39132.fb2 Mi?o?? i wr??by - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Mi?o?? i wr??by - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Modlitwa za zakochanych

Alena przyjechała konno. Za starymi stogami na skraju pól za dworem, tuż nad samą rzeką, zeskoczyła z siodła, wprowadziła wierzchowca w zarośla, a sama usiadła pod drzewem. Nie musiała czekać długo. Jeno już tam był, ale nie pokazywał się, póki nie sprawdził, że nikt za nią nie jechał.

Wyszedł zza drzewa i podbiegł, a ona chwyciła go mocno za ręce.

– Jesteś moim przyjacielem? – zapytała szybko. – Tak.

– Prawdziwym przyjacielem?

– Tak. Kto ci to zrobił?

Alena lekceważąco machnęła ręką, a potem przytuliła się do kowala, chowając twarz na jego piersi.

– To nic, to szybko minie. Uderzyłam się tylko. Jeno nie był przekonany, że to tylko błahostka.

– Przyszedłem jak zwykle na nasze spotkanie, a ciebie nie było. Nawet Stronki nie przysłałaś, żeby mi wyjaśniła powód twojej nieobecności. Ale potem zobaczyłem cię z panem Filipem… Pomyślałem, że prawdę mówią plotki, jakoby twój ojciec miał zamiar wydać cię za mąż. Pomyślałem, że to możliwe, i przestraszyłem się…

– Przestraszyłeś? – Alena była już bardzo dorosła. – Jak bardzo się przestraszyłeś? Czy aż tak bardzo, żeby pójść do mojego ojca?

– Do twojego ojca? – nastroszył się Jeno. – I co miałbym mu powiedzieć? Żeby odstąpił od swoich planów, a mnie wziął za zięcia?

– Zrobiłbyś to? – ucieszyła się Alena.

– Zrobiłbym. Ale sama wiesz, jak skończyłaby się ta rozmowa.

– Wiem – posmutniała dziewczyna. – Powinniśmy pójść do niego razem. Upaść do stóp i prosić.

Alena miała łzy w oczach. Sama wiedziała, że na niewiele by się to zdało.

– Boję się – przyznała. – Ojciec jest taki surowy. Chciałabym, żeby zrozumiał, że tobie ślubowałam jeszcze jako dziecko i tylko tobie oddałam moje serce. Ale boję się, że nie zrozumie.

Popłakiwała przytulona do Jeno.

– Trzeba jednak pójść – powiedziała po chwili, jak gdyby przypomniała sobie coś ważnego i jej twarz pojaśniała. – Chyba znalazłam pomoc u mojej macochy.

– U macochy? – zdziwił się. – Ona miałaby ci pomagać? Dlaczego? Przecież cię nie znosi i gotowa jest szkodzić ci w każdy możliwy sposób.

– Obiecała, że będzie trzymała moją stronę. Nie lubi Filipa, uważa, że jest młody, głupi, a nawet nieuczciwy. W dodatku nie ma majątku, a dla niej to bardzo się liczy.

Jeno zaniepokoiły te słowa Aleny.

– To mi się nie podoba – oświadczył. – Nie wiem, w jaki sposób twoja macocha miałaby raptem tak bardzo się zmienić.

– Kiedy o tym teraz myślę, nie wydaje mi się, że stało się to tak nagle. Ostatnimi czasy nawet nie najgorzej się nam układało.

– Ale chyba nie do tego stopnia, żebyś zapomniała wszystko, co było wcześniej. Mało razy płakałaś przez nią?

– A ona przeze mnie – Alena niespodziewanie nawet dla siebie oddała Agnieszce sprawiedliwość. – Posłuchaj. Jeżeli ona chce mi pomóc, nie mogę odrzucić tej pomocy, bo jej potrzebuję. Oboje potrzebujemy. Obiecała porozmawiać z ojcem i przekonać go, żeby nie wydawał mnie za Filipa.

Wyraźnie jej powiedziałam, że za niego nie pójdę.

Po czym dodała:

– Ojcu też powiedziałam. Jeno był zaskoczony.

– Ale o mnie nie mówiłaś?

– Powiedziałam tylko, że nic chcę iść za Filipa.

– Rozgniewał się? – zapytał Jeno domyślnie. Alena wybuchnęła płaczem.

