39179.fb2 Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Motyl Na Szpilce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

– Ale co, zatruł się czymś? Czemu jest taki ospały?

– W tym stanie to nic dziwnego, gromadzi siły. Jak już będzie po wszystkim, werwa powróci.

– Ale to samo przejdzie? Nie potrzeba jakiegoś lekarstwa?

– Ależ pani jest zabawna. A kobieta w ciąży potrzebuje leków? Rodzi i stan wyjątkowy mija.

Patrzyłam na faceta rozbawionym wzrokiem.

– Szczerze mówiąc, nie rozumiem, co ma kobieta w ciąży do mojego kota? Niech mi pan powie otwarcie, na co mój kot jest chory?

– Na nic nie jest chory. Te zmiany są tylko skutkiem ciąży, poza tym jest zdrowy jak rydz. Trzeba było od razu powiedzieć, przez telefon, to bym pani nie fatygował. Mogą się dziać jeszcze różne dziwne rzeczy i proszę to kojarzyć tylko z ciążą. Wszystko jasne? Z czego się pani śmieje?

Przyjrzałam mu się uważnie: nienormalny czy co?

– Panie doktorze, musi pan jeszcze raz przebadać kota, bo ta diagnoza całkowicie odpada.

– Dlaczego odpada?

– Matko, przepraszam, ale czego was tam uczą na tej weterynarii? To jest Filek, rozumie pan, a jak sama nazwa wskazuje, jest to osobnik płci męskiej i… ojejku… – jęknęłam -…niech pan się nie wygłupia, ciąża jest wykluczona.

Roześmiałam się, choć szczerze mówiąc trochę mnie zirytowało nie – 3 douczenie tego młodego lekarza i to tak rażące.

Doktorek nie odpowiedział na mój uśmiech. Spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem, podniósł Filka i bez ceregieli skierował w moją stronę koci zadek.

– Widzi tu pani jakieś ja… – przerwał i odchrząknął – męskie narządy rozrodcze? – dokończył zimno. – To jest kotka i za tydzień będzie miała małe. To jest ostateczna i niepodważalna diagnoza. Czterdzieści złotych.

* * *

Stanęłam pod masywną kamienicą i zadarłam głowę. Atelier, według opisu malarza, miało znajdować się na poddaszu tej dziewiętnastowiecznej praskiej oficyny. Ciemna brama nie zachęcała do wejścia, mimo to popchnęłam ciężkie, na wpół spróchniałe drzwi. W głębi podwórza, w oderwanym od ściany, wiszącym na jednym kablu domofonie, pod numerem siedemnastym tkwiła napisana odręcznie karteczka: Teodor Symbol, artysta malarz. Nacisnęłam guzik, drzwi na klatkę puściły. Wchodząc na górę, z półpiętra ujrzałam wąski prostokąt światła i czyjąś nogę w kapciu. „Zapraszam serdecznie, bardzo się cieszę”. Za chwilę zobaczyłam malarza w białym fartuchu, z pędzlem w jednej i z paletą w drugiej dłoni.

W pokoju wielkości małej hali sportowej stały rozstawione sztalugi, pod ścianami walały się farby, brudne słoiki z pędzlami i na wpół dokończone prace. Na środku, pod żarzącą się żarówką, znajdował się wysoki podest, zapewne dla modela, ustrojony kolorowymi tkaninami i kwiatami.

– Niech się pani rozgości, o, tutaj można usiąść. – Gospodarz zrzucił z krzesła jakieś szmaty i przejechał ręką po pluszowym obiciu. – Dawno nie było sprzątane, pani Wacia, przyjaciółka, nie przychodzi od kilku tygodni, dlatego tu taki nieład. Napije się pani herbaty?

Skinęłam głową. Malarz zniknął za burym przepierzeniem. Nagle w jednej ze ścian pracowni otworzyły się drzwi i wynurzyła się z nich ufryzowana głowa.

– Mistrzu! – wrzasnęła na całe gardło. – Już czy nie? Przeziębię się przez pana w tej cholernej garderobie! O, dobry wieczór! – dostrzegła mnie. – Mistrz robi pani herbatę? Mistrzu! – zawyła. – Mi też!

Właściciel atelier pojawił się z parującym dzbankiem.

– No niech się pani pokaże, pani Mariolu.

Burza ciemnokasztanowych loków pokazała się w całej krasie. Pociemniało mi w oczach. Pani Mariola była – ni mniej, ni więcej – nagusieńka od stóp do głów, a jedyną osłonę jej bujnych kształtów stanowiły przyklejone gdzieniegdzie bladoróżowe kwiatki. Największy kwiat, krwistoczerwona róża, umieszczona została pośrodku piersi. Gapiłam się na nią oczarowana, zazdrośnie podziwiając ogromny biust wielkości dwóch pięknie dojrzałych melonów. Malarz zakręcił wskazującym palcem, na co pani Mariola okręciła się wdzięcznie wokół własnej osi i stanęła w pozie a la Wenus z Milo.

– Bello, moja bogini, jest pani ucieleśnieniem słodyczy. Tak właśnie to sobie wyobrażałem. A pani się podoba? – zwrócił się w moją stronę.

– Bardzo – przytaknęłam. – Ale… to na dwór Katarzyny? – spytałam niepewnie.

