pozycją, ani majątkiem.
Po owdowieniu choroba Elżbiety rozwijała się w szybkim tempie. Agnieszka jeździła do Potoka co parę tygodni, zostając nawet kilka dni, ale z trudem tam wytrzymywała, bo wdowa stawała się coraz bardziej nieznośna. Kiedy nie poznawała Agnieszki, a działo się to coraz częściej, traktowała ją jak służącą, do której miała ustawiczne pretensje.
Dwór szybko popadał w ruinę, nie było nikogo, kto wszystko wziąłby w garść, pani Agnieszka przyjeżdżała za rzadko, a nawet jeśli, nie miała już czasu na doglądanie gospodarstwa, zajęta obsługiwaniem Elżbiety i czynnościami, których w żadnym wypadku nie wykonywałaby w swoim domu.
Agnieszka nie mogła znieść tej ogólnej bezradności, jej gospodarski umysł cierpiał, kiedy patrzyła, jak w Potoku niszczeje dorobek wielu pokoleń. Wielokrotnie obiecywała sobie coś z tym zrobić albo zaprzestać odwiedzin, bo za każdym razem wyjeżdżała chora ze złości i niemocy.
Prace gospodarskie we dworze zamarły, bydło i konie, póki ich nie rozkradziono, stały w gnoju w stajniach, bo nie miał ich kto pilnować na pastwiskach, ostatnich zasiewów nie przeprowadzono, ziemia leżała odłogiem. Pan Jakub, któremu żona skarżyła się na stan dworu, machał tylko ręką i mówił, że musi poczekać na śmierć stryjnej, bo niczego wbrew jej woli, choćby i chorej, nie zrobi.
– Coraz gorzej to wygląda – powiedziała ze smutkiem pani Agnieszka, kiedy razem z Filipem wjechali na dziedziniec, mijając zaniedbane stawy rybne i opuszczone ogrody. – Muszę wymóc na mężu, żeby dał tu ludzi do pracy, bo zmarnieje wszystko do ostatniego ziarenka.
W samym dworze większość pomieszczeń była zamknięta na głucho. Pani Elżbieta kazała pozabijać deskami drzwi i kiedy jeszcze mogła chodzić, codziennie sprawdzała, czy nikt nie wszedł do środka.
Uważała bowiem, że zostanie okradziona, a nikogo nie darzyła zaufaniem. Ledwo więc jej komora była otwarta.
W kuchni, urządzonej obok dworu, zastali tylko jedną dziewkę służebną, grubą i zastrachaną. Na widok pani z Lipowej gwałtownie padła przed nią na kolana.
– Nie mogę tu zostać – błagała ze łzami w oczach. – Niechaj mnie pani uwolni ze służby, nawet bez zapłaty. Boję się. Podobno starsza pani rzuciła czar na dom i wszystkich. Nikt już poza mną nie został, wszyscy się wystraszyli.
– Gdzie ona jest? – zapytała Agnieszka, uciekając od rąk dziewczyny, która chciała objąć ją za kolana.
– Żyje jeszcze?
– Żyje, ale chyba niedługo. Strasznie krzyczy, płacze i przeklina. Wczoraj rano kazała wezwać księdza, przyjechał zaraz, bo akurat był w pobliżu. Ale i jego wyrzuciła. Wybiegł, żegnając się raz po raz i zapowiadając, że już tu nie wróci. Szlachetna pani, zwolnijcie mnie z tej służby!
Pan Filip podszedł do klęczącej, uniósł jej głowę i spojrzał prosto w oczy, a w jego wzroku była groźba.
– Pani cię uwolni, kiedy zechce – powiedział dobitnie. – Teraz jej wola tutaj. A ty będziesz posłuszna.
Kto miałby robić przy twojej pani, która karmiła ciebie przez cały ten czas? Może pani Agnieszka, co?
Zostaniesz tu, aż ci nie powiem, że możesz odejść. A teraz odszukasz wszystkich, którzy winni pracować dla dworu, widziałem kilku takich po drodze, odszukasz i powiesz, żeby jak najprędzej się stawili. Będzie źle, jeśli będę musiał sam ich szukać!
