39179.fb2 Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

– Lidka – wyciągnęła do mnie rękę. – Idziemy na przerwę? – nie czekając na odpowiedź, pociągnęła Maćka ku wyjściu. Podreptałam za nimi.

* * *

Postanowiłam położyć się wcześniej, żeby spokojnie zebrać myśli, kiedy zadzwonił telefon. Sebastian, kolega Miśki, z którym czasem wymieniamy się książkami, nazywając je „do natychmiastowego łyknięcia”, zadzwonił po blisko dwóch miesiącach milczenia.

– O, cześć. Chcesz odebrać Castanedę? Skończyłam go w zeszłym tygodniu.

– Nie. Jeszcze czytam twoją Damę Kameliową. A dzwonię z ciekawą propozycją, słyszałem, że nie masz pracy.

Miśka… Co jej strzeliło do głowy? Me prosiłam jej o stręczenie mi potencjalnych pracodawców, a już na pewno nie tak nawiedzonych jak Sebastian. Co za przyjaciółka! Z jednej strony pociesza mnie, że „na mur beton coś znajdę”, z drugiej pewnie obdzwoniła połowę znajomych, skarżąc się dramatycznie, że Ewa osiągnęła dno egzystencji i pokornie przyjmuje datki.

– A co, brakuje wam perkusisty w waszym podwórkowym bandzie? takiej mniej więcej propozycji mogłam się spodziewać.

– Rzecz jest poważna – Sebastian nie podjął rzuconej mu rękawicy Mój przyjaciel, Emil, poznałaś go na ostatniej imprezie, organizuje grupę teatralną. Szuka zdolnych ludzi. Miśka mówiła, że grałaś w jakimś teatrzyku szkolnym?

Przed oczami stanęło mi wspomnienie z piekła rodem: liceum, sala gimnastyczna i ja, ubrana w strój usmolonego kominiarza, w panice gryzę palce, próbując przypomnieć sobie jednozdaniową kwestię. Od tamtej pory grywałam już tylko milczących mędrców lub nieme zakonnice.

– Słuchaj, Sebastian, dziękuję za troskę, to fajny pomysł, aleja potrzebuję zarabiać pieniądze. Mam kota na utrzymaniu.

– Ewka, to są pieniądze – powiedział z naciskiem. – Emil z poprzednią grupą wyjeżdżał do Niemiec i kosił taką kasę, o jakiej ci się nie śniło. Jutro wieczorem jest casting w domu kultury na Jelonkach. Stara, przyjedź, ja lam będę, przynajmniej się zobaczymy.

Nie cierpię kiedy mówi do mnie „stara”. Czuję się wtedy, jakbym zaraz miała założyć dzwony, usiąść gdzieś na gołym betonie i zapalić skręta. Ja, przepraszam bardzo, jestem młodą ambitną kobietą i szukam… szukam… Właściwie ciągle tego nie sprecyzowałam. Może rzeczywiście spróbuję. Co mi szkodzi, kiedyś przecież lubiłam teatr.

– Przygotuj tylko jakiś wiersz i przychodź jak w dym. Zaklepię dla ciebie miejsce. Do jutra.

Wiersz? Jedyny wiersz, który jako tako pamiętam, to nieśmiertelna Oda do młodości. No tak, ale żeby te kobyłę wyrecytować, trzeba ją najpierw zrozumieć. Jutro skoczę do biblioteki i coś sobie znajdę. Może to i niezły pomysł. Zobaczymy.

* * *

Było już bardzo późno, kiedy znowu zadzwonił telefon.

– Część, Michalina z tej strony. Spałaś? Przepraszam, że tak późno, ale pomyślałam, że… hm… no więc… nie owijając w bawełnę… umówiłam się na jutro z Edkiem i chciałabym spróbować z tą kosmetyczką…

Zawiesiła głos, jakby czekając, co ja na to.

– Fajnie – powiedziałam bez cienia emocji. Postanowiłam nie okazywać entuzjazmu, żeby jej nie spłoszyć. Kiedy będzie po wszystkim, sama zrozumie, że podjęła słuszną decyzję.

