39132.fb2
Lipowa, jesień 1354
Jakub, herbu Topór, pan i dziedzic Lipowej, niedługo oddawał się rozpaczy, choć z początku wydawało się, że będzie inaczej. Po niespodziewanej śmierci ukochanej żony Krystyny przywdział żałobę i wielu myślało, że na zawsze pozostanie wdowcem. Nosił czarne szaty, stale przesiadywał przed ołtarzem, w kościele w swoim majątku kazał wybudować wielki i wspaniały grobowiec. Snuł się ponury, niewiele obchodziły go sprawy doczesne, ze wszystkim zdał się na Szczepana, starego rządcę, któremu ufał bez zastrzeżeń. Podejrzewano, że zamierza porzucić świat i choć nie skończył jeszcze lat trzydziestu, wstąpić do klasztoru o surowej regule.
Nikt nie przypuszczał, jak szybko nastąpi odmiana. Pan Jakub miał w Ziemi Sandomierskiej folwark sąsiadujący z dobrami Tomasza herbu Lis. Pan Tomasz z Białki był jego towarzyszem w wielu wojennych wyprawach, spotykali się też często na zjazdach szlachty. Właśnie na zjeździe panów sandomierskich pan Jakub ponownie spotkał pana Tomasza i przyjął gościnę w jego domu nad Okszą.
W czasie jednego z polowań trafiła się okazja do szczerej rozmowy.
– Przykro patrzeć na wasz ból – powiedział Tomasz, przyjacielsko obejmując Jakuba ramieniem. – Tym bardziej przykro, że, jak słyszałem, cierpi na tym wasza mała córeczka. Prawdę mówię, sam mam trzy córy i wiem, ile wymagają ojcowskiego starania. Po dawnej przyjaźni radzę wam serdecznie: otwórzcie się znowu na doczesne sprawy. Wasze dziecko potrzebuje matki, a wy potrzebujecie żony. Nie chcę narzucać wam swojej woli, ale mam przecież córkę na wydaniu, którą chciałbym oddać komuś równie godnemu jak wy…
Pan Jakub początkowo nie potraktował poważnie słów przyjaciela. Ale wkrótce zdał sobie sprawę z tego, że spoziera na dziewczynę częściej, niż mu się to wydawało, i porównuje ją do zmarłej żony. Tu, daleko od grobu pani Krystyny i miejsc bezustannie ją przypominających, jego ból wydawał się mniejszy. Początkowo wyrzucał to sobie, ale z czasem uznał, że widocznie tak być musi.
Agnieszka niewiele przypominała panią na Lipowej. Owszem, była dość ładna, czarnooka i czarnowłosa, choć raczej niewysoka i chuda, a przy tym jakaś nad miarę zamknięta w sobie. Zupełnie inaczej niż pani Krystyna, wesoła, żywa, skora do zabawy. Agnieszka uśmiechała się uprzejmie, najwidoczniej powiadomiona przez ojca o jego zamysłach, odzywała się jednak rzadko i mówiła niewiele. Na swoje piętnaście lat była nadto poważna i nabożna, co z początku nawet się spodobało panu z Lipowej. Sam zajęty rozmyślaniami o marności świata i nieuchronności śmierci, z zadowoleniem popatrywał na dziewczynę w kościele, kiedy skromnie ubrana klęczała tam długo na zimnej posadzce.
Kiedy słowa przyjaciela po kilku dniach naprawdę dotarły do pana Jakuba, zrozumiał, że jego ból, spowodowany tęsknotą za tamtym łagodnym spojrzeniem i tamtym śmiechem, jest też znakiem tęsknoty za jakąś inną istotą, mogącą położyć kres cierpieniom. Nie minęły dwa tygodnie, a pan Jakub już wiedział, że gotów jest ożenić się ponownie, Agnieszka zaś spełnia wszystkie jego oczekiwania, aby mogli zamieszkać razem. Jest młoda, zdrowa i próżno by szukać lepszego wiana od tego, jakie obiecał Tomasz z Białki.
Wprawdzie obie siostry Agnieszki wyszły za mąż w przeciągu ostatniego roku i mogło się wydawać, że ona jeszcze długo poczeka, bo pan Tomasz poważnie się wykosztował, ale on nie zamierzał zaprzepaścić tak wspaniałej okazji, jaką było mu spowinowacenie się z Toporczykami.