Pani Elżbieta leżała w ciemnym pokoju, przykryta po szyję futrami, bo stale skarżyła się na zimno. W komnacie poza łożem i ławą, na której ktoś zostawił przygotowaną do zapalenia gromnicę, była tylko wielka okuta skrzynia. Okno zabito deskami od środka.
– Wojka! Wojka! Gdzie ty się podziewasz, dziewczyno?! – usłyszeli starczy, skrzeczący głos pełen złości. – Przynieś mi natychmiast wody do picia. Słyszysz? Natychmiast, bo inaczej skórę ci wygarbuję jak się patrzy!
– I tak cały dzień – wyjaśniła markotnym głosem dziewczyna. – Kiedy zaniosę wodę, wylewa na podłogę i krzyczy na mnie, że chciała mleka.
Agnieszka sama więc wzięła naczynie z wodą i poszła do komnaty. Elżbieta krzyczała i waliła laską po pościeli.
– No, nareszcie! Podejdź tutaj, żebym cię mogła sprać, jak na to zasłużyłaś!
Pani z Lipowej podeszła nieco, uważając, aby nie dostać się w zasięg laski.
– To ja, ciotko – powiedziała łagodnie. – Agnieszka. Przyniosłam wam picie.
– Chciałam wody.
– Przyniosłam wodę.
– Świeżej chciałam, ze studni.
– Ze studni. Napijcie się, ciotko.
– Ciotko? Dlaczego ciotko? – oburzyła się leżąca. – Czyś ty zgłupiała, dziewczyno? Jaka ja dla ciebie ciotka? Ciotka to ja jestem dla Agnieszki.
– Kiedy to właśnie ja, Agnieszka. Popatrzcie tylko. Stara dama podniosła nieco głowę, by przyjrzeć się dokładniej gościowi. Pan Filip podniósł kaganek i oświetlił twarz Agnieszki. Leżąca patrzyła chwilę, a potem nagle jej głos zamienił się w świszczący szept.
– Co, rabować przyszliście? – zapytała, podnosząc laskę do góry. – Rabować? To wam się nie uda, wszystko dobrze pochowałam. Nie znajdziecie ani ździebełka!
Niespodziewanie odłożyła laskę i wyciągnęła rękę po kubek.
– Daj pić.
Agnieszka powoli, bardzo ostrożnie, podeszła z kubkiem w wyciągniętej ręce. Stara chwyciła naczynie, wypiła wodę duszkiem, sapiąc głośno, a potem rzuciła kubek na podłogę.
– Wojka! – krzyknęła do służącej. – Goście przyjechali! Natychmiast chodź tutaj!
Wydawało się, że niespodziewanie powróciła jej przytomność umysłu. Spojrzała na Agnieszkę i na jej pomarszczonej twarzy zakwitł uśmiech.
– Agnieszka! Kochana Agnieszka! Jak to dobrze, że ciebie widzę. Może ty będziesz umiała pogonić te niecnoty do jakiego zajęcia. Widzisz, wszyscy mnie opuścili, a na dodatek głodem chcą zamorzyć.
Wiesz, że podają mi tylko wodę, a zjadłabym kurkę albo klusek…
– Poznajecie mnie, ciotko? – ucieszyła się Agnieszka. – Dzięki Bogu!
– A dlaczego miałabym cię nie poznać? Przecież nie jestem ślepa. Chcesz powiedzieć, dziewczyno, że jestem głupia? Od razu cię poznałam, dziecko. Czy to Jakub jest z tobą? Witaj, witaj! Oj, jak dobrze, że odwiedziliście starą.
Chwyciła laskę i zaczęła nią walić w łóżko.
– Wojka! Wojka! A, jesteś, niecnoto. Goście przyjechali. Natychmiast daj coś do jedzenia, bo pewnie głodni.
– Kiedy nic nie ma – dziewczyna zerknęła niepewnie na panią Agnieszkę. – Przecież zakazaliście robić cokolwiek i sama macie klucze do spiżarni. Dajcie, to coś przyniosę.
