39297.fb2 Op?tani - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Op?tani - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Rozdział XV

Skandal z panną Ochołowską rozszedł się szeroko w „towarzyskich sferach” stolicy. Na prawo i lewo rozpowiadał o tym Szulk, a przyjaciółki Maji zwierzały tę historię w najgłębszej tajemnicy. Nareszcie poznano sekret pięknej Maji, która w ciągu swego niedługiego pobytu w Warszawie zdążyła już zainteresować wszystkich swoim niepokojącym sposobem bycia. Zakochana w pikolaku! Zaręczona z pikolakiem, który nota bene poszlakowany jest o „zwędzenie” pugilaresu Szulkowi!

Tłumy pędziły do baru Europejskiego, ale Leszczuka już tam nie było. Nazajutrz po balu wymówiono mu miejsce, wskutek zapewne interwencji Szulka.

A Maja znalazła – się naraz zupełnie odosobniona. Całe stadko prezesowej odsunęło się od niej gładko i natychmiast. Nawet Róża rozluźniła z nią stosunki. Już nie zapraszano jej na dansingi i zabawy. Pozostał jej tylko Maliniak i do szału przez niego doprowadzona markiza.

Zresztą nie gniewała się o to. Nie potrzebowała ludzi. Żyła jak w transie. – Nie! Nie ukradł! – wmawiała sobie. – Nie ukradł! Nie! To niemożliwe! Jak to?! Akurat wtedy, kiedy ona na koniec przyznała się do niego! Ale oczywistość przeczyła temu. Któż mógł ukraść, jeśli nie on? Lecz jeszcze jedna wizja Leszczuka prześladowała Maję – zamknąwszy oczy widziała jego szczerą, przyjazną twarz – zdawało się to niemożliwe! A jednak w Połyce dopuścił się kradzieży!

A kiedy przypominała sobie, jak ordynarnie, po prostacku jadł tę sałatkę – i pocił się – orientowała się, że to jest typ obcy, z innego środowiska, o którym ona nic nie może wiedzieć na pewno i dla którego dostępne jest każde chamstwo!

Lecz jeszcze jedna wizja Leszczuka prześladowała Maję – z sinymi ustami, z twarzą przez te usta ohydnie odmienioną. I wtedy zdawało się jej, że to musi być człowiek chory, zdegenerowany – czemu znowu przeczyło jego niewątpliwe fizyczne zdrowie, widoczne na pierwszy rzut oka. Gubiła się w tych sprzecznościach.

Kiedy zaraz po opuszczeniu balu napadła na niego, żeby się raz przyznał – przysięgał się, że nie ukradł! Nie mogła nic z niego wydobyć, jak tylko to, iż wie, kto mu podsunął ten pugilares. Ale mówił to dziwnie. Maja czuła, iż odnosi się do niej z niedowierzaniem.

I czyż można było się dziwić? Przecież ona od pierwszej chwili swojej z nim znajomości zachowywała się – co najmniej ekscentrycznie.

I prawdę mówiąc, ona sama odnosiła się do siebie z coraz większym niedowierzaniem. Skandal na balu – policzek wymierzony Szulkowi – schowanie pugilaresu – cały ten splot czynów brutalnych, trywialnych, nawet nieuczciwych mógł wytrącić z równowagi osobę stokroć lepiej osadzoną w sobie, niż Maja. A jednocześnie wszystkie te czyny były jakieś naiwne, poniżające, a zarazem dziecinne, nieomal – głupie.

I Maja znowu nic nie wiedziała! Czy ona jest dziecinna i naiwna? Czy zepsuta i cyniczna? Czy trywialna i pospolita? Jaka jest i do czego jest zdolna? Wszystko było – niejasne i mętne, przypadkowe.

W ciemnym hallu w Bristolu ktoś ujął ją delikatnie za ramię. Obejrzała się. Matka.

Pani Ochołowska postarzała się o dziesięć lat. Koło jej ust i pod oczami pojawiły się sine bruzdy – takie było pierwsze wrażenie Maji.

– Mama mnie odnalazła?

