39206.fb2 Na marginesie ?ycia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Na marginesie ?ycia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

6 SPRAWA AMBICJI!

„Gdzie jestem?” – zastanowiłem się, gdy otworzyłem oczy. Usiadłem na łóżku, rozejrzałem się i mimo nocy poznałem, że jestem w swoim mieszkaniu. Strasznie mnie łeb boli. Ale to nie ból po wódce. Jakiś inny. Chce mi się pić. Jak przyszedłem do domu?… Trzeba sprawdzić, czy mam teczkę. Dobra, służbowa teczka. Własną zgubiłem po pijanemu. Wychodzę z łóżka i idę do kuchni. Zatoczyłem się, więc przytrzymałem się stołu. Zapaliło się światło. To żona zapaliła lampkę, przy swoim łóżku. Patrzy na mnie i nie mówi nic. Przechodząc przez przedpokój zauważyłem, że teczka jest. To już dobrze. Wypiłem w kuchni kubek zimnej wody, spojrzałem w lusterko i… co to? Twarz umazana krwią, a głowa rozbita. Ale jak to było, kiedy i z kim? Nic nie pamiętam. Heniek powie mi rano.

Wróciłem do łóżka. Zakrwawioną poduszkę przełożyłem na drugą stronę. Rano bez śniadania poszedłem do pracy z postanowieniem, że dzisiaj robię przerwę w piciu.

O godzinie jedenastej pod oknem biura zjawia się Heniek. – Kto mi łeb rozwalił?

– Żaden z nas nic nie pamięta – odpowiedział. – Przyszedł Edek. Pytałem, lecz on też nic sobie nie przypomina. Czeka na nas w knajpie. Chodź, zaprawimy się.

– Nie! -,odpowiedziałem szybko. – Dzisiaj nie piję. – Dlaczego? – pyta Heniek.

– Bo już ledwie żyję.

– Bo pijesz za wiele. Po pijaństwie trzeba się tylko zaprawić, a nie pić na cały regulator.

– A ty robisz inaczej? – wrzasnąłem.

– Chodź, idziemy, bo Edek czeka – woła znów Heniek.

– Dobrze, ale wódki nie będę pił. Może wypiję tylko porter, żeby czuć się lepiej.

– Oho, stałe klienty się schodzą- przywitała nas bufetowa, gdy weszliśmy do knajpy.

– No więc – zapytał Heniek – pijesz wódkę czy porter?

– Porteru nie ma – odpowiedziała bufetowa, słysząc pytanie. – Krzepkiego nie ma, pełnego nie ma, jest tylko oranżada – wyrecytowała jak wyuczoną lekcję.

– Wypij wódkę – radzi Edek. – Co, chory jesteś?, – Daj wódkę, niech ją szlag trafi, wypiję.

Bufetowa nalała i teraz powtórzyło się wszystko tak, jak poprzedniego dnia. Wstręt do wódki. Torsje na myśl o wypiciu. Gdy trzęsącą się ręką niosłem szklankę do ust, usłyszałem ironiczną uwagę bufetowej: – Widzę, że już się panu od tej wódki ręce trzęsą.

– To nie od wódki, a do wódki – odpowiedziałem. – Zobaczy pani, że za chwilę już się nie będą trzęsły. Całe szczęście, że jak sobie wypiję, to zachowuję się tak, jak święty Paweł kazał.

– A jak święty Paweł kazał? – pyta z ciekawością bufetowa.

– „Można wypić po kubeczku, spokój w głowie, w porządeczku” – wyrecytowałem. – Bo strasznie nie lubię, jak ktoś wypije dwa kieliszki, a szumu robi za cały antałek.

– To co, jeszcze po jednym? -proponuje Edek.

– Więcej nie piję. Starczy dla mnie. Już czuję się dobrze i teraz muszę popracować, bo przez kilka dni tylko piłem i już zebrało się dużo zaległości. Wróciłem do pracy i zająłem się załatwianiem służbowych spraw. Po trzech godzinach, gdy już prawie wszystkie były załatwione, wszedł Mietek. Dobry kolega i pijak.

Spojrzałem. Widać, że jest już po kilku wódkach.

– Przyjechałem, bo postanowiłem sobie, że muszę wypić dzisiaj z tobą jedną wódkę. Już prawie tydzień, jak nie piliśmy razem.

– Cztery dni – sprostowałem spokojnie. – Ale mówiłeś, że przez miesiąc nie będziesz pił, a widzę, że jesteś na cyku.

– Cholernie mi się kalendarz skurczył – odpowiedział poważnie.

Gdy po kilku minutach wyszedłem, tuż za progiem spotkałem nowego gościa. Kazik – kolega poznany w sanatorium. A kolega dlatego, bo lubi wypić. Nie musimy umawiać się, dokąd idziemy, bo wiadomo, że ile razy spotkamy się, to rozmowa odbywa się zawsze w tym samym miejscu – w knajpie.

Mietek już czeka przy dwóch setkach wódki. Kazik z Mietkiem znają się dobrze, więc zamawiamy jeszcze jedną wódkę.

– No to cyk! – pada hasło do picia.

– Zaczekajcie – mówię – przypomniałem sobie, że nie połknąłem obiadowej porcji proszków.

– Co to za proszki? – pyta Mietek.

– Przeciwgruźlicze -odpowiedziałem, wkładając proszki do ust i popijając wódką.

– Jak to jest – zapytała bufetowa – proszki i wódka? Oj, pijaki, pijaki szkoda pieniędzy na te lekarstwa, sanatoria…

. – W ubiegłym tygodniu widziałem cię wieczorem na Nowym Świecie mówi Kazik. – Jechałem autobusem. Wysiadłem na przystanku, ale ciebie już nie znalazłem.

– A trzeźwy byłem? – zapytałem.

– Trzeźwy.

– Więc to nie byłem ja. Co ja bym robił trzeźwy wieczorem na Nowym Świecie? Musiało ci się coś pod czuprynką pokręcić albo byłeś na dobrych „obrotach”.

– Taki zupełnie trzeźwy to nie byłem.

– No widzisz – mam rację! Ale uciekam, chłopaki. Idę do domu, bo minie już prawie tydzień dzieciaki nie widziały albo ja ich nie widziałem po pijanemu.

W domu przywitały mnie oczy żony i dzieci obserwujące, w jakim jestem stanie. Po chwili żona zaczęła:

– No, przyszedłeś trzeźwy. Już mi się życie przykrzy. Dzieci niedługo zapomną, jak ojciec wygląda. Szacunek będziesz u nich miał!

– Pieniędzy nie przepijam. Wiesz przecież, że z wypłaty zostawiam sobie tylko kilkadziesiąt złotych. Koledzy częstują…

– Czy tobie się zdaje, że pieniądze to wszystko? Wolałabym, żebyś zarobił mniej, a nie pił. Jak już wieczór, a ciebie nie ma, to tylko myślę o tym, w jakim stanie przyjdziesz, a gadać nie mogę, bo się boję awantury. Po co jeszcze mają sąsiedzi wiedzieć. Nie mam kiedy porozmawiać z tobą, poradzić się. Ile już czasu nie byliśmy w kinie! Nie zainteresujesz się, jak dzieci się uczą.

Do kuchni weszła matka.

– Nie pij, synku, tyle – prosiła – przecież jesteś chory na płuca. Jak umrzesz, kto te dzieci wychowa… Przychodzisz pijany, one się boją… Wpędzisz je w chorobę nerwową.

– To może nawet lepiej będzie, jak prędzej zdechnę-odpowiedziałem. Wy się męczycie i ja się męczę! Ci, co piją wódkę, nie powinni się żenić. Zawiązują tylko życie sobie i innym.

– Tatusiu! – krzyknęła córeczka. – Ja nie chcę, żeby tatuś umarł. Ja nie chcę być sierotą. Niech tatuś żyje.

– Nie umrę, kochana, nie umrę – pocieszałem płaczące dziecko, przytulając je do siebie. – To przez tych kolegów pijaków. Zawsze ich diabli przyniosą, a ja nie mam siły odmówić. Jutro nie idę do pracy, poleżę, odpocznę, będzie przerwa w piciu, to może pojutrze nie dam się żadnemu namówić na wódkę.

Następnego dnia nie wychodziłem z łóżka.

„Czy naprawdę jestem nałogowym pijakiem? Chyba jeszcze nie. Sam przecież nigdy wódki nie piję, a nałogowcy to tacy, którzy już piją bez towarzystwa – starałem się wmówić w siebie. – A kto niedawno pił sam? nasuwa się inna myśl. Wszedłeś do knajpy w nadziei, że spotkasz kolegów, a że nie zastałeś, wypiłeś pięć setek pod jeden serek i butelkę piwa.

Ale nie, nie jestem nałogowcem. Nałogowcy przepijają wypłaty i jeszcze wynoszą z domu różne rzeczy, które sprzedają, żeby mieć pieniądze na wódkę, a tego przecież nie robię. Dzisiaj nie piję i czuję się dobrze. Tak za dobrze zresztą to się znów nie czuję. Pić się chce, ale nie mogę prosić żony, żeby kupiła ćwiartkę. A może poprosić? Na lekarstwo. Nie, nie poproszę. Do jutra wytrzymam, a rano wypiję tylko setkę i… koniec. Do domu wrócę wcześniej i trzeźwy. Więc jednak nie jestem nałogowcem” – zakończyłem swoje rozumowanie.

Następnego dnia wróciłem do domu pijany i tak było.jeszcze przez wiele następnych dni.

Drętwymi rękami pakuję walizkę. Dzisiaj jadę do sanatorium w Otwocku. Czuję pustkę w głowie, ciężar w żołądku i… „windę”. Cztery dni picia bez przerwy. Nie mogę się zaprawić, bo będę badany, a jak lekarz poczuje wódkę, może odesłać do domu. Muszę się pomęczyć. Wyjeżdża też Kazik. Mamy się spotkać na dworcu.

W Otwocku Kazik zaproponował wstąpienie do restauracji.

– Nie chcę – odpowiedziałem. – Bądź mądry. Wiedzą, że jesteśmy pijaki, tylko nas nigdy nie złapali. Nie będę jak idiota wsadzał łba pod gilotynę. O godzinie czwartej po ciszy, jak już nie będzie lekarzy, wyskoczę do Śródborowa, przyniosę wódkę, wtedy dopiero będziemy mogli się zaprawić.

Przydział dostałem na oddział, na którym leżałem w czasie poprzednich pobytów. Personel przywitał mnie jak dobrego znajomego.

W gabinecie lekarskim po wstępnym badaniu ordynator przyjrzał mi się uważnie i zapytał:

– Wódkę pan wciąż pije? Ostrzegam, że jak złapię na gazie, z miejsca wyrzucę karnie.

– Nie dam się złapać.

– Z pana jest jednak kawał nygusa! Ostrzegam – zakończył ordynator, a pan niech robi, jak pan uważa. Skrzywdzi pan tylko siebie.

Z niecierpliwością oczekiwałem końca leżakowania. W pokoju leżało ośmiu chorych. Patrzyłem po twarzach, żeby odgadnąć, który z nich będzie dobrym kumplem do picia.

Jest jeden. Leży po drugiej stronie pokoju. Widać po nosie, że czystej wody i roztrzepańca nie uznaje. Ten na pewno będzie dobry.

Po zakończeniu leżakowania zwróciłem się do niego:

– Źle się czuję. Przechlany jestem. Muszę się zaprawić. Napije się pan? Skoczę, przyniosę pół literka.

– Nie – odpowiedział cwaniackim akcentem zagadnięty facet o sprytnym obliczu – już sześć lat nie piję. Już i pijaki się ode mnie odczepili. Niejeden raz, jak z nimi jestem, to nawet dowalę się do doli, ale nie piję. Długo mi nie wierzyli, ale się przekonali.

– No, chłopcy – zwróciłem się teraz do wszystkich – który ma chęć się zaprawić?

Ja już cztery lata nie piję – odezwał się inny pacjent.

Spojrzałem – zupełnie zwyczajna twarz człowieka ze wsi, na której nie znać starań o rozwijanie swojego umysłu.

