39237.fb2 Niezawinione ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Niezawinione ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Rozdział XIV

Przed położeniem się zaciągnąłem zasłony, więc budzę się dopiero o wpół do dziewiątej. Biorę prysznic, ubieram się i spacerkiem idę do sądu, sprawdzić, co się dzieje. Mam wrażenie, że wszyscy są na miejscu, nie widzę tylko Mony, Clinta i Charlesa.

Przez kilka minut kręcę się po sali i korytarzu, po czym wracam do hotelu na śniadanie. Połykam je w pośpiechu – z takim facetem jak sędzia Murphy nie ma żartów. Kiedy znowu pojawiam się w sądzie, podbiega do mnie Mona, a za nią Charles Raven.

– Gdzie byłeś? Wszędzie cię szukaliśmy.

– W hotelu, jadłem śniadanie. A gdzie mógłbym być?

– Dzwoniliśmy do twojego pokoju, ale cię nie było.

Jest zdenerwowana. Raven też jest podekscytowany. Uśmiecham się do niego i siadamy. Dopiero teraz spostrzegam, że jest z nimi Danny.

– Sędzia Murphy chce się z nami spotkać. Powiedziałem, że wyszedłeś, więc wziął jakąś inną grupę, ale ostrzegł, że jak z nimi skończy, mamy być w komplecie.

Głos Ravena drży z podniecenia.

– Piętnaście minut temu Murphy wezwał tylko mnie i powiedział, że Cutter proponuje nam sześćset pięćdziesiąt tysięcy.

Patrzy na mnie w napięciu. Staram się nie okazywać żadnych uczuć. Czekam.

– Odpowiedziałem, że, moim zdaniem, to za mało, ale muszę naradzić się z moimi klientami.

Znowu robi pauzę – taką prawniczą, wyczekującą pauzę.

Tym razem wchodzę mu w słowo.

– Jeśli mówił o ugodzie poza sądem, to rzeczywiście za mało.

Ale wiecie, że ja nie zamierzam zawierać żadnej ugody. Chcę rozprawy przed sądem przysięgłych. Nie przyjechałem tu dla pieniędzy. Wiecie, co o tym wszystkim myślę.

Patrzę na Monę. Kiwa głową, ale jest bardzo blada.

– Poza tym, że chciałem chronić moją żonę i siebie przed ewentualnymi procesami, które ktoś mógłby nam wytoczyć, jedynym powodem, dla którego zdecydowałem się wdepnąć w całe to prawnicze bagno, była chęć ponownego uświadomienia opinii publicznej niebezpieczeństw związanych z wypalaniem ściernisk.

Raven zwraca się do Danny'ego.

– A ty co sądzisz o tej propozycji, Danny?

– To mnóstwo pieniędzy. Ile, twoim zdaniem, powinniśmy żądać?

– Myślę, że co najmniej osiemset tysięcy. Will, zostało już niewiele czasu, ale może byłoby dobrze, gdybyście omówili to z Dannym na osobności.

– Okay. Dan, chodźmy gdzieś na świeże powietrze.

Wychodzimy na dziedziniec i siadamy na kamiennej ławce.

Wystawiam twarz do słońca. Pierwszy odzywa się Danny.

– Dlaczego nie chcesz ugody, Will?

– To drastyczny przypadek, Dan, każda ugoda będzie na naszą niekorzyść. Ale to nie jedyny powód. Chcę rozprawy przed sądem przysięgłych. Chcę wywlec cały ten skandal na światło dzienne. Jeśli zmusimy Cuttera, żeby bronił się w sądzie, z pewnością zacznie zrzucać winę na władze stanowe i Sweglera. To nam ułatwi zadanie, kiedy później także im dobierzemy się do skóry.

– Tak, ale sędzia ściągnął wszystkie pieniądze do „puli”. Nie wygramy ich potem w sądzie.

– A ty, Danny, zgodziłeś się, żeby to zrobił? Czy ktoś cię w ogóle pytał o zdanie? Czy Charles, Clint albo Mona zapytali, czy tego właśnie chcesz?

– No, nie, ale to oni są prawnikami. Poza tym podoba mi się pomysł, żeby za jednym zamachem mieć to wszystko z głowy.

– Nigdy nie można być pewnym, co zrobi ława przysięgłych. Każdy wyrok jest możliwy. Możemy się obudzić z ręką w nocniku.

– Czyli wolisz ugodę niż normalny proces?