– Krzyczał strasznie. Kiedy się uspokoi, może zastanowi się nad tym, co mu powiedziałam. Nie jestem jałówką na sprzedaż, jestem przecież człowiekiem, w dodatku jego jedynym dzieckiem, którego nie może pozbywać się jak rzeczy czy zwierzęcia.

Siedzieli obok siebie, bezradni.

– Nie plącz – prosił Jeno, głaszcząc Alenę po włosach. – Nie płacz. Coś wymyślę. Coś na pewno zrobię.

Pójdę do twojego ojca, poszukam kogoś, kto nam pomoże. Nie wiem. Tylko nie płacz.

Zaciskał zęby, dusza mu płakała podobnie jak Alenie, ale nie mógł tego pokazać po sobie. Więc tylko zaciskał zęby. Filip. Filip. Ten fircyk, ten panek miałby dostać Alenę? Niedoczekanie. Pobiegnie, odnajdzie młodzika i siłą wybije mu z głowy taki zamiar.

Alena czuła wszystko, co dzieje się w jego duszy.

– Nie rób niczego złego – poprosiła. – Słyszysz? Nie rób nic, czego oboje moglibyśmy żałować. Nie szukaj Filipa, nie rozmawiaj z nim, nie zaczepiaj. W żadnym wypadku nie możesz go zaczepiać, bo ojciec zrozumie to tak, jakby to on uchybił gościowi. A to dla niego bardzo się liczy. Dobrze go znam.

Nic nie rób. Poczekajmy, zastanówmy się. Ojciec pojechał do Holsztyna, gdzie ma przybyć król Kazimierz. Gdybyśmy tak mogli poprosić króla, żeby wstawił się za nami. Jemu mój ojciec nie mógłby odmówić…

Nagle chwyciła go za rękę.

– Pomódlmy się, Jeno. Pomódlmy się, może dobry Bóg podpowie nam rozwiązanie.

Ciągle trzymając się za ręce, uklękli oboje w trawie nad rzeką.

Ojciec Ambroży solidnie wyciągał nogi. Zabawił nieco dłużej w domu swojej siostry i teraz biegł prawie, żeby przed zmrokiem dotrzeć do klasztoru.

Zamierzał właśnie przekroczyć rzekę i już uniósł poły habitu, by wejść do wody, kiedy zobaczył konia pomiędzy drzewami nad brzegiem. Powodowany ciekawością, zapomniał na chwilę o swoich obowiązkach, bo koński rząd wydawał mu się znajomy.

Opuścił habit i poszedł w kierunku drzew. Kiedy zaś tam dotarł, stanął jak wryty.

Na brzegu rzeki klęczało dwoje młodych pięknych ludzi ze złożonymi rękami i twarzami wzniesionymi ku niebu. Była to Alena, córka pana na Lipowej, a obok niej mężczyzna, w którym zakonnik rozpoznał po chwili kowala Jeno.

Ojciec Ambroży patrzył dłuższą chwilę, zadziwiony. Pewnie każdy inny zakonnik na widok dwojga młodych ludzi, tak różnych pochodzeniem i stanem, modlących się w takim dziwnym miejscu, zdumiałby się, a może nawet głośno obruszył. Ale nie ojciec Ambroży.

Ojciec Ambroży podniósł głowę, jak gdyby brał niebo na świadka, a potem pochylił ją pokornie.

– Wybacz, dobry Boże – powiedział cicho. – Zapomniałem, że człowiek jest niegodny, aby choć w części odgadywać Twoje zamiary. Zapomniałem, że nic nie dzieje się przypadkiem, a wszystkie ludzkie drogi dokładnie są zapisane i próżno uciekać przed Twoimi wyrokami.

I ojciec Ambroży ruszył wprost ku modlącym się, a ci, zobaczywszy go, zerwali się jak spłoszone ptaki.

– Nie obawiajcie się, dzieci. Ale chyba musimy poważnie porozmawiać.

Ojciec Ambroży był poczciwym, łagodnym zakonnikiem, gotowym pomóc każdemu, przekonanym że wie, jak dodać otuchy, przynieść ulgę bądź udzielić rady. Teraz jednak na jego poszarzałej twarzy malowało się zmartwienie.