Kilku sąsiadów nader chętnie poprowadziłoby Agnieszkę do ołtarza, lecz nie byli wystarczająco bogaci, a i prezentowali się niezbyt dostojnie. Pan Tomasz znał dobrze swoją młodszą córkę. Wzięła ona po nim pewien zmysł praktyczny i mógł się zupełnie nie obawiać, że okaże się nieposłuszna woli ojca. Pozostawało zatem przekonać córkę do osoby pana z Lipowej.
Kiedy pan Tomasz opowiedział jej o swojej rozmowie z panem Jakubem, nie sprzeciwiała się zbytnio, choć też nie wydawała się zachwycona.
– Wiem, że to bardzo możny pan i niestary. Ale, ojcze, to wdowiec…
– To przecież bardzo dobrze, że wdowiec, bo stateczny już, a jeszcze młody. A że jest teraz w żałobie, twoja rola wyprowadzić go znowu na drogę życia. Niczego ci przy jego boku nie zabraknie. Kiedy zaś urodzisz syna, będziesz panią większą niż mogłabyś być przy kimkolwiek. Ma on liczne dobra na Śląsku i w Wielkopolsce. Mało będzie takich, którzy mogliby równać się z tobą i twoim mężem.
Agnieszka poprosiła o czas do namysłu, choć oboje wiedzieli, że nie sprzeciwi się woli ojca.
Następnego ranka powiedziała „tak". Rano miała już też gotowy dokładny plan działania, bo wzorem ojca lubiła, żeby wszystko było wiadome, poukładane, uporządkowane. Zażyczyła sobie wydzieloną część ojcowskiego majątku na dożywocie i wyraźnego zapisu w sprawie wiana. Nie tylko chciała dorównać siostrom, ale i wywyższyć się ponad nie. A to nie było łatwe, bo najstarsza jej siostra wyszła za krakowskiego wojewodę, a młodsza za możnego pana z Wielkopolski.
Jeszcze tego samego dnia pan Tomasz przyprowadził córkę przed oblicze gościa. Trochę się bał, czy Jakub z Lipowej przystanie na twarde warunki, jakie postawiła Agnieszka, ale postanowił zaryzykować. Po zaręczynach przyjdzie czas na układy.
– Córko – rzekł Tomasz uroczyście. – Pan Jakub poprosił o twoją rękę. Domyślam się twojej odpowiedzi, ale przy nim chciałbym cię zapytać, czy zechcesz go poślubić, pójść do jego domu, urodzić jego dzieci i żyć z nim razem aż do śmierci?
Pan Jakub uśmiechał się nieśmiało, bo choć przyjaciel uprzedził go o wszystkim, nie był pewny odpowiedzi dziewczyny.
– Dziękuję szlachetnemu panu Jakubowi, że uczynił mi tak wielki zaszczyt – odrzekła Agnieszka zgodnie z otrzymanym wcześniej pouczeniem. – Przyjmuję go całym sercem i stosownie do waszej woli.
Jakub westchnął głośno, zaskoczony nieco szybkością wydarzeń. Ledwie czterdzieści dni minęło, gdy odjechał od grobu żony.
Mężczyźni uścisnęli sobie ręce, a pan Jakub założył na palec narzeczonej gruby i zdobny pierścień.
Ta, zgodnie z przyjętym zwyczajem, odeszła do swojej izby, a resztę rozmów mężczyźni odbyli sami.
Targi trwały kilka dni, przeplatane ucztami i spotkaniami z sąsiadami, którzy tłumnie składali wizyty, gratulując radosnych nowin. Ustalono szczegółowo wysokość posagu panny młodej, ślubne prezenty, jaka będzie jej pozycja we dworze w Lipowej i jaka po urodzeniu syna, dziedzica pana Jakuba. Dokładnie omówiono, jak będzie wyglądała sytuacja majątkowa pani Agnieszki, gdyby jej mąż poległ na wojnie i jak, gdyby Bóg dał mu dożyć późnej starości.
Zaraz też zaczęto przygotowania do ślubu i wesela, które wyznaczono za dziewięć niedziel. Pan Jakub pospiesznie pojechał do siebie, żeby sprosić gości spośród swojej rodziny, bo ślub miał się odbyć w kościele pod wezwaniem świętego Marcina w dobrach pana Tomasza.
Wielu ludzi pracowało nad przygotowaniem wyprawy dla panny młodej. Odkurzano, szyto, polerowano, mierzono, planowano. Młoda para miała oczywiście zamieszkać w Lipowej, dokąd małżonkowie zamierzali udać się bezpośrednio po ślubie. Szykowano więc jednocześnie wozy, które miały zabrać majątek pani Agnieszki pod jej nowy dach.
