39179.fb2
– W takim razie zmieniam nazwisko – powiedziałam, chyba zbyt głośno, bo tatko zamruczał i otworzył jedno oko. Spojrzał na nas nieprzytomnie, po chwili jednak przekręcił się na plecy i spał dalej.
– Chodźmy do kuchni – zakomenderowała mama.
Usiadłam przy stole. Mama podała mi herbatę.
– Wszystko zaczyna układać się po mojej myśli. Aż trochę się tego boję – dodała szeptem, ale w jej głosie nie było ani trochę lęku, za to jakaś lekko obłąkańcza wesołość. Nic z tego nie rozumiałam. Dopiero co narzekała na obsesję tatki, a teraz cieszy się z niej jak małe dziecko.
– Bo okazało się, że przeznaczenie prowadzi nas różnymi drogami i chociaż się na nie boczymy i często stajemy okoniem, i tak robi swoje. I proszę, będzie książka, pieniążki i… może coś dla ciebie! – zawiesiła głos, jakby była starożytną wyrocznią przepowiadającą właśnie moje losy.
W milczeniu siorbałam herbatę.
– A co do nazwiska, że niby zmienisz, to nieźle ci się powiedziało – ciągnęła tajemniczo, nie zrażając się moim brakiem zainteresowania.
Doskonale wiedziałam, o co jej chodzi. Byłam pewna, że znowu objawił jej się, jako młody bóg, syn którejś koleżanki z dzieciństwa, jedynie ukrywający się do tej pory pod maską pryszczatego małolata.
– Pamiętasz Marysię, tę moją koleżankę z liceum? Nie uwierzysz, ale jej syn przyłączył się do klubu tatki i razem robią badania. To bardzo inteligentny chłopiec. Tatuś zastanawia się, czy nie obrać go swoim asystentem. No i jest bardzo przystojny.
– Nie pamiętam żadnej Marysi i nie mam ochoty poznawać jej synka, jeśli raczysz sobie przypomnieć, to prosiłam cię, żebyś mnie nie swatała z żadnymi gówniarzami.
– Ależ co ty opowiadasz! On jest tylko rok czy dwa młodszy od ciebie. Właśnie kończy filozofię, jest trochę dziwny, ale bardzo oczytany, kulturalny, tak jak lubisz.
– Mamo – przewróciłam oczami. Naprawdę miałam dość jej obsesji, która przewyższała wszystkie koniki tatki razem wzięte. Jej plan wydania mnie rychło za mąż był jej oczkiem w głowie.
– Spytałabyś chociaż, jak ma na imię – powiedziała mama obrażonym tonem, doskonałym narzędziem manipulacji.
– Jak ma na imię? – poddałam się zmęczona całą rozmową.
– Miłosz!
– Pięknie.
– Prawda? Wpadnie do nas. Wcale tego nie zaaranżowałam – dodała szybko, wyprzedzając mój sprzeciw.
W drzwiach kuchni stanął tatko.
– Ewunia – powiedział ziewając. Przytulił mnie, wziął moją głowę w dłonie i przyjrzał mi się. – Zmizerniałaś…
– Zaraz się za nią wezmę. Dzisiaj robię gołąbki, wasze ulubione.
Nagle twarz taty się rozjaśniła.
– No to, skoro Ewcia przyjechała, to może mnie zwolnisz z tego tapetowania. Chciałbym dziś jeszcze trochę popracować. Ewuniu, pomożesz starej, steranej matce…? – ojciec wlepił we mnie proszący wzrok, chociaż doskonale wiedział, że tapetowanie ma już z głowy.
– Pod warunkiem, że Ewa pójdzie po tapetę.
– Pójdzie – powiedział tatko i wygrzebał z kieszeni pomięte banknoty.
– Ale bierzemy tę w kwiatki.
– Trudno – tatko położył przede mną pieniądze.
– I żadnego marudzenia na temat szlaczka.
Tatko skrzywił się, ale rozłożył ręce, co oznaczało: ty tu rządzisz.
– To z zaliczki – powiedziała z dumą mama, wskazując brodą na pieniądze, na co tatko obojętnie machnął ręką, ale po minie widać było, że jest cały w skowronkach.
