39231.fb2 Nie ma mocnych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Nie ma mocnych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

– Światopogląd mogę dla ciebie zmienić – powiedziała Ania, nie zważając na zaskoczenie Maryni. – Ale charakteru nigdy. Zazdrosny jest dla mnie przegrany!!

Zenek, ogarnięty jakąś nagłą desperacją czy wściekłością, zgniótł trzymaną w ręku depeszę i rzucił ją na stół. Ania rozprostowała pomięty blankiet i odwróciwszy się tyłem do Zenka, zajrzała do środka. Kiedy się odwróciła, patrzyła już na niego inaczej niż przed chwilą: była w jej oczach czułość i gotowość poddania się bez walki.

W telegramie widniało trzy razy powtórzone słowo „kocham”.

– Biurokrata – rzuciła z takim wyrazem twarzy, jakby mówiła „Jestem twoja na wieki”. Wcisnęła telegram za dekolt i nie zważając na obecność Maryni, zarzuciła ramiona na szyję Zenka. Ale zaraz je opuściła. Za oknem tkwił Kargul, który na polecenie Kaźmierza przejął straż nad moralnością młodej pary.

Przez chwilę starał się pomóc wójtowi dobić z Kaźmierzem targu o konie: basował za tym, by wójt mógł dostać od razu obie sztuki po przystępnej cenie, o ile tylko zapewni Zenobiuszowi Adamcowi jako niezbędnemu gminie fachowcowi odroczenie służby wojskowej.

– Ty chcesz, Władek, żeb' twoje było na wierzchu i żeby za posadę w gminie młodzi u ciebie pod dachem żyli!

– A co za różnica – przekonywał go Kargul w obecności wójta. – On nam wspólną przyszłość zapewni.

– Jak ja jemu państwowe posadę załatwię, to u mnie on będzie żył! – zadecydował Pawlak i spojrzał na wrota stodoły, za którymi tkwił uprowadzony przez Zenka kombajn „bizon”. – A ty lepiej idź i przez okno choć baczenie daj, żeb' tam do Sodomy i Gomory nie doszło!

„Co się ze mną dzieje? Zawsze chciałam być na luzie, a teraz sprawia mi przyjemność, że on jest taki zazdrosny o mnie. Obłęd.

To dziwne, ale jak Zenek przyłożył magistrowi Palimące, to przynajmniej wiedziałam, czym się od siebie różnią: tamten to uwodziciel, a uwodziciel to truteń, który chce dostać miód miłości. Jeśli ja jestem ulem, to Zenek jest urodzonym pszczelarzem. Uwodziciel nigdy się o kobietę nie będzie bił, bo jak nie ta – to będzie inna. Teraz zrozumiałam, że jakby Zenek nie był tak zazdrosny, to by znaczyło, że ma naturę uwodziciela. On bije, bo kocha. Zazdrość jest jak sól do kartofli: bez niej nie smakują… Przerwałam pisanie, bo boję się o Zenka. Właśnie na podwórze wjechał milicyjny motocykl, a przy bramie stanęła „warszawa”dyrektora Pilcha. Na pewno w sprawie kombajnu! Jak go wyrzucą z PGR-u, to będzie musiał wyjechać. Nie ma co zwlekać ze ślubem…”

Ania właściwie zrozumiała cel przybycia tej ekspedycji, którą uzupełniał jeszcze na rowerze kombajnista Podoba.

Kiedy Kaźmierz zobaczył kaprala Marczaka, jak zdejmując kask motocyklisty z surową miną rozgląda się po obejściu, popchnął w jego stronę Kargula: niech się zajmie swoim zięciem, bo on, Kaźmierz, wcale go tu nie zapraszał.

Ryszard Pilch kroczył przez podwórze w stronę stodoły z oficjalną miną, jakby szedł nie obok świniaków, ryjących w błotku podwórza, a wzdłuż szeregów kompanii honorowej. Głowę niósł uniesioną dumnie i władczo, jako że w swoim słusznym przekonaniu działał w majestacie prawa. Starał się, by jego krok, wzrok i nieprzystępny wyraz twarzy dał wszystkim do zrozumienia, że nie ugnie się przed zastosowaniem drastycznych środków. Pawlak zaczął śpiesznie przebierać krótkimi nogami, żeby zabiec mu drogę.

– A coż pan dyrektor po moim podwórzu szasta sia, jakby co zgubiwszy? Raz pan był tu z komisją rolną i starczy mnie do końca życia takich gości!

Zaglądał z boku w twarz Pilcha, ale oblicze dyrektora swą nieustępliwością przypominało kamienne oblicza różnych bohaterów z pomników upamiętniających walkę o sprawiedliwość społeczną.

Kaźmierz nieco speszony obejrzał się za siebie: przy motocyklu kaprala Marczaka stał Kargul, tłumacząc coś uporczywie Franiowi. O bramę stał oparty rower Podoby, a kombajnista czekał w gotowości, by na skinienie dyrektora przystąpić do akcji rewindykacyjnej.