Nie zdziwiła się nadmiernie. Było oczywiste, iż dłuższy jej pobyt w Warszawie nie da się ukryć. Od dawna już przygotowywała się do tej rozprawy.

Ciotka Wiktorowa napisała do mnie, że cię widziała na mieście. Informowałam się także w klubie. Z początku myślałam, że pojechałaś do Lwowa – mówiła prędko pani Ochołowska, idąc z Mają korytarzem do jej pokoju.

– Podobno jesteś sekretarką Maliniaka?

– Tak.

– Maja, czy to prawda, że…

– Co?

Pani Ochołowska ciężko i sztywno usiadła na krześle. – Moje dziecko, powiedz mi. Czyś ty się zaręczyła z nim? Czy on tu jest z tobą? Czy to prawda, co ludzie mówią?

– Mama zanadto się przejmuje.

– Zanadto? Więc ty uważasz, że wszystko w porządku?

Maja zaśmiała się.

– No, nic w tym nie ma nadzwyczajnego!

Stanęła przed matką i zaczęła mówić, swobodnie i spokojnie, jakby rzeczywiście nie było nic nadzwyczajnego. Przezwyciężyła wzruszenie, nie chciała za nic, aby matka przyjęła udział w jej męczarniach. Nie, matkę należało trzymać z dala!

I Maja swoim nieco dziecinnym tonem wyjaśniała, że właściwie jest bardzo zadowolona ze swojej ucieczki z domu i z pobytu w Warszawie. Tak, właściwie doskonale się stało! Wprawdzie przysporzyła trochę niepokoju matce, ale od czasu do czasu takie radykalne cięcia są konieczne i wychodzą na zdrowie. Przyjęła posadę u Maliniaka i zarabia na utrzymanie. To bardzo zdrowo. Poza tym poznała wielu ludzi, otarła się o świat…

– Wie mama, zdaje mi się, że ogromnie zyskałam – mówiła naiwnie. – Pogłębiłam się. Zaczynam poważniej ujmować życie. A co do Leszczuka to rzeczywiście widuję się z nim i nawet zrobiłam awanturę o niego na balu, ponieważ zarzucono mu rzezcy, których nie popełnił. Opiekuję się nim trochę i chciałabym ułatwić mu jego zamierzenia tenisowe, ale mama nie wyobraża sobie, jakie są intrygi i zawiści w tym świecie sportowym. O tych zaręczynach to głupstwo! Bajki i plotki. Ale to mi nie może zaszkodzić, bo przecież z Cholawickim zerwałam już na amen.

Pani Ochołowska nie wierzyła własnym uszom. Nie mogła przypuścić, ażeby Maja do tego stopnia umiała się maskować. Jechała tutaj z bólem w sercu, z trwogą – a tymczasem zastała ją zadowoloną i zrównoważoną. Słuchając ją miało się wrażenie, iż wszystko jest proste, samo przez się zrozumiałe, naturalne.

Nie umiała zrozumieć Maji.

– Możliwe, iż niedługo wrócę do Połyki – mówiła dalej Maja najnaturalniej w świecie. Tylko – zarumieniła się – jedna rzecz… Z tymi pieniędzmi… Wie mama, przepraszam bardzo. Rozumiem świetnie, co to znaczy taka suma w mamy położeniu. Odkładam sobie z pensji i oddam, niech mama będzie pewna!

– Dziecko drogie, ale czyż ty nie rozumiesz, że się kompromitujesz?! Że ludzie o tobie mówią?!

A Maja ze ściśniętym gardłem śledząc ślady przeżytych cierpień na jej twarzy, powtarzała sobie:

– Muszę ją uspokoić! Muszę ją uspokoić!

I tak pogodnie przedstawiła jej całą swoją egzystencję na gruncie warszawskim, że pani Ochołowska zaczęła wstydzić się łez, które niepotrzebnie wylewała. Zresztą znała o tyle Maję, aby wiedzieć, że wszelka presja nie odniosłaby żadnego skutku. Obietnica, że już wkrótce wróci do Połyki ostatecznie ją uspokoiła. Na odchodnym rzekła:

– Jest tu jeszcze ktoś, kto chce z tobą pomówić. I po chwili w pokoju Maji zjawił się Cholawicki.

