39179.fb2
– Tak, tak, chwileczkę.
Rzucił okiem po sali, najwyraźniej szukając wolnego miejsca. Wstrzymałam oddech. Krzesło naprzeciw mnie stało puste. Dostrzegł je, zbliżył się szybko i usiadł. Przez chwilę zatrzymał na mnie wzrok i lekko zmarszczył brwi, jakby próbując mnie sobie przypomnieć. Uśmiechnęłam się. Nie poznał mnie, mimo to kiwnął głową i odpowiedział lekkim półuśmiechem. Wyjął ze skórzanej teczki plik dokumentów, zastukał nim o blat stołu, odchrząknął i przemówił:
– Większością głosów zdecydowano, że kolor emalii na klatce schodowej będzie… – zawiesił głos, jakby rozdawał Oskary -… niebieski!
Na sali zapanowało lekkie poruszenie.
– Jak to niebieski? – odezwał się oburzony głos z drugiego końca sali – Nikt nie zgłaszał takiego wniosku, to wykluczone. – Autorka opinii, kobieta o wysoko upiętych włosach, w przerzuconym przez ramię szalu, zdawała się poważnie zdenerwowana.
Kilka osób jej przytaknęło. Kobieta ciągnęła.
– Jestem plastyczką i proszę mi wierzyć, że zgniła zieleń, o którą wniosłam, nada klatkom głębię i posmak wyrafinowania. Proszę państwa, znam najnowsze trendy z Paryża i wierzcie mi, że tanim kosztem możemy mieć tu świetne wnętrza. Widzieliście państwo mój projekt, zielony idealnie dopełnia kolor posadzki, poza tym wiadomo, że ma właściwości terapeutyczne, łagodzi, uspokaja. Niebieski jest nie do przyjęcia, całkiem] zburzy harmonię – fuknęła.
– Artycha – usłyszałam zgryźliwy szept siedzącej przy mnie kobiety.
– Pani Anno, rozumiem pani niezadowolenie, ale tak zdecydowała większość mieszkańców. A taki wniosek został zgłoszony… – pan Maciek podniósł się z krzesła. – Pomysłodawcą był… – przewertował kartki -… gdzieś to miałem… w każdym razie pomysł padł w trakcie referendum. Ustaliliśmy przecież, że mieszkańcy mają prawo do własnych propozycji.
– To są laicy, proszę pana, pięć lat studiowałam, żeby wyrobić w sobie poczucie smaku, poza tym… przestańmy wreszcie myśleć zaściankowo. Nie obrażając, niebieski jest dobry na Urząd Pracy w Koziej Wólce. Specjaliści muszą mieć ostatnie słowo! Mieciu, powiedz państwu, to i przecież kpina.
Spojrzałam za jej wzrokiem. Mieciem okazał się sam przewodniczący, który teraz był cały w pąsach. Przez salę przebiegł stłumiony śmiech.
– A mnie się podoba – odezwała się głośno moja sąsiadka, oglądając paznokcie. – Jestem za.
Plastyczka poderwała się oburzona. Chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej emocje wzięły w niej górę i nie mogła wydobyć z siebie głosu. Przewodniczący ogłosił przerwę na kawę.
Siedziałam cicho jak trusia. Jako sprawczyni całego konfliktu czułam się podle, szczególnie, że wcale nie lubię niebieskiego i jest mi równie obojętny jak zgniła zieleń. Zastanawiałam się, czy nie wycofać się stąd rakiem i nigdy nie wracać, jednak z drugiej strony zignorować taki uśmiech losu? Mój pomysł przeszedł w referendum, siedzę naprzeciw przystojnego mężczyzny… Spojrzałam w kąt sali, gdzie przy wieszakach przewodniczący rozmawiał z plastyczką. Coś jej tłumaczył, potem podał jej płaszcz i oboje wyszli. Patrzyłam na puste krzesło po drugiej stronie stołu, na zapisane kartki i elegancki długopis wyjęty z futerału. Pan Maciek wyszedł na kawę, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Postanowiłam trwać na stanowisku.
