39179.fb2
– Matko, Miśka, to nie jest Maciek! – szepnęłam. – To mój partner do pozowania, Leszek. Bardzo miły i kulturalny człowiek. W dodatku z twojej branży.
Miśka nadal się uśmiechała, ale bez przekonania.
– Zawsze się musisz wtrącać!
Wykrzywiła się.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś…
– Nie zdążyłam. Szybciej plujesz jadem niż Brudny Harry prochem…
– Jest architektem?
– Przestrzeni.
Miśka gapiła się na mnie z ogłupiałą miną. Oparłam się o kuchenkę.
– I co teraz?
– Nic. Trochę gościa zatkało. Zaraz go odetkam – odparła niepewnie.
Wzięła cukierniczkę i wyszła z kuchni. Pomaszerowałam za nią z tacą zastawioną herbatą.
– Słodzisz? – Miśka przejęła rolę gospodyni. Leszek kiwnął głową – Z cytrynką? Proszę… Co to ja mówiłam… aha… no… co do moich ostrzeżeń… to… yhm… żartowałam. Zawsze tak gadam do facetów Ewki. Już taka ze mnie idiotka. – Miśka poklepała mnie po ramieniu. – Nooo… to ja już pójdę…
– Raczej troskliwa przyjaciółka – przerwał jej Leszek.
Miśka spojrzała na mnie, położyła na stół zaproszenia i roześmiała się:
– No to jak tak, kochani, to doradźcie…
Siedziałam w łazience z maseczką na twarzy, z mokrymi włosami nasmarowanymi odżywką, czytając książkę i czekając, aż minie piętnaście przepisowych minut, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się z miejsca. Nie mogłam wyjść z łazienki, szczególnie, że miałam na sobie stary powyciągany szlafrok i całe to świństwo na twarzy, nie mogłam też udawać, że niczego nie słyszę. Krzyknęłam w przestrzeń, że ktoś puka. Przywarłam uchem do drzwi. Usłyszałam kroki Leszka w przedpokoju, odsunięcie zasuwki i ciche skrzypnięcie. A potem ciszę. A potem… potem głos: „Przepraszam, chyba pomyliłem mieszkania”. O mało nie padłam, tak jak stałam.
To był Maciek!
Leszek zagadnął o coś gościa, nie usłyszałam jednak ani co mówił, ani żadnej odpowiedzi.
Błyskawicznie zmyłam maseczkę i odżywkę, przebrałam się i wyszłam z łazienki. Leszek stał w kuchni i parzył herbatę. Spojrzałam na niego przerażona. Ubrany był w sportowe bokserki. Tylko w sportowe bokserki! Był uśmiechnięty, spocony i miał nabrzmiałe mięśnie. Podrapał się po nagiej piersi.
– Łazienka wolna? Trochę ćwiczyłem, chciałbym wziąć prysznic.
– Kto to był? – spytałam drżącym głosem.
– Jakiś gość. Pomylił mieszkania.
– Mówił coś?
– Niewiele. Za to gapił się na mnie… jakoś tak… – Leszek skrzywił się. – Miałem wrażenie, że chyba lubi, wiesz…
– Co?
– No, woli chłopców.
Usiadłam na krześle, patrząc na Leszka bez słowa. Oczami wyobraźni ujrzałam całą scenę: półnagiego Leszka, zdezorientowanego Maćka. I nagle zaczęłam się śmiać. Histerycznie. Nie mogłam się opanować. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy uprzytomniłam sobie wszystkie fakty.
– Otworzyłeś drzwi w takim stroju? Półnagi?
– Tak. – Leszek patrzył na mnie podejrzliwie.
– A co mu powiedziałeś? Słyszałam, że coś mu powiedziałeś.
– Że nie mogę mu pomóc, bo mieszkam tu od niedawna… zaraz… dlaczego właściwie… czy to ktoś znajomy? – Leszek usiadł naprzeciw mnie, wpatrując się we mnie z powagą -… czy to był twój narzeczony?
– Narzeczony? Nie, z pewnością to nie był mój narzeczony! – podniosłam głos. – Przepraszam. – Zabrałam herbatę i wyszłam z pokoju.
Pięć minut później zadzwonił telefon.
– Ewa? Jestem pod twoim blokiem. Chcę do ciebie wpaść i porozmawiać. Podaj mi numer mieszkania, bo coś mi się pokręciło – powiedział Maciek zimnym głosem.
– Nic ci się nie pokręciło.
– Słucham? – Maciek odchrząknął. – No dobra, kto to jest?
Leszek brał prysznic. Śpiewał. Przeniosłam się z aparatem do pokoju.
– Nikt. Przepraszam, ale nie mam czasu. Zdaje mi się, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Proszę cię, żebyś więcej nie dzwonił.
– Ewciu… – Maciek jęknął w słuchawkę. – Powiedz mi, co to za facet. Brat do ciebie przyjechał?
– Nie twoja sprawa.
– Jestem pewien, że brat. Ewka, nie dręcz mnie. Muszę cię zobaczyć. W tym momencie Leszek, mokry, owinięty ręcznikiem, wszedł do pokoju. Filek, który do tej pory drzemał na pufie, natychmiast zeskoczył na podłogę i podbiegł do wybranka swego kociego serca. Leszek, w doskonałym humorze, zawołał na cały głos:
– Chodź do mnie, maleńka! – złapał kota i przytulił go do policzka. – O tak, dobrze, mmm…
– Co tam się dzieje! – Maciek wrzasnął w słuchawkę. – Ewa, kto to jest?!
– Mój narzeczony! – powtórzyłam z gniewem już raz przerabiane kłamstwo i rzuciłam słuchawkę.
Leszek przerwał kocie amory i spojrzał na mnie zdumiony.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Pokazałam mu język i z płaczem uciekłam do łazienki.
Od dwóch dni nie grzali. Siedziałam pod kocem okutana w ciepłe spodnie do konnej jazdy, które kupiłam dwa lata temu z mocnym postanowieniem zapisania się do klubu jeździeckiego, w bawełniany podkoszulek z długim rękawem, bluzkę, ciepły wełniany sweter i wełniane skarpety. Skulona na łóżku, gryząc długopis, obmyślałam plan na następny tydzień. Postanowiłam rozpocząć życie z kalendarzem w ręku, z ściśle wyznaczonym celem i szczegółowym planem realizacji. Odnalazłam porzucony Przewodnik Życiowy, ciśnięty na półkę ze stertą papierzysk: do połowy napisanych listów, nigdy nie wysłanych, karteczek ze złotymi myślami, które miały zmienić moje życie, ale ich nie czytałam, mnóstwem porad domowych i słówek z angielskiego. Przywrócony do życia, spoczywał na moich kolanach jako baza dla nowo powstającego planu. Po pierwsze: