39179.fb2 Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

– Jeszcze ona i ja. Wolę być druga.

– Zapraszam. – Chłopak otworzył szerzej drzwi. Serce waliło mil młotem. Poczułam, że moje ciało nie należy do mnie, łącznie z głosem i pamięcią. Po Kokoszce – smakoszce nie został nawet ślad.

Weszłam na rzęsiście oświetloną scenę. Z ustawionych przy rampie punktowych reflektorów padało ostre światło. Na środku stało krzesło. Spojrzałam w głąb widowni i zmrużyłam oczy, jednak oprócz niewyraźnego konturu foteli niewiele mogłam dostrzec. Z ciemności odezwał się na głos:

– Proszę usiąść, chwilę sobie porozmawiamy. Jak się pani nazywa?

– Ewa Bielska – wymamrotałam.

– Zbyszek, notujesz?

Usłyszałam szelest przekładanych kartek.

– Jak? Bielska? – inny głos.

– Bielska – powtórzyłam głośniej.

– Ma pani jakieś doświadczenia teatralne?

– Grałam w szkolnych przedstawieniach. Całkiem nieźle mi szło zaśmiałam się nerwowo.

Oczami wyobraźni ujrzałam siebie w roli zakonnicy: stoję nad zwłokami młodego robotnika, załamuję ręce i wzdycham do nieba. Za chwilę młodzi milicjanci wykopują mnie ze sceny. Za każdym razem zbierałam brawa.

– Dlaczego chce pani pracować z teatrem „Na smyczy”?

Podejrzewałam, że padnie takie pytanie, dlatego zawczasu przygotowałam sobie stosowną odpowiedź: „Pragnę poświęcić swoją energię na działalność twórczą i z przyjemnością podejmę współpracę z teatrem ‹Na smyczy», który oprócz rozrywki przekazuje duchowe wartości i nie uchyla się przed próbą odpowiedzi na ważne dla człowieka pytania” – teraz jednak uprzytomniłam sobie, że to niebezpieczna ścieżka. Kolejnym pytaniem może być przecież: „A które z naszych przedstawień zrobiło na pani największe wrażenie? I wtedy klops. Żadnego nie widziałam. Poczułam, że czas wykorzystać mojego asa w rękawie…

– À propos. To bardzo ciekawa nazwa. Sebastian powiedział, że pan Emil wyjaśni, skąd taki pomysł.

– Pani jest koleżanką Sebastiana?

Zadowolona kiwnęłam głową. Czułam, że złapał haczyk.

– Nazwa jest znaczeniowo związana z repertuarem. Widziała pani którąś z naszych rzeczy?

– Nie miałam przyjemności – powiedziałam czerwieniąc się. Zrozumiałam, że mam przed sobą wytrawnego gracza.

– No cóż. Często się spotykamy z niewiedzą, ale to się zmieni – odezwał się inny głos, tym razem kobiecy.

– Z pewnością – szczerze przytaknęłam, ale wiedziałam, że moje notowania gwałtownie spadły.

– Proszę zatem powiedzieć – znów przemówił lider zespołu – jaki typ teatru pani lubi?

Serce przestało mi łomotać, trochę się uspokoiłam. Poczułam z ulgą, że nie jest tak strasznie, jak myślałam na początku. Odetchnęłam głęboko. Postanowiłam się rozluźnić i skupić na byciu sobą.

– Nie lubię grzebania we flakach!

Odpowiedziało mi ciche chrząknięcie. Spojrzałam w ciemność.

– Słuchamy, słuchamy, proszę kontynuować.

– Lubię obserwować grę aktorów, fabuła jest na drugim miejscu, jednak ważne jest, żeby jakaś była. Zdarzało mi się oglądać spektakle, które właściwie trudno nazwać teatrem, takie na przykład tarzanie się po podłodze, skomlenie, krzyki. To ma podobno wyrażać tajemnicę istnienia. Ale dla mnie to nic nie wyraża – zakończyłam dobitnie.

Usłyszałam odgłos przesuwanego krzesła i jakieś szepty. Wzięłam je i za dobrą monetę.

Otworzyłam usta, żeby kontynuować, ale przerwał mi męski głos:

– No dobrze. Przejdźmy do czynu, co nam pani zaproponuje?

Przełknęłam ślinę.

– Właściwie to dopiero wczoraj dowiedziałam się o przesłuchaniu i nie zdążyłam niczego przygotować – wyszczerzyłam zęby, zdając się na j wspaniałomyślność komisji. W duchu obiecałam sobie, że na następne j spotkanie wykuję dziesięć różnych monologów i będę nimi żonglować jak zawodowy deklamator.

– Aha, no dobrze. Bogna, przejmij panią.

Usłyszałam ciche kaszlnięcie i lekko zachrypnięty głos:

– Dusi się pani ością.

Ścierpła mi skóra. Etiudy aktorskie, tylko nie to.

– Duszę się?

– Tak, ością. Proszę wykorzystać krzesło.

– Na amen się duszę?

Z końca sali dobiegł mnie stłumiony chichot.

– Na amen.

Raz kozie śmierć, pomyślałam, i nie zważając na trzęsące się ręce i zaczęłam grać.

Złapałam się za gardło. Zacharczałam, oparłam się o metalową poręcz krzesła i rzężąc próbowałam złapać oddech. Wytrzeszczyłam oczy, wywaliłam język i zatoczyłam się po scenie, wyciągając ręce z niemą prośbą o pomoc. Po chwili na ugiętych nogach doczołgałam się z powrotem do krzesła, usiadłam, kilkakrotnie łupnęłam się w plecy i zachrypiałam: – Lekarza…!

Nagle wstałam, zatrzepotałam rękami, nogami wykonałam kilka drgawek i padłam na krzesło jak martwa ćma.

„Całkiem fajnie mi to wyszło” pomyślałam, i podniosłam się ze śmiechem, gotowa na kolejne wyzwania. Miałam wrażenie, że rozwinęłam się od czasu moich szkolnych przygód z teatrem. Poczułam, że mogłabym to robić cały wieczór.

– Dziękujemy – znowu przemówił głos jak z zaświatów. – Teraz to wszystko, będziemy się kontaktować.

Również podziękowałam i wyszłam uszczęśliwiona własną postawą. Zrobiłaś to – mówiła do mnie każda komórka mojego ciała – nie poddałaś się. Brawo.

Z satysfakcją ruszyłam do domu.

* * *

Nie zdążyłam zdjąć płaszcza, kiedy zadzwonił telefon.

– Coś ty im nagadała? Że nie lubisz tarzania się, flaków i tak dalej! – Sebastian był wściekły. – W jakim ty mnie stawiasz świetle. Pomyślą, że mam z tym coś wspólnego. I jeszcze ta farsa…