39179.fb2
Młoda sekretarka od razu zrobiła na mnie złe wrażenie. Siedziałam przed nią i patrzyłam, jak powoli i w skupieniu wprowadza dane do komputera. Po dłuższej chwili przeniosła na mnie wzrok.
– Zarejestrowałam panią i w zasadzie, poza tym, co już powiedziałam, nie mogę udzielić pani więcej informacji. W ramach programu przysługuje pani spotkanie z prawnikiem i specjalistą od marketingu. Wyjaśnią pani procedury zakładania własnej firmy, podpowiedzą optymalne rozwiązania dla pani przypadku. Mogę panią zapisać na przyszły tydzień.
– A czy może mi pani odpowiedzieć na jeszcze kilka pytań? Interesuje mnie na przykład, ile osób zgłasza się do waszego punktu, ile z nich zakłada potem własny interes, jak państwa pomoc sprawdza się w praktyce? Czy zawsze jest tak pusto jak dziś?
– Pani jest z prasy?
Nie powiem, miło to zabrzmiało. Odpowiedziałam skinieniem głowy.
– Z „Gazety Gospodarczej”. Może mi pani pomóc?
– Chwileczkę.
Dziewczyna sięgnęła po telefon i odezwała się do kogoś po drugiej stronie.
– Jest tu pani z prasy. Może ją pani przyjąć? Za dziesięć minut? Dobrze. Proszę poczekać na korytarzu, za dziesięć minut poproszą panią do pani dyrektor – poinformowała mnie odkładając słuchawkę.
„Do jakiej dyrektor? Co tej młodej strzeliło do głowy?” pomyślałam ze strachem. Chciałam jej wytłumaczyć, że przyszłam tu tylko po to, żeby się wstępnie rozejrzeć, wziąć jakieś materiały, zapytać o to i owo, jednak zrobiłam, jak kazała. Usiadłam na ławce w korytarzu pełna złych myśli. Po jakimś czasie otworzyły się oszklone drzwi, jakaś wymalowana matrona zmierzyła mnie wzrokiem i zapytała:
– Dziennikarka?
Skręcając się w duchu, potwierdziłam głośnym „tak”, zbyt głośnym jak na pusty korytarz i jego posępną ciszę.
Weszłam do gabinetu pani dyrektor i od razu poczułam się fatalnie. Młoda, piękna, elegancko ubrana i doskonale ostrzyżona kobieta kończyła właśnie rozmowę po niemiecku. Nie zdążyła zaprosić mnie do środka, kiedy znów podjęła rozmowę, tym razem po włosku. Gestem ręki pokazała mi krzesło.
W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli, starałam się zebrać je do kupy i ułożyć kilka sensownych pytań, ale ponieważ cała sytuacja zupełnie mnie zaskoczyła, ponadto kobieta emanowała chłodem, energią i siłą osoby, która od razu przechodzi do konkretów, efekt był taki, że zaschło mi w gardle i z trudem opanowywałam drżenie rąk.
Kiedy wreszcie skończyła, usiadła naprzeciw mnie i w milczeniu utkwiła we mnie wzrok. Zmieszana uśmiechnęłam się. Nie odpowiedziała na mój uśmiech, za to spojrzała na zegarek i zupełnie nie kryjąc, że ma napięty terminarz, zapytała:
– Co chciałaby pani wiedzieć?
– Od jak dawna… yhm… od jak dawna wspieracie państwo małą i średnią przedsiębiorczość?
– Pani Joasia dała pani informator? Tam znajdzie pani szczegółowe dane o działalności naszego punktu.
– Okej – zaśmiałam się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Joasia! Uduszę dziewczynę za wpakowanie mnie do tej jaskini lwa.
– Ile osób obsługujecie państwo miesięcznie i czy macie informacje zwrotne, kto rzeczywiście zakłada własne firmy? – wydusiłam z siebie kolejne pytanie.
– Na to pytanie nie jestem w stanie dokładnie odpowiedzieć, jesteśmy w trakcie przygotowywania zestawienia, umówmy się, że koleżanka prześle do pani jego wynik mailem, kiedy już będzie gotowy. Zostawiła pani swoją wizytówkę?
Zostawiłabym, gdybym ją miała, pomyślałam ze złością i już chciałam przyznać, że nie jestem dziennikarką, ale zwykłą stażystką, że nie wiem, o co ją pytać i czuję się fatalnie, jednak opanowałam się w ostatniej chwili:
– Zostawiałam do siebie kontakt, ale zdaje się, że bez adresu e – mai – la.
