39302.fb2 Opowiadania - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Opowiadania - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Północ

– Nalej, szybciej nalej do kieliszków! – nagle zaśpiewał Paramonow.

– Witek, nie poganiaj koni! – odśpiewał do niego Siemieniszkin. – Nie mamy dokąd się śpieszyć!

– Jak to nie mamy dokąd? – zdziwił się Bagrcew. – Nie ma dni wolnych w "stary" Nowy Rok. (tj. W Nowy Rok wg prawosławnego kalendarza – przypis tłumacza) Ja jutro idę do pracy! Nie każdy z nas tutaj jest wolnym przedsiębiorcą jak niektórzy!

– Chłopaki, zbliża się północ, a nie wszystkim nalano! – uporczywie zaśpiewywał Paramonow. – Siema, nie bądź sknerą!

– Możesz mówić do mnie po prostu – Mikołaju Iwanowiczu! – obraził się Siemieniszkin. – No, dopijmy teraz, a po północy co będzie robić?

– Jak to – co? Spirytyzmem, oczywiście! – krótko wyjaśnił Paramonow. – Dusza – to najważniejsze w człowieku! Człowiek – nie pień! Nalewaj szybciej!

Zegar wykukał północ.

Paramonow podniósł kieliszek:

– Ludziska, z Nowym Rokiem! W tym sensie, co – ze starym!

Wszyscy wypili.

– Już! Lenka, u ciebie jest czysty talerz, dawaj go tutaj! – próbował rozkazywać Paramonow. – I szybko chodźmy wszyscy do stoliczka! Będziemy wywoływać ducha!

– Jakiego jeszcze ducha?! Od ciebie i tak czuć "spiritus" na kilometr!

– Królowej Tamary, oczywiście!

– Ty co, poważnie? – zdziwił się Siemieniszkin. – Zostaw to!

– A co, doskonała rozrywka! – bronił Paramonowa Barcew. – Tym bardziej, że mamy "stary" Nowy Rok. Jak to było u Puszkina? Raz w wieczór na dworku...

– po pierwsze, to nie Puszkin, a – Żukowski, – przerwał wszystkowiedzący Arbuz, – a, po drugie, wróżyć trzeba w północ "astronomiczną", a teraz – urzędowa...

– Ale ty jesteś nuuuuuuudziarz! – ze smakiem rzekł Barcew, na co Arbuz zmieszał się i zarumienił.

– Bawcie się beze mnie – Siemieniszkina wstała i poszła do kuchni.

– Teraz wszyscy chwytamy palcami spód talerzyka i będziemy go podnosić siłą woli. Mówimy : "Duchu królowej Tamary, wzywamy cię!" – wyjaśnił Paramonow.

– Ależ nie, trzeba wziąć talerzyk i rozłożyć wokół litery, a na talerzyku narysować strzałkę – nie wytrzymał Arbuz.

– Zniknij, okularniku, nie wtrącaj się! – odgryzł się Barcew. Arbuz wzruszył ramionami i wsunął palce pod skraj talerzyka.

Paramonow wyłączył światło i zapalił cieniutka świeczkę, wyjaśniwszy półgłosem:

– Specjalnie do cerkwi poszedłem po zachodzie słońca.

– Duchu królowej Tamary, wzywamy cię!.. – chóralnie wyszeptali wszyscy.

– ... do nas! – niepewnie zadźwięczał w ciszy, która nastąpiła, głos Lenki...

... i w kącie pojawiła się blady, rozmyty obłok – postać. Wysoka, bezcielestnie chwiała się lewitując nad podłogą. Na siedzących powiało lodowatym chłodem, i ich dusze zamarły z przerażenia. Świeca zgasła. Ktoś głośno czknął.

– Zjawiłam się u was na zaproszenie – czego chcecie ode mnie – miarowo, rytmicznie obwieścił duch. Jego głos był wysoki, łamiący się, z wyraźnie nie-rosyjskim akcentem.

Pierwszy oprzytomniał Barcew:

– A może Pani odpowiedzieć na pytanko?

– Jestem gotowa dać wam odpowiedź, jeśli pytanie będzie prawidłowo zadane...

– Jaka jutro będzie pogoda?

– Ty co, zgłupiałeś?! – pisnął Paramonow. – Nic mądrzejszego ci do głowy nie przyszło?!

