39132.fb2
Lipowa, 1355
W tych trudnych, samotnych dniach na początku pobytu w Lipowej Agnieszka znalazła niespodziewane oparcie.
Mijał drugi tydzień jej pobytu pod dachem Jakuba, większość gości rozjechała się do domów. Została tylko żona mężowskiego stryja, Elżbieta, która ofiarowała się pomóc młodej gospodyni w zasiedlinach.
Była to wysoka, chuda kobieta, siwa już zupełnie, choć jeszcze nie stara. Na pierwszy rzut oka nie robiła najlepszego wrażenia, suknie wisiały na niej jak na kołku i nawet w młodości nie należała chyba do ładnych. Wyszła za mąż za Mikołaja z Potoka, bo pochodziła z możnego rodu i była jedyną dziedziczką sporego majątku, pan Mikołaj zaś i tak stale bawił na wojnach i wyprawach, a między nimi zajmował się ważnymi sprawami poza domem. Dzieci nie mieli.
Na wesele Agnieszki i Jakuba przyjechali oboje – on, niski i krępy pan Mikołaj, ponury i mrukliwy, nie odzywający się chyba nigdy bez wyraźnej potrzeby, z królewskiego nadania kasztelan na nowym zamku w pobliskim Holsztynie. I ona – chuda, prędka, okropnie gadatliwa, której wszędzie było pełno, ochoczo wypowiadająca własne zdanie, poganiająca służbę, narzekająca na lenistwo czeladzi. Jakub cenił stryjostwo szczególnie, bo wychowywał się pod ich opieką, a widać była to opieka dobra i życzliwa, gdyż Mikołaja i stryjnę traktował uprzejmie i z wielką serdecznością.
Państwo z Potoka przywieźli młodej parze w ślubnym prezencie piękne płaszcze z zapinkami i zupełnie niezwykłe lustro dla Agnieszki, a także dobre siodło dla Jakuba. W czasie uroczystości, jako jedni z najbardziej dostojnych gości, stale przebywali blisko młodych, bo pan Mikołaj zastępował bratankowi ojca.
Agnieszka zupełnie nie spodziewała się, że to właśnie ze starą panią z Potoka połączy ją serdeczna, bliska więź, coś na kształt przyjaźni nawet, mimo znacznej różnicy wieku.
Pani Elżbieta przyglądała się uważnie nowej pani na Lipowej, od początku dodając jej odwagi spojrzeniem i uśmiechem, jak gdyby rozumiała, że dziewczyna w obcym otoczeniu może czuć się nieswojo i niepewnie. Później wzięła się do roboty przy rozpakowywaniu bagaży i urządzaniu komnat. Zachwycając się wyprawą panny młodej, nie narzucała ani swojej obecności, ani swoich opinii. Poza zdawkowymi uwagami nie miały okazji porozmawiać aż do tego poranka, kiedy pan Jakub oświadczył, że wyjeżdża na kilka dni.
Było to zaraz po śniadaniu. Agnieszka krzątała się po dworskiej kuchni, próbując podporządkować służbę i czeladź swojej woli. Pani Elżbieta wpadła tu w jakiejś sprawie, przyjrzała się Agnieszce, a ta zrozumiała, że pani z Potoka domyśla się wiele. Agnieszka bowiem, kiedy mąż oświadczył jej, że wyjeżdża, była radośnie podniecona. Miała nadzieję, że nie będzie go przez dłuższy czas, a wtedy ona ułoży swoje sprawy. Odpocznie, przełamie niechęć, przywyknie…
– Moje dziecko – powiedziała pani Elżbieta. – Przejdźmy się trochę. Chcę porozmawiać z tobą, a że jestem starsza, może mogłabym ci coś doradzić.
Agnieszka spojrzała na starszą panią z obawą. Już wcześniej niepokoiło ją, że pani z Potoka domyśla się stanu ducha, w jakim się znajduje.
Poszły wolno w kierunku stodół, pani Elżbieta, Wsparta na lasce, szła drobnymi, malutkimi kroczkami, które były powodem żartów i śmiechów dla służby. Idzie jak kaczka – mówili jeden do drugiego.