– Proszę podać, zanotuję sobie.
– Filek małpa wupe peel – powiedziałam czerwieniąc się po czubki uszu.
– Z jakiej pani jest gazety? – zagadnęła dyrektorka, notując mój adres na jakimś świstku.
– Z „Gazety Gospodarczej”
– Nie znam. Ale dobrze, proszę czekać na informacje. Coś jeszcze? W takim razie do widzenia – powiedziała, podniosła się i wyciągnęła do mnie rękę.
W sumie nie było źle, pomyślałam chwilę potem, idąc długim korytarzem. Wyszłam z budynku na mokrą ulicę z poczuciem, że jak na pierwszy wywiad spisałam się całkiem dobrze. Szczególnie, że nie był planowany. Pogratulowałam sobie w duchu, obiecując sobie, że zaraz po powrocie zabiorę się do twórczej pracy.
Wkładając klucz do zamka, usłyszałam przytłumiony dźwięk telefonu. Maciek! W pośpiechu wbiegłam do mieszkania, torbę i klucze rzuciłam na podłogę i złapałam słuchawkę. Usłyszałam głos Miśki:
– No, nareszcie. Gdzie ty się włóczysz? Dzwonię od dwóch godzin. Mam dla ciebie świetną nowinę. Mogę wpaść?
Ustaliłyśmy, że Miśka wpadnie za piętnaście minut.
– Nastaw się na małą uroczystość – dodała na koniec tajemniczo.
Pół godziny później siedziałyśmy z Miśką pod kocem z kieliszkami w rękach. Na stoliku obok sofy stały dwie butelki przyniesionego przez Miśkę wina. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Po pierwsze Miśka uśmiechała się subtelnie jak bohaterka flamandzkich portretów, po drugie, i tego w życiu bym się nie spodziewała, miała na sobie spódnicę.
– No to moje zdrowie – wzniosła toast i stuknęła się ze mną kieliszkiem. – Za Michalinę Węgiełko – Suwalską.
O mało się nie zakrztusiłam.
– Miśka – odrzuciłam kocyk i poderwałam się na równe nogi. – Pobraliście się?
– Nie tak od razu. Działamy systematycznie i po kolei, na razie były zaręczyny – powiedziała z dumą i pomachała mi przed nosem palcem, na którym, jak wół, błyszczał śliczny złoty pierścionek.
Łzy stanęły mi w oczach. Nie wiedziałam, czy to wzruszenie szczęściem Miśki, czy żal, że moje szczęście włóczy się gdzieś i nie może do mnie trafić. Miśka odchyliła kocyk. Usiadłam obok niej. Ucałowałam ją i wykrztusiłam:
– Opowiadaj.
– Tego wieczoru, kiedy byłaś w teatrze, pamiętasz, Edek przyszedł do mnie i oglądaliśmy razem film. W międzyczasie zadzwoniłaś rozentuzjazmowana tym swoim Maćkiem, więc opowiedziałam Edkowi, jaki z tego Maćka bęcwał, jak miesza ci w głowie, jak wpatruje się maślanym wzrokiem i całuje, jacy współcześni mężczyźni są nieromantyczni, dwulicowi, jak zwodzą po kilka dziewczyn naraz, nie mają w sobie za grosz rycerskości i tak dalej, znasz moje argumenty, i nagle Edek rozchyla marynarkę i wyciąga… mówię ci, zatkało mnie… czerwone pudełeczko. Pada na kolana, odchyla wieczko i… zaczyna płakać.
– Płakać?
– Tak się wzruszył…
– Matko!
– No…
– Wkurzyłaś się?
– Zwariowałaś? Też się o mało nie popłakałam. Potem Eduś, kiedy się już uspokoił, wydusił z siebie, że chce za mnie wyjść.
– No i…
– Ryknęłam śmiechem. Biedak nie zrozumiał, zrobił się czerwony i tak smutno na mnie spojrzał… – Miśce zaszkliły się oczy. – Mówię ci, spojrzał na mnie jak jakaś nieszczęśliwa psina. No więc, mówię Edziowi, że okej, że się zgadzam, ale żeby było jasne, że to ja za niego wychodzę. On się ze mną żeni! Edek złapał się za głowę i zaczął przepraszać. Powiedział, że pomylił się ze zdenerwowania. Wyobraź sobie, że od tygodnia nosił przy sobie ten pierścionek, ale nie miał odwagi mi go wręczyć. Dopiero teraz się zdecydował, jak zaczęłam o tym romantyzmie.