39237.fb2 Niezawinione ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Niezawinione ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Rozdział XVIII

Po kolacji, w czasie której mówił głównie Jonah, a Mona i Tom, w stosownych momentach, wydawali z siebie jedynie dyplomatyczne chrząknięcia i pomruki, wstaję i sprzątam ze stołu.

Mimo sprzeciwu Mony składam naczynia do zlewu i przygotowuję się do zmywania. Zawsze tak robię, kiedy jestem zdenerwowany. To mi pozwala spojrzeć na wszystko od innej, lepszej strony, zaprowadzić ład w nieładzie.

Dwukrotnie przychodzi Mona i dwukrotnie wyganiam ją z jej własnej kuchni. Na szczęście ona rozumie. Po naczyniach czyszczę wszystko, co mi się nawinie pod rękę, piekarnik, kuchenkę mikrofalową i blaty. Właśnie zabieram się do szorowania podłogi, kiedy znowu zjawia się Mona.

– Wszyscy już poszli spać, Will. Chciałabym teraz usiąść na werandzie. Tam mogę palić, nie dmuchając ci dymem prosto w nos, no i moglibyśmy wreszcie porozmawiać.

Wychodzę za nią na werandę. Mona czeka na mnie, po czym zamyka drzwi. Siada na szerokiej balustradzie i sprawdza palcem kierunek wiatru. Resztę załatwia w czterech szybkich ruchach: otwiera pudełko, wyciąga papierosa, wkłada go sobie do ust i zapala. Dym, podświetlony przez latarnię z ulicy, wygląda jak mgła. Przynoszę sobie krzesło z drugiego końca werandy i stawiam je pod ścianą. Mona patrzy na mnie zza sinego obłoku.

– Od czego zaczniemy?

– Myślałem, że mamy rozmawiać o tym, jak to zakończymy?

Mona powoli wydmuchuje nie kończącą się, jak się wydaje, strużkę dymu. Długo mógłbym tak siedzieć i patrzyć, jak szara wstążka wije się w świetle ulicznej latarni.

– Zastanawiałem się nad tym, tam, w kuchni. Jestem przekonany, że gdybym bardziej się postawił i przez cały czas trzymał rękę na pulsie, nie znalazłbym się w takiej sytuacji. Zaślepił mnie mój własny smutek i gniew. Miałem nie dość szeroko otwarte oczy i uszy. Wyręczałem się zawodowcami w sprawach, którymi sam powinienem się zająć. To była zwykła głupota. Za bardzo ufałem innym, z lenistwa. Teraz nie mam zbyt dużego wyboru.

– Boję się, jak to wszystko wytłumaczę Bertowi, kiedy znowu odwiedzi mnie we śnie. Posłuchaj, Mona. To, co ci powiem, musi pozostać między nami. Myślę o ugodzie. Nie mam ochoty brać udziału w tym sądowym cyrku. Mówię to tylko tobie – między nami, zawodowcami. Zgadzasz się?

– Chodzi o to, żebym grała dotychczasową rolę?

– Tak, musisz nadal udawać pogromczynię lwów.

– To nie takie łatwe. Co planujesz?

– Zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, ale przy pełnej szybkości.

– Jak chcesz, możesz prowadzić albo ustąp mi miejsca. Będę potrzebował pilota.

– Tylko się za bardzo nie rozpędź, Will.

– Jaka była ostatnia propozycja Cuttera? Nie zwróciłem na nią uwagi, bo wtedy to nie miało dla mnie żadnego znaczenia.

– Sześćdziesiąt tysięcy. Od negocjacji jest ten grubas, nazywa się Kramer.

– Jasne, że jest gruby. Utuczył się ludzką krzywdą. Obrzydliwość. Za zabicie czterech osób to wychodzi po piętnaście tysięcy za głowę. Mamy sezon obniżek na rynku morderstw.

– To nie jest takie proste, sam o tym wiesz.

– Tak, wiem, ale i tak mi się to nie podoba. Posłuchaj, Mona.

– Nie ma takich pieniędzy, które mogłyby nam wynagrodzić to, co się stało. Ale nie zgodzę się na żadną propozycję poniżej dwukrotności tej sumy. Tak, wiem, że to pieniądze splamione krwią, czarne, spalone, splamione krwią pieniądze, ale tak właśnie postanowiłem.