– Czy potrzebujesz rady, moje dziecko? – zapytała pani Elżbieta. Mówiła cicho, choć wokoło nie było nikogo, kto mógłby słyszeć ich rozmowę.
– Rady? – zdziwiła się Agnieszka. – Nie, chyba nie potrzebuję, ale… ale przyjmę chętnie każdą radę, bo… bo…
– Czujesz się trochę niepewnie, co? I obco? Agnieszka spojrzała na starszą panią, jakby chciała zapytać, czy może jej zaufać.
– Umiem patrzeć – mówiła pani Elżbieta. – Zapewniam cię, że wcale nie jestem ani taka stara, ani taka głupia, na jaką może wyglądam.
– Ale co wy mówicie, stryjno? – zaprzeczyła żywo Agnieszka. – Nikt nie odważyłby się tak o was powiedzieć.
– Pewnie! – roześmiała się Elżbieta. – Niechby tylko spróbował! Niejedną laskę połamałam już na cudzych grzbietach.
– Nie tak chciałam powiedzieć… – usiłowała się wytłumaczyć Agnieszka.
– Nieważne – w głosie Elżbiety nie było przygany. – To normalne, że młoda gospodyni myśli, że wszystko wie i nie potrzebuje porady starej kobiety. Ale z drugiej strony stare oczy widzą więcej…
Ktoś mógłby zapytać, czemu młoda żona, smutna i przygaszona, nagle odżywa i uśmiecha się. Czy dlatego, że jej mąż wyjeżdża?
Agnieszka rozpłakała się. Starsza pani przejrzała ją na wylot.
– Wiem, że nie tak powinnam się zachowywać – przyznała. – Ale chwilami nie mogę już tego wszystkiego znieść…
Elżbieta zatrzymała się i delikatnie pogłaskała plecy Agnieszki suchą, kościstą ręką.
– Popłacz, dziecko, popłacz – poradziła serdecznie. – Nikt tego nie zobaczy, a mnie nie musisz się wstydzić.
Pani z Lipowej płakała, choć starała się nad tym zapanować. Wreszcie udało się i popatrzyła na Elżbietę z wdzięcznością.
– Nie myślałam, że płacz może pomóc – przyznała się. – Nie miałam przed kim się wyżalić. To naprawdę straszne. Przecież ja staram się ze wszystkich sił. Staram się, mam najlepsze chęci, ale już nie mogę wytrzymać. Po prostu nie mogę. A kiedy pomyślę, że całe moje życie będzie takie, nie potrafię opanować żalu.
– Całe życie? Cóż ty opowiadasz, dziewczyno? Przecież wszystko zależy tylko od ciebie.
– Jak to, ode mnie? Przecież muszę słuchać męża, dokładnie i we wszystkim. Może to grzech, ale czasem chciałabym nie poddawać się jego woli…
Starsza pani roześmiała się cicho.
– Moje dziecko – powiedziała łagodnie. – Widzę, że rzeczywiście będziemy musiały dłużej porozmawiać, bo trzeba ci wyjaśnić pewne sprawy. Tak, oczywiście, wszystko zależy od ciebie, a w każdym razie bardzo dużo. Jestem już dość stara, a przecież nie zawsze taka byłam. I ja miałam kłopoty podobne do twoich. Dziwisz się? Zapewniam cię, że nie zawsze byłam taka brzydka i był czas, kiedy możni panowie uśmiechali się do mnie, a gotowi byli dać się porąbać za jedno moje słowo.
Pani Elżbieta podniosła laskę i zatoczyła nią koło w powietrzu.
– Widzisz to wszystko? Całe pokolenia pracowały i pokolenia gromadziły, żebyś mogła z tego korzystać. Nie tak dawne to czasy, kiedy nasza rodzina była wszędzie, i tu w okolicy, i w innych ziemiach. Potem przyszły te straszne lata zarazy, kiedy większość naszych krewnych musiała poddać się woli bożej. Pomarli jedni po drugich, młodzi i starzy, dzieci i silni mężczyźni, bogaci i biedni, niewiasty nowo poślubione i staruszki. Zostali nieliczni, ale tym bardziej winni oni dbać o wszystko – o rodowe majątki, o swoich mężów, żony, dzieci, krewnych i powinowatych. A żeby tak mogło być, trzeba, by również kobiety wykazały odrobinę rozsądku.
