39132.fb2 Mi?o?? i wr??by - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Mi?o?? i wr??by - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Druga modlitwa za zakochanych

To było przed kilku laty, kiedy Filipowi ze Słowika powierzono pierwsze, od razu bardzo poważne zadanie. Król Kazimierz wysłał go w tajnej misji do Holsztyna, stawiając na czele oddziału kuszników.

Filip wypełnił zadanie z wielkim zapałem, a potem, idąc za radą kasztelana holsztyńskiego, Mikołaja z Potoka, pojechał na odpoczynek do dworu jego bratanka, Jakuba.

Filip zachwycił się Lipową. Osadami pełnymi ludzi, uprawnymi polami, licznymi spichrzami, młynami, gospodarskim gwarem, widocznym wszędzie bogactwem i dostatkiem.

Filip miał szesnaście lat i zachwycił się panią Agnieszką, którą zobaczył w kwitnącym sadzie…

Zakochany Filip był rozczarowany, że tak rzadko może widywać panią Agnieszkę. Żona pana Jakuba zwykle była zajęta gospodarskimi czynnościami i rzadko uczestniczyła w zabawach, spotkaniach, rozrywkach. Młody rycerz, roześmiany i swobodny, markotniał, kiedy nie przychodziła wieczorem do świetlicy albo nie jechała ze wszystkimi do kościoła w niedzielę. Kiedy zaś spotykał ją czasem, niespodziewanie w sieni czy w obejściu, tracił pewność siebie i choć wcześniej układał, co ma powiedzieć, nic nie mówił.

Ale któregoś dnia, gdy jej nie widział pełne dwa dni, a potem zobaczył wreszcie na dziedzińcu, zdobył się na odwagę i zapytał:

– Czy uraziłem was, pani Agnieszko?

Spojrzała na niego zdziwiona.

– Nie, nie uraziliście. Skąd wam to przyszło do głowy?

– Nie było was wczoraj, nie było przedwczoraj. Bardzo na was liczyłem. Przecie to i dla was opowiadam wszystkie historie. Kiedy was nie ma, to… to jakbym mówił do nikogo albo do drzew w lesie – wypalił i z przerażeniem czekał, co powie. Czuł, jak płoną mu policzki, i najchętniej zapadłby się pod ziemię.

Pani Agnieszka była zdziwiona, ale nie oburzona. Tyle było we wzroku młodzieńca zmieszania i błagania zarazem, więc powiedziała, że przyjdzie. I wieczorem wyszła z innymi przed dwór, a on śmiał się i był wesoły nadzwyczaj. Kiedy skończyli biesiadę i rozchodzili się spać, patrzył na nią, jakby spodziewał się słów uznania czy choćby podziękowania. Domyśliła się, jak bardzo mu na tym zależy, i wyraziła to słabym uśmiechem. A on znalazł taką chwilę, by stanąć tuż obok niej i szepnąć:

– Dziękuję, że jednak przyszliście.

To zdarzyło się na czwarty dzień po wyjeździe pana Jakuba w jakiejś ważnej i nie cierpiącej zwłoki sprawie. Rankiem wstał dzień niespodziewanie chłodny i deszczowy. W taką porę w gospodarstwie nie ma zbyt wiele do roboty. Służba odsypiała po kątach, domownicy snuli się senni i nikt nie wykazywał zbytniej ochoty ani do pracy, ani do zabawy.

Pani Agnieszka od świtu była zajęta zwykłymi obowiązkami. Przed wieczorem jak zwykle obchodziła majątek – zamykała piwnice i komory, sprawdzała wszystko po kolei, aby udać się na spoczynek ze spokojnym sumieniem i w przekonaniu, że wszystko jest sprawdzone, zabezpieczone i zamknięte.

Stała właśnie w lamusie, uważnym wzrokiem przyglądając się resztkom zapasów, jakie zostały po zimie i planując, gdzie i co umieści, kiedy usłyszała, że ktoś za nią wchodzi. Odgadła, nie wiadomo jak, że to Filip, ale nie odwróciła się, zajęta swoimi sprawami. Może zresztą nie odwróciła się także dlatego, że chciała, aby to był Filip, a bała się rozczarowania.

