39203.fb2
W Tuluzie zaczęło się nasze powolne konanie. Upał był…(nie do opisania).
Krążyliśmy między prysznicem a klimatyzowanymi salami kina i hotelu. O 22. temperatura nie spadła poniżej 30 stopni. W kawiarniach szumiały wentylatory, podawano zimne napoje, tłuczony lód, ale nic nie mogło znieczulić wrażenia bycia wchłanianym przez lepki żar. Współczułam bohaterom filmów w Casablance czy Nowym Orleanie, rozumiejąc dopiero teraz, że oszroniona szklanka w ich dłoniach nie była malowniczym rekwizytem, ale ostatnim ratunkiem przed wyparowaniem świadomości. Domy Tuluzy mają kolor spalonej cegły, jakby przetrwały niezliczone upały przypominające raczej pożar aniżeli kanikułę.