Agnieszka pomyślała, że pani Elżbieta naprawdę chce dla niej jak najlepiej. Ona sama usiłowała przecież swoje obowiązki wykonywać należycie. Ale dlaczego obowiązki te okazały się takie trudne, przykre i bolesne.
– Wiele młodych żon wydaje się na początku rozczarowanych swoimi mężami – mówiła Elżbieta. – Czy nie tu leży przyczyna twojego smutku? To przecież nie powinno być tak, że młoda żona cieszy się, kiedy jej mąż, dorodny i niestary, jedzie gdzieś w świat. Ale tak bywa. Ze mną też tak było.
Agnieszka spojrzała z nadzieją.
– I minęło?
– Pierwsze miesiące mojego małżeństwa nie należały do łatwych – przyznała się pani Elżbieta. – Nie wiedziałam, czego on chce ode mnie, nie umiałam go zadowolić. Prawdę mówię, moje dziecko?
– Prawdę – chlipała Agnieszka. – Słyszałam, że kobiety nie zawsze narzekają, ale nie wiem, jak to jest.
Co powinnam zrobić? Pewnie to grzech, ale kiedy zbliża się wieczór, drżę cała z trwogi. Jestem taka niewytrzymała na ból, a zawsze, od pierwszego razu, wszystko okropnie mnie boli. Czy nie ma sposobu na to, aby bolało mniej, czy nie ma sposobu, żeby wcale nie bolało?
– Na wszystko jest sposób – zapewniła Elżbieta. – Odczuwasz ból, boisz się, że tak już będzie?
Poradzimy sobie z tym. Wiesz co? Spakujemy się i pojedziemy do Potoka. Nie bój się, wrócisz do Lipowej przed swoim mężem. Znam ja tam babkę, która umie poradzić na takie kłopoty. I kiedy niewiasta odczuwa ból, i kiedy nie odczuwa nic albo chce uspokoić męża.
Ponownie pogłaskała Agnieszkę po ramieniu.
– No, uśmiechnij się – zachęciła. – Los kobiety bywa trudny. Zwykle najtrudniejszy jest pierwszy okres. Kiedy zajdziesz w ciążę, zawsze znajdziesz wymówkę, żeby odmówić mu odwiedzin w swoim alkierzu. Potem wydasz na świat syna, mąż będzie rad i ty będziesz rada. A z bólem sobie poradzimy.
Na razie trzeba zacisnąć zęby, trzeba żebyś zajęła się jaką robotą, trzeba żebyś odpowiednio dbała o dwór. A jutro lub pojutrze przyjedziesz do mnie, odpoczniesz. Babka, która zna sposoby na wszystko, poradzi, co i jak należy robić…
– Jeno! Jeno! Gdzie się podziewa ten chłopak!
Gościcha, utykając na lewą nogę i mamrocząc pod nosem, obeszła chatę wokoło. Była rozdrażniona i laską niecierpliwie roztrącała zagradzające jej drogę zwierzęta. Bociany, świnie, gęsi, drobne ptactwo odbiegało na kilka kroków, by zaraz powrócić na swoje miejsce, gdzie chwilę przedtem wystawiła im korytka z pokarmem.
– Jeno, okropny chłopaku! – krzyczała Gościcha, daremnie wytężając wzrok zwrócony w stronę lasu.
Przez chwilę wydało się jej, że widzi chłopca schowanego w pobliskich krzakach, więc nie bacząc na ból nogi, pokuśtykała w tym kierunku.
Chaszcze poruszyły się i pokazała się nad nimi głowa z długimi jasnymi warkoczami. Gościcha zatrzymała się i groźnie spojrzała na obcą.
– A ty tu czego?
Zza krzaka niepewnie wysunęła się dziewczyna w skromnym odzieniu służącej. Miała przestraszony wzrok.