– Nie chcę ryzykować. Nie mam do tego prawa ze względu na Willsa.

– Okay, w takim razie zawrzyjmy kompromis. Ryzykuję, że może nie dojść do procesu, ale wobec tego przyciśnijmy trochę Cuttera i Murphy'ego. Co powiesz na równy milion? Słyszałem, jak Mona i Clint rozmawiali o takiej sumie. Właśnie taką kwotę wymieniono w pozwie podpisanym przez Charlesa Ravena i Monę Flores: milion odszkodowania od Cuttera i milion od Sweglera.

– Podarujemy im ten drugi milion.

– Poważnie? Żądali miliona od każdego? Nic o tym nie wiedziałem.

– No to jak? Mona już idzie, żeby nas zagnać z powrotem do zagrody.

– Niech będzie. Milion i ani centa mniej.

Wyciągam rękę i przybijamy piątkę. Mona podchodzi uśmiechnięta.

– Załatwiliście to między sobą?

– Tak jest. Osiągnęliśmy całkowite porozumienie.

Wygląda na zaskoczoną i trochę zaniepokojoną.

Wracamy na salę sądową. W tym samym momencie trzy osoby wychodzą z gabinetu, a za nimi sędzia Murphy. Rozgląda się dookoła i widząc Ravena, macha ręką, żebyśmy podeszli.

Kiedy przechodzimy przez drzwi, wita się ze wszystkimi, najpierw z Ravenem, potem z Moną, z Dannym i wreszcie ze mną.

Pod jedną ścianą stoi rząd krzeseł. Murphy zamyka drzwi i z uśmiechem zasiada naprzeciwko nas na obrotowym, skórzanym fotelu.

Przygląda nam się kolejno, zacierając ręce.

– Tak więc w końcu udało się zebrać wszystkich razem.

– Rzuca mi szybkie spojrzenie. – Mam nadzieję, że Nasz Pan pomoże nam dojść do jakiegoś porozumienia w tej trudnej i złożonej sprawie. Chciałbym, żeby każdy z was podzielił się ze mną swoimi odczuciami i szczerze powiedział, jaką sumę uważałby za sprawiedliwe odszkodowanie za straty poniesione przez was czy też waszych klientów. Jak zapewne wiecie, w rozmowie z panem Charlesem Ravenem złożyłem propozycję, która, moim zdaniem, wystarczy do zawarcia ugody. Czy wszyscy wiedzą, jaka to kwota?

Kiwamy głowami, że tak.

– Kto chciałby pierwszy zabrać głos? Chciałbym, żeby wszyscy szczerze powiedzieli, co myślą o proponowanej ugodzie.

Czeka. Nikt się nie odzywa. Zapada długa cisza. Rozglądam się po gabinecie. O wiele bardziej tu elegancko niż w tej naszej stajni. Są tu jeszcze inne drzwi, za którymi z pewnością znajduje się przyzwoita łazienka i sypialnia.

Przez cały czas Murphy bacznie nam się przygląda. Postanowiłem tym razem nie wyrywać się do przodu; co nieco już rozumiem z tych prawniczych zagrywek. Danny ogląda swoje kciuki.

Sędzia zatrzymuje wzrok na mnie.

– Cóż, panie Wharton. Z pańską opinią mieliśmy już okazję zapoznać się na początku naszego posiedzenia. Czy nie zechciałby pan zabrać głos pierwszy i powiedzieć nam, co pan sądzi o tym teraz?

Poprawiam się na krześle.

– Po pierwsze, panie sędzio, chciałbym powiedzieć, że ten cały cyrk nie przypomina żadnej z procedur sądowych, o których uczyłem się w szkole. Jeśli w ogóle coś przypomina, to raczej pokera. Po drugie, nie zamierzam zawierać żadnej ugody. Pan o tym wie. Moi adwokaci też o tym wiedzą. Jeśli pyta pan o moje odczucia, to czuję się jak ktoś, kto został tutaj sprowadzony wbrew swej woli, pod groźbą oskarżenia o obrazę sądu. Uważam to za rodzaj szantażu.

Murphy kiwa głową, ale kąciki jego ust opadają ku dołowi.

Zastanawiam się, kiedy mi przerwie. Pora na cięższy kaliber.

– Panie sędzio, jeśli dobrze się orientuję, jest pan chrześcijaninem, praktykującym chrześcijaninem. Czyż nie tak?

