39231.fb2 Nie ma mocnych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Nie ma mocnych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

– Pilchowi i tak nasza krzywda bokiem wylazła – stwierdził Pawlak nie bez satysfakcji: – Przez to, że on z bolszewikami bratał sia, silnie słabą głowę mający, popadł on w tarapaty i teraz czort za niego karty rozdaje!

Nie było tajemnicą, że wydarzenia tamtej nocy, w której nastąpiło cudowne ocalenie Ani, bardzo zaszkodziły opinii i pozycji dyrektora PGR-u: wycieczkę kołchoźników pospiesznie wywieziono już nazajutrz, przesłuchano licznych świadków, by ustalić okoliczności nieodpowiedzialnego wystąpienia dyrektora. Towarzysz Nosal z KW zapowiedział, że sprawa wymaga zbadania przez komisję kontroli.

– Jak wasza wnuczka Gierkowi się spodoba, to znaczy tyle, jakby w Ameryce dostała spadek od Rockefellera – przekonywał wójt obu dziadków, mając najwyraźniej na uwadze także swój interes.

Witia poczuł się dotknięty tą całą konferencją: targują się o Anię, jak o cielę, nawet go o zgodę nie pytając, jakby to nie on był jej ojcem.

– Nigdzie Ania nie pojedzie! – zdecydował i już chciał wkroczyć do domu Kargula i zabrać ze sobą Anię. Natknął się na mur stojących obok siebie dziadków Ani: potężny Kargul ledwie mieścił się z kapeluszem w futrynie, drobny Pawlak podparł się pod boki, jakby szykował się do odtańczenia krakowiaka.

– To ty córce własnej bronisz kariery? – wójt ze zgorszeniem patrzył na Witię.

– Już raz ona pojechała do Wrocławia piąć się po szczeblach awansu i omal że życiem tego nie przepłaciła.

– Ale nie tyś ją uratował, tylko mój lokator – przypomniał Kaźmierz, żeby mu syn nie mógł bezpodstawnie zarzucić, że więzi Anię. – Ona za ładna, żeb' przez upór rodziny ginąć. Awo! Może na wsi też karierę zrobić. Niech cała Polska zobaczy, jak naszą wnusię pierwszy sekretarz całuje. Trudno, przyjdzie i to przecierpieć, ale może ziemia nasza uratowana będzie…

Wójt gorliwie przytakiwał, Kargul ogłupiały zerkał na Kaźmierza, zaskoczony zmianą frontu.

– Ojciec to by naszą Anię diabłu sprzedał, byle tylko te swoją ziemię uratować – wybuchnął Witia, ale tego już było Kaźmierzowi za wiele. Nacisnął maciejówkę na czoło i napierając na syna wypiętą piersią, zepchnął go ze schodków ganku i popychając go dalej, jak parowóz wagony na bocznicy, wyprowadził Witię za bramę.

Słysząc zza bramy protesty Witii, rzucił głośno w ślad za nim:

– Ty nie bełtaj więcej! Jak chcesz Anię z bliska zobaczyć, to popatrz se w te swoją telewizację, jak Gierek będzie wojewódzki jarmark odwiedzał.

Ta dobra rada, w którą Kaźmierz zaopatrzył swego syna, przekonała wójta o sukcesie: znał Pawlaka i wiedział, że teraz choćby na złość całemu światu wyśle Anię na jarmark. Wiedział, jakim się posłużyć argumentem: wzmianka o tym, że wnuczka Pawlaka jest najcenniejszym okazem polskiej urody na całą gminę, musiała mile połechtać ambicje jej dziadków. Z Anią udało mu się, dlaczego więc nie miałby mu się udać ten sam zabieg z Pawlakowym ogierkiem?

Gdyby tak na wystawie koni Pawlak odniósł sukces – wówczas cała gmina miałaby korzyść: szanse na kredyty inwestycyjne, na przydział materiałów budowlanych, na wodociąg…

– Wiesz, Pawlak, pod jakim hasłem ma się odbywać ten jarmark?

– spytał podchwytliwie Kaźmierza. – „Polak potrafi”. Jak Ania chleb wręczy, a ty dostaniesz medal za swego ogiera, to by inne hasło pasowało.

– Nu, ciekawość posłuchać – Kaźmierz czujnie obserwował rozjaśnione dumą oblicze gminnej władzy.

– „Pawlak potrafi” – muskając swe wąsiska Fogiel rzucił swoje hasło i dalej drążył coraz miększą skałę oporu Pawlaka. – Wystawisz Anię i ogiera przed oczy towarzysza Gierka, to ty już lepszy jak cały wojewódzki Front Jedności Narodu! Nikt ciebie nie ruszy.

– Aj, Bożeńciu – westchnął Pawlak. – I pomyśleć, ile to musi chłop politycznie upokorzyć sia, żeb' jego ziemia w jałowiznę nie popadła.

