39179.fb2 Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

– Zakochałem się w tobie.

Zamarłam w pół gestu. Zastygłam jak żona Lota. Zatkało mnie.

Następną minutę przesiedziałam jak rażona prądem: sufit się zakołysał, pokój zawirował, temperatura gwałtownie podskoczyła. Pociemniało mi w oczach, zadzwoniło w uszach. Przełknęłam ślinę. Oszołomiona wertowałam w głowie strony wszystkich przeczytanych romansideł. Co teraz powinnam zrobić? Wtulić nos w kołnierz jego wełnianej marynarki i szlochać ze szczęścia czy rzucić się na niego i obłąkańczo całować?

– Przyniosę ciasteczka – na miękkich nogach wyszłam do kuchni.

Usłyszałam, że podniósł się z łóżka. Przerażona przywarłam do kuchenki. Maciek stanął w drzwiach.

– Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, mówię to pewnie zbyt szybko, ale tak czuję i chcę być wobec ciebie szczery.

– Oczywiście – rzuciłam z głupia frant.

Zrobił krok w moją stronę. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam gdzie. Kant kuchenki boleśnie wrzynał się w moje plecy. Objął mnie wpół. Pochylił się nade mną i przymknął oczy.

– Ała!… – poruszyłam się nerwowo.

– Co się stało?

– E… nic, kuchenka…

Przeszłam do pokoju i usiadłam w kącie łóżka. Maciek oparł się o framugę drzwi.

– A co z Lidką? – zagadnęłam, siląc się na lekki ton i ciesząc się, że istnieje Lidka i że można o nią zapytać.

– Z Lidką? Wróciła do domu… aaa… Mówiłem ci, to przyjaciółka. Wprawdzie jest trochę zazdrosna, ale nic nas nie łączy. – Maciek usiadł w fotelu. – Mam nadzieję, że moje wyznanie nie sprawiło ci przykrości.

– Nie, ale… zupełnie nie wiem, co powiedzieć – zaśmiałam się, przewracając oczami.

– To może już pójdę, nie chcę, żebyś czuła się zakłopotana. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

Tak, najlepiej niech już idzie. Odprowadziłam go do drzwi. Na pożegnanie pocałował mnie czule w policzek, jakbyśmy byli kochającym się małżeństwem ze stażem, domkiem, ogródkiem i psem. Zamknęłam za nim drzwi.

Spojrzałam w lustro na swoje zmienione oblicze. Nie mogłam nic z tego pojąć, ale wyraźnie czułam… rozczarowanie. Po co tak od razu o miłości? Próbowałam przemówić sobie do rozumu: Czego ja chcę? Czy ja jakaś głupia jestem? Mężczyzna, który otwarcie mówi o uczuciach, to prawdziwy ewenement, to skarb. A cały romantyczny proces uwodzenia, poznawania się, niepewności, tej ekscytacji, którą rodzi niedopowiedzenie, to… to książkowe dyrdymały.

Ale ja przecież chciałam książkowo!

Jego wyznanie wydało mi się beznamiętne i banalne.

I głupie.

Ja jestem głupia.

Bezpłciowe i infantylne.

Głupia jestem.

I nudne.

Co on? Nie wie, że kobieta chce romantyzmu, a romantyzm to czas, drobne czułości, niby przypadkowe gesty? Co tak od razu z grubej rury? Nic z tego nie rozumiem. Ja po prostu głupia jestem. I po prostu… po prostu… Błe!

* * *

– Halo, wszyscy mnie słyszą? Zapraszam na kolegium. Patryś, to ciebie też dotyczy – naczelny uśmiechnął się zalotnie do młodej dziennikarki siedzącej okrakiem na krześle, z komórką przy uchu. Dziewczyna kiwnęła ręką, dając znak, że za chwilę kończy. – Państwo proszę tutaj, dziś jesteście gośćmi, ale na przyszłość wasza aktywność będzie mile widziana – ciągnął dalej, tym razem bez śladu uśmiechu, do grupki stażystów zbitych jak stado wróbli w kącie ze stertami gazet. – Proszę znaleźć sobie jakieś siedzenia.

Onieśmieleni rozeszliśmy się po pokoju w poszukiwaniu foteli i krzeseł. Sięgnęłam po stojące obok rozklekotane krzesło, uprzedzając rudą nastolatkę.