– Przychodzę po pomoc dla mojej pani – powiedziała spłoszona, gotowa w każdej chwili odwrócić się i uciec.
Gościcha osłoniła czoło dłonią, żeby lepiej przyjrzeć się przybyłej.
– Byłaś już tu – przypomniała sobie. – Pamiętam.
– Moja pani potrzebuje waszej rady, bo znowu przyszło krwawienie.
– Nie mam czasu – fuknęła Gościcha nieprzyjaźnie. – Przychodzicie tu wszyscy, kiedy potrzebujecie mojej pomocy, a każdy ukrywa to przed innymi. A potem chcecie mnie stąd wygnać. Zobaczymy jeszcze, kto mocniejszy!
Zachichotała, aż dziewczynę przebiegł dreszcz. Przyszła, bo nie mogła odmówić swojej pani, ale tylko ona wiedziała, ile wysiłku ją to kosztuje. Stara Gościcha potrafi rzucić straszliwy urok ot tak, dla żartu.
A wtedy nie ma ratunku.
Dziewczyna stała niepewnie, nie wiedząc, czy ponowić prośbę, czy odejść. Postanowiła jednak poprosić" raz jeszcze.
– No dobrze – odpowiedziała stara. – Od dawna ma te kłopoty?
– Kilka dni. I ciągle nie czuje się najlepiej ze swoim mężem. Pani Elżbieta poradziła jej, żeby was poprosić o pomoc. Moja pani powiedziała: idź do babki Gościchy i proś o pomoc. Ona najlepiej wie, co trzeba zrobić.
– Może i wiem – mamrotała Gościcha, nadal rozglądając się za chłopakiem. – Gdzie się znowu podział ten smarkacz!
Potem kazała dziewczynie poczekać, a sama poszła do chaty. Dziewczyna stała w miejscu, odmawiając ciche modlitwy. Z chaty dobiegał gniewny głos staruchy, skrzeczenie ptaków, stukania, gulgot i inne dziwne odgłosy.
Wreszcie babka wyszła na zewnątrz, niosąc płócienny woreczek.
– Tu masz lekarstwo dla swojej pani – powiedziała. – To ziele tasznika. Weźmiesz pół garści do małego naczynia i zalejesz ukropem. Niech twoja pani pije często w ciągu całego dnia. Pod spodem są owoce kaliny. Z nich też zrobisz napar, ale ten niech pije rzadziej, najwyżej cztery razy na dzień.
Zrozumiałaś?
– Napar z ziela pić często, napar z owoców rzadko – powtórzyła dziewczyna, chwytając woreczek.
Dygnęła pospiesznie w podziękowaniu i zadowolona, że ma to już za sobą, pobiegła do dworu. W tej samej chwili przed chatą pojawił się kilkuletni chłopak, wyrośnięty, ale chudy, z jasnymi włosami, najwyraźniej nie czesanymi od dawna. W pobrudzonych ziemią rękach trzymał przed sobą małego zająca.
– Ty łazęgo! – krzyknęła na niego Gościcha. – Włóczysz się cały dzień, a tu trzeba zaraz iść po zioła.
Księżyc dziś będzie pełny.
Chłopak lekceważąco wzruszył ramionami.
– Jeszcze daleko do nocy – mruknął. – Zobaczcie, znowu znalazłem zajączki bez matki, ale jeden mi padł po drodze. Kiedy mnie wreszcie nauczycie robić tę maść, co ją nazywacie maścią życia?
– Jeszcze nie pora! – fuknęła Gościcha. – Na razie wystarczy, że umiesz kości składać tym brzydactwom.
– On wcale nie jest brzydki! – sprzeciwił się Jeno. – I ma takie miękkie futerko.
– Głupiś. Choć raz przyniósłbyś coś pożytecznego.
Pan Jakub przychodził do alkowy żony bardzo często. Przychodził także i wtedy, gdy dawała do zrozumienia, że niekoniecznie chce się poddawać jego woli. Liczyła na to, że szybko zajdzie w ciążę, i modliła się o to żarliwie każdego wieczora. Ale na razie nic nie wskazywało, aby jej modły miały być wysłuchane. Starała się też dokładnie wypełniać zalecenia Gościchy, piła napary, wkładała pod poduszkę różne zioła, nawet odczyniała uroki.
