39231.fb2
Kiedy tylko Zenkowi udało się przyciągnąć drzwi za uwiązaną do klamki nitkę, przyklęknął przy krześle Ani. Dziewczyna przyszywała rękawy marynarki, zerkając spod oka na opaloną twarz chłopca, który nawet się nie domyślał, że w jej pamiętniku został porównany do ordynata Michorowskiego.
– Powiedziałaś im? – odpowiedzią był przeczący gest Ani. – I co będzie, jak się dowiedzą?
– Będzie to, czego ja chcę.
– Chcesz naprawdę? – nie zważając, że ma w ręku igłę, zanurzył ręce w jej długie włosy i przyciągnął jej twarz ku swoim ustom.
Ania z kuszącym uśmiechem wymknęła się z zasięgu jego ramion.
– Będę tego chcieć po ślubie. Na razie jesteś na stażu.
– W majątku. U ciebie chcę mieć etat na zawsze! – znowu przyciągnął ją ku sobie. – A teraz… proszę o zaliczkę. Muszę cię pocałować.
– I wpadniesz!
– Dlaczego?
– Bo jak się ktoś całuje, to nie mówi – rzuciła przesadnie głośno.
– Po co tak krzyczysz?
– Bo jak będzie cicho, to wejdzie dziadek.
– Nie zdąży!
Przyciągnął ją ku sobie i prawie oderwał od podłogi, by mieć bliżej jej usta, gdy zgodnie z przewidywaniem Ani drzwi rozwarły się z trzaskiem i wkroczył Kaźmierz.
– Trzeba będzie z tymi drzwiami porządek zrobić – mruknął, patrząc spod daszka maciejówki na Zenka, który udawał, że w tej chwili najbardziej go interesuje zwisający z lampy lep na muchy. – Ot, pomorek! – rozglądał się po pokoju, jakby w nim coś zgubił. – Dzieci w domu nie ma, a wszystkie młotki poginęli, jak na urwańskiej ulicy.
Zakręcił się po izbie, bez specjalnego przekonania zajrzał do szuflady nocnego stolika, wiedząc z góry, że młotka tam nie ma, bo też i nigdy go nie było. Zresztą młotek nie był mu wcale potrzebny. Ważne było, by drzwi pozostawały otwarte. Nie zauważył przywiązanej do klamki nitki, którą Zenek trzymał w spoconej garści. Po wyjściu Kaźmierza Zenek nie od razu zamknął drzwi. Nie rezygnując z osiągnięcia swego celu postanowił zmienić taktykę.
Wpatrując się przez długość stołu w Anię, zaczął mówić głosem deklamatora nieswoje słowa: „Co się łzą oświeci, to słońcem zachodzi, co się w ziemię wrzuciło, to się i urodzi…”
– Czyj to wiersz?
– Dla ciebie – pożerał ją wzrokiem, cały czas czując na plecach czujne spojrzenie Pawlaka, który wciąż kręcił się po sieni.
– Ułożyłeś? – Ania patrzyła w zachwycie na fachowca, którego nie posądzała wcale o takie talenty. Zenek przyznał skromnie, że Gałczyński był szybszy od niego i na wszelki wypadek powtórzył głośniej ostatnią linijkę wiersza: „Co się w ziemię wrzuciło, to się i urodzi…”
– Zupełnie jakbym dziadka słuchała – zauważyła Ania. Dostrzegła w pół mroku sieni sylwetkę Kaźmierza.
Pawlaka to, czego zdołał podsłuchać jednym uchem, wprawiło w pełne zachwytu zdumienie. Podszedł do Maryni i zwierzył się jej, że Zenek wierszem gada: „Żeb' ja jego dyploma nie widział, tak by i nie uwierzył, że to mechanizator. Gada prosto jak artysta na akademii…”
W tej chwili Zenek znów pociągnął za nitkę. Drzwi powoli się zamknęły ze skrzypieniem. Przysiadł się bliżej Ani.
