39237.fb2 Niezawinione ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Niezawinione ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Rozdział XIX

Nazajutrz, w drodze do biura, Mona cały czas zerka na mnie, nie paląc i nic nie mówiąc. Odzywa się dopiero na moście Hawthorne.

– Will, podjęłam decyzję. Myślałam, że w ogóle nie zasnę.

Uważam, że masz prawo rozegrać to na swój sposób, chociaż, według mnie, pomysł jest szalony. Najpierw jednak muszę się dowiedzieć, kiedy najpóźniej można się wycofać z cywilnego procesu, żeby nie zostać oskarżonym o obrazę sądu. Muszę to zrobić tak, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Chyba mogę zaufać Pauli. Jest specjalistką od tych rzeczy. Poza tym jest moją najlepszą koleżanką z biura.

Spogląda na zegarek i rusza do wejścia.

– Jezu, ale się zacznie wyprawiać. Wszyscy będą robić w portki. Prawie warto stracić pracę, żeby to zobaczyć. Will, czekaj w domu. Za godzinę spróbuję zadzwonić. Do tego czasu powinnam mieć już jakieś wiadomości od Pauli i trzeba będzie zacząć działać.

Wracam do domu i jem śniadanie. Niedługo potem dzwoni telefon. Podnoszę słuchawkę dopiero po siódmym sygnale – na dobrą wróżbę.

– Paula twierdzi, że na wycofanie sprawy z sądu mamy czas do jutra do północy. To wszystko, co na ten temat mówi regulamin.

Tutaj huczy jak w ulu. Kiedy powiedziałam Ravenowi, że chcemy tego procesu, wpadł w furię. Najpierw wyżywał się na mnie, potem dopadł Clinta. Ale tak naprawdę uważa, że to twoja wina. Zapytałam go, co w tym złego, że nie chcesz rezygnować z procesu po to, żeby wydusić z Cuttera maksymalne odszkodowanie. Odpowiedział, że wszystko. Wykrzykiwał, że zabawiasz się prawem i takie tam śmieszne rzeczy. To było wspaniałe. A teraz zła wiadomość. Wszyscy naciskają, żebyś spotkał się z sędzią LeGrandem. To sędzia federalny specjalizujący się w ugodach. Hurtz też ma tam być.

– Powiedziałaś komuś, że mam zamiar zawrzeć ugodę?

– Nie, nikomu.

– Okay, kiedy to spotkanie?

– Pierwsza tura o dziesiątej. Poczekam na ciebie na dole.

– Włóż garnitur. Dzisiaj faktycznie będziesz musiał jednocześnie grać adwokata, powoda i pozwanego.

Godzinę później jesteśmy już razem w sądzie. Clint, Mona i ja siedzimy po jednej stronie niewielkiego pokoju, Hurtz i Kramer po drugiej. Tym razem ceremonia powitalna ogranicza się do ukłonów. Wszystkim bardzo się spieszy. To mi się podoba; to dobry znak. Pojawia się sekretarka i prosi Hurtza i Kramera, żeby poszli za nią. Mona przysuwa się do mnie.

– Zdaje się, że to wstęp do rozmów o ugodzie, inaczej nie byłoby tu Kramera. Komuś zaczynają puszczać nerwy.

Clint nachyla się do nas.

– Chyba masz rację, Mona. Nie mogą dłużej czekać.

– Uwierzyli, że nie zrezygnujemy z procesu mimo zamknięcia rozprawy dla środków masowego przekazu.

Hurtz i Kramer wracają z gabinetu sędziego po godzinie. Unikają naszego wzroku. Kilka minut potem my zostajemy zaproszeni do środka.

Sędzia LeGrand jest wysoki i ma bladą cerę. Prosi, żebyśmy usiedli. Nadmienia krótko o sprawie, składa mi kondolencje. Mówi powoli, trzymając ręce na blacie wielkiego stołu.

– O ile mi wiadomo, nie chce pan ugody – zwraca się do mnie. – Czy to prawda, panie Wharton?

Kiwam głową, po czym przypominam sobie o protokole.

– Prawda, panie sędzio.

