39179.fb2
– Zrobię dla ciebie moje popisowe danie. Ty idź do pokoju i odpocznij. Będzie gotowe za dwadzieścia minut.
Posłusznie wykonałam polecenie. Usiadłam w fotelu, rozparłam się wygodnie i wzięłam gazetę. Wyciągnęłam nogi. Położyłam nogi na łóżku. Odłożyłam gazetę. Sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizor. Przesiadłam się na sofę. Położyłam się, Już zaczynałam się rozluźniać, kiedy nagle zadzwonił telefon.
– Dobry wieczór – usłyszałam lekko zdenerwowany głos. – Tak sobie pomyślałem, że gdyby jednak zdecydowała się pani obejrzeć moje motyle, to jutro chętnie bym je pokazał, bo w środę wyjeżdżam na seminarium do Monachium, no i tak sobie pomyślałem, że zadzwonię… To co, przyjdzie pani…?
Weterynarz, Też wybrał sobie porę. Chociaż z drugiej strony…
– To bardzo miłe, że znowu mnie pan zaprasza, ale niestety muszę odmówić, choć pańskie motyle są z pewnością bardzo interesujące. – Z kuchni dochodził odgłos skwierczącej na tłuszczu cebulki. – Nie znajdę jednak czasu, mimo że na pewno wiele stracę. I jeszcze raz dziękuję, za sympatyczne porównanie do motyla, chociaż chyba mnie pan przecenia.
Zerknęłam na Leszka. Kroił szynkę w drobną kosteczkę.
– Ani trochę. Pani jest jak pewien wyjątkowo piękny okaz, pewna ćma afrykańska…
– … aha.
– … Duży, niepospolity, z pięknymi żółto – kruczymi skrzydłami, wygląda jak królowa nocy. Pasuje do pani jak ulał. Nie mam go niestety w moich zbiorach, ale popytam w Monachium, może uda mi się go zdobyć, wtedy go przywiozę. Z myślą o pani.
Grzecznie się pożegnałam i odłożyłam słuchawkę. Weszłam do kuchni. Leszek siekał cebulkę. Podniósł na mnie lekko zaczerwienione oczy.
– Nie chciałem podsłuchiwać, ale mówiłaś tak głośno… Słyszałem coś o motylach. Idziesz na jakąś wystawę?
– Pewien znajomy mnie zaprasza, ma kolekcję motyli. Mówi, że przypominam mu jeden okaz…
– Tak? Jaki?
– Jakiś afrykański – wzruszyłam ramionami. – Podobno piękny… Znowu zadzwonił telefon.
– Słucham – powiedziałam trochę zniecierpliwiona. Weterynarz czepił się jak rzep.
– Ewciuuu…
Ścierpła mi skóra. Maciek!
Patrzyłam, jak Leszek kroi paprykę na cienkie długie paski. Nerwowo kręciłam na palcu sznur od słuchawki.
– Ewciu, jesteś tam?
– Słucham…
– Dlaczego masz taki chłodny głos? Gniewasz się jeszcze?
– Nie.
– To czemu taka jesteś?
– Jaka?
– Taka.
– To znaczy?!
– Wydaje ci się.
– To powiedz, że mnie lubisz.
– …Tak.
– Całym zdaniem!
– Lubię…
– Chyba nie. Muszę sam sprawdzić. Przyjadę do ciebie.
– Nie.
– Więc nadal się gniewasz?
– Nie.
– Co ty tak nie i nie? Wiesz, że nieładnie się zachowałaś?
– Chcę się spotkać na zgodę. Skoro ja nie mogę przyjechać, to ty przyjedź. Okej?
Leszek wszedł do przedpokoju i szukał czegoś w kieszeni kurtki.
– Przyjedziesz?
– …dobrze.
– Kiedy?
– Jutro.
– O której?
„O burej!!!”
– O szóstej.
– Przyjadę po ciebie.
– Dobrze. Cześć.
– Poczekaj… Tęsknisz?
– Eee… Cześć!