Osadziła go ostrzegawczym spojrzeniem, kładąc przy tym palec na ustach. Zenek uruchomił radio, które radosnym głosem spikera oświadczyło, że właśnie ma się urodzić 35-milionowy Polak. Spiker był wyraźnie z tego dumny, jakby sam przed chwilą właśnie przyczynił się do tego sukcesu. Zenek zatrzymał uzbrojoną w igłę z nitką rękę Ani.
– Trzeba im prawdę powiedzieć.
– Skrupulant z ciebie.
– Taki już mam charakter.
– Ja też ryzykuję. Dla ciebie to robię.
– To mnie właśnie dręczy – Zenek pogładził delikatnie ramię Ani. – Biorę ich największy skarb. Nie darują mi tego, że z góry nie powiedziałem, na co mnie stać, a na co nie. Będzie niekiepski numer, jak to wyjdzie na jaw. Jak zareagują?
– Z nimi bierzesz ślub czy ze mną?
– Ich dach, ich szmal, nawet ten ślubny gang od nich – szarpnął rękaw, aż znowu puścił szew pod pachami. – Nie mogłaś ich jakoś uprzedzić co do horyzontów mojego światopoglądu?
– Mowa do chińskiego ludu – ucięła Ania. – Z nimi gadanie o tym to jak strzyżenie łysego: nic nie da!
– Odmieńców na wsi nie tolerują – Zenek zaglądał w oczy Ani, jakby chciał ją skłonić do ustępstwa, póki jeszcze jest na to pora.
– Po ślubie będą bez wyjścia.
– Głupia sprawa. Na kogo ja wyjdę?
– Na mojego męża.
– Nie będziesz żałować?
– W naszej rodzinie raz się człowiek żeni i raz umiera.
– Jak się zorientują, że naprawdę tylko jeden ślub chcę wziąć, a nie dwa, to zbaranieją.
– Już ja ich odbaranię – Ania pochyla się bliżej, muska włosy Zenka ustami i wówczas chłopak podrywa się, unosi ją w górę jak piórko i w rytm płynącej z radia muzyki okręca się z nią w tańcu.
Pawlak, przekręciwszy głowę jak dzięcioł, przytknął ucho do zamkniętych drzwi. Posłyszawszy muzykę, starał się za wszelką cenę dojrzeć przez dziurkę od klucza, co też dzieje się w pokoju. Przed jego okiem przesunęła się jedna postać, trzymająca ramionami drugą. Nogi Ani majtały w powietrzu. W oczach Kaźmierza pojawił się błysk grozy. Podszedł do tablicy z korkami elektrycznymi i wspierając się na palce, wykręcił jeden. W kuchni zatrzymała się maszyna elektryczna i Marynia patrzyła bezradnie na niedokończoną sukienkę Ani.
Choć radio przestało grać, Zenek z Anią w ramionach okręcał się nadal wkoło. Zatopił spojrzenie w oczach dziewczyny i zapowiedział jej, że teraz znowu przećwiczy z nią reanimację metodą „usta w usta”.
– Teraz? – z kuszącym uśmiechem spytała Ania, jakby z góry przewidując mierny skutek tych prób.
– Właśnie teraz! – potwierdził Zenek i zbliżył usta do ust Ani.
– Teraz wejdzie dziadek i będzie reperował radio…
I tak się właśnie stało: drzwi rozwarły się z trzaskiem. Wkroczył Kaźmierz, udając zafrasowanie: musiało się widać zepsuć, bo jeszcze przed chwilą grało na całego…
Poklepał z wierzchu pudło milczącego radia.
Nie wiedział, że w tym momencie Marynia, wspiąwszy się na stołeczek, wkręciła korek z powrotem. Kaźmierz tupnął w podłogę i ku swemu zdumieniu usłyszał płynące z radia dźwięki. Wzruszył ramionami, jakby sam nie mógł uwierzyć w cud.
– Ot, i poładował – pokręcił w zdumieniu głową i wyszedł, ociągając się, do sieni. Natknął się tam na Marynię, która właśnie kończyła sprawdzanie korków. Popchnął ją do kuchni i syknął wściekle do ucha: „Ot, koczerbicha jedna! Czego ty mnie w paradę liziesz?!”