– A nie, porzuciłem ten projekt – malarz machnął ręką. – Mam coś o wiele lepszego. Zna pani Primaverę Botticellego? To dzieło ludzkiego geniuszu, niedocenione zresztą. Zapragnąłem sięgnąć po ten sam motyw, oczywiście z całą pokorą. Nazwę go Wiosna Botticellego. Rozumie pani, wiosna jako powrót, ponowne nawiązanie łączności ze starym mistrzem, po długiej nocy świt jego sztuki. Chcę sięgnąć do tamtej wrażliwości, lematu, techniki. Pani Mariolu, niech pani wejdzie na podest. I rączki przed siebie, tak, rzuca pani kwiatki i jednocześnie, pamięta pani, urok, wdzięk, czar… Główka wyżej… Doskonale!

Teodor Symbol jeszcze przez chwilę rozsmakowywał się w widoku rubensowskich kształtów swojej modelki, po czym przeniósł spojrzenie na moją skromną osobę i bezpardonowo zmierzył mnie wzrokiem. Wbił we mnie wskazujący palec:

– Widzę panią w roli rusały! – szepnął ekstatycznie. Zaklaskał w dłonie i powtórzył jakby w malignie: – Widzę panią w roli rusały! – Rozgorączkowany ruszył w kierunku garderoby. – Pani Mariolu, czy mamy jeszcze trochę tego białego płótna? Tego od Pompejusza! Albo nie – zatrzymał się w pół drogi. – Może różowy muślin, co nam został z moskitiery. Zaraz, jakby to najlepiej zrobić…

– Mistrzuniu, a co pan powie na siatkę! – pani Mariola wydała się równie przejęta jak artysta. Mistrzowi zapłonęły oczy.

– To by dało piorunujący efekt. Niewymuszony erotyzm, a jednocześnie niewinność dziecka. Merlin, masz u mnie obiad. Gdzie ta siatka?

– Chyba w garderobie. – Naga Wenus zatupotała bosymi stopami. Usłyszałam hałas, przekładanie jakichś pudeł, przesuwanie czegoś ciężkiego. – Jest! – usłyszałam triumfalny głos. – Wiedziałam, że ta cholera musi gdzieś tu być.

Za chwilę ujrzałam czerwoną od wysiłku, rozradowaną twarz pani Marioli. W ręku trzymała zielone zawiniątko, które starannie rozłożyła na podłodze. Spojrzałam przerażona – oka w siatce mierzyły nie mniej niż pięć centymetrów średnicy. Owinięta w toto będę goła, jak mnie Pan Bóg stworzył.

– To chyba sieć na grube ryby – zażartowałam, chociaż nie było mi do śmiechu. Pomyślałam, że jeśli sądzą, że dam się omotać tą zieloną pajęczyną i wstawić na podest jako kolejne wcielenie wodnika Szuwarka, to się głęboko mylą.

– Moja Merlin, pomóż pani Ewie i zaraz przyjdźcie tu obie, to zrobię mały szkic.

Dotąd milcząca, otumaniona całą sytuacją, nagle przemówiłam:

– Przepraszam, ale ja się w to nie ubiorę.

Malarz i jego muza wlepili we mnie gały.

– Aaa… pieniądze – mój dobrodziej żartobliwie poklepał się po kieszeni. – Płacę pięć złotych za godzinę. Czasami dodaję obiad ekstra.

Mimo że moja żywa wyobraźnia natrętnie podsuwała mi obraz wychudzonego Filka oraz hordy jego pomiotu, patrzących na mnie wygłodniałym wzrokiem, postanowiłam być twarda.

– Nie chodzi o pieniądze, ja się po prostu nie rozbiorę. Pani Mariola zachichotała.

– A kogo się pani wstydzi, tu nikt obcy nie przyjdzie, a mistrz patrzy okiem artysty, może pani zapomnieć, że to mężczyzna.

– Zaraz Merlinko. Pani to mówi kategorycznie? To kwestia zasad?

– Tak – kiwnęłam głową.

– Owijamy panią w białe płótno, na to siatka, dodamy zioła i trochę bluszczu. Szanuję cudze zasady i nie będę się spierał. Pani Mariolu, do dzieła!

Pani Mariola skinęła na mnie ręką i pomaszerowała do pokoju obok. W obszernej garderobie stały mocno podniszczone manekiny, różnej wielkości pudła i kosze, z których wylewały się kolorowe tkaniny. Na wbitych w ścianę gwoździach wisiały stare, ale wciąż piękne kostiumy: suknie, mundury i halki.

– Wszystko wygrzebane w lumpeksach. To moja robota – dumnie podkreśliła Mariola w odpowiedzi na moje zaciekawione spojrzenie.

– To też? – wskazałam na pięknie haftowaną suknię ślubną.

– Też. Czasem trzeba powalczyć, szczególnie o te lepsze kawałki, ale jak już coś sobie upatrzę, to nie ma zmiłuj. Dla mistrza wszystko co najlepsze.

Spojrzałam na nią z podziwem.

– Mariola jestem – wyciągnęła rękę. – Wiem, jesteś Ewa – dodała, kiedy otworzyłam usta.

Uścisnęłyśmy sobie dłonie.