– Dwa i pół roku nie piję – pochwalił się jeszcze trzeci. Ten znów wyglądał nieco głupkowato. Popatrzyłem jeszcze raz: cwaniak, ciemniak i głupek. Poczułem w głowie zamieszanie. Coś tu jest, czego nie mogę zrozumieć swoim przepitym łbem. Ale o co chodzi? Co mnie tak zaskoczyło? Wygląd i oświadczenia: „Sześć lat nie piję”, „Ja już cztery lata”, „Dwa i pół roku wcale nie piję”…

Och, barany – przecież chyba nie jestem lichszy od was? Wy możecie nie pić? Cholera…

W rozmowie dowiedziałem się, że „sześć lat” to handlarz uliczny, „cztery lata” – gospodarz ze wsi, a „dwa i pół roku” – wartownik w fabryce. Wtedy pomyślałem:

„Czekajcie no, ja też coś pokażę!”

Do pokoju wszedł Kazik i zapytał:

– Idziesz do Śródborowa?

– Nie chce mi się. Jestem zmęczony.

– Chodź. Zdążysz jeszcze odpocząć. Dopiero przyjechaliśmy, a mamy przed sobą najmniej dwa miesiące leżenia.

– Jeśli nas wcześniej nie wyrzucą.

– Nas? A kto nas złapie? Jesteśmy starzy pacjenci. Znamy wszystkie chody. Wiemy, na czyim dyżurze można wypić, a na czyim nie. Chodź, przejdziemy się.

– Nie – uparłem się. – Nie idę.

„Jesteś tchórz – pomyślałem o sobie. – Boisz się powiedzieć Kazkowi, że postanowiłeś nie pić”.

Po co się ośmieszać – odpowiada druga myśl – nie wiadomo, czy dam radę. Będzie się ze mnie śmiał. Wiele razy postanawiałem nie pić i nie udawało się.

„Sześć lat”, „cztery lata”, „dwa i pół roku” – świdruje w głowie. „Handlarz, ciemniak i głupek”. – „Sześć lat”…

Nie dam się!

Dzisiaj jest dzień wypisów i przyjęć. Znów przyszedł Kazek.

– Przyjechał Zygmunt! – zawołał od progu. – Chodź, pogadamy z nim. Pojedziemy na wódkę.

Wtedy powiedziałem Kazkowi, że postanowiłem zrobić przerwę w piciu na cały okres pobytu w Otwocku:

Zygmunt to kolega z poprzedniego pobytu w sanatorium. Kazek cieszy się, bo będzie miał kolegę do wódki. Ze mnie śmieje się mówiąc:

– Po co się męczysz? „Kto pił, a nie pije, ten będzie pił”.

– No, już nie kończ, znam to na pamięć-przerwałem mu. -Uparłem się i nie będę pił.

– Zobaczymy – odpowiedział.

– Jedź z nami – zaproponował Zygmunt. – Dobrze, pojadę, ale wódki pił nie będę.

– Słyszysz, co on mówi? – śmiał się Kazek. – On nie będzie wódki pił? Nie każ się z siebie śmiać. Do kogo ta mowa?

Zdecydowałem się jechać, żeby udowodnić, że nawet tam nie wypiję, i to może wreszcie spowoduje, że pijaki przestaną mnie namawiać. Spotkaliśmy w knajpie dwóch kolegów, więc przy stoliku usiadło nas pięciu. Na stół wjechał litr wódki, a kelner już ustawia kieliszki. Zamówiłem dużą kawę i oranżadę.

– Od kiedy ty pijesz czarną kawę? -żartowali koledzy. -To dobry napój dla kobiet i dzieci.

Odpowiedziałem spokojnie, że jeszcze przed tygodniem wolałbym pół setki wódki – ale teraz przecież coś musza pić.

Kazek już nalewa i odwraca mój kieliszek.

– Nie nalejesz – powiedziałem ze złością. – Jak nie przestaniesz, to wychodzę – i podniosłem się.

– No, już siedź. Nie będę nalewał. Jak zechcesz wypić, sam sobie nalejesz.

Już litr wypity. Podano jeszcze pół litra. Przyglądam się kolegom i widzę, jak po każdym kieliszku zmienia się ich wyraz twarzy, coraz głośniej mówią, coraz bardziej plączą się języki. Nowe pół litra na stole. Wszyscy już pijani, a ja wśród nich trzeźwy jak idiota. Pierwszy raz trzeźwy w towarzystwie pijanych. Przyglądam im się z ciekawością.