– Widzisz ją, jaka chytra! – pani Elżbieta ruchem głowy wskazała służącą. – Klucze jej daj, żeby ukradła wszystko!
– Niepotrzebnie tak mówicie, ciotko – sprzeciwiła się Agnieszka. – Wojka to dobra i wierna dziewczyna. Przecież została tu z wami, choć inni pouciekali.
– Została, bo jej kazali pilnować, kiedy umrę, żeby mogli tu przyjść i zabrać wszystko. Idź do kuchni, niecnoto, coś tam na pewno znajdziesz. A ty, moje dziecko, chodź tu bliżej i uściskaj ciotkę.
Agnieszka spełniła polecenie. Starsza pani była krucha i chuda jak patyk – Cieszę się, że was widzę w dobrym zdrowiu, ciotko – powiedziała Agnieszka. – A już na pewno w lepszym, niż nam powiadali.
– W dobrym zdrowiu? – oburzyła się pani Elżbieta. – Przecież ja umieram i tylko patrzeć, jak oddam ducha Bogu! Wszyscy czekają, aż to się stanie. Wszyscy. Może poza moją kochaną Agnieszką. Czy ty znasz Agnieszkę, dziecko? Gdzie ona jest? Miała przyjechać, obiecała, że na pewno przyjedzie. Może wyjrzysz na drogę?
Pani z Lipowej cofnęła się i bezradnie spojrzała na Filipa.
– Znowu mnie nie poznaje – szepnęła z bólem.
– Nie poznaję? – roześmiała się starsza pani. – Niby kogo nie poznaję? Przecież ty jesteś Agnieszka, żona Jakuba. Mam ci tyle do powiedzenia. Ho, ho, jak wiele! Wszystko sobie ułożyłam, jak trzeba postąpić, żeby nikt obcy nie dobrał się do mojego majątku. Wszystko ci powiem, kochane dziecko, tylko trochę odpocznę. Ale najpierw sprawdź dokładnie, czy nikt nie podsłuchuje. Nie masz pojęcia, ilu tu ludzi przychodzi ostatnio i stałe mnie wypytuje, gdzie schowałam klucze do skrzyni. Ale nie martw się, nic nie znajdą, zupełnie nic. Był tu nawet ten okropny Marcin z Sadowej, niby mój brat, a taki zawzięty…
– To pani Elżbieta ma innych krewnych? – zapytał szeptem Filip.
Nie chciał być słyszany, więc przysunął usta do ucha Agnieszki.
– Umarł trzydzieści lat temu – odpowiedziała szeptem i odsunęła się szybko. Bliskość Filipa była trudna do zniesienia.
– Idź, kochana, sprawdź wszystko – poleciła Elżbieta. – A potem wróć do mnie. Powiedz mężowi, żeby wybrał sobie miejsce do spania, bo prędko cię nie wypuszczę od siebie. Chyba nie chcesz od razu odjeżdżać, prawda?
– Nie martwcie się, dam sobie radę – zapewniła Agnieszka. – A pan Filip mnie tylko tutaj przyprowadził, bo bałam się, czy służba jest na miejscu i czy do jakiej burdy nie doszło.
– Filip? Dlaczego nazywasz go Filipem? Chcesz mnie wypróbować, co? Nie uda ci się mnie podejść, bardzo dobrze wszystko pamiętam! Otóż było trzech braci Toporczyków, piszących się z Lipowej.
Mikołaj, Marcin i Paweł. Najmłodszego piorun zabił w Lelowie. Mikołaj to mój mąż, kasztelan holsztyński. Jego brat, Marcin, miał zaś dwóch synów, Jakuba i Jana, zrodzonych z pani Dobiesławy.