– Teraz chcę tylko ustalić temat na jedynkę, potem pogadam z kociakami – naczelny zwrócił się do chudej dziewczyny ostrzyżonej na jeża, na co ta wydęła wargi, co zdaje się, oznaczało aprobatę.

– Anka, sekretarz redakcji – naczelny pokazał na chudą z jeżem zbierze na koniec wasze teksty i podda je surowej ocenie. Ci, którzy ich dzisiaj nie mają, doślą je mailem w ciągu najbliższych dni. W piątek)c omówimy. Macie być w komplecie.

– Adaś, omówmy szybko tę jedynkę, bo muszę zaraz lecieć. Kotami zajmiesz się potem – powiedziała dziewczyna nazwana przez naczelnego Patryś, która właśnie skończyła rozmowę i rozsiadła się na biurku obok mnie.

Naczelny odchrząknął:

– Okej. Czekam na propozycje.

Dziennikarze zaczęli kręcić się na obracanych krzesłach, patrzeć w podłogę i marszczyć czoła. Naczelny utkwił spojrzenie w pulchnej dziewczynie w bordowym golfie.

– Nadal pracuję nad centrami handlowymi. O piątej jestem umówiona na ostatni wywiad. Można to kopsnąć na jedynkę, powinnam zdążyć.

– Masz czas do jutra do piętnastej, wyrobisz się?

– Jasne.

– Okej, jedynkę mamy z głowy. Jakieś sugestie?

– A moje kasy? – odezwała się drobna dziewczyna z mysim ogonkiem.

– Jakie kasy?

– Fiskalne – dziewczyna przewróciła oczami.

– Wrzucimy je na trzecią stronę, do zagranicy.

– Ale obiecałeś duże zdjęcie, a Sławek wczoraj mówił, że posłałeś go na aukcję.

– A dzisiaj co, nie może?

– Może i może – odezwał się niski grubasek z brodą, najwyraźniej Sławek – ale Anka wysyła mnie do ministerstwa, to sam nie wiem.

– Ustalcie to między sobą. Zdjęcie ma być – powiedział naczelny i spojrzał na zegarek. – Pozostali wiedzą, co mają robić. Jutro o trzeciej chcę widzieć wszystkie teksty. Jak już coś macie, dawać do Justyny, trzeba wcześnie zdążyć z korektą. To chyba wszystko.

– Wyznacz któregoś kota do zrobienia boków, potrzeba jeszcze kilkunastu newsów – odezwała się Anka, odjeżdżając fotelem do swojego biurka.

Dziennikarze rozeszli się do swoich stanowisk. Naczelny, patrząc protekcjonalnie zza zsuniętych na czubek nosa okularów, zabrał się do przepytywania nas z przygotowanych tematów. Odrzucał wszystkie po kolei, uzasadniając swoją decyzję salwą niewybrednych żartów i złośliwości. Wpatrywaliśmy się w niego jak w obraz. Chłonęliśmy jego słowa i jak litanię. Nikt nie protestował. W końcu, rozsierdzony, sam rzucił kilka pomysłów. Ku mojemu zaskoczeniu łyknął propozycję opisania programów pomocowych dla młodych przedsiębiorczych. Mój pierwszy od długich miesięcy sukces!

* * *

Gapiłam się w telewizor. Próbowałam skupić się na programie edukacyjnym o nietoperzach łydkowłosych, ale moje myśli krążyły wokół Maćka. Minęły dwa dni od jego wyskokowego wyznania i nic. Żadnego telefonu. Czułam się lekko zawiedziona, lekko poirytowana. Zawracał mi głowę, wyznaje miłość, burząc rytm rodzącej się romantycznej więzi, i a potem milczy.

Postanowiłam wziąć się w garść i wreszcie zrealizować zamówienie gazety na artykuł o pomocy unijnej dla młodych przedsiębiorczych. Wyjrzałam przez okno. Plucha na zewnątrz nie nastrajała do wyjścia. „Idę za wewnętrznym głosem ku uchylonym drzwiom do kariery”, powtórzyłam sobie kilka razy, patrząc na babcię szamoczącą się z wnuczkiem, który koniecznie chciał wdepnąć w błoto.