A więc to tak wygląda. To ja codziennie też tak wyglądałem i takiego oglądali mnie ludzie na ulicy, w tramwaju… Dziwne, że nie czują do mnie wstrętu.

Obserwuję ich zachowanie. Ślinią się, bełkocząc niezrozumiałe zdania, ale zdaje się im, że się doskonale porozumiewają.

Kazek rozczulił się, że jestem dla niego równym kumplem i przyjacielem. Chce mnie całować.

– Daj spokój – powiedziałem z odrazą… i w tym momencie dopiero zapadła stanowcza decyzja: Nie będę więcej pił.

Następnego dnia po południu odwiedziłem Kazka.

– Chyba jest w pokoju obok, u Zygmunta – odpowiedziano mi, gdy o niego zapytałem. W pokoju był Zygmunt, Kazek i jeszcze jeden kuracjusz.

– Dlaczego siedzicie w pokoju – zapytałem. – Czy nie lepiej przejść się po parku?.

– Kolega wyskoczył kupić coś na zaprawkę po wczorajszym – odpowiedział Kazek. – Chory jestem, a Zygmunt też się źle czuje.

– Ja też jeszcze nie czuję się najlepiej, ale to jeszcze po mojej czterodniówce – odpowiedziałem. – Za dwa dni już będę dobry.

– Jeśli dzisiaj nie popijesz z nami – zażartował Zygmunt. Na pewno nie.

– Nie wygłupiaj się, przecież i tak będziesz pił, więc po co ta mowa? Ano, zobaczymy. Kaktus mi na nosie urośnie, jeśli tu, w Otwocku, Wypiję kroplę alkoholu.

– Ale będzie draka – wrzasnął Kazek. – Staszek z kaktusem na nosie! Do pokoju wszedł nowy kuracjusz. Spojrzał na tamtych trzech, na mnie i znów na nich.

– To bawcie się dobrze. Ja idę do parku.

Spacerowałem samotnie. Jeszcze nie znalazłem dla siebie towarzystwa niepijącego. Za dużo gadałem o tym, że nie będę pił, a nie lubię robić z siebie błazna. W pokoju nie chciałem zostać z obawy, że mogłem się złamać i wypić. Koledzy potrafią namawiać. W dodatku poczułem pragnienie alkoholu, lecz starałem się nie myśleć o tym. „Chyba wrócę i wypiję jeden głębszy” – świdruje w głowie myśl. – „A gdzie twoje słowo?” przychodzi myśl inna. – „Tylko jeden głębszy”.

„Jeśli dzisiaj nie będę pił, to już będą dwie doby bez alkoholu podpowiada druga – a takiego przypadku dawno nie było”. Muszę wytrzymać do niedzieli. Przyjedzie żona. Będę cały dzień zajęty. Postanowiłem wrócić do pokoju i napisać kilka listów. Gdy mijałem oddział, na którym koledzy odbywali swoje „zebranie”, znów przyszła chęć, by wstąpić na chwilę. Walcząc z sobą szedłem dalej na górę, a u siebie natychmiast zająłem się pisaniem i to oderwało moje myśli od Zygmunta, Kazka i „taty z mamą”, którą popijali.

Sobota była jeszcze gorsza. Cały dzień nie wychodziłem z łóżka; ażeby mniej odczuwać „pragnienie”, czytałem pożyczoną od sąsiada książkę. Po południu poprosiłem pielęgniarkę o luminal, więc spałem mocno cały wieczór i noc.

Niedziela – chłopaki umawiają się na wódkę. Zapraszają i mnie. Odmówiłem. Od rana przyjechała żona. Gdy przyjechała, powiedziałem o swoim postanowieniu.

– Czy potrafisz? – zapytała z obawą. – Masz tylu kolegów, którzy umieją namówić i wyciągnąć na wódkę.

– Poszukam sobie innych ludzi do towarzystwa.

– To byłoby największe dla mnie szczęście – powiedziała. – Wolałabym jeść nie kraszone kartofle z solą, żebyś tylko nie pił.