Ona sama w tych dniach kraśniała z zadowolenia na widok każdej z tych rzeczy, które przeznaczono na jej nowe życie i która wiązała się z jej przyszłością. Każdego dnia przychodziła do lamusa, gdzie gromadzono wszelkie dobra, jakie miała zabrać ze sobą. W pierwszym tygodniu złościła się, jak wolno powiększa się majątek składany tutaj, ale w miarę upływu czasu i pracy czeladzi zasoby te zaczęły rosnąć i po kilku niedzielach nie mieściły się już w pomieszczeniu.
Stały tu dwie wielkie skrzynie i jedna mniejsza, a także beczki, kosze i worki. Zgromadzono tu pościel, puchowe poduszki, prześcieradła, miękko wyprawione skóry, ozdobne makaty do zawieszenia na ścianach i kobierce na podłogę, zastawę stołową, miski, dzbany, dzbanki, talerze i kubki z cyny i ze srebra, haftowane obrusy i ręczniki. Była garderoba panny młodej – koszule, czepki, welony, pasy, rękawiczki, proste suknie na co dzień, barwne od święta, czarne do kościoła, trzewiki, kolorowe wstążki i ozdoby, futrzane szuby na zimę. Kuferek z kosztownościami pozostawał pod opieką ojca, była w niej głównie biżuteria po matce i sporo jeszcze miejsca na klejnoty, jakie pani Agnieszka spodziewała się otrzymać od męża.
Pan Tomasz przeznaczył też dla córki dwie pary pięknych koni, dobrze ułożonych pod wierzch, z bogatymi rzędami, o ozdobnych siodłach, z których jedno, wykonane dla dam z wielkich rodów, sprowadzono niegdyś z Italii.
Agnieszka zaglądała do lamusa każdego dnia, przeglądała uważnie stale powiększający się majątek, badała miękkość tkanin i połysk zwierciadeł, liczyła zastawę, przymierzała klejnoty.
– Widzę, że masz z tego oczekiwania wiele radości – śmiał się pan Tomasz, gdy któregoś dnia zastał córkę nad skrzynią z sukniami.
– O, tak – przyznała się z uśmiechem i zawstydzona opuściła oczy. Ale też dodała szczerze: – Już bardzo bym chciała, by była sobota.
Właśnie w sobotę spodziewano się ślubnego orszaku pana Jakuba z Lipowej. Niecierpliwość dokuczała Agnieszce coraz bardziej. Przecież od tygodnia wszystko było już gotowe. Nawet opłacono służbę, która z dworu w Białce miała jechać z panią na służbę do Lipowej – dwie dziewczyny i pachołek.
Pan Tomasz tryskał zadowoleniem Koligacje jego rodu poszerzały się wspaniale. Krewni i sąsiedzi bardzo dobrze przyjęli wiadomość o połączeniu z rodem Toporczyków. Składali gratulacje, prosili o protekcję, ofiarowali przyjaźń. Wszyscy zapewniali, że przyjadą na ślub i wesele, obiecując sute dary.
Niektórzy zaczęli już zjeżdżać w gościnę na kilka dni przed uroczystościami i dwór zatętnił życiem jak rzadko wcześniej. Szlachta przybyła tłumnie i z wielkimi orszakami, skwapliwie wykorzystując okazję do pokazania się z żonami, dziećmi, służbą i psami.
– Zaprawdę, będziesz wielką panią – mówił pan Tomasz do córki. – Dwór w Lipowej to wielkie domostwo, a tuż obok na królewski rozkaz stryj Jakuba buduje potężny zamek. Pomyślałem o wszystkim, moje dziecko. Twoje wiano jest wystarczająco duże, stać cię na każdą zachciankę, nie musisz o nic prosić męża. Nie życzę ci tego, ale różnie to bywa w życiu. Lepiej więc, abyś mogła liczyć na swoje. On, ofiarowując ci posiadłość zwaną Dębowiec i część Lipowej, zapewni ci godne życie. Zachowasz też prawa do swojej części po mnie, nie licząc oczywiście kosztowności, klejnotów i szat Spodziewam się, że wiele ci ich pan Jakub ofiaruje, bo jest człowiekiem nie tylko majętnym, ale i szczodrym. Będziesz panią na Lipowej, gdzie jest wiele służby, bo aż sześć wsi należy do dworu.
Będziesz tylko rozkazywać, a posłuszeństwo winnaś jedynie Bogu i mężowi Naprawdę, córko, nie mogłaś lepiej trafić.
W piątek wieczorem dano wreszcie znać, że zbliża się orszak pana Jakuba, i wszyscy rzucili się do ostatnich przygotowań. W sobotę, jeszcze przed świtem, wielki orszak domowników pana Tomasza w towarzystwie co znakomitszych krewnych i sąsiadów ruszył na spotkanie gościa.
Pochód uformowano tak, aby jak najbardziej podkreślić bogactwo i dostatek. Na przedzie jechali na paradnie przystrojonych koniach pan Tomasz z córką w otoczeniu godnych panów spośród spokrewnionej szlachty, dalej postępowali pachołkowie, przybrani świątecznie i pod bronią.
Do spotkania doszło nad rzeczką Okszą. Obie grupy zobaczyły się, dokładnie jak było zamierzone, po obu stronach wody, akurat przed nowym mostem ufundowanym przez pana Tomasza.
Pan z Białki skinął na córkę i tylko we dwoje ruszyli na kamienny most, na który z przeciwnej strony nadjechał pan Jakub, w świątecznym stroju, przy pasie i mieczu. Agnieszka w wiśniowej sukni, z siatką na włosach i srebrnym diademem na czole, zaróżowiona z emocji i oczekiwania, wyglądała wspaniale.
– Witajcie – powiedział Jakub z Lipowej, składając ukłon. – Bóg nie pozwolił spóźnić się, co przyjmuję za dobrą wróżbę.
– Witajcie, zięciu – odkłonił się pan Tomasz. – Oto moja córka, którą już teraz daję pod waszą opiekę.
Pan Jakub podjechał do narzeczonej i narzucił na jej ramiona wspaniały płaszcz z popielic, a na rękę włożył pierścień z wielkim czerwonym kamieniem. Ludzie po obu stronach rzeki wiwatowali głośno, pachołkowie podrzucali w górę kapelusze i przeraźliwie gwizdali na palcach.
Pan Tomasz, widząc, że narzeczony nie odrywa oczu od jego córki, uznał, że może on nie zauważyć czegoś, czym chciał się pochwalić. Podjechał więc do obojga, niby tylko dlatego, żeby ich zachęcić do ruszenia w drogę.
– Czas na nas – przypomniał. – A widzieliście mój nowy most, Jakubie? Ma całych czternaście kroków długości!
– Aż tyle? – zdziwił się uprzejmie pan z Lipowej, nie odwracając głowy od dziewczyny. Ta skromnie spuściła oczy, ale jej ręce, trzymające ozdobne wodze, drżały. – Jestem wam bardzo wdzięczny, teściu, żeście mnie odwiedli od ponurych zamiarów.
– Da Bóg na pożytek nam wszystkim – pan Tomasz przeżegnał się nabożnie.
W dalszą drogę pojechali jednym orszakiem – pan Jakub z narzeczoną i nie odstępujący ich ojciec panny młodej. Krewni obu stron witali się hałaśliwie, czynili nowe znajomości, żartowali. Myśl o bliskich uroczystościach, o dobrym posiłku, o odpoczynku i zabawie, rozwiązywała języki, nastrajała przyjaźnie i radośnie.
Na podwórzu przed dworem witano ich jeszcze raz oficjalnie, by po krótkim odpoczynku jechać zaraz do kościoła. Tu w obecności tłumów gości, szlachty oraz pospólstwa, pan Jakub z Lipowej zaślubił pannę Agnieszkę, córkę pana Tomasza z Białki Zaraz potem powrócono do dworu, gdzie stoły i ławy ustawiono pod drzewami i gdzie odbito już beczki z piwem. Dla najbardziej dostojnych gości przygotowano miejsca na podwyższeniu, tam poza małżonkami zmieścili się tylko najbliżsi krewni i przyjaciele.
Wspomnienie wesela jeszcze wiele lat później wywoływało na obliczu Agnieszki uśmiech pełen zadowolenia. Krewni, przyjaciele, sąsiedzi i ludzie zupełnie jej nie znani, przychodzili kolejno, składali upominki, zapewniali o swoim przywiązaniu, przyjaźni i wierności. Ona siedziała dumna obok swojego małżonka, któremu wszyscy okazywali tak wielki szacunek. Nawet jej siostry, których mężowie liczyli się do pierwszych w kraju, patrzyły na nią z podziwem. One, choć bogate, zadowolone i syte władzy, z wyraźną zazdrością oglądały suknie, cudownie lekkie a bogato zdobione tkaniny, pierścienie i zausznice.