Po przerwie przywrócono kolejność obrad, umieszczając kolor emalii na trzeciej pozycji. Na wezwanie przewodniczącego podniósł się starszy pan w szarej marynarce, wyjął z kieszeni pogniecione kartki i rozpoczął blisko półgodzinną przemowę na temat finansów spółdzielni, jakichś nadwyżek i innych niezrozumiałych dla mnie rzeczy. Maciek, jak zaczęłam go w duchu nazywać, słuchał słów prelegenta i bawił się długopisem. Od czasu do czasu coś zapisywał, raz wyjął z teczki kalendarz, sprawdził datę i uśmiechnął się zadowolony. Pomyślałam, że musi być tuż po trzydziestce. Zerknęłam na palce, kawaler. Dobrze ostrzyżone ciemne włosy na skroniach przyprószyła delikatna siwizna. Mocne rysy, prosty nos i pięknie wykrojone usta nadawały twarzy znamiona szlachetności.
Byłam w fatalnym położeniu. Starałam się siedzieć en face, najkorzystniejszej dla mnie pozycji, ale znudzona opozycjonistka wyciągnęła długie kończyny i, chcąc nie chcąc, skierowałam ciało lekko w bok. Poza tym, żeby nie robić złego wrażenia, zwróciłam twarz w kierunku referenta, zmuszona jednak, co przeklinałam w duchu, prezentować Maćkowi swój gorszy profil.
W pewnym momencie zorientowałam się, że na mnie patrzy…
Zamarłam…
Zastygłam…
Znieruchomiałam…
Poczułam, że drętwieje mi kark, że moje ciało sztywnieje, że fala krwi I uderza mi do głowy. Zapulsowała mi skroń. Mój prawy policzek zapłonął jak żyrafa Dalego. Przełknęłam ślinę…
Nie wiedząc, co począć, wpatrywałam się w referenta jak sroka w gnat.
Po trzech minutach zrozumiałam, że dłużej tego nie zniosę. Zdeterminowana postanowiłam przerwać ten krępujący precedens i spojrzeć Maćkowi w oczy. Wbijając wzrok w stół, powolutku, jakbym celowała ' lufą wojskowej armaty, obróciłam głowę w jego stronę i podniosłam powieki…
Maciek gapił się w ścianę za moimi plecami…
Był tak głęboko zamyślony, że nawet gdybym w ekstatycznym transie wskoczyła na stół i wykonała taniec Szeherezady z Baśni tysiąca i jednej nocy, wcale by tego nie zauważył. Nie zauważyłby nawet kaszubskich przytupów i hołubców. Ależ ja głupia jestem. Wyrzucając sobie skrajną naiwność, postanowiłam przestać zwracać na niego uwagę. Na leżącej przede mną kartce zapisałam słowa faceta w szarej marynarce: „Trzeba racjonalnie zagospodarować pozostałą kwotę, bo inaczej pieniądze przepadną”. Zaczęłam słuchać.
– Pan Bonczarek proponował założenie monitoringu, ale, proszę wybaczyć szanowny kolego, uważam pomysł za chybiony. To by kosztowało masę pieniędzy, a korzyści z tego żadnych. Jedyne włamanie, jakie tu mieliśmy, to skradzione słoiki z piwnicy pani Wandzi, zdaje się, w dziewięćdziesiątym ósmym. To prawda, że przestępczość rośnie, ale jeśli nawet nas ten problem dotyczy, to nie w takim stopniu, żeby szpikować się kamerami. Wnoszę o przedyskutowanie sprawy i złożenie innych propozycji, przypominając, że czasu mamy mało. – Prelegent przejrzał notatki. – W zasadzie to wszystko. Proponuję rozpocząć dyskusję.
– Macie już państwo jakieś uwagi czy robimy przerwę na kawę? – Przewodniczący spojrzał na zegarek.