Pani Ochołowska usunęła się dyskretnie – z dwoją złego wolała już Cholawickiego, niż Leszczuka. Oni zaś podali sobie ręce i stanęli naprzeciwko siebie:

– Zmieniłaś się – rzekł Cholawicki.

– Zmieniłeś się – jak echo odpowiedziała Maja.

W istocie zaraz po wyjściu matki opadła z niej maska. Cholawicki zdumiał się, ujrzawszy jej piękność, ale nie była to już owa nobliwa, pańska uroda dawnej panny Ochołowskiej. Było w niej coś dwuznacznego, niepewnego i poniżonego…

Ale Maja nie mniej zdziwiła się jego wyglądem. Cholawicki przypominał widmo. Wychudł, zżółkł, oczy mu latały, ręce drżały, zdawał się być ciężko chory nerwowo. Czuć było, iż trzyma się jeno nieustannym wysiłkiem woli, a na czole pojawiły się dwie pionowe zmarszczki, których dawniej nie było. A nawet kilka siwych włosów na skroni…

Zrobiło jej się przykro. Nic nie czuła do tego człowieka, ale on cierpiał przez nią.

– Nie widzieliśmy się trzy tygodnie – rzekł.

I naraz uprzytomniła sobie, jak niedawno była jeszcze w Połyce i ile od tego czasu się zmieniło.

Przypatrywał się jej bacznie i rzekł:

– Nie ma co gadać! Nie wrócisz do mnie. Skończone.

– Skąd wiesz?

– Widzę. Nie warto mówić.

Odetchnęła.

– Masz rację.

Usiłował się pohamować, ale nie wytrzymał.

– Trzy tygodnie żyłem tą myślą, żeby ciebie odnaleźć i pomówić. Ale nie warto! Uśmiechnął się zjadliwie. – Życzę szczęścia na łonie natury z tym pasterzem!

Czy jesteś pewny, że z nim?

– No, przecie widać! Nie wierzyłem temu, co mi opowiedziano – dziś, przed godziną. Ale teraz wierzę! Ty już nie jesteś podobna! Jesteś identyczna! Ty się nim zaraziłaś! Stałaś się gminna i pospolita, jak on. Winszuję – już nic was nie dzieli!

– Mam do ciebie prośbę. Nie dziel się tymi obserwacjami z moją matką. Ona nic nie powinna wiedzieć.

Po dłuższym milczeniu powiedział, rozglądając się nerwowo.

– Za godzinę wracam do Mysłoczy. Wpadłem tu na krótko. Muszę jechać. Tu wszystko przepadło. Ale ja także mam do ciebie prośbę. Jesteś wtajemniczona w moje sprawy – mam nadzieję, że nikomu nie powiesz i zachowasz w dyskrecji moje plany.

– Możesz być spokojny. A jak tam interesy?

– Nieźle.

Znów się rozejrzał i zdawało się Maji, że coś go zaniepokoiło.

– Jak załatwiłeś ze Skolińskim?

Jakże daleko odbiegła od tych spraw! Mówiła o nich, jak o czymś przedpotopowym.

– Skoliński? Skoliński jest jeszcze na zamku. Robi katalog. Doszedłem z nim do porozumienia.

Podniósł się z krzesła, postąpił parę kroków w róg pokoju gdzie była umywalnia i wrócił na miejsce.

– Chcesz wody? – zapytała zdziwiona.

– Nie.

– A cóż z księciem?

– Jako tako. Jeszcze się trzyma.

Znów podniósł się i zbliżył do umywalki. Na blaszanym drążku zawieszony był szalik Maji. Cholawicki przyjrzał mu się badawczo.

– Cóż on się tak rusza? – mruknął. Przecież okno zamknięte.

– Co się rusza?

– Nie widzisz? Drży cały od góry do dołu.