– Jeśli tylko tyle potrzebujesz do szczęścia, to obiecuję ci to – ale skończmy na ten temat rozmowę.

– Nie gniewaj się, chcę zadać tylko jedno pytanie: Czy czujesz pragnienie wódki?

– Cholerne – odpowiedziałem -zgodnie z prawdą – ale tym razem uparłem się. Powiedział mi kiedyś kolega, że największe zwycięstwo to zwyciężyć samego siebie – a w tej chwili myślałem „«Sześć lat, cztery lata, dwa i pół roku». Czekajcie – nie jestem od was gorszy”.

Cztery doby już nie piję, dwa tygodnie, miesiąc… Wreszcie po trzech miesiącach kuracji wracam do domu z świadomością, że w tym czasie nie wypiłem kropli wódki. Wracam z obawą, czy w wirze codziennych spraw, do których wracam, a które często były okazją do picia, nie dam się skusić.

Teraz zdaję sobie sprawę, co to jest alkoholizm. Miałem czas przemyśleć wszystko. Przypomniały mi się większe i mniejsze awantury powstałe po pijanemu. Wymysły lokatorów, gdy z braku pieniędzy kupowało się wódkę w sklepie, a wypijało w bramie lub na klatce schodowej w dowolnie wybranej kamienicy.

„Przyjdą tu chlać, cholery pijaki, później zapaskudzą korytarz, a mnie śmierdzi pod drzwiami. Jazda, bo milicjanta zawołam!” – krzyczała taka lokatorka, a inni wychodzili na korytarz, żeby zobaczyć, co się dzieje, i też popyskować. Ile to razy wynosiło się z knajpy kieliszki, noże, widelce, które później oddaje się znajomym, lecz częściej wyrzuca. Nie brało się przecież tego dla korzyści, lecz z pijackiej fantazji. A wiele to razy, gdy wróciłem do domu bez przytomności, następnego dnia dzwoniłem do ludzi, u których byłem w gościnie, pytając z obawą, czy przypadkiem nie narozrabiałem po pijanemu. „Wszystko w porządku – odpowiadano – tylko pod koniec trochę mantyczyłeś. Nie warto o tym gadać, byłeś przecież mocno pijany”. Wybaczali ludzie popełniane błędy tylko dlatego, że „byłem bardzo pijany”. Ale jak spojrzeć im w oczy? Łatwo to zrobić, gdy się jest znów pijanym.

Trzy miesiące to mało, ale jeszcze trzy i już wypis. Wszedłem do gabinetu lekarskiego pożegnać ordynatora i podziękować za opiekę lekarską. Gdy zakończyliśmy oficjalną rozmowę, zapytałem z uśmiechem:

– No i co, panie doktorze, nie złapał mnie pan jednak na piciu wódki? – Miał pan szczęście.

– A czy uwierzy mi pan, doktorze, gdy powiem, że przez cały czas nie Wypiłem kropli alkoholu?

– Znając pana, przyznam, że trudno mi uwierzyć.

– Tak. Mam pod tym względem opinię wyrobioną. Obawiam się, że wiele osób mi nie uwierzy…

Pod oknem biura stanął Heniek, dając znak, żebym wyszedł..

– Chodź, wpijemy po jednym na przywitanie – zapraszał zawracając w kierunku knajpy.

– Nie piję – odpowiedziałem.

– Od kiedy? Jednego możesz wypić, przecież nie zaszkodzi.

– Nie piję nawet ćwierci. Cześć, Heniu, mam dużo zaległości w pracy dodałem i wróciłem do biura.

Henio z zaskoczoną miną patrzył w okno, a odchodząc wzruszył ramionami, co prawdopodobnie miało być aluzją do mojego wariactwa.

Pewnego dnia Mietek zjawił się w biurze. – Nie piję – powiedziałem.

– C-o-o-o? Czego nie pijesz? Mleka, wody, roztrzepańca? – Wódki nie piję, rozumiesz? Już pięć miesięcy.

– Zawsze mówiłem, że jesteś wariat, i nie myliłem się – odpowiedział podając mi rękę na pożegnanie i wyszedł majestatycznie nie oglądając się za, siebie.