Próbowała bronić się przed spełnianiem powinności małżeńskiej, używając najrozmaitszych sposobów, wymawiała się chorobą albo jechała niespodziewanie do pani Elżbiety, co go złościło najbardziej. Któregoś wieczora, kiedy wróciła z takich odwiedzin, pan Jakub naszedł ją w alkowie i siłą wziął to, co mu się należało. A potem jakby zapomniał, że jest jej mężem, i na jakiś czas przestał przychodzić.
Płakała całą noc, a on rano odjechał, jak często w ostatnich czasach, nie mówiąc, dokąd i po co.
Smutku przyczyniało jej jeszcze zachowanie służby. Pani Agnieszka podejrzewała, że wszyscy wiedzą o jej kłopotach, i kiedy tylko słyszała żart lub śmiech, od razu wydawało się jej, że to ona jest przedmiotem drwin, a wtedy nie żałowała razów ani obraźliwych słów.
To wszystko sprawiało, że czeladź nie znosiła jej coraz bardziej, wykręcała się od obowiązków i na każdym kroku starała się robić jej przykre niespodzianki, a przynajmniej tak wydawało się Agnieszce.
Około świąt okazało się, że spodziewa się dziecka, ale nie miała z tego powodu żadnej radości. Czuła się źle, prześladowały ją bóle, mdlała często. Służba głośno dziwowała się temu i podkpiwała, że pan Jakub wybrał na żonę kogoś wielce osobliwego.
Zbrzydła, stała się bardziej złośliwa i wyniosła. Rzadkie wizyty męża w alkowie witała płaczem i narzekaniem, co go drażniło, i tak powoli odsuwali się od siebie coraz dalej.
Z początkiem roku stan pani Agnieszki stał się widoczny, a ona sama przestała wychodzić z domu, najczęściej leżąc w swoim łożu, a że wtedy nie mogła odpowiednio troszczyć się o sprawy gospodarskie, była rozdrażniona, okropnie podejrzliwa i niemiła.
Opiekująca się nią akuszerka ze wsi kręciła głową z niezadowoleniem.
– Oj, będziesz ty jeszcze płakała, gołąbeczko – mówiła zatroskana. – Nie wiem, czy tak być musi, ale na mój rozum wiele czasu upłynie, zanim staniesz się prawdziwą żoną i matką. Młoda jesteś, za młoda i za mało rozwinięta. Za kilka lat może coś z tego będzie.
Pan Jakub chodził zły i naburmuszony, żony prawie nie widując, czego mu nie miała za złe – albo znowu domagała się jego obecności, kiedy potrzebowała się poskarżyć.
Wreszcie Agnieszka urodziła dziecko. Przyszło na świat przed terminem i było martwe. Poród był długi i ciężki, krzyki pani słyszano przez całą noc i dzień następny.
Pan Jakub nie czekał na narodziny dziecka w świetlicy. Babka przyniosła mu wiadomość do młyna pod zamkiem, gdzie pojechał, nie mogąc znieść jęków żony. Babka miała nowinę wypisaną na twarzy.
– Martwe – powiedziała. – Jesteście w tym wieku, żeście powinni wiedzieć, że wasza żona to jeszcze dziecko, i trzeba jej było dać czas.
– Chłopiec? – zapytał.
– Co za różnica, skoro nie żyje – wykręcała się kobieta.
– Ale chcę wiedzieć, czy to chłopiec!
– Nie.
Pan Jakub odwiedził żonę dopiero na trzeci wieczór.
– Musisz dać mi syna – powiedział z naciskiem. – Przecież po to cię wziąłem, kobieto…
Pani Agnieszka płakała.
Od ślubu minęło sporo czasu, ale Agnieszka nie przekonała się do Aleny. Dziecko stale trzymało zabawki przy sobie, niechętnie przebywało w jej towarzystwie i słuchało raczej służebnych dziewek niż samej pani. Agnieszka zauważyła też, że mąż więcej serdeczości okazuje dziecku niż jej, a przez to i dziewczynka nie czuła się zobowiązana podporządkować się woli macochy i bała się jej raczej na pokaz.