– Mówiłaś o jakiejś znajomej, ale mam inny pomysł. Niedaleko mnie jest taki mały zakład odnowy biologicznej, należy do jakichś Azjatów. Myślę, że robią to z głową, no, wiesz, medycyna chińska, żeń – szeń i takie tam. No i jest tam fryzjer. Chcę się przefarbować.

– Mam pójść z tobą? O której?

– Rano. Jakby coś było nie tak, to jeszcze zdążę, wiesz…

* * *

– Kupiłaś farbę?

Miśka pokazała pudełko.

– No, ciemny kasztan, wspaniale. Będziesz się strzyc?

– Odrobinę, zresztą zobaczę, co mi doradzą.

– Poproś o hennę i depilację – przejechałam palcem po Miśkowych brwiach – ale nie za mocną. Zresztą, to w końcu specjaliści. Denerwujesz się?

Miśka wzruszyła ramionami.

– Przecież nie idę na transplantację nerek. To tylko fryzjer.

Czułam, że nie mówi całej prawdy, ale dałam spokój. Weszłyśmy do środka. Skośnooka kobieta o niebywale niskim wzroście, uśmiechnęła się uprzejmie, wskazała skórzane fotele i zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu. Po chwili usłyszałyśmy chlupot spłukiwanej wody, jakieś szelesty, a potem dźwięki delikatnej muzyki, jakby dzwoneczków na wietrze. Poczułyśmy przyjemny zapach palonych ziół. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. Tego właśnie szukałyśmy: małego przytulnego kącika, w którym można się schronić przed światem i spotkać sam na sam ze swoją kobiecą naturą. Po kilku minutach sympatyczna Azjatka wychyliła głowę i uśmiechem dała sygnał, że wszystko gotowe. Miśka zniknęła za drzwiami.

Rozsiadłam się wygodnie w miękkim fotelu i zabrałam za przeglądanie folderów i poradników kosmetycznych pełnych atrakcyjnych modelek o nieskazitelnych cerach, opisów zabiegów pielęgnacyjnych oraz porad, jak wyeksponować swoje mocne strony, a zatuszować słabe. Coś w sam raz dla mnie. Czułam się zrelaksowana i spokojna. Z pomieszczenia obok docierały dźwięki muzyki, popijałam schłodzoną wodę mineralną i już czułam się piękniejsza, otwarta na własną kobiecość, pogodzona ze sobą i światem. Wybrałam sobie kilka fryzur. Następnym razem, kiedy przybędzie mi gotówki, zafunduję sobie jedną z nich.

Nagle podskoczyłam w fotelu. Z sąsiedniego pokoju dobiegł mnie przeraźliwy rumor, jakby przewracanego krzesła.

– To ma być kasztan?! – usłyszałam krzyk Miśki. – Może u was w Hongkongu to jest kasztan, ale u nas nie!!! – zrozumiałam, że zabieg nie spełnił jej oczekiwań. Po chwili Miśka wypadła z gabinetu, zrywając z siebie pomarańczową pelerynkę.

Zdębiałam. To, co zobaczyłam, w żaden sposób nie przypominało znanej mi Miśki. Krótkie ryżo – czerwone najeżone włosy i dwie cienkie, diabelsko czarne nitki nad powiekami przypominały raczej chińskiego smoka z wieczorynki niż piękną zadbaną kobietę, jaką miała stać się] Miśka po metamorfozie.

– Ta kretynka skubała mi brwi, jakby kosiła trawnik! Widzisz mojej włosy, czy ja mówiłam, że chcę być ruda, czy ja coś takiego mówiłam… '; jasna cholera! – Miśka trzasnęła drzwiami i już jej nie było.

Czarnooka Chinka wyjrzała z gabinetu i skinęła na mnie ręką. We -] szłam do środka.

– Plosię pani, to jakaś pomylka, ale to nie moja wina, to ta pani psiniosła ta falba.

Dziwne, na rysunku jak byk siedzi dziewczyna o ciemnych kasztanowych włosach. Dlaczego wyszły rude? A brwi?

– Pani siama chciała zieby egziotyćnie.

– Można to chyba poprawić, jeszcze raz pofarbować?

– Nie, nie – kobieta pokręciła głową. – Niech kolezianka nie psichodzi, zia nelwowa – ukłoniła się z rozmachem i zrozumiałam, że to koniec rozmowy.