Wesele trwało trzy dni, wszyscy najedli się do syta, zdążyli się upić i wytrzeźwieć po kilkakroć.
Zabawę pamiętano jeszcze wiele lat później, bo pan Tomasz rzeczywiście postarał się ugościć całą okolicę, prostych ludzi i służby nie wyłączając.
Potem były pokładziny i noc poślubna. Pannę młodą odprowadzono ze śpiewami do alkierza, gdzie miała czas przygotować się na nadejście małżonka. Pana Jakuba prowadzili przyjaciele ze śmiechem i żartobliwymi docinkami, a potem niby siłą wepchnęli do sypialni, zamykając drzwi i zostając przed nimi na straży.
Tej nocy zakończyło się krótkie szczęście pani Agnieszki. Z nocy poślubnej zapamiętała tylko niepewność i strach, a potem ból i pełne niezadowolenia sapanie małżonka. Rano mąż był nawet miły, ale Agnieszka pomyślała, że wszystko skończyło się nie tak, jak to sobie wyobrażała. Strach i ból miały jej odtąd towarzyszyć już zawsze.
Tłumaczyła sobie, że przecież to nic takiego, że się przyzwyczai, zapomni, nie będzie zwracać uwagi, ale trudno było jej radować się z czegokolwiek, kiedy po każdym dniu czekała ją noc z mężem u boku.
Jak to możliwe, myślała, żeby taki dobry, łagodny człowiek, stawał się w nocy takim zwierzęciem?
Jak to możliwe, żeby wszystkie kobiety wokoło znosiły bez szemrania ów wielki ból? Jak to możliwe, że niektóre z nich sprawiają wrażenie zadowolonych i szczęśliwych?
Piątego dnia orszak ruszył do Lipowej. Ojciec odprowadził córkę o cały dzień drogi, a potem żegnał ją, jak gdyby nie mieli się więcej zobaczyć, i Agnieszka rozpłakała się na to pożegnanie, uświadomiwszy sobie, że od tej chwili znajduje się całkowicie we władzy swojego męża i pana.
Ojciec obiecywał wprawdzie przyjechać już niedługo, może na święta Bożego Narodzenia, ale że stale czynił aluzje, iż w Lipowej będzie go wtedy czekała niespodzianka, cała radość Agnieszki z tego spotkania gasła. Agnieszka tylko domyślała się, o czym mówi ojciec. Pan Jakub zaś był milczący i chmurny, choć opiekuńczy i prawie serdeczny. Do żony odnosił się grzecznie, ale tak było tylko w dzień. Wieczorem ani jej nie słuchał, ani nie chciał się niczego od niej dowiedzieć. Prośby Agnieszki, aby dał jej odpocząć, wydobrzeć, przygotować się, miał za nic.
Każdej nocy przychodził do jej namiotu i bawił tam do rana, a potem długo spał i w drogę ruszali późno, więc dotarli do jego dóbr o dobre dwa dni później, niż się spodziewali. Ludzie z orszaku, którzy nocami słyszeli z namiotu krzyki, uśmiechali się potem porozumiewawczo i patrzyli na Agnieszkę z nieskrywanym zaciekawieniem. Nikt nie podejrzewał, że noce te mogły być dla niej przykre.
Jechali wolno, Agnieszka początkowo starała się dotrzymać kroku mężowi, jechała obok niego wierzchem. W drodze dawała baczenie, żeby jadące za nimi wozy z jej dobytkiem, które często zostawały w tyle, nie zaginęły i nie opóźniały się dalej niż na spojrzenie.
Pan Jakub śmiał się z tej ostrożności.
– Ależ nie musisz się martwić, moje dziecko – zapewniał. – To spokojna okolica, a moi ludzie dokładnie wiedzą, co i kiedy mają robić. Nic nie grozi ani nam, ani naszym wozom.
– Nie wątpię, że wasi ludzie dokładnie znają swoje obowiązki. Mało to jednak się słyszy o rozbójnikach napadających na podróżnych?
– To bajki – śmiał się pan Jakub. – Król Kazimierz dawno już zaprowadził prawo, żeby każdego złapanego na zbójowaniu gardłem karać, niezależnie od pochodzenia i stanu.
– Ale słyszałam, że w tej okolicy napady się ciągle zdarzają. Niedawno ojciec opowiadał, jak wy sami zasadzaliście się na takiego, którego nazywają Marama.
Jakub z Lipowej skrzywił się, bo słowa żony odebrał jako przytyk. Rzeczywiście, Marama nadal hasał swobodnie pod bokiem jego ludzi i ludzi króla. Napadał bezczelnie, mordował, a wyprawa pana Jakuba na zuchwałego rozbójnika zakończyła się niczym.