– W takim razie, w jakim celu przyjechał pan do Portland?

– Na proces, panie sędzio.

– Cóż, rozmawiałem o tym z panami Hurtzem i Kramerem, którzy reprezentują firmę przewozową Cutter National Carriers.

– Przedstawili mi propozycję ugody, której nie waham się określić jako niezwykle szczodrą.

Siadam. Bomba poszła w górę. Sędzia LeGrand patrzy mi prosto w oczy. Wyczuwam w nim starego wyjadacza. Nachyla się w moją stronę.

– Proponują dziewięćdziesiąt tysięcy odszkodowania. Co pan na to?

– Sądziłem, że jasno przedstawiłem swoje stanowisko, panie sędzio: nie zamierzam zawierać ugody. Mimo restrykcji nałożonych przez sędziego Marlowe'a wybieram proces. Wierzę w amerykański system prawny, a ugoda, w moim przekonaniu, jest zaprzeczeniem tego systemu.

Sędzia unosi brwi, prostuje się i zaczyna przyglądać się swoim dłoniom, najpierw lewej, potem prawej.

– Ten proces będzie wszystkich kosztował mnóstwo czasu i pieniędzy. Sale sądowe są przepełnione, głównie ze względu na dużą liczbę spraw o narkotyki. Taka cywilna sprawa jak ta nie uzyska pierwszeństwa. Pan to chyba rozumie, prawda?

– Sędzia Marlowe wyznaczył rozprawę na jutro.

– Wolałby pan, żeby została odroczona?

– Nie, panie sędzio. I tak już zbyt długo jestem z dala od swojej rodziny i pracy.

– Rozumiem. Czy jest taka kwota, którą uznałby pan za odpowiednie odszkodowanie i która skłoniłaby pana do ugody?

– Wolałbym nie zawierać ugody, panie sędzio. Ugoda, o której tu mowa, byłaby obrazą dla mojej zmarłej córki, jej męża i ich dzieci. To niemożliwe.

– Tak pan uważa?

– Tak, panie sędzio.

LeGrand obraca się do Mony i Clinta.

– Czy mógłbym prosić państwa o powrót do poczekalni?

Niech panna Gaitskill przyśle tu panów Hurtza i Kramera.

Podnosimy się z krzeseł. W drzwiach mijamy się z Hurtzem i Kramerem. Nie patrzę na nich, ale też specjalnie nie unikam ich wzroku. Przypomina mi to targowanie ceny dywanu na rynku w Algierii. Siadamy w poczekalni. Mona uśmiecha się nerwowo.

Po kwadransie sędzia LeGrand znowu prosi nas do siebie. Kiedy wchodzimy, siedzi na tym samym miejscu co przedtem. Hurtz i Kramer wychodzą. To idiotyczne. Skoro to negocjacje, to dlaczego nie usiądziemy wszyscy razem dookoła tego dużego stołu i nie porozmawiamy?

Sędzia jest uśmiechnięty – to pierwszy uśmiech na jego twarzy, która z zasady chyba niezbyt często się uśmiecha.

– Pan Hurtz pragnąc zapobiec opóźnieniom w sądzie oraz chcąc zaoszczędzić swojemu i państwa klientowi znaczących wydatków, zaproponował sto tysięcy dolarów odszkodowania. Jeśli mam być szczery, to więcej niż warta jest ta sprawa.

Znowu patrzy na mnie. Ręce zwinięte w pięść trzyma teraz przy ustach. Przypomina mi się sędzia Murphy i jego ręce, zawsze złożone jak do modlitwy.

– Proszę wybaczyć, panie sędzio, ale wychodzę z założenia, że ani wysoki sąd, ani panowie Hurtz i Kramer nie zdają sobie sprawy z wartości, jaką dla mojej żony i dla mnie była nasza córka. Jestem pewny, że gdyby panowie mieli własne dzieci, zrozumieliby moje uczucia. Zupełnie nie odpowiada mi dyskutowanie tej sprawy w kategoriach „ile jest warta”. To obraźliwe.

Słyszę, że Clint niespokojnie poprawia się na krześle. Mona jest jak głaz. Sędzia opuszcza dłonie i kładzie je z powrotem na blacie, lekko odsuwając krzesło. Jest niezły. Obraca się do Mony i Clinta.

– Czy byliby państwo tak uprzejmi i na parę minut zostawili nas samych? Chciałbym prywatnie pomówić z państwa klientem.

Wychodzą. Silę się na spokój. Obaj czekamy, aż zacznie ten drugi. To już prawdziwy poker i to o wysoką stawkę; tak czy owak, pewien postęp w stosunku do algierskiego targowiska.

– Panie Wharton, czy jest pan szczery mówiąc, że, pańskim zdaniem, ugoda jest pogwałceniem legalnych procedur sądowych?

– Tak, panie sędzio.

– I to pomimo ogromnych zaległości w pracy sądów niemal we wszystkich stanach?

– Zgadza się, panie sędzio. Te zaległości to skandal. Jednym z praw zagwarantowanych nam w Karcie Praw z 1689 roku, a zapisanym w siódmej poprawce do Konstytucji, jest prawo do uczciwego procesu. Jeśli nasze społeczeństwo nie stwarza warunków do respektowania tego prawa poprzez zwiększenie wydatków na ten cel, jeśli nie powiększa liczby sądów i nie dba o to, co niezbędne do należytego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, opartego na uczciwej i w porę przeprowadzonej rozprawie przed sądem przysięgłych, wówczas cały ten system jest chory. Sądzę, że suma będąca równowartością kosztów budowy dwóch lotniskowców w znacznym stopniu uzdrowiłaby tę sytuację. Tak czy owak, nikt mnie nie może zmusić do udziału w tych pozorowanych zabiegach reanimacyjnych, które są w istocie kpiną z sądu, sędziów i ławy przysięgłych. Niezależnie od wszelkich trudności czuję się zobowiązany do obstawania przy swoich konstytucyjnych uprawnieniach.

LeGrand odsuwa krzesło i wstaje. Ja też się podnoszę. Sędzia macha ręką, żebym z powrotem usiadł.

– Chcę tylko, żeby pan przemyślał to, co pan powiedział, a także zastanowił się, co by się stało z naszym sądownictwem, przy wszystkich jego wadach i zaletach, gdyby każdy stawiał sprawę tak jak pan. Przepraszam, zaraz wracam.

Przez kilka minut nie ruszam się z miejsca. Ten sędzia jest sympatyczniejszy niż Marlowe i o wiele skuteczniejszy. Zastanawiam się, co jeszcze wymyśli. Z pewnością zamknął się gdzieś z Hurtzem i Kramerem i usiłuje nakłonić ich do podbicia stawki.

Wstaję i podchodzę do okna. Jest pora obiadowa, więc na ulicach są korki. Zaczynam już myśleć, że LeGrand wyszedł po prostu na obiad, kiedy drzwi się otwierają. Tym razem LeGrandowi towarzyszą Mona i Clint. Wszyscy siadają. Sędzia unosi do ust dłonie zwinięte w pięść. Świdruje mnie wzrokiem. Patrzę mu prosto w oczy. Zaczyna mówić zza tak złożonych rąk.

– Jak pan się domyśla, nie zgadzam się z pańską analizą instytucji ugody jako etapu w postępowaniu sądowym. Uważam, że to dość cywilizowany sposób rozwiązywania tego rodzaju sporów. Proces przed sądem przysięgłych jest w istocie klęską procedur sądowych. To o wiele bardziej prymitywny sposób rozstrzygania konfliktów.

– Jeśli tak, to dlaczego prawo do procesu przed sądem przysięgłych jest tak precyzyjnie zdefiniowane w Karcie Praw? Cały ten cyrk z ugodą zdominował prawo cywilne, podobnie jak zwyczaj obniżania wyroku w zamian za przyznanie się do winy zdominował prawo karne, tylko że jakoś nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytał o tych instytucjach w pismach ojców założycieli. Jak mówiłem sędziemu Murphy'emu, przyznanie pieniądzom rozstrzygającej roli w wymiarze sprawiedliwości już samo w sobie jest powrotem do najprymitywniejszych metod, które tylko krok dzieli od zasady „oko za oko, ząb za ząb”. To barbarzyństwo. Panie sędzio, przykro mi, że zajmujemy aż tak rozbieżne stanowiska, i wiem, że to pański punkt widzenia jest dziś powszechnie akceptowany przez prawników i ludzi biznesu. Ma on nawet już swoją nazwę: „mowa pieniądza”. Mnie jednak nie odpowiada i nie widzę powodu, żebym musiał go podzielać.