– Ciiiii! – przerwała mu Lenka. I w tym momencie postać ni to zaskrzeczała, ni to zazgrzytała – jakby po powierzchni płyty ktoś przejechał igłą, i wybębniła metalicznym głosem, zupełnie nie podobnym do poprzedniego:

– Burza, porywisty wiatr, od umiarkowanego do silnego, przypuszczalny poziom opadów dwadzieścia milimetrów, siła burzy w skali : dziesięć do minus czwartej, poziom naruszenia continuum trzy przecinek zero osiem na dziesięć minus pięćdziesiąty pierwszy, poziom wody w rzekach w granicach normy, poziomy graniczne w normie, aria Toski w "Normie", toska – jednostka, moment skrętu – 12 niutonów na metr, Niuton to... – znowu zazgrzytała i zamilkła.

– Mówiłem przecież, że to wszystko bzdura, smażona na rybim tłuszczu! – wydął wargi Arbuz. – Burza! Teraz, kiedy na dworze minus trzydzieści!..

– Minus dwadzieścia osiem i dwie dziesiąte w skali Celsjusza, dwieście czterdzieści setnych wedle skali Kelvina, minus osiemnaście i osiem dziesiątych według skali Fahrenheita (z zaokrągleniem do dziesiętnych) – postać usłużnie podpowiedziała pięknym, głębokim kontr-altem. Arbuz ugryzł się w język.

– A można jeszcze jedno pytanie? – wmieszał się Paramonow. – Zawsze wpychasz się z jakimiś bzdurami! – szepnął do Barcewa.

– Pytanie nie można jedno życzenie spełnię przed pożegnaniem...

Zapanowało milczenie.

Potem, jak letni wiaterek, zaszeleścił głosik Lenki:

– A jeśli...

Potem zahuczał żarliwy, dudniący szept Paramonowa:

– Po "Mercu" dla każdego! Niech będzie po równo!

W nasyconej elektrycznością atmosferze przeskoczyła iskra, i rozgorzały jaskrawym płomieniem pragnienia .

– Może jeszcze o "Wołgę" poprosisz! Na cholerę mi wielka rosyjska rzeka?! – trzeźwym i wrednym głosem odgryzł się Barcew.

– A może, lepiej poprosić o video i telewizor 50cio calowy, to, jak je nazywają, kino domowe!.. – nieśmiało podpowiedział Arbuz.

– Lepiej poprosiłbyś dla siebie o knebel, żeby bzdur nie wygadywać – osadziła go żona.

– Trzeba po milionie zielonych na łeb, – gorączkowo zaszeptał Paramonow – wtedy na wszystko starczy – i na "Merca", i na "Wołgę", i na 50-cio calowe wideo...

– A Urzędowi Skarbowemu jak się wytłumaczysz? Powiesz, że wróciłeś Ojczyźnie pieniądze ze szwajcarskich banków, te, które objęła amnestia? – zmroził go Arbuz.

– Ale, przypuśćmy, po melonie możemy wziąć bezpośrednio w banku szwajcarskim i w ogóle go nie wwozić... Jednakże, dlaczego po melonie?.. Można i po pięć miliardów, wtedy będzie dostatecznie dużo... – marzycielsko rzekł Barcew. – Kupić "zieloną kartę"... Willę na Korsyce...

– A dlaczego na Korsyce? A może lepiej będzie każdemu po własnym hotelu na Hawajach? Wtedy maż milionowe zyski i jakby wille za jednym zamachem – sprzeciwił się Paramonow.

– A coście się tak uczepili tej forsy?! Na cholerę tobie willa? "Dusz to najważniejsze w człowieku"! – złośliwie zacytowała Lenka. – Teraz to bardzo modne! Chodzimy do cerkwi, jak na partyjne zebrania... Ale to nic, zamiast duszy przyda się i tusz, a najlepiej – jakuzi!

– No, ty to jesteś walnięta! – spokojnie, ze smakiem rzekł Barcew. – Ale – generalnie – to jest sens w jej słowach. Prosić trzeba nie tylko o mamonę, a i o sławę, i tytuły!

– Po co tytuły?! Nie trzeba tytułów! A to ona może pojąć dosłownie, i zostaniemy Bohaterami Związku Radzieckiego. Pośmiertnie! – wystraszył się Arbuz.

– Forsa i sława zarazem – to przecież nagroda Nobla! – ożywił się Paramonow. – Cholera, przestań mnie szarpać za rękaw!