Tymczasem Pilch utknął wśród stadka świń i Pawlak zdołał pierwszy dotrzeć do wrót stodoły, w której tkwił kombajn.

– Musi pan dyrektor wykupne dać, jak za krowe, co w szkodę polazłszy… – zaczął od żartu, mając nadzieję, że będzie to dobry wstęp do tego, by znów spróbować nakłonić Pilcha do zgody na etat dla mechanizatora rolnictwa.

– Zaraz tu kapral sporządzi protokół zajęcia mienia państwowego – tak brzmiała oficjalnie odpowiedź Pilcha.

– Przeciwko komu? Taż ja nawet i jeździć tym czortopchajem nie uczony.

– Ci, co to zrobili, staną przed kolegium orzekającym. Niech pan Adamiec szykuje parę tysięcy na karę!

– Ot, pomorek! Taż on na państwowym robi, a kombajn państwowy – Kaźmierz poczuł, że sprawy przybierają niekorzystny obrót.

– Ten obywatel jest dyscyplinarnie zwolniony ze stażu!

Zabrzmiało to jak nieodwołalny wyrok kładący kres marzeniom o szczęśliwej przyszłości. Dyrektor jeszcze groził, że jego opinia i kolegium orzekające na zawsze zamkną szanse kariery Zenona Adamca, ale jego słowa zagłuszył warkot nadlatującego właśnie „gawrona”.

Pilch ruszył naprzód w stronę „bizona”. Pilch w prawo – Kaźmierz w lewo, Pilch w lewo – Kaźmierz w prawo. I kiedy tak wykonywali ten dziwny taniec, nad ramieniem odwróconego plecami do podwórza Pilcha dojrzał Pawlak wychylającego się z okna pokoiku na górce Zenka. Chcąc rozbawić Anię, wycelował kij od szczotki niczym dubeltówkę w przelatujący samolot. Samolot przefrunął, spłoszone świnie rozpierzchły się po podwórzu, a wówczas Zenek przymierzył się ze szczotki do łaciatego wieprzka, jakby siedział nie w oknie, lecz na myśliwskiej ambonie.

Ta scena, gesty Zenka, widok spłoszonych przez „gawrona” wieprzków były dla Pawlaka wielką iluminacją: odkrył szansę wyjścia z beznadziejnej, zdawało się, sytuacji. Jak jasność błyskawicy rozświetla w ponurą deszczową noc horyzont, tak skojarzenie samolotu, szczotki i wieprzka rozjaśniło Pawlakowi chmurny horyzont losu i wskazało mu pomysł ocalenia.

Kiedyś Kaźmierz przeżył podobne olśnienie: nazajutrz po objęciu gospodarstwa w sąsiedztwie Kargula ruszył na wieś w poszukiwaniu roweru. W poniemieckiej szkole natrafił na umieszczone na półkach słoje, a w nich okazy gadów, płazów, cielę o dwóch głowach i wątrobę alkoholika. Olśnienie nie dotyczyło tego, że istnieją takie dziwne zjawiska, lecz że wszystkie one tkwią w spirytusie.

Spirytus naonczas był cenniejszy niż złoto. Zapas przelanego ze słoi spirytusu rozwiązał mu wiele problemów. Ta „żmijówka” – jak ją nazwał – pozwoliła nawet wytargować od ruskich krowę ze stada niemieckich krów pędzonych na Wschód.

I tym razem, kiedy patrzył na oddalający się cień samolotu, pojął prawdę filozofii życiowej Tadeusza Budzyńskiego, który powtarzał zawsze, że na wszystko jest jakiś chwyt. I oto on właśnie znalazł taki chwyt.

Poprawił maciejówkę i starając się przyozdobić twarz przyjaznym uśmiechem, otrzepał troskliwie rękaw dyrektorskiej marynarki z pajęczyny:

– Aj, Bożeńciu, przecie my wszyscy chrześcijanie. Po co te hańdry-mańdry?

Dyrektor zmarszczył się, podejrzliwie przyjmując tę nagłą zmianę frontu. Zbyt wiele ostatnio poniósł porażek, by mógł sobie pozwolić na utratę twarzy po raz kolejny. Zgodnie z radą Warszawiaka sam się postarał o to, by uznano go za alkoholika; ofiarę nałogu, który pomieszał mu rozum do tego stopnia, że nie wiedział, co mówi do delegacji radzieckich kołchoźników. Trzeba przyznać, że społeczeństwo lokalne przyjęło to ze zrozumieniem, a władze usiłowały w tej słabości dopatrzeć się pozytywnych cech: upił się, bo chciał być gościnny. Do jakiego stopnia ktoś taki jak dyrektor może nawet po pijanemu pozwolić sobie na błąd szczerości – to była sprawa dla komisji kontroli. Tak więc Pilch nie stał na pozycji całkiem straconej. Dopóki nie zawiódł myśliwskich pasji towarzysza Szproty, mógł liczyć na wyrozumiałość. Pasjonaci rozumieją cudze słabości. Wiedział, że w tej chwili nie było ważne, czy dyrektor Ryszard Pilch stanął w obronie zaborczej polityki sanacyjnego państwa i popierał wyprawę kijowską, której uczestnikiem był jego ojciec zwany powszechnie Rotmistrzem; ważne było, czy towarzysz Stefan Szprota zdobędzie wymarzone trofeum myśliwskie, ile zabije dzików. Im większa będzie ich waga, tym mniejsza będzie waga jego wykroczenia. Nie mogąc spełnić oczekiwań przedstawiciela wojewódzkiej kontroli, starał się tym bardziej wykazać nieustępliwość wobec przeciwników uspołecznionego rolnictwa.