Mimo gorzkiej tonacji tej refleksji wójt Fogiel był już pewien, że jego misja zakończyła się powodzeniem. Jarmark pod hasłem „Polak potrafi” jemu miał przynieść wzmocnienie pozycji, Pawlakowi – szansę ocalenia, a Pawlakowej wnuczce niepowtarzalną okazję pocałunku pierwszego sekretarza partii.

„Miłość jest tylko obietnicą” – napisała w liście do „Filipinki”jakaś rozgoryczona czytelniczka. Najważniejsze, że jest tą obietnicą! Tydzień temu mogłam leżeć w grobie zimna jak lód, a teraz wiem, po co warto żyć. Jutro stanę się sławna na całą Polskę, bo na pewno pokażą w telewizji jak wręczam bochen chleba Gierkowi. Dziadek mówi, że telewizja to potęga, nawet kłamstwa w niej dobrze wychodzą. Babcia Marynia z babcią Anielką cały piątek naszywały cekiny na ten strój ludowy, który dostarczył wójt. Wójt bardzo na mnie liczy, co najmniej jak na ogiera dziadka Kaźmierza, a nawet więcej, bo powiedział, że deresza to może Gierek nie pocałuje, ale mnie na pewno, bo tak się zawsze robi na wszystkich takich dożynkach, otwarciach i innych oficjałkach. Najważniejsze, że będzie tam zespół „Czerwono-Czarni” i będę wreszcie mogła zatańczyć z Zenkiem.

Szkoda tylko, że będzie tam też dziadek. On nas strasznie pilnuje i na pewno nie da mi się napić nawet wina, bo Zenek uznaje tylko wino – i to importowane. Przyjrzałam się (a może pisze się „przyjżałam”? sobie w tym ludowym stroju: wyglądam jak lalka z „Cepelii „. Po co ja robiłam sobie kiedyś te włosy na „afro „, jak teraz mam do łopatek i Zenek mówi, że bomba?! Dziadek zaplatał grzywę deresza i powiedział, że ode mnie i od ogierka zależy, czy będą mówili o tym wojewódzkim jarmarku, że „Pawlak potrafi „…”

Tak jednak nie mówili, bo też i nie było powodu; Kaźmierz nie zawiózł tam swojego deresza, bo akurat koń złapał ochwat. Choć całą noc robił mu okłady z gliny i octu, ogier w tym stanie nie nadawał się na kandydata do medalu. Rano, w dniu jarmarku, Kargul zaczął snuć głośne porównania Kaźmierzowego deresza ze swoim ogierem, którego kiedyś dostał od UNRRY: to był koń! Tyle czasu u niego przeżył i ani razu zołzy ani ochwatu nie złapał!

– Iiisz go! Mnie dusza omal że z zawiasa nie wyskoczy, a on mnie w denerwację wpędza! Taż na te twoje amerykańskie cudo to dziennie szło osiem kilo owsa i trzy razy po dwa kilo siana, lucerny, że o koniczynie nie wspomnę. A taki był on do roboty chętny, że twoja Jadźka musiała na tym czorcie wierzchem jechać, a ty przed nim szedł jak biskup przed procesją i koszyk owsa musiał przed nim nieść żeb' to bydle choć krok do przodu postąpić chciawszy…

– Ale ochwatu nie złapał – upierał się basem Kargul.

– Żeb' jego wilcy, no! Jak miał złapać, kiedy on więcej życia w stajni przestał jak w dyszlu przechodził. Ty, Władek, lepiej pilnuj swoich wszy na głowie, bo pod względem hodowli i gustu do bab to ty jesteś głupszy od mojego konia!

– Czep się lepiej swojej baby – bronił się Kargul – Jakeś taki wnerwiony, to siądź tyłkiem na kuchenną blachę, niech ci ta żółć wykipi.

– Ot, patrzaj, jaki to radzak się znalazł – odcinał się Pawlak, z troską obserwując kopyta deresza. – Mnie wątroba z żalu nad ogierkiem do góry przewróciwszy sia, a ten tu hańdrymańdry zaczyna!

– Chciał ty medala dorobić sia – skrzywił się szyderczo Kargul, który nie mógł się pogodzić, że jarmark mógłby rzeczywiście odbyć się pod hasłem „Pawlak potrafi”. – Ty zawsze cudzej polewki głodny.

– Ot, tobie na! Taż chyba dla naszej wspólnej przyszłości ja tego ogiera na paradę wystawić chciał!

– Dla naszej wspólnej przyszłości jedna Ania wystarczy – stwierdził Kargul. – Jak ją Gierek pocałuje, to wtenczas nie ma na nas mocnych!

Nie spełniły się jednak nadzieje Pawlaka i Kargula. W delegacji na „Jarmark wojewódzki” nie pojechał ogier Kaźmierza. Ponieważ on sam został, by robić koniowi okłady, wezwał Tadeusza Budzyńskiego przekazał mu szczególne polecenie: zawiezie Anię z Zenkiem swoją „nysą” na jarmark, ale ma ich z oka nie spuszczać!

