39333.fb2 Pantaleon i wizytanki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Pantaleon i wizytanki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

5

– Obudź się, Panta – mówi Pochita. – Pantaleonku, już szósta!

– Czy kadeciątko już się luszyło? – przeciera oczy Panta. – Można dotknąć brzuszka?

– Nie gadaj jak idiota, co ci tak nagle strzeliło do głowy udawać Chińczyków – robi grymas zniecierpliwienia Pochita. – Nie, nie ruszył się. Dotknij, czujesz coś?

– A jednak okazało się, że z tymi szaleńcami od „bractwa” sprawa jest poważniejsza – macha numerem „El Oriente” Bacacorzo. – No i widział pan, co zrobili w Moronacocha? Rozstrzelać łobuzów, cholera. Dobrze przynajmniej, że policja zrobiła na nich nagonkę, jak sią patrzy.

– Kadecik Pantoja juriiol wstaje laz, dwa przykłada ucho do pępka Pochity Panta. – Nie słyszał kadecik tląbki? Na co kadecik jeszcze czeka, wstawać, wstawać.

– Nie lubię, jak tak mówisz, czy nie widzisz, że po tym, co się stało z tym maleństwem, jestem cała roztrzęsiona? – opiera się Pochita. – Nie przyciskaj mi tak mocno brzucha, jeszcze dzidziusiowi zrobisz krzywdę.

– Kochanie, przecież tylko żartuję – dwoma, palcami robi sobie skośne oczy Panta. – Zarażam się sposobem mówienia jednego z moich pomocników. I z powodu takiego głupstwa będziesz się gniewać? No już, daj buziaka.

– Boję się, że kadecik umarł – pociera sobie brzuch Pochita. – W nocy się nie ruszył i teraz rano się.nie rusza. Coś mu jest, Panta.

– Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z tak normalnym przebiegiem ciąży, proszę pani – uspokaja ją doktor Arizmendi. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku, proszę się nie martwić. A jedyne, co mogę pani zalecić, to szanowanie własnych nerwów. A tu już pani wie, co ma robić, żadnego rozpamiętywania i wspominania o tragedii w Moronacocha.

– A telaz, panie Pantoja, wstawać i polanna gimnastyka – wyskakuje z łóżka Panta. – Do goły, do goły.

– Nienawidzę cię, ażebyś zdechł, no i dlaczego nie możesz mnie posłuchać – rzuca w niego poduszką Pochita. – Nie mów jak te Chińczyki, Panta.

– Jestem bardzo szczęśliwy, kochanie, sprawy idą znakomicie – wymachuje ramionami, robi przysiady Panta. – Nie przypuszczałem, że będę mógł sobie poradzić z misją, którą mi powierzyli. A w sześć miesięcy tak ją ruszyłem, że sam jestem zaskoczony.

– Na początku to nie bardzo to szpiegowanie cię bawiło. Ciągle coś ci się śniło, płakałeś i krzyczałeś przez sen – pokazuje mu język Pochita. – Ale teraz widzę, że jesteś cały zadowolony z tego wywiadu.

– Jasne, że wiem o tej okropności – przytakuje kapitan Pantoja. – Proszę sobie wyobrazić, że moja biedna matka też w końcu obejrzała to widowisko. Zemdlała oczywiście z wrażenia i spędziła trzy dni w klinice, pod ścisłą obserwacją lekarzy, z nerwami zupełnie rozstrojonymi.

– Czy nie miałeś wyjść o wpół do szóstej, synku? – wsuwa głowę pani Leonor. – Śniadanie już masz podane.

– Laz, dwa biolę plyszaic, mamusiu – zgina się, boksuje ze swoim cieniem, skacze przez ska-kankę Panta. – Dzień dobly, pani Leonol.

– Co się stało z twoim mężem, że tak się wygłupia? – dziwi się pani Leonor. – Ty i ja z nerwami w strzępach po tym, co się stało w tym mieście, a on cały szczęśliwy.

– Cały seklet to Blazylijka – szepce Chińczyk, Porfirio. – Przysięgam ci, Ciuciumamo. Poznał ją wczolaj w nocy, u Aladyna Pandulo, i oko mu z-bielało. Nie mógł tego uklyć, oczy mu słupem stanęły z podziwu. Tym lazem wpadł na amen, Ciuciumamo.

– Ciągle jest taka śliczna czy zbrzydła? – mówi Ciuciumama. – Nie widziałam jej od czasu, gdy wyjechała do Manaus. Wtedy nie nazywała się Brazylijka, tylko Olga.