Dopiero gdy podeszła blisko zdołała uchwycić niedostrzegalny prawie ruch.

– Cóż w tym dziwnego? Oberluft otwarty, a tu w ścianie idzie rura z gorącą z wodą. To zaraz wytwarza prąd powietrza. Nie rozumiem o co ci chodzi.

Rzucił się do okna i zamknął oberluft. Szalik przestał drżeć, a Cholawicki przesunął ręką po czole i szepnął:

– Oszaleję!

– Co ci się stało?

– Nic, nic.

Lecz ona przypomniała sobie naraz swój sen, tę ruszającą się płachtę, która ją tak przeraziła i o której także śnił Leszczuk.

– Śniła mi się kiedyś taka płachta ruszająca się – na jakimś wieszaku – rzekła machinalnie.

Słowa jej miały efekt nieoczekiwany. Cholawicki uczynił się blady.

– Jak to? Jaka płachta? Opisz mi dokładnie.

Maja pokrótce opowiedziała mu sen. Podziemie, czy też pokój, wąskie okno, białe ściany, żelazny wieszak, a na nim wzdymająca się płachta czy też ścierka, a może zwierzę jakieś. Nie mogła dobrze rozróżnić. Coś tak wstrętnego i złego, że trudno o tym mówić. Kilka razy jej się to śniło i zawsze budziła się, wyczerpana i zlana potem.

– Czy w tym pokoju nie było pieca? Pieca kuchennego?

– Nie. A może był. Nie pamiętam dokładnie. Ale czy tobie także się to śni? Co to znaczy?

Jednakże nie mogła niczego od niego się dowiedzieć. Odpowiadał jej półsłówkami i zaraz począł się żegnać. Maji zdawało się że zwariował. Złapał ją za rękę.

– Mam do ciebie prośbę. Jakbyś jeszcze miała sen w związku z tą płachtą, nie zapomnij do mnie napisać. Bardzo proszę. Zależy mi! No, do widzenia.

I znowu opadła ją natrętna myśl. Co znaczą te sny?

Maja na szczęście nie miała czasu zastanawiać się nad tym za wiele. Maliniak wezwał ją i oświadczył, że za dwa dni przenoszą się do Konstancina. Znudziło mu się mieszkać w hotelu, wzdychał do słońca i zieleni. I zdawało mu się, że na świeżym powietrzu jeszcze lepiej wykończy nieszczęsną „lwicę”, dla której zakupił już niesłychane, sielskie toalety.

Nienawiść markizy do Maji osiągnęła chorobliwe napięcie. Daremnie hamowała się wiedząc, że to woda na młyn wujaszka, że Maliniakowi właśnie o to chodzi. Ona, europejska awanturnica w wielkim stylu, demoniczna, kruczowłosa, blada wampirzyca z karminowymi usty nie mogła znieść tego, iż musi ulegać tej prowincjonalnej kozie, smarkatej, tej gąsce, która wkradła się w łaski Maliniaka.

Ją również doszły dziwne historie na temat Maji i nie omieszkała donieść o nich Maliniakowi. Ta panienka ze dworu była w istocie osóbką zamieszaną w podejrzane sprawki! Ostentacyjnie chowała przed Mają te resztki osobistej fortuny.których jej jeszcze nie odebrał Maliniak. Traktowała Maję nieomal jak osobę z półświatka. A Maja już sama nie wiedziała, kim właściwie jest i jak należy ją traktować.

A w te nie kończące się wątpliwości wdarł się telefon od prezesowej Halimskiej.

– Jak się pani miewa, dziecko drogie! Jestem tak oburzona na Szulka! Moje dziecko, czy pani nie mogłaby zobaczyć się ze mną dziś wieczorem, miałabym do pani jeden drobiazg.

Dla Maji ta propozycja, zarówno jak miodowy głos prezesowej, były niespodzianką. Prezesowa nie dała znaku życia od balu. Umówiły się w jakiejś pomniejszej cukierence – widocznie jednak Halimska wolała nie pokazywać się publicznie.

