39231.fb2 Nie ma mocnych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Nie ma mocnych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Marynia! Anielcia! Dawaj kury bić!

– Ile tego? – Kargulowa poderwała się, nie bacząc na to, że z jej fartucha wysypały się strąki zielonego groszku.

– Tuzin waszych – Kaźmierz gestem ręki wskazał spacerujące po stronie Kargula stadko.

– A waszych ile? – Kargul zatrzymał się wpół kroku, patrząc podejrzliwie na sąsiada.

– Dwanaście – grzmiała odpowiedź Kaźmierza.

– Sobie to zawsze lepiej przymierzysz – mruczał Kargul pod nosem, ostrząc małą siekierkę na osełce. Wręczył ją Pawlakowi, wskazując pieniek do rąbania drzewa. Chwycił stąpającego dumnie koguta, który wlazł mu nieomal w ręce. Położył wyrywającego się ptaka na pieńku. Pawlak, zamiast przerwać jego ochrypliwe protesty jednym uderzeniem siekiery, wbił ostrze w pieniek i skrzywił się, jakby w tej chwili litował się sam nad sobą:

– Rżnij, Władek… Ja kury nie zabiję. Za bardzo przejmujący jestem…

„Dziadek musi mnie naprawdę mocno kochać, skoro zdecydował się pójść nawet do dyrektora Pilcha, by prosić go o posadę dla Zenka.

Dotąd dyrektor był dla niego gorszy od Stalina, a teraz stał się naszą nadzieją. To chyba jedyny sposób, żeby Zenka przez tę posadę wyreklamować z wojska. Jako jedyny żywiciel rodziny odpada w przedbiegach, póki nie będzie miał oprócz żony także i dziecka.

Powiedział mi to magister Palimąka i spytał, czy już dokonaliśmy próby powiększenia pogłowia narodu, bo jak nie, to on zawsze służy pomocą (świnia!), a warto się spieszyć, bo lada dzień ma przyjść na świat 35-cio milionowy Polak, a taki będzie miał Gierka za ojca chrzestnego. Powtórzyłam Zenkowi te propozycje magistra.

Powiedział, że za takie aluzje zdejmie mu spodnie przez głowę.

Prosił mnie tylko, żeby nie powtarzać dziadkom, że po ślubie cywilnym nie dostanie odroczenia, bo mogliby zwolnić tempo przygotowań do wesela, a on już nie może się doczekać, żeby znowu mieć tak blisko przy sobie jak wtedy, kiedy mnie niósł mokrą w ramionach. Strasznie jest napalony, aż dygocze, kiedy nawet siedzi blisko mnie i liczy tylko dni do ślubu (ja odkładam te rozsypane korale, każdy koral to jeden dzień do wesela). Ale czy Zenek się nie przeliczy? Zastanawiam się, czy po cywilniaku można? Irma by wiedziała. Ale chyba w końcu co innego być uwiedzioną bez ślubu, a co innego po! Jeśli ślub cywilny to pół ślubu, to i oddać się przed kościelnym to tylko pół grzechu…”

Wątpliwości, które dręczyły ją od pewnego czasu, były nie mniejsze niż wątpliwośći Pawlaka, który nie wiedział czy w końcu powinien się przełamać i pójść do dyrektora Pilcha w sprawie posady dla Zenka. Zenek doniósł mu, że Pilch ostatnio bardzo spuścił z tonu i je z ręki jakiemuś inspektorowi, który czarną „wołgą” przyjechał aż z województwa. Kaźmierz nabrał wewnętrznego przekonania, że przeżywane kłopoty zmiękczą stanowisko dyrektora, pozwolą mu zrozumieć cudze troski. Postanowił nie zwlekać: szczęście wnuczki wymagało poświęceń. Polecił Maryni wyciągnąć z szafy swoje odświętne ubranie.

Do wesela jeszcze czas – dziwił się Kargul. Kiedy usłyszał, że Kazimierz wybiera się zaprosić dyrektora PGR-u jako gościa na wesele, popukał się w czoło:

– Ty do niego w łaskę pójdziesz, jak on ciebie bezlitośnie pognębił, że ty nieprzyszłościowy?

– Trzeba umieć politycznie myśleć – Kaźmierz popatrzył na sąsiada jak nauczyciel patrzy na piąty raz powtarzającego klasę tumana.