– Jest tak piękna, że klękajcie nalody, a poza tym, co już i tak miała od ulodzenia plima solt, oczkami, pielsiątkami i nóżkami, to wylósł jej jeszcze cudowny tyłeczek – gwiżdże, rzeźbi dłońmi w powietrzu Chińczyk Porfirio. – Telaz się lozumie, dlaczego dwóch facetów zabiło się przez nią.

– Dwóch? – kręci przecząco głową Ciuciumaona. – Tylko ten jankesik, misjonarz, ja przynajmniej wiem tylko o nim.

– A studencik, mamo – wierci palcem w nosie Ciupelek. – Syn prefekta, topielec z Moronacocha. Też się zabił przez nią.

– Nie, to był wypadek – daje mu po łapie, podsuwa chusteczkę Ciuciumama. – Smarkacz zdążył się pocieszyć, znowu w najlepsze przychodził do Domu Ciuciumamy i bawił się z dziewczynkami.

– Ale w łóżku do wszystkich dziewczynek mówił Olga – wyciera nos i oddaje chusteczkę Ciupelek. – Nie pamiętasz, jak go podglądaliśmy, mamo? Klękał i całował je po nogach wyobrażając sobie, że to ona. Zabił się z miłości, głowę bym oddał.

– Ja wiem, dlaczego nie wierzysz, zimna kobieto – wskazuje na swą pierś Chińczyk Porfirio.

Bo tobie blakuje tego, czego Ciupelek i ja mamy za dużo: selca.

– Współczuję pani – wstrząsa się Pochita _ Jeśli ja, która znam tę zbrodnię tylko ze słyszenia i z tego, co wyczytałam, mam koszmary i budzę się, bo śni mi się, że krzyżują kadecika, to pani musi być już kompletnie roztrzęsiona, jeśli pani widziała to stworzonko na własne oczy Ojej pro szę pani, wystarczy, że tylko mówię o tym a iuż dostaję gęsiej skórki, słowo.

– Ach, ta Olga, całe życie siała za sobą spustoszenie – filozofuje Ciuciumama. – I ledwo wrą ca z Manaus, to ją przyłapują w samym środku seansu w kinie „Bolognesi” z jakimś porucznikiem żandarmerii. A ile musiała narozrabiać w Brazylii!

– Kobieta całą gębą, taka, jakie lubię – za gryzą wargi Ciupelek. – Bóg jej ani tu, ani tam me poskąpił, wysoka jak topola i zdaje się że nawet inteligentna.

– No, no, wypierdku, ty chyba chcesz, żebym cię utopiła? – szturcha go Ciuciumama.

– Ja tak tylko, dla zgrywu, specjalnie, żebyś się trochę pozłościła – podskakuje, całuje ją, wybul cha śmiechem Ciupelek. – W moim sercu liczysz się tylko ty. Na inne patrzę okiem fachowca.

– A pan Pantoja już ją zakontraktował? – raowi^ Ciuciumama. – A to byłoby dobre, gdyby w końcu wpadł w sidła kobiety: zakochani zawsze miękną On jest za bardzo uczciwy, coś takiego Przydałoby mu się.

– Baldzo chce, ale folsy mu blak – ziewa Chin czyk Porfirio. – Ech, ale mi się chce spać, jedyne co mi się nie podoba w tej służbie, to lanne wstawanie. Ciupas, dziewczyny już idą.

– Jak tylko wysiadałam z taksówki, to od razu «iogłam wyczuć, co się święci – szczęka zębami Pani Leonor. – Ale nic nie wyczułam, Pochita chociaż zauważyłam, że „arka” Jest pełniejsza niż kiedykolwiek i że wszyscy tam byli, no nie wiem, rozhisteryzowałam. Modlili się, płakali na cały głos, coś wisiało w powietrzu. A do tego te pioruny i błyskawice.

– Dzień dobry, zadowolone i wesołe wizytan-tki – śpiewa Ciupelek. – A teraz szybciuteńko, wszystkie stają w kolejce do przeglądu lekarskiego. W kolejności przyjścia i bez żadnych bójek. Jak w koszarach, tak jak to lubi Pan-Paa.

– O, jakie niewyspane oczka, Kulczacku – szczypie ją w policzek Chińczyk Porfirio. – Widać, że ci w Służbie nie stalcza.