Ale, gdy Maja nadeszła, przyjęła ją bardzo wylewnie, chociaż – trochę inaczej niż zwykle.

– No, no! Nie przypuszczałam, że pani taka rezolutna! Z takim charakterkiem dasz sobie radę w życiu, moja droga! Nie posądzałam pani o tyle sprytu! Przecież gdyby pani go nie uderzyła i nie nadała przez to sprawie zupełnie innego charalc -.’ teru, zawezwałby policję i z tym chłopakiem byłoby niedobrze. A propos, czy ty rzeczywiście chcesz wyjść za niego, moja kochana?

– Dlaczego pani pyta?

– No, chyba mam prawo. Opiekuję się tobą już od dłuższego czasu. Mnie zawdzięczasz Maliniaka, a w przyszłości, sądzę, także mogę ci być pomocna, bo chyba z rodziną już tego… nie wrócisz do niej, co? W twoim położeniu beze mnie nie dałabyś sobie rady.

I prezesowa dłuższy czas wykazywała Maji, iż tylko ona może uratować jej sytuację towarzyską i finansową. Po czym przystąpiła do rzeczy.

– Moje złotko, ja cię umieściłam u Maliniaka, a ty za to musisz mi załatwić jeden drobiazg.

– O co chodzi?

– Głupstwo. Chodzi także o pugilares, ale nie Szulka, tylko Maliniaka.

– Jak to?

– Otóż zależałoby mi na tym, abyś stamtąd wyjęła jeden papier. Pewien projekt w związku z rozbudową tych jego nowych zakładów przemysłowych. Ten szkic przyniesiesz mi na parę godzin, a polem wsadzisz z powrotem do pugilaresu. Żywa dusza nie będzie wiedziała.

– No – pomyślała Maja – jeszcze tydzień temu nie ośmieliłaby się zrobić mi takiej propozycji. No tak, ale przecież ona mnie uważa za jego narzeczoną i wie, że jestem podobna…

A przy tym gdyby odmówiła, Halimska mogłaby się zemścić – co w jej położeniu równało się katastrofie. Maja postanowiła odwlec decyzję.

– A jeśli Maliniak się spostrzeże?

– Jakim sposobem? On na noc kładzie ten pugilares pod poduszkę, a sen ma twardy. Będziemy miały całą noc przed sobą.

– Namyślę się.

– Zgoda. Ja chętnie poczekam. Wiem, że nie będziesz niewdzięczna…

Odcień groźby pojawił się w miodowym głosie prezesowej. Maja przyglądała się jej. Aha, to ona jest taka! I to ja jestem taka! I Leszczuk…

Nie! Nie! To niemożliwe! Ani Leszczuk, ani ona… Jeszcze raz zobaczyć się z nim! Jeszcze raz się przekonać!

Widywali się teraz często, spędzali razem długie godziny. Ale rozmowa im nie wyszła. A przede wszystkim wstydzili się poruszyć sprawy najważniejszej. Ani słowem nie napomknęli o tych nieoczekiwanych „zaręczynach” swoich na balu. Nic – na temat wspólnej przyszłości, lub chociażby doraźnego jakiegoś rozwiązania. Mieli przecież tyle do omówienia – a tracili czas na błahe uwagi w rodzaju:

– O tej porze największy dok na ulicach.

Nie byli ze sobą ani na pan, ani na ty – i to również utrudniało im porozumienie.

Maja postanowiła wtajemniczyć go w propozycję prezesowej.

Miała szaloną nadzieję, że Leszczuk przyjmie to negatywnie lub choćby niechętnie. Najmniejszy taki odruch z jego strony podsyciłby jej wolę oporu. Gdyby wiedziała, że jemu zależy na tym, aby ona nie wdawała się w takie imprezy… A jeśli nie, jeśli mu jest wszystko jedno, to i jej jest wszystko jedno i niech się dzieje, co chce!

Powtórzyła mu rozmowę z prezesową. Czy on by jej nie mógł dopomóc? We dwoje można by to załatwić dużo łatwiej.