– Ja mam. – Młoda rudowłosa kobieta w kocich okularach podniosła rękę. – Załóżmy klub lub kawiarnię!
Dziewczyna zabujała się na krześle. Przesunęła wzrokiem po obecnych i na dłuższą chwilę zatrzymała spojrzenie na Maćku, ten zaś odpowiedział jej znaczącym uśmiechem.
– Taaa… – przewodniczący wydał się zakłopotany. – Dobra myśl, ale już tego próbowaliśmy. Pani jest za młoda, żeby pamiętać, ale kilka lat temu mieliśmy tu klub osiedlowy i nie udało się go utrzymać. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się dobrotliwie, jakby przepraszająco. – Ktoś jeszcze?
Wtedy coś we mnie wstąpiło. Otworzyłam usta i usłyszałam swój własny głos:
– Możemy założyć gazetę.
Wszyscy wlepili we mnie wzrok. Przewodniczący nie dosłyszał:
– Że co, słucham?
Wstałam, z rumorem przesuwając krzesło i długie nogi sąsiadki. Lekko drżały mi ręce.
– Uważam, że najlepszą ochroną przed przemocą nie jest zakładanie krat, kamer i wynajmowanie ochrony ale budowanie więzi międzyludzkich i przyjaźni. Mieszkam tu od miesiąca, pod dwudziestym szóstym, i szczerze mówiąc nikogo nie znam, nie wiem, kto mieszka pode mną czy nade mną… – wlepione we mnie gały zmąciły mój tok rozumowania. Byłam zdenerwowana, ale postanowiłam kontynuować. – Dobrze by było bliżej się poznać i stworzyć osiedle, gdzie nie ma ludzi anonimowych, gdzie wszyscy czują się u siebie. Świetnym rozwiązaniem jest tu gazetka osiedlowa, w której można by prezentować mieszkańców, ich osiągnięcia, Mikcesy, zamieszczać ogłoszenia, informować o decyzjach samorządu, prosić o opinie. Albo na przykład drukować twórczość niektórych mieszkańców, na pewno ktoś tu pisze wiersze.
Parę osób spojrzało na szczupłego mężczyznę w okularach. Mężczyzna poruszył się na krześle i pokręcił głową.
– No co, panie Waldku, niech pan nie będzie taki skromny – za żartował przewodniczący. – No, no, niegłupi pomysł. Pani umiałaby ją poprowadzić?
– Skończyłam dziennikarstwo.
– No, to w takim razie zróbmy tak: pani przygotuje projekt i przedłoży go na następnym posiedzeniu, a wtedy zobaczymy. Wyznaczymy pani kogoś do pomocy… Panie Maćku, możemy na pana liczyć?
Maciek pokiwał głową. Poczułam, że rosną mi skrzydła.
– Ja też się chętnie udzielę! – zawołała ruda w kocich okularach.
Przewodniczący rozłożył ręce, jakby mówił: „Proszę bardzo”.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Będę robiła gazetkę! Z nim Miśka pęknie z zazdrości.
– Czy ktoś jeszcze ma jakiś pomysł? Proszę mówić, bo jeśli nie, to robimy przerwę. A, jeszcze jedno, pani się nie przedstawiła.
– Ewa Bielska – powiedziałam głośno.
Przewodniczący zapisał coś w kalendarzu i zaczął zbierać się do wyjścia. Maciek spojrzał na mnie, jakby moje nazwisko otworzyło jaką klapkę w jego pamięci. Nachylił się do mnie przez stół i zagadnął:
– To pani zaproponowała niebieski. Nie mogłem pani skojarzyć, ale teraz sobie przypominam. – Poczułam zapach mięty z jego ust. – Mam na imię Maciek. Wyjdźmy na korytarz, ustalimy parę szczegółów naszej współpracy.
W tym momencie podeszła ruda i chwyciła go pod ramię.