– Jeśli będziesz pracować na własną rękę, to długo tutaj nie posiedzisz – ostrzega Ciuciumama. – Słyszałaś to już z tysiąc razy od Pan-Pana.

– Wizytantka i kurwa, przepraszam za wyrażenie, to dwie rzeczy nie do pogodzenia – podkreśla pan Pantoja. – Panie są cywilnymi funkcjonariuszami Sił Lądowych, a nie handlarami seksualnymi.

– Ale ja nic nie zrobiłam, Ciuciumamo – grozi Chińczykowi podrapaniem, klepie się po tyłku, tupie Kurczak. – Wyglądam tak niewyraźnie, bo mam grypę i nie mogę zasnąć w nocy.

– Proszę już o tym nie mówić – ściska ją Pochita. – Lekarz zalecił pani, by pani nie myślała o tym dziecku, i mnie to samo, proszę o tym pamiętać. Mój Boże, biedne stworzonko. Na pewno już nie żył, kiedy go pani zobaczyła? Czy jeszcze dogorywał?

– Przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie dam się wrobić w ten przegląd lekarski i nie dam się, Ciupas – opiera pięści na biodrach Cyculka. – Ten pielęgniarz to lepszy cwaniak, mnie się już nigdy więcej palcem nie dotknie.

– To ja cię dotknę – krzyczy Ciupelek. – Nie czytałaś tego plakatu? Czytaj, czytaj, co tam pisze, do jasnej cholery.

– „Rozkazy wypełnia się natychmiast i bez zastrzeżeń” – czyta Cłuciumama.

– A tego długiego też nie czytałaś? – krzyczy Chińczyk Porfirio. – Wisi już dłużej niż miesiąc.

– „Wątpliwości co do słuszności rozkazu można wysuwać dopiero po jego wypełnieniu” – czyta Ciuciumama.

– A nie czytałam, bo nie umiem czytać – śmieje się Cyculka. – Mam swój honor.

– Cycułka ma rację, Ciuciumamo – występuje z szeregu Kindziulka. – To taki większy spryciarz, ten cały przegląd lekarski to wielkie o. Awo. Gadając, że niby szuka różnych chorób, tak nam pakuje rękę, że aż w mózgu świdruje.

– A ostatnim razem to musiałam go trzepnąć – drapie się po plecach Coca.:- Bo jak się nagle na mnie nie rzuci i jak mnie nie ugryzie akurat tam, gdzie mam te, pani wie, skurcze.

– Do kolejki, do kolejki i nie protestować, bo pielęgniarz też ma swoje serduszko – klaszcze, uśmiecha się, popędza je Ciuciumama. – Nie bądźcie takie niewdzięcznice, no i czego jeszcze więcej chcecie, czy Służba nie bada was po to, żebyście były jak najzdrowsze?

– No, ełuciumamki, stawać w kolejce i przechodzić! – rozkazuje Ciupelek. – Pan-Pan chce, żeby wsaystkie konwoje były już gotowe do wyjazdu, kiedy on przychodzi.

– Tak, myślę, że już nie żył, przecież mówią, że przybili go, kiedy tylko zaczęła się ulewa – drży głos pani Leonor. – Przynajmniej, kiedy go widziałam, to już się nie ruszał i nie płakał. A musisz wiedzieć, że widziałam go z bardzo bliska.

– Przekazaliście generałowi Scavino moją prośbę? – celuje w czaplę siedzącą w słońcu na gałęzi drzewa, strzela i pudłuje kapitan Pantoja. – Zgadza się mnie przyjąć?

– Oczekuje pana w komendanturze o dziesiątej rano – patrzy na szaleńczo trzepocącego, odlatującego ponad drzewami ptaka porucznik Bacacorzo. – Ale zgrzytał zębami wyrażając zgodę, już Pan wie, że Służba Wizytantek nigdy nie cieszyła się jego względami.

– Wiem aż nadto dobrze, w ciągu siedmiu miesięcy mogłem zobaczyć się z nim tylko raz – znów unosi strzelbę, strzela w pustą żółwią skorupę, podbija ją w tumanach kurzu kapitan Pantoja. – Czy myślicie, Bacacorzo, że to sprawiedliwie? Nie dość, że chodzi o trudną misję, to Sca-vino patrzy na mnie spode łba i uważa mnie za ciemnego typka. Jakbym to ja wymyślił Służbę.

– Wymyślić to jej pan kapitan nie wymyślił, ale zrobił z niej cuda – zasłania sobie uszy porucznik Bacacorzo. – Służba Wizytantek to już fakt dokonany, a w garnizonach nie tylko że ją zaaprobowano, ale przywitano wprost owacyjnie. Powinien pan być dumny ze swojej pracy.

