39273.fb2
— Chciałbym też nią oczy ucieszyć.
— Helena śpi.
— To szkoda. Bo ja długo nie zabawię.
— A gdzie jedziesz?
— Wojna, maty! Nie ma na nic czasu. Lada chwila hetmani w pole wyprawią, a żal będzie Zaporożców bić. Mało to razy my z nimi jeździli po dobro tureckie — prawda, kniaziowie? — po morzu pływali, sól i chleb razem jedli, pili i hulali, a teraz my im wrogi.
Kniahini spojrzała bystro na Bohuna. Przez głowę przeszła jej myśl, że może Bohun ma zamiar połączyć się z rebelią i przyjechał jej synów wybadać.
— A ty co myślisz robić? — spytała.
— Ja, maty? A cóż? ciężko swoich bić, ale trzeba.
— Tak i my uczynimy — rzekł Symeon.
— Chmielnicki zdrajca! — dodał młody Mikołaj.
— Na pohybel zdrajcom! — rzekł Bohun.
— Niech im kat świeci! — dokończył Zagłoba.
Bohun znów mówić począł:
— Tak to na świecie. Kto ci dziś przyjacielem, jutro Judaszem[1334]. Nikomu nie można wierzyć na świecie.
— Jeno dobrym ludziom — rzekła kniahini.
— Pewnie, że dobrym ludziom można wierzyć. Dlatego ja też wam wierzę i kocham was, bo wyście dobrzy ludzie, nie zdrajcy…
Było coś tak dziwnego i strasznego w głosie watażki, że przez chwilę zapanowało głębokie milczenie. Pan Zagłoba patrzył na kniahinię i mrugał swoim zdrowym okiem, a kniahini utkwiła wzrok w Bohunie.
Ten mówił dalej:
— Wojna nie żywi ludzi, jeno morzy, dlatego chciał ja was jeszcze widzieć, zanim ruszę. Kto wie, czy wrócę, a wy by mnie żałowali, bo wy moje druhy serdeczne… nieprawda?
— Ty nasz brat — dodał Symeon.
— Wy kniazie, wy szlachta, a wy Kozakiem nie gardzili, w dom przygarnęli i krewną-donię obiecali, bo wy wiedzieli, że dla Kozaka bez niej ni życia, ni bycia, tak się i zmiłowali nad Kozakiem.
— Nie ma o czym i mówić — rzekła spiesznie kniahini.
— Nie, maty, jest o czym mówić, bo wy moi dobrodzieje, a ja też prosił tego oto szlachcica, przyjaciela mego, żeby mnie za syna wziął i do herbu przypuścił, aby wy nie mieli wstydu, oddając krewniaczkę Kozakowi. Na co pan Zagłoba się zgodził i my oba będziem się starać o pozwolenie u sejmu, a po wojnie pokłonię się panu hetmanowi wielkiemu, któren na mnie łaskaw, może poprze; on przecie i Krzeczowskiemu nobilitację wyrobił.
— Bóg ci dopomóż — rzekła kniahini.
— Wy szczerzy ludzie, i ja wam dziękuję. Ale przed wojną chciałbym jeszcze raz z waszych ust usłyszeć, że wy mnie donię dajecie i że słowo wasze zdzierżycie. Słowo szlacheckie nie dym — a wy przecie szlachta, wy kniazie.
Watażka mówił głosem powolnym i uroczystym, ale w mowie jego drgała zarazem jakby groźba zapowiadająca, że trzeba się zgodzić na wszystko, czego żądał.
Stara kniahini spojrzała na synów, ci na nią, i przez chwilę trwało milczenie. Nagle raróg[1335] siedzący na berle pod ścianą zakwilił, choć do świtu było jeszcze daleko; za nim ozwały się inne; wielki berkut[1336] zbudził się, strząsnął skrzydła i krakać począł.
Łuczywo palące się w grubach przygasło. W izbie zrobiło się ciemnawo i ponuro.
— Mikołaj, popraw ogień — rzekła kniahini.
Młody kniaź dorzucił łuczywa.
— Cóż? Przyrzekacie? — pytał Bohun. Musimy Heleny spytać.
— Niech ona mówi za siebie, wy za siebie. Przyrzekacie?
— Przyrzekamy — rzekła kniahini.
— Przyrzekamy — powtórzyli kniaziowie.
Bohun wstał nagle i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł donośnym głosem:
— Mości Zagłobo! Pokłoń się i ty o dziewkę; może i tobie przyrzekną.
— Co ty, Kozacze, upił się?! — zawołała kniahini.
Bohun zamiast odpowiedzi wydobył list Skrzetuskiego i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł:
— Czytaj.
Zagłoba wziął list i począł go czytać wśród głuchego milczenia.
Gdy skończył, Bohun skrzyżował ręce na piersiach.
— Komu tedy dziewkę dajecie? — spytał.
— Bohun!
Głos watażki stał się podobny do syku węża.
— Zdrajcy, oczajdusze, psiawiary, judasze!…
— Hej, synkowie, do szabel! — krzyknęła kniahini.
Kurcewicze skoczyli piorunem ku ścianom i porwali za broń.
— Mości panowie, spokojnie! — zawołał Zagłoba.
Ale nim domówił, Bohun wyrwał pistolet zza pasa i wystrzelił.