Zastanawiam się, czy nie dorzucić na koniec kolejnego „panie sędzio”, ale dochodzę do wniosku, że w tym momencie zabrzmiałoby to nie najlepiej.

Sędzia LeGrand prostuje się i z uniesionymi brwiami i szeroko otwartymi oczami obraca się do Mony i Clinta.

– Zwolniłem już panów Hurtza i Kramera. Wyjaśniłem im pańskie stanowisko, panie Wharton, najlepiej jak potrafiłem. Sądzę, że obaj, tak samo jak ja, są przekonani o uczciwości pańskich intencji.

Gadka – szmatka. Ciekawe, co z tego wyniknie.

– Ostatecznie postanowili, a zapewniam pana, że uczynili to wbrew moim radom, zaproponować panu sto dwadzieścia tysięcy dolarów. To dwadzieścia tysięcy więcej niż wynosiła poprzednia oferta. To duża suma, wolna od podatku. Odpowiednio ulokowana, dałaby panu i pańskiej żonie godziwe zabezpieczenie na resztę życia. Musi pan się zgodzić, że to szczodra propozycja.

– To prawda, gdybym zamierzał zawrzeć ugodę, uważałbym, podobnie jak pan, panie sędzio, że to hojna propozycja. Jednak raz jeszcze oświadczam, że nie chcę ugody, ale wezmę pod uwagę opinię pana sędziego, dotyczącą instytucji ugody w dzisiejszym prawie oraz konieczności rezerwowania sal sądowych dla spraw kryminalnych. Zadzwonię do żony i spytam ją o zdanie. To wszystko, co mogę obiecać.

Sędzia wytrzeszcza na mnie oczy. Potem spogląda na zegarek.

– Dobrze. Przyjmuję to do wiadomości. Myślę, że jest pan uparty i nierozsądny pomimo, a może właśnie z powodu pańskiej uczciwości. Proszę, żeby pan przemyślał tę ostatnią propozycję.

Do jedenastej wieczorem może pan dzwonić do mnie do domu.

Panna Gaitskill da panu wizytówkę z domowym numerem. A teraz już dziękuję państwu.

Wstaje, wymieniamy ukłony i wychodzimy. Hurtza i Kramera nie ma w poczekalni, ale być może siedzą w jakimś innym pokoju.

Clint proponuje, żebyśmy razem zjedli obiad. Idziemy do włoskiej restauracji.

– Mój Boże, Will, sto dwadzieścia tysięcy! Chyba nie odmówisz? Mówiłem Monie, że nie możemy liczyć na więcej niż sto tysięcy, i to zakładając, że sędzia i ława przysięgłych byliby po naszej stronie.

Kroję swoją lasagnę.

– Powinni dorzucić jeszcze pięć tysięcy. Jeśli nie, jutro zacznie się proces, więc niech wszyscy się przygotują.

Monie wypada z ręki widelec z sałatką. Obaj zrywamy się i pomagamy sczyścić majonez z jej nowego, wartego trzysta dolarów, czarnego kostiumu. Kupiła go na proces.

Tego wieczoru, po kolacji, Mona i ja znowu wychodzimy na werandę. Oboje staramy się nie patrzeć na zegarki. Jest po dziesiątej.

– Mona, chciałbym ci podziękować, że nas nie zostawiłaś.

Wiem, że ryzykowałaś pracą, ale jeżeli wszystko się uda, tak jak zaplanowaliśmy, firma z pewnością ci wybaczy. Jak już mówiłem, pieniądze przemawiają, zwłaszcza do Bakera, Forda. W ciągu ostatnich dwóch dni zarobiłem dla nich około piętnastu tysięcy dolarów. Dręczy mnie tylko ilość pracy, jaką ty włożyłaś w przygotowanie się do procesu. Nie znam nikogo, kto zrobiłby to lepiej.