– Jak on Zenkowi posadę w majątku da, to ja mu daruję, że przez jego aeroplan kury nieść się przestali i tak wszystkie będziemy przyszłościowe: i on, i my.

– Zobaczymy, kto Zenkowi lepszą przyszłość zagwarantuje – Kargul miał inny plan. Raz chciał wziąć górę nad Pawlakiem i teraz się zarzekał, że on narzeczonemu Ani załatwi lepszą posadę niż w PGR-ze.

Oczka Pawlaka zwęziły się. Obmacywał chytrym spojrzeniem twarz Kargula, chcąc z jego miny wywnioskować, co też ten bambaryła knuje.

Kargul nie ukrywał swego żalu do sąsiada, że ten cały czas tak prowadzi sprawę; jakby już nieodwołalnie było ustalone, że młoda para osiądzie w domu Kaźmierza. Kiedy Kargul zapowiedział że wyszykuje im takie gniazdko na swojej górce, jakiego w Trembowli przed wojną nawet notariusz Sternfeld nie miał, Pawlak machnął lekceważąco ręką i powtarzał, że on młodym takie meble kupi, że do Kargulowej facjatki za nic nie wejdą. Samo łóżko będzie takie wielkie, jak sanie dziedzica Dubienieckiego.

– Ty się ich pytał, czy oni w jednym łóżku chcą spać? Teraz jest taka moda, że każde śpi osobno.

– I przez to najwyżej jedno dziecko mają, jak mój Pawełek! Po to się człowiek żeni, żeb' się jedną pierzyną przykrywać. I ja im takie łóżko sprawię, że Zenek ani się obejrzy, jak chrzciny bliźniakom przyjdzie mu szykować!

– Awo, patrzajcie go – buczał Kargul, wykrzywiając się szyderczo.

– Jaki to prędki, żeb' prawnuki solić! Jeszcze ty mu posady nie załatwił, a już się nim rozporządzasz?

– Ot, pomorek! Kto jego pierwszy na lokatora wziął, ten go będzie dalej miał!

– Posłuchaj, Kaźmierz – Kargul wyszedł z konstruktywną propozycją, wyciągając przy tym do Pawlaka dłoń, jakby chciał dobić targu przy kupnie jałówki. – Kto jemu posadę załatwi, ten jego pod dach dostanie. Stoi?

Pawlak głową niby to pokiwał, ale jego chytrze zmrużone oczka mówiły: Ano, możeś ty i mądrze pomyślał, ale głupio na tym wyjdziesz…

Marynia otrzepała już z naftaliny ciemny garnitur męża, Kaźmierz postanowił udać się do samego majątku i tam w pałacyku poszukać najpierw wsparcia u ojca dyrektora Pilcha. Nie raz już rozmawiał ze starym Rotmistrzem. Łatwo znaleźli wspólny język, choć Rotmistrz był ułanem, a Pawlak ze względu na mikry wzrost nie dostąpił zaszczytu służby wojskowej.

Kiedyś Rotmistrz widział jak Pawlak po orce wycierał u miedzy spocone konie wiechciem siana. Przystanął przy nim wsparty na lasce i z takim smakiem pogadali sobie o naturze koni, z jakim inni mężczyźni rozmawiają o kobietach. Bo czy jakaś kobieta przybiegnie galopem na jedno gwizdnięcie? A tak właśnie reagował deresz na głos swego pana. Konie Pawlaka lepiej go rozumiały niż reszta rodziny. Wystarczyło, by powiedział głośno „Wio, maluśkie na piwo!” a stawały pod gospodą. Żeby to Rotmistrzowi udowodnić, zaprosił go na wóz. Wrzucił pług, cmoknął, zaproponował koniom piwo i za chwilę znaleźli się pod gospodą. Tam Rotmistrz tak się rozrzewnił, że opowiedział o swojej klaczy Dianie, na której wjechał na dzwonnicę cerkwi po drodze na Kijów…

Tak więc łączyło ich miłość do koni i niechęć do sąsiadów ze Wschodu: obaj chętnie by się tam wybrali, tyle że Rotmistrz aż do Kijowa, podczas gdy Pawlakowi wystarczyłoby osiągnąć Krużewniki.

Teraz Pawlak liczył skrycie, że Rotmistrz poprze jego prośbę o przyjęcie na stałą posadę mechanizatora rolnictwa Zenona Adamca.