– Tak, panie Wharton. Jestem chrześcijaninem, wierzę w Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Ale co to ma wspólnego z naszą sprawą?

– Czy pan czytuje Biblię, panie sędzio?

Murphy prostuje się gwałtownie w fotelu, prawie siadając na baczność.

– Tak, codziennie.

– Nowy i Stary Testament?

– Zgadza się.

– Czy wymierzanie sprawiedliwości traktuje pan jako służbę Bogu Wszechmogącemu?

Za chwilę zerwie się i zasalutuje. Boję się spojrzeć na Monę i Ravena.

– Zawsze to powtarzam moim kolegom prawnikom. Jako adwokaci i sędziowie jesteśmy funkcjonariuszami Boga Wszechmogącego i nie wolno nam o tym zapominać, kiedy wypełniamy nasze obowiązki.

Robię pauzę, niemal klasyczną, prawniczą, wyczekującą pauzę.

– Panie sędzio, czy pamięta pan, co Chrystus powiedział faryzeuszom o płaceniu podatków? Jeśli się nie mylę, w rozdziale dwudziestym pierwszym ewangelii świętego Mateusza.

Nie daję mu dojść do słowa. Chcę powiedzieć wszystko, zanim odbierze mi głos.

– Odświeżę pańską pamięć, słowa te brzmią: „Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”.

Panie sędzio, mam wrażenie, że za tamtymi drzwiami – pokazuję za siebie – nie żyjemy podług słów Chrystusa. Mamona sieje zgorszenie, panie sędzio. Czuć tam siarką. Nikt tam nie mówi o tym, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, słuszne i niesłuszne, dobre i złe. Wszystko zostało sprowadzone do pieniędzy, do liczb zapisanych w tych żółtych notatnikach. Cała ta sala cuchnie zepsuciem. Jak czytamy u świętego Mateusza w rozdziale szóstym, wers dwudziesty czwarty:,”,Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”.

Nie chcę mieć nic wspólnego z tym świętokradztwem, panie sędzio. Jedyne, co tam można usłyszeć, to bluźnierstwa.

Urywam, póki mam nad nim przewagę. Zapada długa cisza.

Patrzę prosto w bladoniebieskie oczy sędziego Murphy'ego. Odwraca głowę.

– A zatem znamy już pańskie stanowisko, panie Wharton.

Świadczy ono niezbicie o braku szacunku dla prawa oraz niewielkiej wiedzy o jego zasadach i funkcjonowaniu. Posłuchajmy teraz, co ma nam do powiedzenia pan Billings.

Danny podnosi głowę, ale nie patrzy na sędziego.

– Nie do końca zgadzam się z panem Whartonem, ale wydaje mi się, że suma, którą pan zaproponował, jest zbyt niska.

– Mam przez to rozumieć, że chce pan, aby sprawę rozstrzygał sąd przysięgłych?

– Nie, ale uważam, że mojemu synowi należy się więcej niż część z sześciuset tysięcy.

Cisza. Ciekawe, co musi się stać, żeby adwokaci zaczęli doradzać swojemu klientowi.

– Niech pan to przemyśli, panie Billings. Niech pan pomyśli o swoim synu, słuchającym w sądzie, jak zupełnie obcy ludzie rozmawiają o jego matce i mówią rzeczy, które zapamięta na całe życie. Być może i takie, o których wcale nie chciałby pamiętać.

W tym momencie Danny zaczyna się łamać. Z początku wydaje mi się, że tylko żartuje, ale gdybym mu się lepiej przyjrzał, wiedziałbym, na co się zanosi. Danny kryje twarz w dłoniach i szlocha. Patrzę na Ravena, potem na Monę. Siedzą niemi i nieporuszeni, niczym posągi w Abu Simbel. Tymczasem na naszych oczach Murphy znęca się nad Dannym, kreśląc scenariusz żywcem wzięty z jakiegoś głupawego serialu, z Willsem w roli świadka nie wiadomo jakich to niegodziwych czynów; i wszystko to opowiada tym swoim cichym, śpiewnym głosem.

W końcu Danny daje za wygraną.

– Nie chcę, żeby Willsa ciągano po sądach. Nie chcę, żeby przechodził przez to wszystko. Panie sędzio, w każdej chwili gotów jestem zawrzeć ugodę.

Otóż to. Patrzę na Ravena i Monę. Zdaje się, że nadal nie zamierzają choćby kiwnąć palcem. Sprawa się wali, a oni ani drgną. Nie ze mną takie numery.