Nie mówmy już o posiedzeniu pojednawczym w Eugene. To była pułapka i nie tylko ty dałaś się w nią złapać. Powiedziałem ci, że jestem niezadowolony z wydatków na biegłych sądowych, ale to był mój błąd. Powinienem był bardziej uważać. Po prostu robiłaś to, czego cię nauczono.

Mona przygląda mi się i powoli pali papierosa.

– Wiesz, że piszę książkę o tym wszystkim, co spotkało moją rodzinę od początku aż do tej chwili. Najpierw dałem jej tytuł Długo i szczęśliwie, ponieważ czasami, kiedy Kate miała już dosyć historyjek o Frankim Furbo i moim dzieciństwie, prosiła o bajki.

Bardzo lubię wymyślać opowiastki o zaczarowanych krainach i wróżkach. Kiedy Kate prosiła o „długo i szczęśliwie”, znaczyło to, że chodzi o bajkę, która kończy się słowami „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Rok temu dowiedziałem się, że ukazała się czyjaś powieść pod identycznym tytułem Długo i szczęśliwie. Zastanawiałem się nad nowym tytułem i, wierz albo nie, wymyśliłem, że będzie to Biegły sądowy. To ja miałem być tym biegłym i opowiedzieć, jak było naprawdę. A było tak, że chociaż z powodu wypalania ściernisk zginęli ludzie, nikt nie potrafił skutecznie się temu przeciwstawić. Nawet ci, którzy poświęcili na to cały swój czas, którzy nie mieli w życiu innego celu, nie byli w stanie tego dokonać. Rozkolportowaliśmy petycje, ale nie zdołaliśmy zebrać dość podpisów, żeby przeprowadzić referendum. Próbowaliśmy dochodzić swoich racji na drodze prawnej. Jak wiesz, Mona, tak naprawdę nigdy nie chciałem tego procesu. Gdyby w którymkolwiek momencie oficjalnie zakazano wypalania ściernisk, w tej samej chwili wycofałbym sprawę i zawarłbym ugodę. Jednak wszystko potoczyło się tak, że nie miałem żadnego ruchu. Znalazłem się w pułapce. Potem, na posiedzeniu pojednawczym, zrozumiałem, że prawo jest bezsilne. Że nie ma sposobu, aby problem wypalania pól poddać publicznej debacie, aby ukarać odpowiedzialnych za ten horror. Że nie ma sposobu, żeby w ogóle wzbudzić w nich poczucie winy. Od przyjazdu do Eugene wciąż słyszałem to jedno słowo: „ugoda”. Ile pieniędzy? Ile to warte? Sama wiesz, jak to się odbywało. Nie umiem wyrazić, jak ciężko to przeżyłem, zresztą sama wiesz.

Spoglądam na zegarek. Jest za dwadzieścia jedenasta. Jeżeli nie będę uważał, jutro, czy tego chcę czy nie, będę musiał stawić się w sądzie, sam, bez moich biegłych, a może nawet bez adwokata.

Uśmiecham się do Mony w ciemności. Nie patrzy na mnie, zwrócona twarzą ku wysadzanej drzewami alei, typowej dla willowych dzielnic Portland. Jest przystojna, kobieca, ale bardzo silna – twarda, ale wrażliwa. Do tej pory właściwie nie zwróciłem na to uwagi. Chyba się starzeję.

– Jeszcze tylko kilka pytań, Mona. Obiecuję, że potem skończę z tymi morałami i zadzwonię do LeGranda. Proszę, powiedz: jeśli zawrzemy ugodę i weźmiemy od Cuttera pieniądze, czy to będzie równoznaczne z ich przyznaniem się do winy? Z przyjęciem odpowiedzialności za to, co się stało? A choćby z powiedzeniem „przepraszam”? Czy też wypłacenie mi tych pieniędzy uwolni ich od wszelkiej winy? Czytałem wszystkie te dokumenty i ciągle powtarzało się w nich pewne wyrażenie. Zawsze, kiedy po nie sięgałem, cierpła mi skóra. Mówi się tam o „niezawinionej śmierci” mojej rodziny. Skoro jednak nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności, skoro nikt nie został uznany winnym ich śmierci, czy to oznacza, że sami byli sobie winni, że zasłużyli na śmierć?

