39179.fb2 Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

– Dziewczynki, zaczyna… – przerwała, bo znowu zadzwonił telefon. Tym razem był to Jerzyk, o czym nas powiadomiła bezgłośnym ruchem warg. Zaćwierkała do słuchawki: – Słucham, tygrysku – po czym pokazała, żebyśmy jadły bez niej, i wyszła z pokoju.

* * *

– Ty głupia jesteś jak nie powiem co! – ofuknęła mnie Miśka, gdy schowałam się w łazience, coraz bardziej ulegając napierającym kompleksom. Miałyśmy chwilę przerwy po tym, jak Sylwia rozpoczęła trzecią z rzędu rozmowę ze swoim prezesem. Po dwóch kieliszkach Chateau La Tour Blanche, ulubionego wina Sylwii, po których podniebienie ścierpło mi tak, że z tęsknotą pomyślałam o moim i Miśkowym półsłodkim za osiem pięćdziesiąt, uznałam, że mam dziś wyjątkowo silny psychiczny i niż. Kochana Miśka, która już nie raz towarzyszyła mi w takich stanach, znów przyszła mi z odsieczą.

– Już nie raz ci mówiłam i powtarzam: jest homo sapiens i homo yuppie, my należymy do pierwszego, Sylwia do drugiego gatunku, ale to nie znaczy, że nie możemy się dogadać. Czuję, że trzeba podbudować twoje nadwątlone ego. Czy mam ci wymienić twoje mocne strony?

Kiwnęłam głową.

– Oprócz tego, że jesteś głupia jak nie powiem co, to jesteś całkiem inteligentna, dowcipna, masz serce… i patrzysz w serce… – Miśka była już po dwóch kieliszkach. Spojrzała w lustro, wyszczerzyła zęby, przejechała językiem po siekaczach i nagle wypaliła: – Dość tego! Biorę sprawy w swoje ręce i obie was przywołam do porządku! – Złapała mnie za rękę i siłą wyciągnęła z łazienki.

Sylwia siedziała na sofie i skubała wystygłą pizzę.

– Sylwia, wyłączasz komórkę… bez dyskusji! – zareagowała na jej protestującą minę. – Ja nalewam wino, Ewa rozkłada ciastka. Nie rozchodzimy się, siedzimy i gadamy, musimy zmęczyć te dwie butelki. – Podniosła kieliszek. – Za zdrowie pięknych pań!

* * *

– Wy, dziewczyny, nie wiecie, jak to jest… – Sylwia chlipała w Miśkowy mankiet. Na stole stały opróżnione butelki, dopijałyśmy ostatni toast: za udane związki. -… Zawsze w dobrym nastroju, uśmiechnięta, rozluźniona, w amerykańskim stylu, grzeczna córeczka rodziców, grzeczna narzeczona…

Spojrzałam na Miśkę. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Z ust Sylwii takie słowa? Miśka pokazała wzrokiem, żebym nic nie mówiła. Trzeba dać się dziewczynie wygadać.

– Ja wiem, że go kocham, ale… tak mi ten ślub zawrócił w głowie, tak mi zawirował… – Sylwia wyjęła chustkę i głośno wydmuchała nos. -… Ja bym chciała pracować w jego wydawnictwie, to takie ciekawe: poznawać ludzi, rozwijać się, a Jerzy chce… zaraz po ślubie… Mikołaja – Sylwia rozchlipała się na dobre.

– Kogo?

– Mikołaja.

– Kto to taki?

– Nasz syn.

– Macie syna?!

– No co ty? – Sylwia podniosła zapłakaną twarz. – Jerzy chce go spłodzić w noc poślubną. Ale ja nie jestem gotowa. – Zdesperowana panna młoda połykała łzy.

Patrzyłam na nią ze współczuciem. Jednocześnie, gdzieś na obrzeżach świadomości, snułam myśli na temat kobiecej urody. Jaka to Sylwia śliczna. Ma opuchnięty nos, czerwone oczy, rozmazany makijaż, a mimo to wygląda uroczo. Ja po porcji zdrowego oczyszczającego płaczu nie mogę się pokazać ludziom przynajmniej przez dwanaście godzin.

– Musisz mu to powiedzieć: że masz plany zawodowe, ambicje, które chcesz realizować. Nie może przecież zrobić z ciebie kury domowej – odezwała się we mnie kobieca solidarność.

– Mówiłam mu i on nie ma nic przeciwko, namawia mnie nawet, żebym zrobiła drugi fakultet, obiecuje, że będę miała nianię do pomocy i gosposię, ale… czy wy wiecie, ile mnie kosztuje utrzymanie figury, jak zajdę w ciążę roztyję się jak balon, będę miała żylaki, rozstępy, ja… ja nie chcę!

– A co na to Jerzy?