Rodzice konwersowali jeszcze przez chwilę na temat tapety i mojej po nią wyprawy, nie zawracając sobie głowy ewentualnym pytaniem mnie o zdanie.
Weszłam do mieszkania, niczego nie podejrzewając. W łazience ściągnęłam golf i umyłam ręce. Krzyknęłam do mamy, że spotkałam na mieście koleżankę ze szkoły, ale nie odpowiedziała. Nucąc pod nosem weszłam do kuchni i stanęłam w drzwiach jak wryta. Przy kuchennym stole, na taborecie, siedział niebieskooki blondyn. W ręku trzymał kawałek ciasta, miał zapchane usta i szybko przeżuwając patrzył na mnie pąsowy ze zdenerwowania. Podniósł się, przytrzymując w dłoniach rozpadający się placek, i przepraszającym wzrokiem pokazał, że zaraz się wytłumaczy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu mamy, nie bardzo wiedząc, co mam począć.
– Miłosz – chłopak ku swojej wyraźnej uldze przełknął przeżuwany kawałek, otrzepał dłonie z okruszków i wyciągnął do mnie rękę.
– Ewa. Jest mama? – dziwnie się czułam, pytając we własnym domu obcego faceta o rodzoną matkę, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Poszła do piwnicy.
W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i mama wróciła do mieszkania.
– O, już jesteś. Przyniosłam z piwnicy parę przetworów, żeby pan Miłosz spróbował. Widziałaś? – spojrzała na mnie z satysfakcją, palcem pokazując na kwiatek w doniczce. – Śliczny irys. Na wiosnę posadzę go na działce.
Spojrzałam na Miłosza.
– Tak, tak, to pan Miłosz jest taki miły. Śliczny, prawda?
Przytaknęłam.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że pan Miłosz jest poetą. No, no, niech pan nie będzie taki skromny – powiedziała do Miłosza, który znów oblał się rumieńcem i coś próbował nieśmiało tłumaczyć. – Sam pan mówił o konkursie młodych poetów, na którym zajął pan pierwsze miejsce.
– Trzecie – sprostował chłopak.
– A, taki szczegół… – zachichotała mama, odkręcając słoik z ogórkami i podsuwając go chłopakowi pod nos. Częstował się i grzecznie chwalił.
– Pan Miłosz jest taki fajny, że obiecał pomóc ci w tapetowaniu – powiedziała po chwili, siląc się na luz. – Obiecałam tacie, że pójdę z nim na dzisiejsze zebranie, zastąpię panią Jadzię, stenotypistkę. Zachorowała, biedactwo, na grypę, więc chyba rozumiesz…
Nawet nie starałam się oponować. Aż za dobrze wiedziałam, że cała sprawa, od' początku do końca, została ukartowana. Ciekawa byłam tylko, czy w tej naiwnej grze Miłosz jest aktorem, czy, podobnie jak ja, ofiarą. Ależ ta mama ma pomysły. Stenotypistka. Śmieszne. W życiu nie siedziała przy maszynie do pisania, a ręcznie notuje tak, że nawet ona nie jest w stanie tego rozszyfrować. Od razu chciałam jej powiedzieć, że próba wiązania mnie z panem Miłoszem będzie jej kolejnym fiaskiem, bo chłopak ani trochę mi się nie podobał, pomyślałam jednak, że pomoc się przyda, przypieczętowałam więc pomysł wielkodusznym wzruszeniem ramion.
Miłosz poszedł do domu, żeby zmienić ubranie, a ja opowiedziałam mamie o Maćku, skrzętnie omijając wszystko, co mogłoby ją do niego zrazić. Na moją sugestię, że w tym samym czasie, gdy ja informuję ją o mężczyźnie w moim życiu, ona rozpina sieci, by złowić mi następnego, obruszyła się dowodząc, że chodzi tylko o pomoc w remoncie, a poza tym, dodała filozoficznie, będę miała z czego wybierać.
Całe szczęście, że chociaż tatko sprawę mojego zamążpójścia pozostawia w moich rękach.
Pół godziny później przyszedł Miłosz. Mama pokręciła się przez chwilę, pogawędziła, pochichotała, a wychodząc wypaliła:
– Bawcie się dobrze, dzieci.
Widziałam, że była wzruszona. Spojrzałam w sufit, westchnęłam i zabrałam się do pracy.