Jan przepadł gdzieś w obcych krajach, a Jakub ożenił się z Krystyną. Ty jesteś Krystyną. A może Agnieszką, sama już nie wiem…
– Agnieszką, ale…
– No widzisz, że wszystko bardzo dobrze pamiętam! Teraz dajcie mi odpocząć. Wyśpię się, ale zaraz potem będę gotowa z tobą rozmawiać. Mamy wiele rzeczy do omówienia. I musimy się spieszyć, żeby nie przyszli i czego nie zabrali. Dawno już to wszystko przeznaczyłam dla ciebie. Najpiękniejsze suknie mam w tej skrzyni. Cieszysz się, prawda? To bardzo dobrze. Tylko na tobie mogę polegać, kochana, tylko ty mnie nie opuściłaś w potrzebie. Stało się tak, jak się i spodziewałam. Mój mąż miał ciężką rękę, a kiedy go zabrakło, wszyscy mnie opuścili. Ale ty mnie nie zostawiaj samej, moje dziecko. Czasem mam kłopoty z pamięcią, wiesz. Już niedługo pożyję. A zanim umrę, wszystko musimy dokładnie omówić. Sama się zdziwisz, jak to dobrze zaplanowałam! No idź teraz, idź. Tylko nie zapomnij wrócić, bo ja tu czekam na ciebie, a ta niecnota Wojka w niczym mi nie pomaga. Pamięć mnie zawodzi, jeśli będziesz zwlekać, zapomnę, co miałam ci powiedzieć. Tego byś chyba nie chciała, co? Oni przyjdą i wszystko zabiorą…
Agnieszka wyszła do sieni, a stamtąd przed dwór. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak Wojka szybkim krokiem oddala się w kierunku lasu. Zawołała, ale dziewczyna nie usłyszała albo udawała, że nie słyszy.
– Zostaniemy chyba – powiedział Filip niepewnie.
– Tak – pani Agnieszka wydawała się zaprzątnięta czymś innym, niż tym, jak spędzi noc i najbliższe dni.
– Muszę z nią posiedzieć – powiedziała. – Sam zatroszcz się o siebie. W tej izbie po lewej jest chyba jakieś posłanie.
Filip zajął najbliższą izbę. Znalezionym w kuchni polanem odbił deski i otworzył drzwi. Buchnęła w niego zatęchłość długo zamkniętego pomieszczenia. Postawił kaganek na skrzyni i rozejrzał się.
Widocznie pani Elżbieta już od dość dawna obawiała się nieproszonych gości i czyniła odpowiednie zabezpieczenia, bo podobnie jak w jej komnacie ściany były gołe. Było tu biednie i pusto.
Filip przysiadł na łożu i oparłszy głowę na ramionach, zatopił się we wspomnieniach. Nie zauważył nawet, kiedy zgasł kaganek.
Musiał zasnąć, bo kiedy wróciła mu przytomność, nie od razu sobie przypomniał, gdzie jest. Otaczała go ciemność, w której usłyszał nagle kroki w sieni i w drzwiach izby stanęła pani Agnieszka ze świecą w rękach.
– Niczego nowego się nie dowiedziałam – oznajmiła, stojąc w progu. – Cały czas mówiła tylko, żeby się Strzec przed obcymi, którzy rozgrabią majątek. Znowu przestała mnie poznawać. To przykre, bo jak tylko sięgam pamięcią, była dla mnie życzliwa i tylko przy niej czułam się bezpiecznie.
– Co z nią? – zapytał. – Zasnęła?
– Umarła.
Nie podniósł się, a tylko wyciągnął ręce. Pani Agnieszka długą chwilę stała nieporuszona, a potem niepewnie postąpiła dwa kroki do przodu.
– Nikogo nie ma – szepnął uspokajająco. – Nie bój się. Nikogo nie ma.
Podeszła, odstawiła światło na skrzynię, ale nadal stała nie do końca pewna, jak ma postąpić. Rękami, które drżały, zaczęła odpinać suknię.
– To wszystko tylko mi się śni – powiedziała półgłosem. – To może być tylko sen. Ale niech będzie tak jak wtedy, jak tamten jeden jedyny raz, kiedy byłam przez chwilę szczęśliwa. Niechaj będzie jak wtedy. A później… a później świat może przestać istnieć.