– Obiecał masażystę, kąpiele błotne, specjalną dietę, ale… Dziewczyny, wy to macie dobrze – Sylwia utkwiła w nas poważne spojrzenie – nie odczuwacie presji, którą ja muszę codziennie znosić. Jerzy jest jedynakiem. Muszę jemu i jego rodzicom urodzić juniora, następcę tronu, dziedzica. A jeśli coś się nie uda? Od miesiąca nie mam apetytu, źle sypiam. – Sylwia głośno czknęła. – Przepraszam. Jego matka jest taka apodyktyczna, to ona wymyśliła to imię. Czasem rozumiem Lady Di, musiała czuć się okropnie pod okiem królowej, to takie deprymujące tak ciągle być na świeczniku. Muszę pamiętać o tych wszystkich sztućcach, kieliszkach, drobnych rytuałach…

– Ale ty przecież lubisz takie światowe życie – przerwała jej Miśka, która najwyraźniej straciła cierpliwość. – Zresztą nie będziesz żyła z teściami, tylko, jak się zdążyłaś pochwalić, w nowo wybudowanym domu, więc przestań się mazgaić i lepiej doradź Ewce, jak złapać takiego męża.

Sylwia wzruszyła ramionami, pociągnęła nosem i wyjęła z torebki lusterko. Jęknęła na swój widok i, lekko się zataczając, wyszła do łazienki. Popatrzyłam na Miśkę. Pomyślałam, że nie powinna tak obcesowo obchodzić się z ludzkimi uczuciami, jednak z drugiej strony przyznałam jej rację. O co tej Sylwii chodzi? Szykuje się jej bajkowe życie, nie musi martwić się o pieniądze, nie musi uprawiać chałtury w stylu „rusałka w topieli”, może mieć ślicznego różowego dzidziusia, w dodatku z nianią i gosposią w zestawie, przystojnego męża, miesiąc miodowy na Bali, o co jej właściwie chodzi? Miśka dopiła wino i mruknęła pod nosem: – Homo yuppie…

Sylwia wróciła po chwili uczesana i odświeżona. Już chciałam przemówić jej do rozumu i wytknąć, że odgrywa umęczoną Joannę d'Arc, podczas gdy ja nie mam co do garnka włożyć, kiedy za oknem odezwał się klakson samochodu. Sylwia rozpromieniła się, otworzyła okno, pomachała jeszcze mokrą od łez chusteczką, wycałowała nas i zbiegła na dół. Po chwili usłyszałyśmy stukot jej pantofelków na chodniku. Wyjrzałyśmy przez okno: Jerzyk chwycił ją w żelazny uścisk, lekko odchylił do tyłu i pocałował. Zakręciło mi się w głowie.

* * *

Odprowadziłam Miśkę do domu i wracałam w zdecydowanie lepszym nastroju. Nie wiedziałam, czy to wpływ alkoholu, czy może mroźnego powietrza, ale wyraźnie czułam się lepiej. Po wizycie Sylwii połączyła nas z Miśką nowego rodzaju solidarność: wprawdzie nie mamy księcia z bajki ani większych szans, by kogoś takiego spotkać, mamy za to radosnego ducha i pomysły na udane życie. Opowiedziałam Miśce o moim Przewodniku Życiowym, ona zaś zrelacjonowała mi telefoniczne, ugodowe rozmowy z Edkiem. Przyznała, że chce mu dać jeszcze jedną szansę. Szczerze temu przyklasnęłam. Sama pokrzepiłam się myślą o jutrzejszym zebraniu i przystojnym panu X.

Z nawyku zerknęłam w stronę skrzynki na listy. Przed oczami mignął mi skrawek białego papieru. Rachunek za prąd przyszedł w zeszłym miesiącu, telefon przyjdzie za tydzień, wyciąg z banku zdradzający ziejące pustką, konto też… a więc to może być tylko list od babci. Wzruszona rzuciłam się do skrzynki. Od razu poznałam lekko pochyłe, eleganckie pismo. Babcia! Niebiosom niech będą dzięki.

„Kochana wnusiu!”

Łzy stanęły mi w oczach. Poczułam, że nie jestem sama w moim parszywym położeniu i że jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja. Odsunęłam kota natrętnie obwąchującego kartkę i czytałam.

* * *

Trafiłam na salę konferencyjną na kilka minut przed rozpoczęciem zebrania. W dużym holu przed wejściem tkwiła grupka ludzi, rozmawiając i paląc papierosy. Między nimi stały srebrne popielniczki na długich cienkich nóżkach, takie same, jakie pamiętam z zakładowych zabaw choinkowych, na które jako dziecko zabierali mnie rodzice. Któregoś razu, przed taką. popielniczką., w gęstych obłokach dymu, ujrzałam świętego Mikołaja. Wtedy przestałam w niego wierzyć.