Służebne, którym Agnieszka dawała się we znaki, bo srogo pilnowała, aby ani przez chwilę nie pozostawały bez zajęcia, bardzo chętnie podzieliły się z panią nowinami – Powiadają, że pan Jakub będzie miał dziecko w Nowej Woli – mówiła jedna do drugiej, głośno, żeby słyszała to przechodząca przez podwórze prawowita małżonka. – Wiesz, zajeżdża do Cudki, córki sołtysa, a ta aż piszczy z uciechy. Na pewno urodzi się zdrowy dzieciak A nasz pan podobno świata za nią nie widzi.
– Pewnie – śmiała się druga. – Dziewucha jak rzepa.
– Naszej pani to chyba nie będzie wesoło – powiedziała pierwsza, nie ukrywając zadowolenia.
Agnieszka zacisnęła pięści i udała, że niczego nie słyszy. Dopiero w swojej komnacie dała upust złości, waląc rękami o posłanie i krzycząc do poduszki.
– Niedoczekanie wasze! – groziła. – Poczekajcie tylko, jak wreszcie urodzę. Przecież na pewno któregoś dnia urodzę syna. A wtedy zobaczymy.
Podjęła kolejną próbę zbliżenia się do męża, ale nie było to łatwe. Któregoś dnia, kiedy obie z pasierbicą siedziały w świetlicy, przyszedł pan Jakub. Był już przygotowany do dalszej podróży i wszedł tylko, żeby pożegnać się z córką. Agnieszka poczuła bolesne ukłucie w sercu, kiedy mąż wziął dziewczynkę na ręce, przytulił i pocieszał, że niedługo wróci. Dla żony nie miał takich słów od dawna.
– Chciałabym wam coś powiedzieć – zaczęła poważnym tonem, a on ledwo spojrzał w jej stronę.
Agnieszce wydawało się, że w oczach męża pojawił się błysk zaciekawienia, ale szybko przygasł. – Chciałam was prosić, byście wrócili szybko. – Może być, że za waszym powrotem dwoje dzieci będzie się bawić w tej świetlicy.
– Doprawdy? – zapytał raczej obojętnie. – Mówicie tak, żeby mnie zatrzymać, czy może rzeczywiście spodziewacie się udanego porodu?
– Przekonacie się sami – zapowiedziała dumnie, znaczącym gestem kładąc ręce na uwydatniającym się już pod suknią brzuchu.
– Chciałbym się przekonać – zgodził się. – Babka powiedziała, że musi upłynąć trochę czasu, nim urodzicie prawdziwe dziecko.
– Prawdziwe dziecko? – zdziwiła się.
– Prawdziwe. Zdrowe i dorodne. Córkę już mam, więc teraz oczekuję od ciebie syna. Twoja siostra ma jednego, druga siostra nawet dwóch. Tylko ty nie bardzo się starasz.
Przemogła się, przełykając zniewagę.
– Przekonacie się. Może i wasze serce nieco złagodnieje. Chyba nie godzi się, byście jeździli nie wiadomo dokąd, kiedy ja tu czekam rozwiązania. Może ktoś powinien wam przypomnieć, że tu macie dom, a nie musicie jeździć stale do tej bezwstydnicy.
– Dobrze, że wiesz, że jeżdżę do Cudki – powiedział spokojnie. – Jeżdżę i będę jeździł tak długo, jak mi się będzie podobało. A tobie nic do tego, niewiasto. Masz tu dach nad głową, to siedź i wypełniaj swoje obowiązki.
Gestem ręki dał znak, że rozmowę uważa za skończoną, i skierował się do wyjścia. Alena podniosła się z podłogi i chciała pobiec za nim, ale już był za drzwiami.
– Gdzie lecisz, głupia? – upomniała dziecko pani Agnieszka. – Tutaj ci kazał zostać.
Trzymając dziecko za rękę, niby to niechcący uszczypnęła je boleśnie w ramię. Alena rozpłakała się rozdzierająco.