– Dopadnę i Maramę, jak pokarałem innych – powiedział spokojnie. – Tak czy inaczej, teraz możesz się nie obawiać. Jest nas zbyt wielu, żeby jakakolwiek zbójecka hałastra odważyła się nas zaczepić. A nawet gdyby, moi ludzie daliby sobie radę z największą i najlepiej uzbrojoną gromadą.
Agnieszka uspokoiła się, ale co do pilnowania wozów nie zmieniła zdania. Pańskie oko konia tuczy, przypomniała przysłowie i sama nadal doglądała wszystkiego, zarówno w drodze, jak i na postojach.
Pan Jakub, który patrzył na to początkowo z rozbawieniem, po kilku dniach zaczął zdradzać oznaki zniecierpliwienia i złości.
– Posłuchaj, dziecko – powiedział któregoś razu. – Zachowuj się, jak przystało mojej żonie. Nie wtrącaj się zbytnio do służby, bo oni znają swoją powinność, a ty ani nie polepszysz, ani nie przyspieszysz ich pracy. Robią wszystko, jak kazałem i przede mną są odpowiedzialni. Nie podważaj mojego autorytetu nieustannym czuwaniem nad wszystkim. Ma być tak, jak powiedziałem. A powiedziałem, że wszystko w całości i bezpiecznie ma dotrzeć do Lipowej. I tak będzie. Inaczej, służba dobrze o tym wie, nie mogłaby być pewna swoich całych pleców ni gardła. Tak rzekłem, tak być musi. Nie jest potrzebna twoja dodatkowa troska.
I dodał:
– Lepiej pomyśl, jak najbliższej nocy zadowolić swojego męża. To pierwsza powinność żony.
Dotknął ją znowu do żywego, bo przecież starała się jak mogła najlepiej, ale on był wciąż niezadowolony. Nie wiedziała, dlaczego, a zapytać nie mogła. Robiła wszystko dokładnie w taki sposób, jak sobie życzył – była mu powolna. Panowała nad bólem, zaciskała zęby, zamykała oczy i jakoś udawało się jej przetrwać. Czegóż więcej jeszcze chce?
Droga dobiegała końca. Agnieszka widziała już lasy, pola, osady i młyny, należące do męża, o których opowiadał krótko, że to rodzina ma od dawna, tamto kupił wtedy a wtedy, to wytargował, inne sprzedał.
Wreszcie dziewiątego dnia zobaczyła lipy, a potem dwór, wielki, złożony z kilku stojących w podkowę budynków, który miał być odtąd jej domem. Posłaniec z wieścią o zbliżaniu się gospodarzy zjawił się tu już dwa dni wcześniej, więc wszystko zastali przygotowane z najwyższą starannością – dwór wysprzątany i wyczyszczony, podobnie jak całe obejście i dziedziniec przed nim.
Wszyscy mieszkańcy, służba, a także sąsiedzi, stali już przed domem i witali pana i panią w ustalonej kolejności, stosownie do pokrewieństwa, stanu i stanowiska. Agnieszka niewiele zapamiętała z tej długiej listy domowników, pociotków, wujków, krewnych bliższych i dalszych, rodzonych i przyrodnich, zbyt oszołomiona hałasem, ruchem, korowodem twarzy, imion i nazw, przytłoczona świadomością, że zaraz znowu zapadnie noc i znowu trzeba będzie iść w objęcia tego silnego, mocnego mężczyzny. Chciała, żeby był szczęśliwy i zadowolony, ale coraz bardziej upewniała się, że nigdy nie uda się jej spełnić swych małżeńskich obowiązków w sposób właściwy.
Ranek następnego dnia zastał Agnieszkę popłakującą w posłaniu. Mąż opuścił łoże wcześnie, zapowiadając rychły powrót. Przyszedł też wkrótce do alkierza, niosąc w ramionach ładną, jasnowłosą dziewczynkę. Agnieszka, która czuła się źle, nie od razu zrozumiała, co mówi do niej pan Jakub.
– To moja córka Alena – powiedział. – Mam nadzieję, że będziesz dla niej dobrą matką.
Agnieszka była tak zaskoczona, że nie zdołała się odezwać, a tylko rozpłakała się głośno. Nie spodobało się to jej mężowi.