Mona kręci głową.

– Nie, na pewno nie.

– Każdy ma prawo do śmierci, ale kiedy śmierć jest zasłużona? Czy samobójstwo można uznać za zasłużoną śmierć, ponieważ jest to śmierć pożądana i upragniona? Śmierć mojej rodziny była przeciwieństwem samobójstwa: nie było w niej rozpaczy ani chęci skończenia ze sobą. Wszyscy byli w swoich najpiękniejszych latach, począwszy od Mii, która dopiero odkrywała otaczający ją świat, przez Dayiel, która zaczynała odkrywać samą siebie, po Kate i Berta, zakochanych w sobie, mających przed sobą całe życie u boku ukochanej osoby. Naturalnie, z czasem mogło się to zmienić, tak jak większość rzeczy się zmienia. Nazwijmy to inercją, entropią, starzeniem. Za tymi wszystkim nazwami kryje się zawsze jedno i to samo: wyczerpanie, zużycie, powolne ześlizgiwanie się w fizyczny niebyt. Oni nie będą musieli tego doświadczać. Może to ich nagroda? Może więc zasłużyli na tę śmierć, która uwolniła ich, oszczędziła im tego wszystkiego? Myślę, że właśnie tak się stało. A ty?

Mona obraca się do mnie i kiwa głową. W oczach ma łzy.

Próbuje coś powiedzieć, ale nie może. Tylko wciąż kiwa głową.

Patrzymy na siebie przez chwilę, a potem jednocześnie padamy sobie w ramiona. Mona zanosi się szlochem, z trudem chwytając powietrze do swoich przesyconych nikotyną płuc. Ja trzęsę się jak osika, a potem sam zaczynam ryczeć. Kołyszę się w tył i w przód jak wtedy, kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że zginęli.

Teraz jednak potrafię już zaakceptować ich śmierć i czuję, że była im przeznaczona, z przyczyn, których nie znam i nigdy nie poznam. To właśnie usiłował powiedzieć mi Bert, ale wtedy tego nie zrozumiałem. To po prostu musiało się stać.

Mona pierwsza odzyskuje głos.

– Przepraszam, Will. Starałam się. To, co powinno być proste, stało się takie skomplikowane. Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nie. Zawierając z nami ugodę, nie przyjmują żadnej odpowiedzialności, nie przyznają się do żadnej winy. Nawet nie musi być im przykro.

– Tak właśnie myślałem. W tej sprawie nie ma zwycięzców.

– Kate, Bert i dziewczynki odeszli i nic się na to nie poradzi. Niepotrzebnie łudziłem się, że mogę powstrzymać wypalanie pól. Ludzie, z którymi walczyłem, są jedynie trybami w tej całej machinie i nie są zainteresowani żadnymi zmianami. Mieszkańcy Oregonu, z nie znanych mi powodów, nie przejmują się tą sprawą tak jak ja. Może niektórzy, ale widać za mało. To chyba telewizja przekonała ich, że nie ma nic nienormalnego w tym, że ludzie giną w wypadkach drogowych albo umierają powoli, na choroby układu oddechowego. Sam nie wiem; nigdy tego nie zrozumiem. Cutter wybuli sporą sumkę, bo zatrudnił nieodpowiedniego kierowcę.