– Mam panu wyliczyć przestępstwa? – odhaczał na palcach kolejne zarzuty: – Przekabacenie na swoją stronę państwowego stażysty – to raz…

– Bo on silnie w naszej wnusi zachwyciwszy sia…

– Wprowadzenie w błąd pilota to dwa! – pod nos Kaźmierza niczym bukiet kwiatów podjechały rozczapierzone palce Pilcha. Pawlak, bagatelizując wyraźnie oskarżenia, odsunął je na bok.

– Taż on na niebie, a my na ziemi – Pawlak objął szerokim gestem niebo wraz z zawracającym wielkim łukiem samolotem rolniczym. – Ja nie mówię, żeb' jemu muchomora zadać, ale jak on na moje niebo wlata, to może chyba przy okazji czut-czut mojej stonki wytrzebić!

Dyrektor, głuchy na wszystkie argumenty Pawlaka, który przecież dawał dowody daleko posuniętej gotowości do kompromisu, odhaczał na palcach trzeci zarzut:

– Zagarnięcie kombajnu „bizon” – to trzy!

Pawlak cały rozjaśnił się w przymilnym uśmiechu, obnażając żółte zęby. Tylko jego chytreńkie oczy nie brały udziału w tym popisie obłudy, patrząc na Pilcha niczym na lisa w kurniku.

– To z grzeczności! Jak pan dyrektor zaproszenia na wesele jego stażysty z moją wnusią odmówił, tak musiał człek innego sposobu chwycić sia, żeb' takie poważne osobe u siebie gościć. Oddam kombajn, jak my dogadamy sia – ściszył głos, przechodząc do przedstawienia tajnych warunków kontraktu. – Mówił pan, że ja nieprzyszłościowy? Ot, moja przyszłość.

Pilch poszedł wzrokiem w ślad za spojrzeniem Pawlaka i ujrzał wychylonego z okna pokoiku swojego stażystę w podkoszulku. To właśnie Zenek uosabiał ową przyszłość, na którą stawiał Pawlak, pragnąc tylko ze strony dyrektora Pilcha zrozumienia i współpracy: on, Kaźmierz, da młodym ziemię, proboszcz Durdełło – ślub, a dyrektor niech tylko posadę jemu załatwi, żeby chłopak mógł odroczenie z wojska uzyskać…

Pilch wzruszył ramionami: niby dlaczego miałby ustępować? Za zajęcie kombajnu postanowił stażystę zwolnić dyscyplinarnie, stawiając go jeszcze przed kolegium orzekającym. Jako dyrektor PGR-u musi stać na straży interesów państwa.

– Z takiego gadania prosto bezlitosna zamoroka na łeb mi lizie – Pawlak pokiwał głową, litując się jakby nad pokrętnością dyrektorskiego światopoglądu. – Taż mój prywatny spadkobierca będzie temu państwu na posadzie służył.

– To są pańskie prywatne koncepcje. Jestem tu służbowo.

Chciał odsunąć z drogi Pawlaka i dotrzeć do kombajnu, ale Kaźmierz jak w tańcu przesunął się o krok i znów stali twarzą w twarz.

– Aj, Bożeńciu. Taż na służbie też czasem można być człowiekiem.

– Pan chce mnie obrazić? – Pilch tak się nadął, że omal nie uniósł się w powietrze. – Ja tu nie przyszedłem na pogaduszki, a w obronie interesów państwa.

– Jeden jest sposób urodzenia, a tysiąc zginienia – znacząco popatrzył w oczy dyrektora. – Taż ta władza także samo jemu się teraz do tyłka dobrawszy, jak i mnie. Po co te hańdry-mańdry? Będziem się bili czy godzili? Zrozum człowiecze drugiego, a i on ciebie zrozumie…

Mówił coraz ciszej, coraz bardziej poufnie, żeby wreszcie dotarło do Pilcha, że tylko wspólnie mogą odwrócić zły los. Ale Pilch wciąż nie rozumiał, do czego Pawlak zmierza. Na co liczy? Dlaczego wciąż broni dostępu do „bizona”?

– Nie zaprzeczy pan, że to jest nasz kombajn. Przyjechałem z milicją go odebrać.