– I niech on podrobno potem opowie, jak naszą Anię ten Gierek uściskał – Marynia dopominała się u Warszawiaka dokładnej relacji wydarzeń o randze państwowej. Ale Budzyński po powrocie niewiele miał do opowiadania. Jarmark przypominał dworzec w czasie ewakuacji. Ludzie na widok zwiezionego ze wszystkich stron województwa, nawet z magazynów samej stolicy takiego deficytowego dobra, jak eternit, cement, akumulatory czy papier toaletowy, rzucili się szturmować stoiska i nikogo nie było na stadionie, gdzie miało się odbyć uroczyste wręczenie bochna chleba. Zenek nosił za Anią torbę z wełnianym strojem ludowym. Zamiast Gierka przyjechał tylko sekretarz rolny z województwa, a gdy przyszło do wręczania symbolicznego bochna chleba, okazało się, że z szatni stadionu ukradziono strój Ani wraz z tacą i chlebem.

Zniecierpliwiony wojewódzki decydent odjechał, a wójt Fogiel, zamiast święcić triumfy, musiał się długo tłumaczyć przed organizatorami, że to nie była świadoma próba ośmieszenia władzy.

– Obiektywnie patrząc, to kompromitacja – ocenił wydarzenia, Zenek językiem aktywisty. – Byłem na Kubie jako działacz ZMS-u i mogę powiedzieć, że tam by nie mogło dojść do czegoś takiego!

– Bo tam nawet już i chleba nie ma – skomentował Budzyński, który był dobrze zorientowany, bo od dwudziestu lat słuchał codziennie radia BBC.

– To przejściowe trudności na drodze do socjalizmu – zauważył z naciskiem Zenek.

– Przejściowy to może być reumatyzm, bo te trudności to są stałe.

– A widział pan dzisiaj, ile towaru rzucili? – Zenek bronił pozytywnych stron rzeczywistości. – Ile tego dobra było, że aż się ludzie po rękach deptali, byle się dopchać. Gonimy Zachód, panie Budzyński.

Zenek starał się zrobić na Ani wrażenie człowieka o szerokich horyzontach.

– Taka to i prawda, jak że wesz kaszle – uciął dyskusję kierowca.

Pomny na polecenie Kaźmierza Pawlaka, nie spuszczał młodych z oczu. Nawet kiedy ich wiózł z powrotem do Rudnik, co chwila oglądał się, co też dzieje się pod plandeką jego „nysy”. W pewnej chwili dostrzegł, jak chłopak obejmuje szyję Ani i zapina z tyłu zatrzask koralowego naszyjnika, który kupił jej w prezencie. Ania uniosła twarz, patrząc cielęcym wzrokiem w oczy chłopca, a ten zbliżył niebezpiecznie swoje usta do warg dziewczyny. Budzyński nie miał innego wyjścia: zahamował tak gwałtownie, że jego pasażerowie spadli ze skrzynki, a ziarenka zerwanego sznurka korali rozsypały się po podłodze furgonetki. Warszawiak nie dał im czasu na pozbieranie ziarenek: tak ostro nacisnął teraz pedał gazu, że „nysa” podskoczyła do przodu jak ryś.

Kiedy Budzyński skręcił w otwartą bramę podwórza Pawlaków, Zenek z Anią klęcząc zbierali korale.

Pawlak już czekał na ich powrót. Kiedy zobaczył, że Ania klęczy obok stażysty, jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki furgonetki.

– Ano, galopem na górkę leć – rozkazał wnuczce, a do Zenka, który wygramolił się z pojazdu z garścią korali, powiedział z naciskiem – A coż to jego ukąsiło, że on moją wnusię oczami obsiadł, jak baby biskupa?! Taż to nie jakaś tam miastowa kluzdra, żeb' ona od razu chętna do grzechu była.

– A jak ja bym chciał z Anią bez grzechu żyć?

Kiedy padły te słowa, Pawlak aż zaniemówił. Popatrzył pytająco na Budzyńskiego, potem na Kargula, który zamknąwszy drzwi za Anią, wytoczył się na ganek swojego domu.

– A on co? – Pawlak okrążył Zenka jak jakieś dzikie zwierzę. – Wariacji z tej gorączki dostał, a?

– Może i tak, ale nie z gorączki, tylko z miłości.

Tyle było szczerości w twarzy Zenka, że Kaźmierz uwierzył, że oto nadchodzi chwila wcielenia się w życie jego najskrytszych planów: mechanizator rolnictwa z dyplomem oświadcza się uratowanej przez siebie dziewczynie! Nie mylił się więc Kaźmierz, kiedy w dniu ocalenia Ani odczytał w spojrzeniu Zenka gotowość oddania za nią życia. Jakieś przeczucie kazało mu przyjąć go na sublokatora. I oto teraz spełniają się jego skryte nadzieje: Zenek z żarem w oku mówi głośno w obecności świadków, że jest gotów ożenić się z Anią!