39236.fb2
Kochając się, Josef spogląda parokrotnie, dyskretnie, na zegarek: jeszcze dwie godziny, jeszcze półtorej; to miłosne popołudnie jest urzekające, nie chce niczego uronić, żadnego gestu, żadnego słowa, lecz koniec zbliża się nieuchronnie i musi czuwać nad upływającym czasem.
Ona także myśli o czasie, który umyka; jej sprośność tym bardziej staje się pośpieszna i gorączkowa, coś mówi, przeskakując z jednej fantazji w drugą i domyślając się, że jest już za późno, że ten obłęd dobiega kresu i że jej przyszłość pozostanie pustynią. Mówi jeszcze parę wulgarnych słów, lecz mówi je z płaczem, po czym, wstrząsana łkaniem, już nie może, zaprzestaje ruchów i spycha go ze swego ciała.
Leżą obok siebie i mówi: – Nie wyjeżdżaj dzisiaj, zostań jeszcze.
– Nie mogę.
Milknie na dłuższą chwilę, po czym: – Kiedy cię znowu zobaczę?
Nie odpowiada.
Z nagłą determinacją wstaje z łóżka; już nie płacze; stoi zwrócona w jego stronę i mówi do niego już nie z uczuciem, lecz nagłą napastliwością: – Pocałuj mnie!
On leży, waha się.
Ona czeka bez ruchu, spoglądając na niego całym ciężarem życia bez przyszłości.
Nie mogąc wytrzymać jej spojrzenia, kapituluje; wstaje, podchodzi, kładzie swe wargi na jej wargach.
Smakuje jego pocałunek, ocenia stopień chłodu i mówi: – Jesteś niedobry!
Bierze swą torebkę z nocnego stolika. Wyciąga z niej popielniczkę i pokazuje mu.
– Poznajesz?
Josef chwyta popielniczkę i patrzy.
– Poznajesz? – pyta srogo.
Nie wie, co powiedzieć.
– Spójrz na napis!
To nazwa praskiego baru. Ale nic mu to nie mówi i milczy. Irena obserwuje jego zakłopotanie z badawczą i coraz bardziej wrogą nieufnością.
Jej spojrzenie go krępuje i w tej chwili w mgnieniu oka przemyka obraz okna z doniczką i obok niej zapaloną na parapecie lampą. Ale obraz zaciera się i znowu widzi wrogie oczy.
Zrozumiała wszystko: zapomniał nie tylko o ich spotkaniu w barze, prawda jest gorsza: nie wie, kim ona jest! Nie zna jej! Nie wiedział, z kim rozmawiał w samolocie! I nagle uzmysławia sobie: nigdy nie zwrócił się do niej po imieniu!
– Nie wiesz, kim jestem!
– Jak to? – mówi w sposób rozpaczliwie niezdarny. Rozmawia z nim jak sędzia śledczy: – No to powiedz moje imię! Milczy.
– Jak mam na imię? Powiedz moje imię!
– Imiona nie mają znaczenia!
– Nigdy nie nazwałeś mnie po imieniu! Nie znasz mnie!
– Jak to?
– Gdzie się poznaliśmy? Kim jestem?
Chce ją uspokoić, chwyta ją za rękę, ona go odpycha: -Nie wiesz, kim jestem!
Przeleciałeś nieznajomą! Kochałeś się z nieznajomą, która ci się oddała!
Wykorzystałeś nieporozumienie! Wziąłeś mnie jak kurwę! Byłam dla ciebie kurwą, zwykłą kurwą!
Rzuciła się na łóżko i płacze.
Josef widzi na podłodze trzy puste buteleczki po alkoholu: – Za dużo wypiłaś! Co za głupota tyle pić!
Nie słucha go. Leży na brzuchu, jej ciało podryguje i w głowie ma już tylko samotność, która ją czeka.
Po chwili, jakby w uścisku zmęczenia, przestaje płakać i przekręca się na plecy, nieświadomie, beztrosko rozrzucając nogi.
Josef stoi przy łóżku; patrzy na jej podbrzusze, jakby patrzył w pustkę, i nagle widzi dom z cegieł i świerk. Spogląda na zegarek. Może zostać w hotelu jeszcze przez pół godziny. Musi się ubrać i znaleźć sposób, by także zechciała się ubrać.