Ale znał zasady Rotmistrza i wiedział, że przed nim winien stawić się jak ułan na odprawę wart. Kazał Maryni uprasować białą koszulę, a sam zaczął się golić.

Zanim Kaźmierz zdążył się przygotować do realizacji swoich planów taktycznych, Kargul już zaczął wcielać w czyn swoje koncepcje, dostrzegł bowiem za stodołą Pawlaka urzędową osobę. Wójt Fogiel nisko pochylony nad końską pęciną, badał, czy ogier Pawlaka ma nadal ochwat. Wójt po stracie swego konia marzył we śnie i na jawie o pozyskaniu koni Pawlaka. Chciał wzmocnić swoją pozycję, stając się właścicielem ogiera, który zebrał już kilka dyplomów na wystawach rolniczych…

– Wasz lokator gada, że koń to przeżytek – zaczął wójt, witając się z Kargulem. – To może by Pawlak sprzedał te przeżytki?

– Czemu nie zmądrzeć? – Kargul na wszelki wypadek rozejrzał się, czy nie ma gdzieś w pobliżu Kaźmierza. – Grosz na wesele przyda się.

– I obydwa? – wójt ożywił się, poklepał kobyłę, popieścił głodnym okiem deresza. – Ile za niego?

O tym właśnie marzył Kargul: ugadać wójta – to była wielka szansa na posadę w Urzędzie Gminnym dla Zenka. A wówczas to on, Kargul, miałby młodą parę pod swoim dachem! Konie były wprawdzie Pawlaka, ale – wnuczka była wspólna i wszak wspólnie ją chcieli wydać za mąż dla wspólnej przyszłości…

– Dogadamy sia – zaczął dyplomatycznie, wciąż oglądając się na stodołę Pawlaka. – Byle byście chłopaka na posadę wzięli.

Fachowiec on, z dyplomem…

– Masz ci los! Jak ja go wam zachwalałem tymi samymi słowy, to go Pawlak nie chciał wziąć na kwaterę – Fogiel wspomniał pierwszą rozmowę na temat stażysty. – Jak żem powiedział, że to sierota, to Pawlak zaraz hyru narobił, że najducha nie będzie u siebie trzymał.

– Taż taki najlepszy – Kargul roztkliwiał się nad sierocą dolą Zenka, byle tylko wójt dostrzegł, jak w porównaniu z nim Pawlak jest zacofany. – Będzie się rodziny trzymał. Mechanizację on kocha jak wy konie. Wysoko szkolony – rozpływał się dalej nad walorami swego kandydata na urząd państwowy. – A przy tym bezlitośnie grzeczny. Wychowanie to on prosto sanacyjne ma! I patriota szczery. Jak pierwszy raz nas ujrzał, co to z Anią odratowaną tu przytarabanił sia, to gada: „Od razu widać, że rodaki zza Buga, bo niedzisiejsze, miast traktora ogonów trzymają sia”…

Tak się rozpływał nad charakterem i rozumem Zenka, tak go zachwalał wójtowi, że nie zauważył stojącego we wrotach stodoły Pawlaka. Kaźmierz nie spuszczał oka z wójta, który właśnie obchodził jego ogiera, jakby chciał sprawdzić, czy ma cztery nogi i ogon na miejscu. Pochylił się znów nad przednią pęciną, macał nogę, jakby to było babskie kolano.

– Ochwat niedawno złapał – powiedział muskając wąsy i patrząc znacząco w ocienione rondem kłapciatego kapelusza oczy Kargula. – Jaki będzie na nim upust?

– Tyle, co pensja Zenka w gminie – chytrze to Kargul wymyślił.

Podstawiał dłoń, żeby Fogiel swoją przybił zawarty z obopólną korzyścią interes. Zanim jednak rozległo się plaśnięcie, Kaźmierz nasadził na bakier maciejówkę i kilkoma kroczkami dopadł Kargula, chwytając od tyłu jego uniesioną do ugody rękę.

– Ot, chabaź jeden! A tobie kto pozwoleństwo dał moimi końmi rozporządzać sia?

– Dla Zenka to robię – Kargul szarpał się, by nie dać sobie wykręcić ręki w łokciu.

– Z mojej kieszeni?

– Dla zbudowania wspólnej przyszłości…

– Znam ja takich „budowniczych Polski Ludowej”. Buduj se swoją przyszłość nie na moim garbie.