39231.fb2
– A coż jego raptem ukąsiło? – spytała Marynia, widząc wzburzenie męża. – Czego on tego młodego tak sponiewierał, a?
– Aj, kobito, nie rób teremedii – Pawlak drutem okręcał skobel bramy, jakby barykadował się przed oblężeniem. – Ten kałakunio Pilch szpiega mnie na łeb przysyła, żeb' mnie wykończyć, a ona jego w obronę bierze!
– Jakiego szpiega?! To chłopak z dyplomem – protestował Fogiel. – Na kwaterę on chętny.
– Ale aktywista. Wójt sam rzekłszy, że na Kubie on był!
– To co z tego, że aktywista?!
– Taki musi wykazać sia.
– Jak każdy fachowiec.
– Fachowiec od wykańczania takich „nieprzyszłościowych” jak ja czy on – Kaźmierz wskazał na Kargula. – Na pomieszkanie przyjdzie, żeby donieść gdzie trzeba, co się u nas w chacie dzieje. Szpiega ja u siebie nie zaplenię!
– Pawlak, Pawlak – mitygował go wójt. – I tak każdy wie, że ty Wolnej Europy słuchasz.
– Nie słucha – zaoponował Kargul. – Bo nam się radio zepsuło.
– On by wam naprawił – Fogiel wskazał zamkniętą na głucho bramę obejścia. – Fachowiec od mechanizacji. Radio to dla niego pestka!
I dojarkę mechaniczną waszej Maryni nareperuje… Popierać postęp, taka jest moja polityka.
– Jak pana słucham, to prosto jakiś mgielny tuman mnie na oczy lizie! – Kaźmierz podskakiwał jak czajnik na ogniu. – Powiedział nie, to nie, bo u mnie słowo droższe pieniędzy!
– Ot, gorączka człek – wójt wzruszył ramionami, litując się nad brakiem społecznej świadomości mieszkańców Rudnik. – Ludzie, jak my sobie pomagać nie będziemy, to kiedy my tę drugą Polskę zbudujemy?
– Aj, człowiecze – westchnął szczerze Pawlak – Co ja by dał, żeb' ta pierwsza wróciwszy sia…
Tak więc sprawy kwatery dla stażysty nie udało się wójtowi załatwić. Ale ważniejsza była dla niego druga sprawa, która go tu sprowadziła. Tu istotną była taktyka: zaczął najpierw chwalić deresza, zachwycać się jego proporcjami, kształtem kłębów, błyskiem oka, a równocześnie ubolewać, ile to kosztuje utrzymanie takiego smoka. Im dłużej wójt się rozwodził, tym bardziej rosła podejrzliwość Kaźmierza:
– Niech on mi głowy nie durzy tym ekonomicznym myśleniem!, Ja jego i tak nie sprzedam.
Wójt z żalem pomyślał, że wczoraj śmierć nie zebrała tego żniwa, na które liczył. Pozostało mu namówić Pawlaka, by sam zechciał się wybrać z ogierem na planowany przez władze „Jarmark wojewódzki”.
– A na coż mnie jego na jarmark prowadzić? – Pawlak patrzył zaskoczony na wójta. – Taż ja jego Cyganowi nie oddam.
Wójt ze zrozumieniem przytaknął: wie, że Pawlak konia nie chce się pozbywać, sam byłby pierwszym jego amatorem, ale ten jarmark to nie okazja do kupna krowy czy sprzedania jajek, lecz okazja, by udowodnić, że Polak potrafi i że wszystkim ludziom żyje się dostatnio. Mają podobno przybyć towarzysze Gierek, Jaroszewicz i Szydlak. Dla nich właśnie ściągnie się na ten „Jarmark” z całego województwa wszelkie zapasy eternitu, cementu, sznurka do snopowiązałek, żeby goście naocznie się przekonali o skuteczności prowadzonej polityki, a ludzie z okolicy mieli sposobność uwierzyć, że można kupić bez kolejki eternit, cement, gumiaki i kiełbasę – a będzie to możliwe, gdy przywiezie się, w jedno miejsce wszystkie odłożone w województwie na takie okazje zapasy.
Na tym „Jarmarku”, będącym wcieleniem marzeń o drugiej Polsce, przewidziany jest pokaz bydła hodowlanego. Już zwożą z drugiego krańca województwa zdrowe krowy, które będą wystawione jako należące do tutejszego PGR-u, żeby zaprzeczyć szeptanej propagandzie, że całe stado padło od zarazy. Odbędzie się też pokaz koni. Bez ogierka Pawlaka, którego deresz zdobił już okładkę „Rolnika”, gmina nie miałaby się czym pochwalić! Chyba Pawlakowi zależy, żeby jego dorobek zyskał uznanie pierwszego Gospodarza w kraju?
– Znam ja lepszego gospodarza, co z góry wszystko widzi – Pawlak patrząc w bezchmurne niebo, zdjął z głowy maciejówkę, jakby w tym momencie kłaniał się temu, kogo uznawał za jedyny autorytet. – I jemu pewnie teraz wątroba nogami przewala sia, jak On widzi wasze zaprzaństwo!
Fogiel był przyzwyczajony do impetycznego charakteru Pawlaka, jednak ten zarzut wydał mu się obrazą piastowanego urzędu: przychodzi w interesie całej społeczności i zostaje potraktowany jak wróg. Wszak on chce tylko dźwigać do góry te Polskę kochaną, żeby ona mogła zbliżyć się do Europy. A jako wójt stara się reprezentować interesy wszystkich obywateli…
– Musiałby ja być bleszczaty na oba oczy, żeb' ja teraz wam uwierzył – Pawlak na powrót nacisnął maciejówkę na czoło i spojrzał na wójta jak na komornika, który przyszedł go licytować.
