39236.fb2
Obiad się kończył i przy kawie Josef myślał o obrazie. Zastanawiał się, jak go zabrać i czy w samolocie by nie zawadzał. Może byłoby lepiej wyjąć płótno z ramy i je zwinąć?
Właśnie miał się odezwać, gdy bratowa powiedziała:
– Z pewnością zobaczysz się z N.
– Jeszcze nie wiem.
– To był twój wielki przyjaciel.
– Ciągle jest moim przyjacielem.
– W czterdziestym ósmym wszyscy się przed nim trzęśli. Czerwony komisarz. Ale dla ciebie dużo uczynił, prawda? Jesteś jego dłużnikiem!
Brat pośpiesznie przerwał żonie i podał Josefowi jakąś paczkę:
– Tata zachował dla ciebie na pamiątkę. Znaleźliśmy to po jego śmierci.
Brat wyraźnie szykował się już do szpitala; spotkanie dobiegało końca i Josef stwierdził, że obraz zniknął z rozmowy. Jakże to! Bratowa pamięta o przyjacielu N., lecz zapomina o jego obrazie? A przecież, choć sam gotów był zrezygnować z wszelkiego spadku, obraz należał do niego, tylko do niego, jego imię wymalowane jest obok nazwiska malarza! Jak mogli, brat i ona, udawać, że nie jest jego?
Atmosfera zrobiła się ciężka i brat zaczął opowiadać coś śmiesznego. Josef go nie słuchał. Był zdecydowany zażądać swego obrazu i skupiony na tym, co powie, spuścił roztargniony wzrok na przegub ręki brata i zegarek na niej. Poznał go: duży, czarny, już niemodny; pozostał w jego mieszkaniu i brat go sobie przywłaszczył. Nie, Josef nie miał żadnego powodu, by się oburzać. Wszystko odbyło się zgodnie z jego życzeniem; ale jednak widok własnego zegarka na czyimś ręku pogrążył go w dziwnym dyskomforcie. Miał wrażenie, że wraca do świata niczym zmarły, który po dwudziestu latach wychodzi z grobu: dotyka ziemi zalęknioną stopą, która odzwyczaiła się od stąpania; z trudem rozpoznaje świat, w którym żył, lecz natyka się nieustannie na resztki swego życia: widzi swoje spodnie, swój krawat na ciałach tych, co przeżyli i w naturalny sposób podzielili je między siebie; widzi wszystko i nie prosi o zwrot: martwi są nieśmiali. Wypełniony nieśmiałością zmarłych, Josef nie znalazł siły, by powiedzieć cokolwiek na temat obrazu. Wstał.
– Przyjdź wieczorem. Zjemy razem kolację – powiedział brat.
Josef ujrzał znienacka twarz swej żony; poczuł nagłą potrzebę, by zwrócić się do niej, mówić do niej. Nie mógł wszak: brat patrzył na niego, czekając na odpowiedź.
– Wybaczcie, mam już mało czasu. Następnym razem -i uścisnął serdecznie rękę obojgu.
W drodze do hotelu twarz jego żony pojawiła się znowu i rozgniewał się: „To twoja wina. To ty mi powiedziałaś, że muszę tu przyjechać. Ja nie chciałem. Nie miałem najmniejszej ochoty wracać. Ale ty się nie zgadzałaś. Nie przyjeżdżać tu było dla ciebie rzeczą nienormalną, nieusprawiedliwioną, wręcz wstrętną. Wciąż myślisz, że miałaś rację?