* * *

Kiedy dojeżdżałam na miejsce, byłam już zdrowo spóźniona. Gapiłam się w okno autobusu i półgłosem powtarzałam refren Kokoszki – smakoszki, wiersza, który sobie koniec końców wybrałam. Pech chciał, że z jakiegoś powodu biblioteka dla dorosłych była zamknięta, zajrzałam więc do działu literatury dziecięcej, gdzie zasuszona bibliotekarka, zaczepiona nieśmiało w sprawie poezji, z entuzjazmem podsunęła mi Tuwima i Brzechwę, przy okazji fachowo uzupełniając moją wiedzę na temat Julka (którego ponoć znała), jego sławnej „myszki” i kawiarni Ziemiańskiej, zasypując mnie górą anegdot oraz racząc pogłębioną analizą twórczości słynnego skamandryty, którą u niej w domu lubią po prostu pasjami, po wielekroć powtarzając, że to ukochane wiersze jej samej, jej dzieci oraz jej wnuków i żarliwie zapewniając, że i moje pociechy z pewnością je pokochają. Nie zdołałam wyjaśnić miłośniczce Zosi Samosi i Słonia Trąbalskiego (mimo że kilkakrotnie, gdy brała oddech, próbowałam), że pociech nie posiadam, w końcu jednak wzięłam książeczki, ufając w moc ludzkiej tolerancji.

W artystycznym natchnieniu szeptałam: „kud – ku – dak, a ja owszem, „ja tak” pocieszając się myślą, że może komisja, z uwagi na znajomość z Sebastianem, nie każe mi nic mówić, tylko od razu przyjmie z otwartymi ramionami, proponując rolę Lady Makbet.

W pewnej chwili dostrzegłam dwie pary wlepionych we mnie oczu. Kilkuletnie bliźniaczki z czerwonymi nosami, okutane w palta, czapki i szaliki, patrzyły na mnie podejrzliwie, pokazując mnie sobie palcem. Przerwałam recytację i lekko spłoszona uśmiechnęłam się do dziewczynek, na co obie, jak na komendę, pokazały mi język.

Sebastian był już na miejscu. Złapał mnie za rękę i zaciągnął w głąb korytarza, prowadząc przed jakieś drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu cały długi korytarz i dwie przylegające do niego salki zapełniali młodzi ludzie, zainteresowani, podobnie jak ja, zasileniem szeregów teatru „Na smyczy”. To zupełnie zbiło mnie z tropu.

– Ciekawa nazwa, nie ma co. Co ona niby wyraża? – zagadnęłam kąśliwie, żeby dodać sobie animuszu. Sebastian gapił się na mnie z rozkosznym uśmiechem.

– Nie mnie się pytaj. Emil ci powie. Super, że przyszłaś, myślałem, że stchórzysz.

„Że co? Stchórzę?” – pomyślałam, przełykając ślinę i czując, że nogi mam całe z waty. „Nie porównywać się, paragraf dwa artykułu jeden, nie porównywać się” – powtarzałam w myślach, patrząc z ukosa na wysoką dziewczynę w czarnej powiewnej sukni, półgłosem deklamującą monolog umierającej pani Bovary. W popłochu próbowałam przypomnieć sobie trzeci wers mojej Kokoszki – smakoszki.

– Wszyscy już są po przesłuchaniu, czekają na decyzję. Jeszcze tylko ta czarna i ty. Muszę lecieć, Emil prosił, żebym zrobił mu kawę. Połamania nóg. – Sebastian poklepał mnie po ramieniu i zniknął, przepychając się między gromadkami młodzieży.

Przyjrzałam się twarzom obecnych. W jakim oni mogą być wieku? Nie więcej niż dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat. Czyli są przynajmniej pięć lat młodsi ode mnie! Matko, ja chyba zwariowałam, żeby tu przychodzić i to jeszcze z takim repertuarem. Poczułam suchość w ustach i wilgoć pod pachami – pewne symptomy histerii. W tym momencie otworzyły się drzwi prowadzące na scenę i stanął w nich chudy małolat. Rozejrzała się po zebranych.

– Czy to już wszyscy?

Czarna pokazała na mnie.