– A za co Tobie przyznać nagrodę Nobla? Za wybitne osiągnięcia w dziedzinie zgarniania do siebie wszystkiego obiema łapami? – przenikliwie uśmiechnęła się Lenka. – Ty lepiej o talent poproś! Tak! Ale teraz tego nie kupują! Teraz ocenia się geniusz w proporcji do jego finansowych dochodów! Całkiem już zgłupieliście z tymi sukcesami... Ludziom jest potrzebne dobro!

– Słowo "dobro" ma też i konsumencką wykładnię – niewzruszenie sprzeciwił się Barcew. – I co mnie obchodzą ludzie? Ja sam jestem "ludź"! I ja – akurat – potrzebuję forsy.

– Miłość jest ludziom potrzebna, cierpliwość, w końcu! – zadźwięczał głos Lenki.

– Milcz, durna! – wrzasnął Paramonow. – napytasz sobie biedy!

– Co, miłości ci się zachciało? – rozweselił się Barcew. – Chodź do drugiego pokoju, to ci taka miłość urządzę! A za mąż już dla ciebie za późno. Lepiej wtedy poproś sobie o męża! W upominkowym opakowaniu! W celofanie i z kokardką! To loteria z samymi wygrywającymi losami!

– Loteria? – wyszeptał jakby do siebie Arbuz. – Nie, nie pasuje. Można całe życie po rublu wygrywać. Kariera jest pewniejsza. Tak! polityka! Trzeba zająć się polityką! Do Sejmu! Zostać ministrem! Prezydentem!

– Żeby, wasza dostojność, przez całe życie drugim na karku siedzieć? – wycedził Paramonow. – I bez ciebie tam, na górze, durni i darmozjadów zliczyć nie można!

– Boże, o czym wy...?! Do polityki doszli! Człowiek żyje tylko dzięki miłości! Miłość jest ludziom niezbędna! Bóg z Wami! Niech Was cholera jasna! – drżącym od łez głosem krzyknęła Lenka.

– Życzenie przyjęto...- zabrzmiał wysoki, łamiący się głos...

...i nagle jakby ktoś dał po oczach – to Siemieniszkina wróciła z kuchni i włączyła światło.

– Dlaczego Lenka płacze? Ach wy, chłopy, zawsze nachlejecie się i zaczynacie! Lena, L-e-ena, no, nie trzeba, nie zwracaj na nich uwagi... – objęła przyjaciółkę.

Wszyscy milczeli jak ogłuszeni. Lenka przestała płakać i cicho wycierała chusteczką nos. W kącie, zawinięty w muślinową zasłonkę, wysokim i nienaturalnym głosem chichotał Siemieniszkin. A może czkał....

Siemieniszkina zamknęła szeroko otwarty lufcik, wyplątała męża z zasłony i poprowadziła wszystkich do kuchni na herbatę. Barcew zatrzymał się, żeby chlapnąć sobie koniaku.

Przy herbacie milczeli wszyscy, dopóki głosu nie zabrała Marina Arbuz:

– A o młodości i urodzie nie przypomnieliście sobie.

– Lenka, ty wybacz, ja na Ciebie nie potrzebnie podniosłem głos – wydudnił Paramonow.

– Taaak... – wchodząc, rzekł Barcew.

– Coście tam krzyczeli, a? – Siemieniszkina popatrzyła na męża.

– E, nic specjalnego. Takie tam, bzdury... – zmarszczył się Siemieniszkin i dodał : – Dobra, połóż gości.

... obudził się, bo coś mu nad głową hałasowało. Rzucił spojrzenie na świecące się cyferki radio-budzika. "Po siódmej", – stwierdził obojętnie Siemieniszkin. Diabli by wzięli takich sąsiadów, zaczynających przemeblowanie o takiej porze. Nie mogą poczekać? Suszyło go, ale wstawać mu się nie chciało, i pozostał w łóżku.

Nagle usiadł.

Za oknem błysnęło. Znowu usłyszał grzmot. W szyby uderzyła ciężka kropla, za nią druga, a potem jakby ktoś w nie wiadrem wody chlusnął, błysnęło i grzmotnęło nad jego głową, a na podwórku rozwrzeszczała się sygnalizacja alarmowa czyjegoś samochodu...

Następował ranek nowego – według wszystkich kalendarzy – roku...