Przypomniała sobie wszystkie te spojrzenia, to błaganie w oczach i ożyły jej dawne myśli i uczucia.

Jak tęskniła do jego widoku, z jaką przyjemnością słuchała jego głosu, jak dłużył się jej czas, kiedy wyjeżdżał choćby tylko do sąsiedniej osady. Przypomniała sobie, ale nie chciała zastanawiać się, co to znaczy.

On wszedł, stanął i stał, niepewny, czy podejść, czy wyjść, odezwać się czy milczeć. Serce biło mu mocno jak nigdy dotąd i może jak nigdy potem.

Czuła za sobą jego obecność, jego niepewność i zmieszanie. Czuła jego wzrok, ale nie wiedziała, co to oznacza i jak powinna się zachować.

– To wy, Filipie? – zapytała, nie odwracając się.

Jej głos zabrzmiał dla niej samej dziwnie, ciszej, łagodniej.

Nie odpowiedział, stał nieporuszony. Wiedziała, że zastanawia się, jak powinien postąpić, i nagle zrozumiała, że od jednego jej słowa zależy, czy wyskoczy na podwórze jak oparzony, ucieknie, nie powie więcej ani słowa.

– Filipie?…

Usłyszała skrzypnięcie zamykanych od środka drzwi. Odwróciła się wolno, zanim jeszcze całkiem się zamknęły i zanim całkowicie ogarnęły ich ciemności.

– Przyszedłem, bo… Przyszedłem, bo chciałem z wami pomówić – powiedział chrapliwym szeptem i słyszała, że z wielkim trudem panuje nad swoim głosem, jakby nagle zabrakło mu powietrza. – Przyszedłem, bo jesteście taka piękna…

Roześmiała się i ruszyła do drzwi, a przynajmniej tak się jej wydawało, bo nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie postąpiła kroku. To chyba go ośmieliło, a może ośmieliła go ciemność lamusa. Padł na ziemię, objął ramionami jej nogi, a głowę wtulił w kolana. Chyba cos mówił, ale nie słyszała słów, bo serce przyspieszyło rytm i krew stukała mocno w skroniach.

– Nie powinniście tu przychodzić – powiedziała Z łagodną naganą, mimowolnie ściszając głos, choć tutaj nikt nie mógł ich usłyszeć. – Nie powinieneś, słyszysz? Wstań i idź do siebie.

W odpowiedzi mocniej jeszcze ścisnął jej kolana. Wyciągnęła rękę i nieśmiało dotknęła jego pięknej głowy z długimi gładkimi włosami. Jej ręka wpijała się w te włosy coraz bardziej i bardziej, mocniej i silniej. Nie protestowała, kiedy zrozumiała, że przyjemność, jaką odczuwa, to miłe doznanie pochodzi od jego rąk, a ręce te znajdują się pod jej suknią i delikatnie głaszczą jej łydki i kolana.

– Nie bój się, dzieciaku – powiedziała miękko.

Myślała, że on nie wie, że szuka w niej piastunki, matki może, że nie wie i nie umie postępować, jak mężczyzna z kobietą. Mocno, gwałtownie, szybko. Myślała, że jest młody, dziecinny, niedoświadczony. A jego ręce wędrowały wyżej i czuła, jak ogarnia ją zdumiewająca łagodność, słodycz niewysłowiona, coś niespodziewanie przyjemnego i miłego.

– Dzieciaku – powtórzyła. – Czego ty chcesz ode mnie?

Przykościelny cmentarz był niewielki. Ofiary niedawnej zarazy chowano bowiem gdzie popadnie i rzadko kto dostępował zaszczytu pochówku w poświęconej ziemi. Ciała palono na stosach albo grzebano w masowych mogiłach daleko od siedzib ludzkich, spotkało to wielu mieszkańców parafii, więc cmentarz wydawał się zbyt mały dla okolicy, mieścił ledwie kilkanaście mogił.

Agnieszka zsiadła z konia, minęła kamienne ogrodzenie i poszła pomiędzy groby, nie oglądając się, czy Filip idzie za nią.