– Panie Raven, proszę pana jako szefa zespołu naszych adwokatów, aby wyjaśnił pan Danny'emu, co rzeczywiście wydarzy się w sądzie, jeżeli dojdzie do rozprawy.

Raven odchrząkuje, patrzy na Monę, a potem na mnie. Zwraca się wprost do Danny'ego, unikając wzroku sędziego.

– W razie procesu, jeśli nie zechcesz, Wills w ogóle nie musi pokazywać się w sądzie. Nie był świadkiem wypadku, poza tym złożył już wyczerpujące zeznania. Odradzałbym więc powoływanie go na świadka. Gdyby jednak tak się stało, jedyną osobą, która zadawałaby pytania, byłbym ja. Nie zgodzilibyśmy się na kolejne przesłuchanie. Jest jeszcze na to za mały.

Tak właśnie myślałem, ale musiałem się upewnić. Idę za ciosem.

– Widzisz, Danny, niepotrzebnie się martwisz. Pan Raven jest naszym adwokatem. Nigdy nie dopuści do tego, o czym mówi sędzia Murphy.

Danny jednak nie słucha. Nie odsłaniając twarzy, wolno potrząsa głową i w kółko powtarza, że nigdy nie pozwoli, aby Wills słuchał w sądzie, jak jacyś obcy ludzie mówią źle o jego matce.

Nie wiem, co robić. Liczę na pomoc Charlesa Ravena i Mony Flores. Unikają mojego wzroku. Próbuję jeszcze raz.

– Danny, jesteś ojcem Willsa i musisz podjąć decyzję. Ja już nic nie mogę zrobić. Myślę, że popełniasz błąd, ale jeżeli po tym, co powiedział pan Raven, nadal uważasz, że tak będzie lepiej dla Willsa, masz do tego pełne prawo.

Żadnej reakcji. Patrzę na sędziego Murphy'ego, który szczerzy zęby w najbardziej obleśnym uśmiechu, jaki widziałem od lat.

– Pan, panie Wharton, jest jeszcze z tych dawnych „twardzieli”, ale młodzi niech sami poznają życie, inaczej nie dadzą sobie rady. Nie mam racji?

– Bardzo się pan myli, panie sędzio. Kocham swoje dzieci, a jestem tutaj, ponieważ jeden z tych „twardzieli” w pańskim stanie staranował ciężarówką samochód, którym jechała moja córka, jej mąż i ich dwójka uroczych dzieci, moich wnuczek. Proszę uważać na słowa, bo właśnie znalazł się pan o krok od oszczerstwa.

Obracam się do Charlesa Ravena.

– Panie Raven, pan i pani Flores traktowaliście obie nasze sprawy jak jedną, w rzeczywistości jednak są dwie różne sprawy, prawda? Jestem waszym klientem, ponieważ tak poradziła mi żona Danny'ego. Obawiała się, że ktoś może chcieć wytoczyć nam proces. My nie chcieliśmy nikogo skarżyć. Okazało się, że jej obawy nie były bezpodstawne. W sądzie leży kilka pozwów przeciwko nam.

Raven i Mona patrzą po sobie. Wymieniają szeptem jakieś uwagi, po czym Raven obraca się do mnie.

– Z formalnego punktu widzenia taka interpretacja wydaje się dopuszczalna.

Patrzy na sędziego. Murphy kiwa głową. Brnę więc dalej.

– Cóż, jeśli w sprawie Willsa Danny chce zawrzeć ugodę, mniejsza już, na jakich warunkach, ja, w imieniu własnym i mojej żony, domagam się rozdzielenia obu tych spraw.

Zapada długa cisza. Sędzia wstaje.

– Panie Wharton, pana i pani Flores nie zatrzymuję dłużej.

Razem z panami Ravenem i Billingsem przedyskutujemy nowo powstałą sytuację.

Wstajemy i wychodzimy. Nadal nie tracę resztek nadziei, że Danny oprzytomnieje. Gra toczy się o jakieś dwieście, może trzysta tysięcy. To pieniądze mojego wnuka, a jego syna.

Mona idzie przodem, nie oglądając się na mnie. Musi być na mnie wściekła, ale przede wszystkim chce jak najszybciej wyjść na korytarz, żeby zapalić. Wszystko ma swoją kolej.

Stoimy obok siebie w milczeniu, podczas gdy Mona chciwie zaciąga się papierosem.