Nie przerywając rozmowy, kilka par oczu zmierzyło mnie wzrokiem. Kiwnęłam głową mamrocząc „dzień dobry” i zajrzałam na salę. Podłużny stół przykryty zielonym suknem i udrapowane zasłony w oknach nadawały pomieszczeniu przytulny wygląd. Wokół stołu ciągnął się długi rząd krzeseł, siedziało tam już kilkanaście osób. Rozejrzałam się, mając nadzieję ujrzeć jakąś znajomą twarz, gdy nagle ktoś zamachał do mnie ręką. Aśka?

– Hej, dziewczyno, co tu robisz?! – zawołała.

Aśka przepychała się w moją stronę między krzesłami, co chwila wybuchając śmiechem, przepraszając i dowcipkując, a ja patrzyłam na nią z nieukrywanym podziwem. Zgrabnie skrojony kostium, gładko upięte włosy, delikatny makijaż – była idealnym przykładem kobiety sukcesu. W czepku urodzona, już w liceum odkryła swoje powołanie i ściśle określiła ścieżkę kariery. Postanowiła zostać politykiem i tak kierowała swoją edukacją, aby ów cel osiągnąć. Miała mierny z biologii, była za to prymusem z historii i ulubienicą pana od przysposobienia obronnego. Pełniła funkcję przewodniczącej szkolnego samorządu, potem, w wieku dziewiętnastu lat, startowała do Rady Powiatu, została asystentką burmistrza i z tego, co słyszałam, nosiła się z zamiarem założenia „Partii Młodych Ambitnych”. Po szkole przeniosła się do Warszawy. Skończyła politologię, zna biegle trzy języki i robi podyplomówkę ze stosunków międzynarodowych. Jednym słowem, jest osobą, której w moim obecnym stanie ducha nie powinnam spotkać. Jeśli się jeszcze dowiem, że ma cudownego męża, dzieci i świetnie godzi obowiązki żony, matki i osoby publicznej, uczy się esperanto, jeździ j na nartach w Szwajcarii i nurkuje na Malcie, pójdę do psychoanalityka.

Aśka podeszła bliżej i uścisnęła mi rękę. Dostrzegłam obrączkę.

– Wyszłaś za mąż?

– Tak, dwa lata temu. Wieki się nie widziałyśmy, dużo się zmieniło.

– Masz dzieci?

– Dwoje. – I jak?

– Wiesz, na początku było trochę ciężko pogodzić wszystkie obowiązki, ale teraz wszystko świetnie się układa.

Poczułam się nieswojo. Oczywiście słyszałam o mediach czy jasnowidzach, ale nie sądziłam, że mogę mieć z tym coś wspólnego.

– Strasznie się cieszę, że cię widzę, wspaniale byłoby spotkać się na kawie i pogadać, niestety dzisiaj wpadłam tylko na chwilkę. Wyjeżdżamy na weekend, muszę się jeszcze spakować.

– Będziecie nurkować na Malcie? – przełknęłam ślinę.

– Niezły pomysł – zaśmiała się. – Tym razem jedziemy w góry, chcemy pojeździć na nartach. Co ci jest, taka blada jesteś?

Poczułam, że robi mi się słabo. To tylko żart, imaginacja, głupi zbieg okoliczności, pomyślałam i usiadłam na najbliższym krześle. Aśka usiadła obok.

– Zaraz się zacznie – obejrzała się w kierunku drzwi. – Widzisz tego okrągłego mężczyznę w kamizelce? To przewodniczący, sympatyczny człowiek. Ale zaraz, nie powiedziałaś mi nic o sobie. – Zerknęła na zegarek. – Ojej, muszę lecieć. Twój stary numer jest aktualny?

Aśka zapisała mój nowy numer telefonu, ucałowała mnie i wyszła. Odetchnęłam kilka razy i powtórzyłam w duchu słowa z listu babci: „Każdy ma swoją pulę szczęścia. Twoja na pewno cię nie ominie”.

Chwilę potem wszyscy usiedli na swoich miejscach i, jako pierwszy, głos zabrał przewodniczący. Zaczęło się bardzo nudne zebranie. Przeczytano porządek obrad, następnie jakiś mężczyzna w średnim wieku wniósł o zmianę programu, ponieważ jego kolega, który przygotowywał projekt remontu balkonów, zachorował. Kobieta siedząca obok mnie ziewnęła. Lukę w programie postanowiono wypełnić przerwą na kawę. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł lekko zdyszany mężczyzna, ten sam, który niedawno odwiedził mnie w sprawie emalii. Serce zabiło mi mocniej.

– O, pan Maciek, znowu korki?

Nowo przybyły uśmiechnął się przepraszająco.

– Jeśli szybko nie skończą remontować mostu, grozi nam strajk kierowców – zażartował łysy jegomość w okularach. – Wyjechałem z pracy pół godziny wcześniej, a i tak ledwo zdążyłem.

Pozostali obecni pokiwali głowami.