– Co wy tutaj robicie, moje dzieci? – zapytał, a jego usta drżały z niepokoju.

– Modlimy się – odpowiedziała odważnie Alena. – Widziałem, że modlicie się mocno i żarliwie. Ale zważywszy… hm… na okoliczności powinienem zapytać, dlaczego się modlicie tutaj i teraz? Czy jest coś, za co powinniście przeprosić Pana Boga?

Zerwali się oboje i oboje odkrzyknęli jednocześnie:

– Nie!

Ojciec Ambroży odetchnął z ulgą. Pogładził łysą czaszkę kościstą dłonią i przysiadł na trawie w miejscu, gdzie wcześniej klęczeli. Gestem zaprosił, żeby poszli za jego przykładem.

– Pogawędźmy chwilę, skoro się już spotkaliśmy – zachęcił.

Przyglądał się młodym z natężeniem i nie uszło jego uwagi, jak są rozgorączkowani. Zobaczył, z jaką starannością Jeno rozłożył na trawie swój kaftan, żeby Alena mogła usiąść na nim bez szkody dla sukni. Kiedy usadowili się, blisko siebie, bardzo blisko, uśmiechnął się, choć niepokój targał nim coraz większy.

– To nie będzie spowiedź – powiedział łagodnie. – Ale chyba powinniście mi wyjaśnić to i owo.

Najlepiej wszystko.

Popatrzyli po sobie, porozumiewając się spojrzeniami. Kowal najwyraźniej nie zamierzał mówić więcej, niż było to konieczne, Alena chyba uważała inaczej. Zakonnik postanowił ją zachęcić.

– Nie obawiajcie się – zachęcił uspokajająco. – Obiecuję, że nikomu nie powtórzę naszej rozmowy, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne.

– Kochany ojcze Ambroży – chwyciła jego ręce Alena. – Wiemy, że można na was liczyć. Samo niebo nam was tutaj zesłało. Potrzebujemy rady, dobrej rady życzliwego i uczciwego człowieka.

Mnich zerkał spod oka na kowala, ale ten siedział sztywno i nie odzywał się, jakby czekał, że to Alena wszystko wyjaśni.

– Wasz ojciec pewnie nie pochwaliłby takiego spotkania na osobności – powiedział Ambroży, który zamierzał w ten sposób nieco uspokoić kowala. – Co innego, kiedy spotkanie odbywa się w towarzystwie duchownego. – Wtedy Jeno pochylił się nagle, uchwycił dłoń zakonnika i ucałował ją z szacunkiem.

– Wiem, że to moja wina – wyjaśnił szybko, nie zważając na ostrzeżenia dziewczyny, łapiącej go za rękaw. – Alena uległa moim namowom, ja wykorzystałem jej obecność i skłoniłem do rozmowy. Wiem, że nie jestem równy jej ani pochodzeniem, ani stanem i nie powinienem nawet z nią rozmawiać, ale…

– Nieprawda – zaprzeczyła Alena. – Sama tu przyjechałam, dobrze wiedząc, że cię tu zastanę. I to wam powiem, ojcze, że nie jest to nasze pierwsze spotkanie, choć przysięgam na wszystkie świętości, że ani ja swojej czci nie uchybiłam, ani Jeno nie uchybił mojej…

Ojciec Ambroży podniósł ręce w obronnym geście.

– Wiem, wiem – zawołał! – Nic więcej nie musicie dodawać. Chciałbym jednak zadać kilka pytań, a wy przyrzeknijcie, że odpowiecie szczerze. Tylko w takim wypadku zgodzę się wysłuchać waszych racji.

– Przyrzekamy – odpowiedzieli oboje.

– Jesteście już wystarczająco dorośli, moje dzieci, żeby wiedzieć, jaka odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas. Odpowiedzialność wobec Boga, wobec rodzica, wobec innego człowieka.

Westchnął i zwrócił się do kowala wprost:

– Miłujesz Alenę?

– Bardziej chyba niż własną duszę! Ojciec Ambroży wykrzywił usta.

– Bardziej niż duszę? Sam nie wiesz, co mówisz, chłopcze. Więc ją miłujesz. Nie potępiam cię za to, bo ktoś tak piękny jak Alena godzien jest wielkiego uczucia.