– Jezu, Will! Nie mogłeś nas uprzedzić, co zamierzasz?

– Byłaś tam, Mona. Nie miałem pojęcia, że to się tak skończy. Danny zwyczajnie się załamał po tym, co mu powiedział Murphy. Z was też nie było żadnego pożytku. No to co miałem robić? Nie jestem prawnikiem, liczyłem na waszą pomoc. A wy chcieliście pozwolić, żeby wszystko odbyło się na warunkach Murphy'ego. – Prawo Murphy'ego! Chyba raczej prawo sędziego Murphy'ego. Musiało się tak skończyć i ty o tym dobrze wiesz.

Jak, według ciebie, miałem się zachować?

Mona patrzy na mnie zza dymu.

– Mogliśmy poprosić o przerwę i porozmawiać.

– Ja miałem to zrobić? Wydawało mi się, że właśnie po to zatrudnia się adwokatów. Ale wystarczyłoby, żebyś mi szepnęła, że mam do tego prawo, a poprosiłbym. Nie zrobiłaś nawet tego.

– Trudno dojść z tobą do ładu.

– To ty jesteś adwokatem. Chciałbym nareszcie usłyszeć, co powinienem był zrobić wtedy i co mogę zrobić teraz.

– Teraz to mamy cholerny bajzel. Nawet nie jestem pewna, czy rzeczywiście można rozdzielić te sprawy. Nigdy nie słyszałam o takim przypadku. Sędzia Murphy niby nie miał nic przeciwko temu, ale czy jemu można wierzyć?

– Oczywiście, że nie. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?

– Trochę to potrwa, zanim skończy z Charlesem i Dannym.

– Chodźmy na piwo.

Kiedy wracamy na salę, Charles Raven już na nas czeka. Macha, żebyśmy podeszli. Nigdzie nie widzę Danny'ego.

– Sędzia Murphy zaproponował Danny'emu ugodę.

Robi pauzę i patrzy najpierw na Monę, potem na mnie.

– Wills miałby dostać pięćset pięćdziesiąt tysięcy. Danny się zgodził.

Usiłuję czytać z jego twarzy. Odnoszę wrażenie, że jest zadowolony. Szybko obliczam: Baker, Ford kasuje dwadzieścia pięć procent, czyli sto trzydzieści siedem tysięcy siedemset pięćdziesiąt. Pozostają trzysta siedemdziesiąt dwa tysiące, minus reszta wydatków. Jestem przekonany, że sąd przysięgłych przyznałby Willsowi dwieście, a może trzysta tysięcy więcej.

Jestem zawiedziony.

– Co to za pieniądze? Ile w tym pieniędzy Cuttera, a ile z „puli”?

Po raz pierwszy widzę Ravena zmieszanego.

– Chodzi mi o to, czy Murphy wliczył do odszkodowania Willsa także moją część „puli”? Wiesz przecież, że ta ugoda mnie nie dotyczy. Nie zawieram ugody ani z Cutterem, ani z władzami stanowymi, ani ze Sweglerem. Jestem przekonany, że od wielu decyzji Murphy'ego można by się odwołać. Z pewnością jednak nie ma prawa dysponować tą częścią pieniędzy z „puli”, która była przeznaczona dla Rosemary i dla mnie. Nigdy nie deklarowaliśmy chęci ugody, przeciwnie, prywatnie i publicznie wielokrotnie powtarzałem, że nie chcemy się z nikim układać.

Raven stoi jak wmurowany. W oczach Mony widzę znajomy błysk pod tytułem „Muszę zapalić”. W końcu ona się odzywa.

– Przecież zależy ci, żeby Wills dostał jak najwięcej, prawda?

– Biorąc pod uwagę to, co się stało w czasie naszego spotkania z Murphym i rezygnację Danny'ego z rozprawy przed sądem przysięgłych, to wszystko, co można uzyskać. Poza tym, to wcale nie tak mało.

– Na czysto jakieś trzysta pięćdziesiąt tysięcy. Dobrze wiesz, że mógłby dostać przynajmniej półtora raza więcej.

Znowu zapada cisza.

Wygląda na to, że jeśli dojdzie do rozprawy, Rosemary i ja z góry będziemy na straconych pozycjach. Ale nie zamierzam robić afery o pieniądze, które Murphy przyznał Willsowi z naszego udziału w „puli”. Przede wszystkim, nie przyjmuję do wiadomości, że w ogóle istnieje jakaś „pula”.