– To grób mojego pierwszego dziecka – powiedziała, wskazując na kopczyk kamieni pod kościelnym murem. – Wtedy myślałam że to nic, to się zdarza. Przecie byłam młoda, silna, zdrowa. Myślałam, na pewno urodzę jeszcze wiele dzieci. Wtedy mój mąż spojrzy na mnie innymi oczami, nie będzie miał żalu. Pocieszałam się, że będzie mi przychylny, kiedy powiję syna. Że zapomni o tamtej, że będzie mnie kochał, poważał i szanował. Że pokażę mu, jak się myli, mówiąc, że popełnił błąd, bo uległ namowom mojego ojca.

Przeszła kilka kroków w prawo, gdzie znajdowały się groby bliskich pana Jakuba z Lipowej.

– Jego dwie siostry i jego brat cioteczny. Stryj Mikołaj jest pochowany w kościele. Pani Elżbieta opowiadała mi kiedyś, że w młodości nie dali jej wyjść za kogoś, kogo wybrała, ale z czasem się pokochali z mężem i żyli dość zgodnie.

– Więc jednak wierzysz w prawdziwe uczucie, nie tylko targi małżeńskie – zauważył Filip, obejmując Agnieszkę w talii. – To pozwala mi żywić jakieś nadzieje…

– Czy wierzę? – odepchnęła go łagodnie. – Sama już nie wiem, w co wierzę.

Pochyliła się nad kolejnym grobem i modliła się chwilę w milczeniu. Stał obok w bezruchu i czekał.

– To grób drugiej mojej córki – wyjaśniła, podnosząc głowę.

– Wiele przeżyłaś – powiedział ze współczuciem – I słusznie zarzucałaś mi tchórzostwo. Uciekłem i zostawiłem cię samą. Byłem za młody i za głupi, żeby choć domyślać się, jak cierpiałaś po moim odejściu. Teraz jestem już inny.

– Kiedyś przychodziłam tu często – powiedziała Agnieszka, jak gdyby nie dosłyszała ostatnich słów Filipa. – Płakałam, modliłam się, płakałam. Potem przychodziłam rzadziej, coraz bardziej przekonywałam się, że na nic moje żale. Później przestałam przychodzić. Chciałam o tym zapomnieć, zatrzeć w pamięci wszystko do cna, do samego końca.

Ręka Filipa łagodnie wyciągnęła się do Agnieszki. Wzięła ją w swoje dłonie i nie patrząc na niego, poprowadziła dalej.

– To grób Heleny – powiedziała po kilku dalszych krokach. – Tym razem dobrze znosiłam ciążę, prawie byłam szczęśliwa, a już na pewno radosna i zadowolona. Myślałam, skończył się zły czas, następuje odmiana. Urodziłam piękne, naprawdę piękne dziecko. Ale żyło tylko jedenaście dni. Babka mówiła, że sama omal nie rozstałam się z tym światem. I pewnie byłoby mi lepiej po tamtej stronie.

– Nie trzeba tak mówić – napomniał łagodnie.

– Nie trzeba? – odwróciła się do niego i nagle mocno stuknęła go w pierś wyciągniętym palcem. – I ty to mówisz? Nie trzeba? Jakub przeklął mnie wtedy ostatecznie. Powiedział, że to już koniec, że powinnam wrócić do ojca. Nie chciałam, nie pamiętałam, że kara prędzej czy później mnie nie ominie.

Mówiąc to, Agnieszka uderzała w pierś Filipa coraz mocniej, palcem, dłonią, pięścią, dwiema.

– Wszyscy mnie zawiedli! – krzyczała. – Wszyscy! A najbardziej ty, Filipie. Nie dość że uciekłeś w nocy, po cichu, jak ostatni tchórz, to jeszcze nie dałeś mi syna, a tylko córkę!

Pan Filip skamieniał z wrażenia.

– Jak? Co takiego? Co wy… Co ty mówisz? – wymamrotał. – Że to dziecko, ta Helena…

– To twoja córka, Filipie.

A kiedy milczał wstrząśnięty, dodała:

– Po coś tu znowu przyjeżdżał, głupcze? Gdybyś się nie pojawił, nigdy byś się o tym nie dowiedział.

Sprowadziłeś cierpienie na nas wszystkich. A ja nie chcę więcej cierpieć. Rozumiesz? Chcę zapomnieć. Więc i ty zapomnisz o wszystkim, wyjedziesz i nigdy nie wrócisz.