– Nie wiedziałaś, że mam córkę? – zapytał zdziwiony. – Uzgodniłem przecież z twoim ojcem, że wszystko ci powie…
Nadal płakała, więc zdjął dziecko z ramion i posadził je na brzegu posłania. Dotknął ramienia żony, a potem łagodnie pogładził ją po włosach.
– Nie płacz – pocieszał. – To wdzięczne dziecko, które cię pokocha. Nie będziesz miała z nią żadnych kłopotów.
Niespodziewane spotkanie z nieznajomą kobietą, w dodatku płaczącą, nie spodobało się także Alenie i dziecko zaszlochało rozdzierająco. Jakub wezwał służbę i kazał je natychmiast zabrać z alkierza.
Z tego spotkania Agnieszka zapamiętała niewiele i przez dłuższy czas Alena była dla niej tylko maleństwem w długiej koszulinie, które ledwie mówiło, prawie stale płakało i chowało się za spódnicą służebnej albo za ojcową nogą, kiedy próbowała się przywitać.
Mimo uspokajających słów męża Agnieszka przewidywała kłopoty. Alena ciągle płakała i ani na chwilę nie chciała odłożyć swojej zabawki, kaczki wykonanej z drewna i pomalowanej kolorowymi farbami – dziób i ogon nosiły ślady dziecięcych ząbków.
Od początku dziewczynka nie chciała przebywać w towarzystwie macochy, chowała się za sprzętami albo kryła się po kątach, skąd mimo próśb ani myślała wychodzić.
– To nic – uspokajał pan Jakub. – Przyzwyczai się, trzeba tylko trochę czasu.
Agnieszka nie miała żadnego doświadczenia w opiece nad dziećmi, szybko się denerwowała i choć o tym nie mówiła, jej żal do męża był ogromny. Mógł przecież coś wspomnieć o dziecku, wtedy znalazłaby czas i sposobność zapytać kogoś, poradzić się, nauczyć. Poza tym wcale nie uważała, że Alena jest szczególnie ładna, wdzięczna czy też rozgarnięta ponad wiek. Zwyczajna trzyletnia rozkapryszona dziewczynka.
Cały dzień trwało rozpakowywanie wozów, a potem przez dwa tygodnie pani urządzała swoje komnaty. Lewe skrzydło dworu pan Jakub oddał do jej dyspozycji i tam umieszczono skrzynie, zawieszono tkaniny. Tam wszystko mogła zarządzić, jak chciała. Zajęta urządzaniem swoich pokoi, niewiele miała na razie czasu na poznawanie dworu, służby i krewnych, nadał bawiących pod gościnnym dachem pana na Lipowej.
Dobrze poznała tylko Szczepana zwanego Sową, małego siwego człowieka, który był krewnym pana domu i zarządcą jego tutejszych posiadłości Pan Jakub wiele czasu spędzał na wyprawach wojennych, szlacheckich zjazdach lub na wizytacjach swoich dóbr położonych w innych ziemiach i wtedy władza w gospodarstwie należała do Szczepana.
Szczepan Sowa zrobił na Agnieszce nie najlepsze wrażenie. Zgodnie z poleceniem pana Jakuba oddał młodej pani wszystkie klucze, ale uczynił to z wyraźnym ociąganiem. Zachowywał się z dystansem i milcząco, co Agnieszka odbierała jako okazywanie niechęci. Nie powiedział słowa, kiwał tylko głową, kiedy Agnieszka zawiesiła sobie klucze u pasa. Szedł za nią po stodołach, spichrzach, stajniach, składach, lamusach i wysłuchiwał jej poleceń, ale nie dość uważnie.
– Pani Krystyna całkowicie zdawała się na mnie w sprawach gospodarskich – powiedział. – A pan Jakub nigdy nie miał zastrzeżeń.
– Nie wydaje mi się, żeby tu wszystko było w porządku – uniosła się Agnieszka. – Moj mąż obdarza was chyba zbytnim zaufaniem. Znam dobrze majątek mojego ojca, który zalicza się do największych w całym królestwie. Wiem też, jak należy przechowywać zapasy. Z tego, co tutaj widzę, wiele ulega zmarnowaniu z powodu niewłaściwego składowania i niedostatecznej staranności służby. A służba pracuje źle, kiedy nikt jej nie pilnuje. Wiem to dobrze, sama widziałam, jak zachowywali się po drodze do Lipowej. Patrzyli tylko, żeby wymigać się od roboty. Tak czy inaczej zamierzam tu natychmiast wprowadzić nowe porządki – Wasza wola – powiedział Szczepan pojednawczo, ale nie wyglądało na to, aby chciał postępować wedle wskazówek nowej pani. – Pozwólcie sobie jednak powiedzieć, że zajmuję się domem pana Jakuba już lat blisko piętnaście L.