Baker, Ford nie zarobi tyle, ile miał nadzieję zarobić. Alex Chronsik znowu będzie prowadził ciężarówki, być może nawet te osiemnastokołowe. Paul Swegler dalej będzie wypalał ścierniska, uprawiał trawę oraz inkasował setki tysięcy dolarów i wszystko w glorii prawa. Władze stanu Oregon nadal będą robić co w ich mocy, żeby się nie narazić wyborcom. Wszystko zostanie tak, jak gdybyśmy nie kiwnęli palcem w bucie. Członkowie Zgromadzenia Stanowego w przyszłym roku znowu nic nie uczynią w tej sprawie, dzięki czemu wzrosną ich szanse na ponowny wybór. Nic się nie zmieni. Ważne jest jednak to, że ty, ja i może Clint wiemy, że próbowaliśmy coś zrobić. Przegraliśmy wojnę, ale wygraliśmy kilka bitew. Możemy śmiało patrzeć w lustro. Przynajmniej mnie się wydaje, że mogę, i mam nadzieję, że ty też. Chodźmy teraz do domu, muszę wreszcie załatwić ten telefon.

Wypuszczamy się z objęć i wchodzimy do środka. Ciągle jeszcze trzęsą mi się ręce, więc Mona wykręca numer, po czym idzie do drugiego aparatu i podnosi słuchawkę.

– Sędzia LeGrand? Mówi William Wharton.

Robię pauzę. Patrzę na Monę. Kiwa głową i uśmiecha się.

– Panie sędzio, zdecydowałem się na ugodę, ale pod warunkiem, że Cutter zapłaci sto dwadzieścia pięć tysięcy.

Pauza.

– Wiem, że zaproponowali tylko sto dwadzieścia, ale to jako odszkodowanie za śmierć mojej córki i jej rodziny. Natomiast ja wydałem ponad pięć tysięcy dolarów, fruwając w tę i z powrotem, zresztą wbrew swojej woli, z Francji do Portland i z Portland do Francji. Straciłem także wiele cennego czasu. Te pięć tysięcy pokryje zaledwie część tych wydatków.

Pauza. Mona i ja uśmiechamy się do siebie.

– Rozumiem, panie sędzio. Wobec tego jutro o dziewiątej rano, tak jak to zostało ustalone, stawię się na rozprawie… Ależ nie, całkowicie pana rozumiem, panie sędzio, pan zrobił wszystko, co w pańskiej mocy… Gdyby Cutter zmienił zdanie, do północy może dzwonić do domu mojego adwokata. Jak pan wie, sprawa może być wycofana nie później niż w przeddzień procesu. Dziękuję, panie sędzio. Życzę dobrej nocy.

Odkładam słuchawkę, Mona odkłada swoją.

– Ty stary lisie. Jesteś najgorszym i zarazem najlepszym klientem, jakiego kiedykolwiek miałam. Cutter będzie musiał wysupłać te pieniądze. Hurtza szlag trafi, ale Cutter nie zaryzykuje procesu dla marnych pięciu tysięcy. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że chcesz ich jeszcze przydusić?

– Ponieważ decyzję podjąłem dopiero tam, na werandzie, kiedy staliśmy razem i płakaliśmy. Po pierwsze, stwierdziłem, że chociaż pieniądze pewnie już nigdy nie będą miały dla mnie żadnego znaczenia, w tym wypadku będę tak samo zachłanny jak oni wszyscy. Podszedłem więc do sprawy jak stary komornik: zdecydowałem, że nie podaruję im ani centa. Po drugie, postanowiłem zmienić tytuł tej książki na Niezawinione śmierci. Na przekór obowiązującemu prawu, bezczynności mieszkańców Oregonu i tchórzostwu władz stanowych, na przekór oszustwom i uzurpacjom polityków, wciąż wierzę, że ci, których kochaliśmy, Kate, Bert, Dayiel i Mia, dołączyli do legii bohaterów, czyli tych, którzy zginęli śmiercią zasłużonych, poczynając od strażaków, którzy próbowali wynieść kogoś z płomieni, przez męczenników, którzy oddali życie za swoją wiarę, żołnierzy zabitych na wojnach, których powodów nigdy nie rozumieli, niemowlęta, które zmarły nagłą śmiercią w swoich łóżeczkach, po tych wszystkich, którzy umarli młodo na raka, białaczkę, a także na te choroby, które obecnie pochłaniają wiele niewinnych ofiar: narkomanię i AIDS.

– Kate, Bert, Dayiel i Mia zginęli śmiercią zasłużonych. Prawda?

– Prawda.