– To co zamierzasz zrobić?

– Mam nadzieję, że to my będziemy robić.

– Ja też.

– Dzięki. Na razie udajemy, że nic się nie zmieniło; odrzucamy wszystkie oferty. Tylko koniec z zatrudnianiem tych pieprzonych biegłych. Sprawdźmy, czy da się chociaż trochę zmniejszyć nasze straty. Cutterowi, Hurtzowi i całej reszcie damy do zrozumienia, że jesteśmy pewni, że wygraną mamy w kieszeni i że nie interesuje nas nic oprócz werdyktu ławy przysięgłych. Będziemy udawać, że mamy zamiar przeciągać proces tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Twojej firmie to się nie spodoba, sędziemu Marlowe'owi także nie. To może dać do myślenia nawet Hurtzowi. Nikt przecież nie chce tego procesu.

Mona wyciąga drugiego papierosa, ale go nie zapala.

– I co dalej? Nic nie zrobimy? Co z moimi przygotowaniami, moją mową na inaugurację i na zakończenie rozprawy, z dowodami, których zdobycie kosztowało tyle pieniędzy i wysiłku? Pracowałam nad tym od miesięcy, ba, już lat.

– Zachowaj je, jeszcze ci się mogą przydać. Przykro mi, Mona. To jeden z aspektów tego planu, który najbardziej mnie martwi.

– Napracowałaś się i wygrałabyś ten proces, to prawda. Prawdą jest także to, że byłabyś jedyną osobą, która by coś na tym zyskała.

– Twoja firma miała szansę wygrać co nieco, ale nie wygra. Moja wygrana, publiczny proces relacjonowany przez środki masowego przekazu, została skreślona z listy nagród. W dodatku, biorąc pod uwagę wszystkie wydatki i pule, te legalne i nielegalne, i tak zostanie niedużo do podziału. Tak czy owak, jeśli wygramy, oni założą apelację i wszystko będzie się ciągnąć rok albo dłużej, a pieniędzy z naszego psiego odszkodowania przez cały czas będzie ubywać. Jak widzisz, zapoznałem się z twoją biblioteką. Do tego dojdą rachunki z Bakera, Forda za rozprawę apelacyjną i będę miał szczęście, jeżeli uda mi się spłacić długi, które zaciągnę do tego czasu. Jak ci się podoba taka perspektywa, Mona? Powiedz, jeśli gdzieś się pomyliłem.

Mona dopiero teraz zapala papierosa. Opiera nogę o poręcz balustrady. Patrzy w głąb ulicy.

– Nie umiem powiedzieć, gdzie się pomyliłeś. Nie jestem pewna, czy we wszystkim masz rację, ale to się może tak odbyć.

– O mnie się nie martw. Dostaję pensję. Nie jestem wspólnikiem, tylko pracownikiem. Mam stałe miesięczne wynagrodzenie jak sekretarka. Ciągle jednak nie mogę zrozumieć, o co ci chodzi.

– Masz zamiar nie stawić się na rozprawie czy zawrzeć ugodę?

– A jeśli tak, to kiedy?

– Uzbrój się w cierpliwość, Mona. Oni pójdą tym tropem.

– Myślą, że jestem stuknięty. Na razie nie złożyli nam żadnej poważnej propozycji. Zatem, udawajmy, że nie mamy ochoty na jakiekolwiek pertraktacje. Są przekonani, że przygotowujemy się na proces.

– Raven będzie naciskał, żeby doprowadzić do ugody.

– Tak samo jak reszta. To nasz as w rękawie.

Mona prostuje się i rzuca papierosa. Mam nadzieję, że ją przekonałem. Podnoszę się i otwieram drzwi. Mijając mnie, rzuca mi szybkie spojrzenie.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

– Ty, jako prawnik, możesz stracić tylko jedno: szansę na wygranie procesu. W ich pojęciu ja mam wszystko do stracenia.

– Nie wiedzą jednak, że wszystko już straciłem i że tak naprawdę nie mam już nic do stracenia. Przemyśl to, Mona. Jeżeli rano powiesz mi, że chcesz się wycofać, zrozumiem to i uszanuję twoją decyzję.

Mona wraca do mieszkania, ja jeszcze zostaję na werandzie.

Szkoda, że nie ma tu mojej rodziny.