Nie okazał najmniejszego zdziwienia. Od razu przystąpił do omawiania szczegółów sprawy. Jedyne zastrzeżenie, które zgłosił, było natury czysto praktycznej:

– Czy aby nas nie złapią?

Jeżeli Maja żywiła jeszcze jakie złudzenia, to rozpłynęły się one bezpowrotnie.

Nie wiedziała, że w tej samej chwili rozpływają się i ostatnie złudzenia Leszczuka. Gdyż Leszczuk był prawie przekonany, że to ona zabrała pugilares Szulkowi! Co prawda podejrzewał nieco pana Pitulskiego, ale obecne wystąpienie Maji rozwiało ostatnie jego wątpliwości. Tak – musiała być albo narwana, może – kleptomanka, albo też sprytniejsza od niego, bez żadnych skrupułów. I zresztą inaczej być nie mogło, gdyż normalna panna z jej sfery nie zadawałaby się z takim, jak on.

Ale nie miał siły opierać się jej. Zanadto była mu bliska. Zanadto czuł w sobie to samo, co ona, pragnienie używania życia. I nawet jej inicjatywa ułatwiła mu wypowiedzenie czegoś, co już od dawna nosił na sercu.

– Ja bym chciał jeszcze raz spróbować z tym klubem.

– Jak to?

– Ja bym pobił Wróbla do zera!

Wzruszyła ramionami, zmęczona i znudzona tym wszystkim. Wróbel był jedną z najlepszych rakiet europejskich, nazwisko jego od kilku lat stale widniało na liście Myersa – o tym, aby Leszczuk miał go pokonać, nie mogło być mowy.

– Wymyśliłem nowe uderzenie. Mogę pobić każdego, jak będę chciał.

– Co za bzdury!

– Zajdźmy na jaki plac, to pokażę.

Wkrótce nawinęła się im tablica z napisem „place tenisowe”. Weszli. Maja była obojętna, apatyczna. Wynajęli pantofle i rakiety, przy czym Leszczuk długo oglądał struny rakiet, zanim wybrał jedną, mocno już zdezelowaną, o pięknej ramie.

I oto stali naprzeciwko siebie na korcie Jak w Połyce. Ale nie mieli ochoty grać. Nie byli odpowiednio ubrani, a zresztą… Tenis już im nie wystarczał i nie było między nimi tej swobody – tylko sztywność, trudność, skrępowanie.

– Proszę zaserwować – rzekł.

Maja zaserwowała, on zaś odbił – piłka dość ostra tuż za siatką załamała się, jakby znienacka podcięta niewidzialną ręką i prawie pionowo spadła na ziemię. Żaden gracz nie mógłby dopaść jej na czas, po prostu nie warto było biegać.

To samo powtórzyło się z następnymi piłkami. Zmieniła system serwisu. Podawała mu potem mocne drajfy na ostatnią linię. Wszystkie piłki odbite przez nią kończyły się tuż za siatką, jak ucięte. W tych warunkach właściwie nie było wcale gry. A jednocześnie z punktu widzenia formalnego nie można było nic zarzucić. Zdawało się, iż Leszczuk sztukę skracania piłek opanował w stopniu dotychczas nieznanym i nieosiągalnym.

– Jak to się robi? – zapytała zdumiona, podchodząc do siatki.

Uśmiechnął się.

– To jest taki wynalazek. Trzeba rakietę wziąć tak – wyjaśniał – i tak pociągnąć nią przy uderzeniu. Piłka nabiera wtedy specjalnego obrotu i musi spaść tuż za siatką. To nie jest żadna sztuka, zwykłe „podcięcie” piłki, tyle tylko, że rakietę trzyma się inaczej i przez to ruch piłki jest inny.

– Ale że też nikt na to nie wpadł! – zawołała.

W istocie było to niezrozumiałe! Zdawałoby się, iż nie ma już uderzeń i chwytów, które by nie były wypraktykowane przez miliony graczy na tysiącach kortów świata!

