39236.fb2
On także ucieszył się z tego spotkania; była przyjazna, kokieteryjna i miła, po czterdziestce, ładna, i nie miał pojęcia, kim jest. Krępujące jest powiedzieć komuś, że się go nie pamięta, a tym razem było krępujące w dwójnasób, gdyż nie tyle o niej zapomniał, co jej nie znał. Wyznać to kobiecie byłoby chamstwem, do którego nie był zdolny. Zresztą bardzo szybko pojął, że nieznajoma nie będzie sprawdzała, czy przypomina ją sobie, czy też nie, i że nie ma nic łatwiejszego niż pogawędka z nią. Ale kiedy obiecali sobie, że się jeszcze spotkają, i ona chciała dać mu swój numer telefonu, poczuł zakłopotanie: jak może dzwonić do kogoś, kogo imienia nie pamięta? Powiedział jej więc bez żadnych wyjaśnień, że wolałby, by to ona zatelefonowała, i poprosił, by zapisała numer jego hotelu na prowincji.
Na lotnisku w Pradze się pożegnali. Wynajął samochód, wjechał na autostradę, a później na drogę lokalną. Po przybyciu do miasta szukał cmentarza. Bez skutku, trafił do nowej dzielnicy, gdzie stały identyczne wysokie domy, które zbiły go z tropu. Zobaczył dziesięcioletniego chłopczyka, zatrzymał się i spytał o drogę na cmentarz. Chłopiec patrzył na niego bez odpowiedzi. Myśląc, że go nie zrozumiał, Josef powtórzył pytanie wolniej i głośniej, jak obcokrajowiec, który usiłuje wyraźnie wymawiać słowa. Chłopiec w końcu powiedział, że nie wie. Jak, do licha, można nie wiedzieć, gdzie znajduje się jedyny w mieście cmentarz? Ruszył, pytał jeszcze innych przechodniów, lecz ich wyjaśnienia były mętne. Wreszcie trafił: cmentarz, wciśnięty za nowo zbudowany wiadukt, zdawał się skromny i o wiele mniejszy niż niegdyś.
Zaparkował samochód i lipową alejką doszedł do grobu. To tutaj przed trzydziestu laty patrzył na spuszczaną trumnę z ciałem matki. Przed wyjazdem za granicę często tu przychodził, za każdym razem, gdy odwiedzał rodzinne miasto. Kiedy przed miesiącem planował swój pobyt w Czechach, wiedział, że zacznie stąd właśnie. Patrzył na pomnik; marmur pokrywało kilka nazwisk; najwyraźniej grób przez ten czas stał się wielką sypialnią.
Między pomnikiem nagrobnym a grobem rosła dobrze utrzymana trawa z rządkiem kwiatów: usiłował wyobrazić sobie trumny pod spodem: musiały leżeć jedna przy drugiej, w rzędach po trzy, nałożonych na siebie piętrami. Mama leżała na samym dnie. Gdzie spoczywał ojciec? Zmarł piętnaście lat później, musiał być oddzielony od niej o co najmniej jedno piętro trumien.
Przypomniał sobie pogrzeb mamy. W tamtym czasie na dole leżało tylko dwoje zmarłych: rodzice ojca. Wówczas wydało mu się naturalne, że matka będzie leżała obok teściów, i nie zastanawiał się nawet, czyby nie wolała raczej leżeć obok własnych rodziców. Zrozumiał to dopiero później: o miejscu w grobie rodzinnym decyduje układ sił, a rodzina jego ojca była bardziej wpływowa niż rodzina matki.
Zaniepokoiła go liczba nowych nazwisk na pomniku. Kilka lat po wyjeździe dowiedział się o śmierci wuja, później ciotek, wreszcie ojca. Zaczął uważnie odczytywać imiona; niektóre należały do osób, które do dzisiaj uznawał za żyjące; patrzył osłupiały. Nie wstrząsnęła nim ich śmierć (kto decyduje się na zawsze wyjechać z kraju, musi się pogodzić z tym, że nigdy nie zobaczy rodziny), lecz fakt, że go nie powiadomiono. Komunistyczna policja miała wgląd w listy pisane do emigrantów; bali się do niego pisać? Obejrzał daty: dwa ostatnie pogrzeby odbyły się już po 1989. Zatem to nie z ostrożności do niego nie pisali/Prawda była gorsza: już dla nich nie istniał.