Spotkałem Heńka. Lekko pijany, już od rana zdążył się zaprawić. – Nie zapraszam cię do knajpy – mówił – bo przecież ty nie pijesz. – Ale wejść, porozmawiać już teraz mogę. Chodź, wypiję fruktowit. Za bufetem urzędowała ta sama gruba bufetowa. Popatrzyła na mnie z ciekawością. Znała mnie dobrze. Długi czas byłem stałym gościem.

– Patrz – zwróciła się do Heńka – a ty nie mógłbyś przestać pić? Każdego dnia morda zalana. Nie wiem, jak twoja Tona z tobą wytrzymuje.

– Nie zaglądam teraz do ciebie – zaczął mówić Heniek – no bo i po co. Jak nie pijesz wódki, to o czym możemy rozmawiać? Na trzeźwo nie jestem zdolny do rozmowy, a gdy się zaprawię, to co dla ciebie za przyjemność słuchać bełkotu. Edka wyrzucili z pracy. Mówił mi za co, ale dokładnie nie pamiętam. Wiem tylko, że za wódkę.

Minęło pół roku od czasu, jak przestałem pić. Już mnie w zasadzie nie ciągnie. Są jednak chwile, w których czuję niesamowitą potrzebę wypicia.

Idąc ulicą mijam otwarte drzwi restauracji. Czuć zapach knajpy: jedzenia, wódki, dymu papierosowego, potu. Ciężki zaduch, wytworzony w małym pomieszczeniu przez dużą ilość ludzi.

Zaświdrowała myśl: „Wejdź, wypij jedną setkę…” – i już nogi same skręcają w stronę otwartych drzwi.

„Nie. Nie pij – przeciwstawia się myśl inna. – Nie pij dlatego właśnie, że masz ochotę”. Oddalałem się od zapraszająco otwartych drzwi knajpy i przyszło przypomnienie: „sześć lat, cztery lata…”

Odeszła chęć wypicia setki.

Miałem ważną sprawę do Mietka. Powiedziano mi, że poszedł z kolegami do restauracji. Gdy wszedłem, przy stoliku siedziało sześciu mężczyzn, wszyscy zalani w „trupa”. Wiedziałem już, że swojej sprawy nie załatwię.

– Siadaj – zapraszał Mietek – podsuwając wolne krzesło od innego stolika. Napijesz się kawy.

– Proszę bardzo.

Mietek zamówił kawę. Tymczasem któryś podsuwa mi pół szklanki wódki.

– Dziękuję, nie piję – mówię lakonicznie:

– Co, kolega Mietka i nie pije? Mieciu, jakich ty masz kolegów? Mietek spojrzał pijanym wzrokiem na kolegę, na wódkę, na mnie, zabrał do siebie szklankę z wódką mówiąc z pijackim grymasem na twarzy:

– Jemu nie nalewajcie. Jak który będzie go namawiał, dostanie w mordę – a jak on wypije, to też dam mu w mordę. Dwa lata nie pije-powiedział jakby sam do siebie.

– Czy pan nie był wczoraj trochę po wódce? – zapytała koleżanka w pracy.

– Skąd pani to przyszło do głowy?

– Bo tak niewyraźnie pan wyglądał. Pomyślałam, że znów zaczyna się picie.

Zaprzeczyłem, wyjaśniając, że źle się czułem i miałem podwyższoną temperaturę.

Wiedziałem, że mi nie wierzy.

– Niech pan mi szczerze powie – pytał kierownik kadr w Centrali – pije pan wódkę?

– Nie. Trzy lata mija, jak nie piję wcale.

– Tak mi mówiono, ale powiem panu otwarcie: nie wierzę. Pan za dużo pił na to. żeby przerwać.

A jednak. Trzy lata nie piję. Na pijanych patrzę z litością, jak na ludzi chorych i nieszczęśliwych. Każdy przypomina mi o tym, że tak niejeden raz Wyglądałem. Są jeszcze tacy, którzy namawiają do picia, inni nie namawiają i nie pozwalają namawiać. Większość natomiast nie daje wiary zapewnieniom o abstynencji. Kiedy wreszcie uwierzą? Po czterech, po sześciu latach?

Kiedy wreszcie uwierzą, że pętla nie musi się zaciągnąć, jeśli jest w człowieku ambicja?!