– A jak on kazał na mojej stodole wapnem malować: „Pawlak to kułak” – to w czyim było interesie, a?
Obaj z Kargulem wbili wzrok w okrągłe oblicze wójta. Fogiel, zaskoczony oskarżeniem, ruszał wąsami, szukając najbardziej dyplomatycznego wyjścia z tej politycznej dyskusji.
– Czyja władza, Pawlak, tego racja – rzucił ogólną uwagę i zaraz poparł ją pozytywnym sądem na swój własny temat. – Ale nie powiecie, że ja krzywdy czyjejś chciałem. Kazali za spółdzielnią produkcyjną agitować, to agitowałem, ale nigdy w to nie wierzyłem.
Taka jest moja polityka.
– Ot, pierekiniec – mruknął Pawlak i spojrzał na Kargula, jakby biorąc go na świadka, że Pan Bóg musi mieć naprawdę chorą wątrobę, widząc tam z góry zaprzaństwo władzy ludowej. – Wy zawsze, wójcie, po tej stronie płota stali, gdzie wasz interes był!
Nie słuchał żadnych wyjaśnień ani protestów. Nigdy nie zapomniał Foglowi, jak na jego krzywdzie zadbał o swój interes. Kiedy on, Pawlak, zdobył za dwa kwintale pszenicy i rower kota, co miał jego stodołę od plagi myszy oczyścić, a który na skutek sprzeniewierstwa Kargula, co mu mleka w dziesięciu talerzach wszędzie naszykował, przeszedł na jego stronę płota – wówczas sołtys Fogiel wydał salomonowy wyrok: że w parzyste dni kot Pawlakowe myszy pogoni; w nieparzyste – Kargula, a w niedzielę i święta jego myszy wyłapie. A dziś też napatoczył się Fogiel na jego podwórzu, żeby go do kolaboracji z jakimś aktywistą młodzieżowym namawiać.
Widząc, że sprawa mieszkania dla stażysty Adamca jest przegrana, Fogiel usiłował uratować szansę pochwalenia się Pawlakowym ogierem na „Jarmarku wojewódzkim” dla najwyższych władz.
– Jak ty, Pawlak, pójdziesz władzy gminnej na rękę, to i ona tobie pójdzie. Taka jest moja polityka – podjął pertraktacje, składając opornym rolnikom propozycję nie do odrzucenia. – Popatrz na swoją stodołę. Czas by ją nowym eternitem pokryć.
– Radzak się znalazł – Pawlak wzruszył ramionami – Ale skąd jego wziąć?
– A przydział na traktor chciałbyś?
– Taż ja ponoć nieprzyszłościowy!
– Będziesz przyszłościowy, jak ogiera wystawisz. Tylko pomyśl, Pawlak, towarzysz Gierek staje przed twoim dereszem – wójt Fogiel nadął się; pierś wypiął, jakby czuł się już pierwszym w kraju „Gospodarzem” – Klepie go i pyta: „A czyj to koń?” – poklepał zad deresza i wyniosłym spojrzeniem, jakie zapamiętał z portretów Gierka, omiótł mikrą postać Kaźmierza. – A ja, jako wójt, mówię mu: „To gospodarz naszej gminy, której ja jestem wójtem…”
– Widział? – Pawlak zwrócił się do Kargula, biorąc go na świadka, jak to gminna władza bezlitośnie obnażyła swoje niskie pobudki. – Nadął się jak ta żaba na brusku!
– A nie mówił ja, że władza zawsze swego interesu pilnuje? – przyświadczył gorliwie Kargul.
– Jakbyście z władzą trzymali, to byście nie byli uznani za „nieprzyszłościowych” – Fogiel pokiwał im przed nosem paluchem, jak niegrzecznym dzieciom. – Ile to razy wam radziłem, żebyście się choć do ZSL-u zapisali! Wtedy by was nikt nie ruszył.
– Prędzej ja by krzyż z ołtarza ukradł, jak do partii zapisał sia!
– prychnął Pawlak jak kot, którego ktoś poi na siłę koniakiem.
– Nie musiałbyś sam się zapisywać – Kargul skuszony obietnicami wójta, przeszedł zdradziecko na jego stronę. – Wystarczyłoby, żeb'
Witia czy Pawełek do partii zapisawszy sia…
– Naród z partią, partia z narodem – skwapliwie przytaknął Fogiel.
Twarz Pawlaka przybrała taki wyraz, jakby w samo południe ujrzał diabła. Prasnął trzymanym w ręku zgrzebłem pod kopyta deresza, aż ogier poderwał się na tylne nogi.
– Ot, pierekiniec! Radzak się znalazł – napierał na Kargula piersią. – Ryby tobą karmić. Teraz taki z niego polityczny doradca, a jeszcze wczoraj to mojego kabana na stype po mnie zaciukać chciał?!
Pawlak trzymał obie ręce na biodrach, posuwając się bokiem jak w krakowiaku. Kargul cofał się tyłem, aż zaparł się o cembrowinę studni.
– Niedoczekanie twoje, ty hamanie! Nie pokosztujesz ty parsiuka na stypie po mnie! – przypomniał sobie teraz o wójcie i rzucił mu w twarz nieodwołalną decyzję: – A wójt niech zapomni o moim ogierku!
Sprzedam ja jego po tym, jak on mnie w ostatnią drogę powiezie!