– I ja go miłuję! – wykrzyknęła dziewczyna. – Najwięcej jak tylko można. Od dawna, od dziecka, od zawsze!

– Od kiedy wyciągnął cię z wody? – zapytał domyślnie ojciec Ambroży.

– Tak, ale chyba wcześniej jeszcze. Od zawsze! Od kiedy pocieszał mnie przed złą macochą, od kiedy mnie koił w płaczu, od kiedy uczył być silną i nie ulegać…

Ojciec Ambroży rozłożył ręce bezradnym gestem.

– Mój Boże! – powiedział bardziej do siebie niż do nich. – Sprawa jest zupełnie beznadziejna.

– Jak to beznadziejna? – uczepiła się jego rąk Alena. – Nawet przy waszej pomocy?

– Przeceniasz moje możliwości, drogie dziecko. Ale mówiąc beznadziejna, miałem na myśli to, że zabrnęliście daleko i teraz trzeba będzie nieźle się nagłowić, żeby nikomu nie stała się krzywda.

Zróbmy tak. Odprowadzimy teraz Alenę do dworu, a po drodze porozmawiamy. Późno się zrobiło i nie mam ochoty iść dalej, a i was niechętnie zostawiłbym samych. Więc choć wam ufam w pełni, wezmę na tę chwilę za was odpowiedzialność.

– Obiecujecie nam pomóc? – dopytywała się Alena. Ojciec Ambroży wstał i skinął ręką na Jeno, żeby przyprowadził wierzchowca dziewczyny.

– Obiecuję poprzeć tylko dobre rozwiązanie – powiedział wykrętnie.

Alena zbliżyła się i popatrzyła mnichowi prosto w oczy.

– Kocham go – wyznała cicho. – Kocham, wiem to na pewno. Tymczasem ojciec chce mnie wydać za Filipa. Za nic się na to nie zgodzę.

– Więc to prawda, że pan ze Słowika stara się o twoją rękę? Powinnaś chyba liczyć się ze zdaniem swojego rodzica, moja córko.

– A moja wola, moje serce nie mają znaczenia? Ojciec Ambroży westchnął. Był to w ogóle wieczór westchnień.

– Nie powiedziałem, że musisz iść za pana Filipa – tłumaczył się. – Mówiłem tylko, że ojcu należy się szacunek, bo on chce twojego dobra. Nie można odpłacać mu niewdzięcznością. Proszę cię, Aleno, zaklinam na wszystko, byś niczego nie robiła pochopnie. Czy możesz mi to obiecać?

– Ale porozmawiacie w moim imieniu? Nawet Agnieszka obiecała mi swoją pomoc. Wy, człowiek tak dla mnie życzliwy, powinniście pomóc rym bardziej.

Słowa te mocno zdziwiły zakonnika.

– Pani Agnieszka obiecała przemówić za tobą i kowalem? Chyba coś źle usłyszałaś.

– No, niezupełnie tak… – przyznała się Alena. – Obiecała rozmawiać z moim ojcem, aby nie wydawał mnie za Filipa. Kiedy zaś ojciec odstąpi od tej myśli, można by spróbować powiedzieć mu o moim prawdziwym ukochanym. Gdybyście to wy przemówili, ojciec na pewno wasze zdanie wziąłby pod uwagę.

Jeno stał obok, trzymając konia za uzdę.

– Przecież wiecie, ojcze Ambroży, jaki jestem pracowity i wytrwały – powiedział niepewnie. – Z czasem może zostanę najlepszym kowalem w Dolinie. Wiem, że nie mógłbym zapewnić Alenie takiego życia, do jakiego przywykła, ale też nie cierpiałaby biedy.

– To jest jakiś argument – zgodził się zakonnik. – Ale nie dla pana Jakuba. Trudno mu się dziwić, że chciałby, aby jego córka miała w życiu wszystko. Niełatwo ci będzie przekonać pana na Lipowej, to pewne. Jedźmy już, bo tylko patrzeć, jak z dworu wyruszą, by szukać panienki. I nie odzywajcie się przez chwilę, chcę się w spokoju pomodlić.

Jeno podsadził Alenę na siodło, a sam wziął konia za uzdę i ruszył w kierunku Lipowej, mając zakonnika u boku.