– To uderzenie niejednemu musiało się zdarzyć przypadkowo, jak mu się rakieta zwinęła w ręku. Ale cała rzecz w tym, że jak się pierwszy raz tak uderzy człowiekowi się zdaje, że to głupie i że nic z tego nie może wyjść. Kiks i tyle! Na pozór to takie głupie trzymanie rakiety, że aż odrzuca. Dopiero jak się poćwiczy trochę, to się widzi, że w tym jest coś! A druga rzecz, to że do tego potrzebna jest specjalna rakieta – stara, z miękkim naciągnięciem, a w szczególności te dwie struny z boku muszą być wolniejsze. Dobrą rakietą nie można tak zagrać.

Chciała go zapytać, jak wpadł na to, ale w formie bezosobowej to pytanie było trudne do postawienia. Domyślił się jednak o co chodzi.

– Ja to wynalazłem jeszcze dawniej w Lublinie – rzekł – ale dopiero teraz doprowadziłem do doskonałości. Teraz najlepszy gracz świata nie mógłby wziąć ode mnie seta!

– To w ogóle uniemożliwia tenis! Trzeba by wprowadzić jakieś nowe reguły. To odbicie nie dopuszcza do gry!

– Mógłbym pobić wszystkich! – powtórzył zawzięcie Leszczuk.

I nachylił się ku niej:

– Można by nie mówić nikomu, że ja wymyśliłem taki sposób – tłumaczył nie patrząc na nią. Gram nieźle, a jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, to pomyśli, że w tym nie ma żadnego nabierania, tylko że ja dobrze skracam piłki i tyle! Nie potrzebuję stale tego robić, tylko od czasu do czasu. W każdym secie mogę nadrobić tak parę gemów, a nikt się nie pozna. Gdyby teraz urządzili ze mną próbę w klubie, to wszystkich bym orżnął! Tylko trzeba by ich namówić żeby ze mną zagrali! Ja bym ich rozniósł!

Maja spojrzała na niego z boku. Aha, więc on jest taki! W głosie jego była poufałość, jakby wiedział, że ona go zrozumie i liczył na jej poparcie. Uśmiechnął się niepewnie i półgłosem zapytał:

– Ho co? Przecie jak bym wygrał… to i nam byłoby łatwiej. Miałbym przynajmniej jakieś stanowisko.

– Aha – to on podchodził do tego tak… matrymonialnie? – Chciała się odsunąć z odrazą, ale – przecież to był jej uśmiech, jej sposób mówienia, ona zupełnie tak samo mogłaby to powiedzieć. I zresztą czyż ona była lepsza? Ot, głupi ordynarny chłopak i zdeklasowana panna.

– Zobaczymy – mówiła niepewnie i jakby mimo woli. – Wkrótce będzie mecz pokazowy w Skolimowie. Można by coś wykombinować. Namyślę się. Jeżeli raz publicznie udałoby się pobić Wróbla, to już potem musieliby urządzić oficjalną rozgrywkę. Oczy mu zabłysły. – Pewnie!

I od razu poczuli się bliscy sobie, w doskonałym porozumieniu. O, czemuż tylko w złym się łączyli?! Dlaczego wystarczało, aby zaczęli spiskować, a już oboje doskonale czuli się ze sobą i pryskały wszelkie trudności obcowania.

Pożegnała się z nim prędko. Powróciła do domu i położyła się, ale przed spaniem jeszcze wyskoczyła z łóżka i wszystko, cokolwiek mogło przypominać wiszącą płachtę, a więc ręczniki, szalik, bluzki na wieszakach – wszystko to pochowała, albo poukładała na krześle, tak, aby nie wisiały. Mimo to jednak sen znowu ją nawiedził. I znowu we śnie na tle białej ściany z wąskim oknem – płachta, czy też zwierzę – coś ruszającego się, jakaś rzecz straszna w tak okropnym zdławionym ruchu, iż oboje – Leszczuk i ona – sparaliżowani grozą byli wydani jej na pastwę i tylko czekali, kiedy ta rzecz się przybliży. A potem ujrzała jeszcze coś. Ujrzała, jak ta płachta pcha się Leszczukowi w usta, a on się dusi. Krzyknęła…