– Niewiele się nauczyliście! – prychnęła z wyższością Agnieszka. – Ta mąka za dzień, dwa będzie do wyrzucenia, ryby już kazałam wyrzucić. Sreber nikt nie czyścił pewnie cały rok, a kiedy ostatnio oglądaliście uprząż?! Nie umiecie albo nie chcecie popędzić ludzi do roboty.
Szczepan milczał, zaciskając usta. Ten dzieciuch, ledwo co przybywszy, miałby mu rozkazywać?
– Wiem, że wam było wygodnie, bo pan stale w rozjazdach, a jego pierwsza żona nie zajmowała się gospodarstwem. Ale teraz wszystko się zmieni, zapewniam was. Nie pozwolę na marnotrawstwo i lenistwo. Nikt tu darmo nie będzie jadł chleba. A co do pani Krystyny… – Agnieszka przerwała i spojrzała wyzywająco na rządcę, jak gdyby czekając, co powie, ale Szczepan nie podjął wyzwania.
– Teraz wasza wola – powtórzył ponuro.
– Czczę pamięć pani Krystyny i rozumiem, że wy o niej pamiętacie – Agnieszka przygotowała to przemówienie już wcześniej. – Zapowiadam jednak, że stale będę wam przypominać, kto tu teraz rządzi. Najpierw pan Jakub, a potem ja. Lepiej będzie, jeśli szybko to sobie przyswoicie.
Jeszcze tego samego wieczora opowiedziała mężowi o swojej rozmowie z rządcą. Słuchał, choć z pewnym zniecierpliwieniem.
– Będzie, jak rozkażesz – powiedział, obejmując ją w pasie. – Ty jesteś tu panią i ty będziesz o wszystkim rozstrzygać. Ale nie życzę sobie kłótni między wami. Szczepan jest mi bliski i ufam mu.
Chodźmy lepiej spać.
Agnieszka była tak przejęta sprawami gospodarstwa, że nie przestawała o nich mówić, nawet przekraczając próg sypialni.
– Przecież on marnuje twój, nasz majątek! – przekonywała. – Tak nie można dłużej. Wiem, że go cenisz, ale nie powinieneś chyba pozwalać na marnotrawienie tego wszystkiego. Nie jest dostatecznie zapobiegliwy. Zestarzał się i chyba brakuje mu stanowczości.
Obiecał, że rozmówi się ze Szczepanem. Dzień czy dwa później powiedział:
– Postanowiłem, jak będzie. Tobie zlecam cały dwór ze służbą, Szczepan dopilnuje gospodarstwa.
– Ale… – próbowała protestować, on jednak na to nie pozwolił.
– Tak będzie. Choćby na próbę. Ty we dworze, on w osadach, na polach i w lesie.
Musiała się zgodzić na takie rozwiązanie.
– A co on na to? – zapytała. – Zgodził się?
– Jest wiemy i uczciwy. A co do zgody, ten dwór ma tylko jednego pana. Szczepan jest moim krewnym, zaufanym, nawet może przyjacielem, ale jest tutaj sługą. Tak więc we dworze cała służba ma słuchać ciebie. I dość już o tym!
Agnieszka przejęła więc klucze od wszystkich pomieszczeń dworskich i bardzo szybko w Lipowej zaczęły obowiązywać jej porządki.
– Twój ojciec mówił, że jesteś zapobiegliwa i oszczędna – powiedział któregoś dnia pan Jakub. – Nie spodziewałem się jednak, że tak szybko dasz sobie radę w takim wielkim gospodarstwie. Twój ojciec był dobrym nauczycielem – Czy nie po to mnie wziąłeś, żebym uporządkowała wszystko we dworze, aby w należytej zasobności zostało dla twoich synów?
– To już? – zaśmiał się z radości Jakub. – Już będziemy mieli syna?
– Jeszcze nie – odrzekła zmieszana. – Ale na pewno już wkrótce.
Gorzej układało się Agnieszce z córką męża. Czas upływał, a ona ani trochę nie zbliżyła się do Aleny.
Mała unikała macochy, uciekała na jej widok, nie odpowiadała na pytania. Było to tym bardziej przykre, że z innymi gaworzyła chętnie i wesoło. Agnieszka, która początkowo naprawdę chciała zbliżyć się do dziewczynki i próbowała zastąpić jej matkę, wkrótce straciła serce do tego zadania.