– Chciałbym, ale jeszcze nie mogę – odrzuca puste łuski, ociera czoło, znów ładuje strzelbę i oddaje ją porucznikowi kapitan Pantoja. – Nie widzicie? Sytuacja jest dramatyczna. Kosztem oszczędności i wielkich wysiłków zapewniamy pięćset usług tygodniowo. To ponad nasze siły, ledwo zipiemy. A wiecie, jakie zapotrzebowanie powinniśmy pokryć? Dziesięć tysięcy, Bacacorzo!

– Na wszystko przyjdzie czas – od niechcenia celuje w krzak, strzela i trafia gołębia porucznik Bacacorzo, – Jestem przekonany, że upór pana kapitana i system pracy doprowadzi do tych dziesięciu tysięcy ciupciań, panie kapitanie.

– Dziesięć tysięcy tygodniowo? – marszczy czoło generał Scavino. – Pantoja, to już przesada granicząca z obłędem.

– Nie, panie generale – czerwienią się policzl kapitana Pantoja – to naukowa statystyka. Prc szę popatrzeć na te grafiki. To bardzo dokładnej wyliczenia i raczej bardzo ostrożne. Proszę spój'„ rżeć tutaj: dziesięć tysięcy usług tygodniowo odpowiada „podstawowej potrzebie psychiczno-biologicznej”. Jeśli spróbujemy pokryć „męską pełnię”! młodszych podoficerów i szeregowców, liczba taił osiągnie cyfrę 53 200 usług tygodniowo.

– Czy to prawda, że temu biednemu aniołkow|| spływała jeszcze krew z rączek i z nóżek? – jąka się, otwiera szeroko oczy Pochita. – Że wszyscy „bracia” i „siostry” nacierali się krwią, która kapała z ciałka?

– Zaraz mnie szlag trafi – dyszy ojciec Bel-tran. – Kto wam wbił do mózgownicy takie zboczenia? Kto wam powiedział, że „pełnię męską” osiąga się tylko w grzechu cielesnym?

– Najwybitniejsi seksuolodzy, biolodzy i psycholodzy, proszę księdza – spuszcza oczy kapitan Pantoja.

– Mówiłem już wam, żebyście zwracali się do mnie per księże majorze, do jasnej cholery – ryczy ojciec Beltran.

– Przepraszam, księże majorze – stuka obcasami, miesza się, otwiera teczkę, wyjmuje papiery kapitan Pantoja. – Pozwoliłem sobie przynieść panu generałowi te sprawozdania. To streszczenia dzieł Freuda, Havelock Ellisa, Wilhelma Steckela, wycinki z Reader's Digest, prace Alberta Seguin, naszego rodaka. Jeśli pan generał woli zajrzeć bezpośrednio do książek, to mamy je w bibliotece centrum logistycznego.

– Bo oprócz kobiet rozwozicie również po koszarach pornografię – uderza w stół ojciec Beltran. – Wiem o tym bardzo dobrze, kapitanie Pantoja. W garnizonie Borja ten karzeł, ta kreatura, ten wasz pomocnik rozdawał takie oto paskudztwa: Dwie noce rozkoszy i Życie, cierpienie i milości Marii Farantula.

– Dla przyśpieszenia erekcji użytkowników i zaoszczędzenia czasu, księże majorze – tłumaczy kapitan Pantoja. – Teraz robimy to regularnie. Istotny problem tkwi w tym, że nie posiadamy wystarczającej ilości materiałów. To brukowe edycje, rozpadają się przy pierwszym dotknięciu.

– Oczka miał zamknięte, główkę spuszczoną na serduszko jak taki malusieńki Chrystusik – składa ręce pani Leonor. – Z daleka wydawało się, że to małpka, ale takie białe ciałko zwróciło moją uwagę. Przesuwałam się i dopiero jak doszłam do krzyża, to zdałam sobie sprawę. Ach, Pochita, nawet w godzinę mojej śmierci będę miała przed oczami tego aniołka.

– To znaczy, że cała ta dystrybucja miała miejsce nieraz i że nie była to inicjatywa tego szatańskiego liliputa – sapie, poci się, dusi ojciec Beltran. – To sama Służba Wizytantek obdarowuje żołnierzy tym śmieciem.

– Tylko pożyczamy, nasz budżet jest za skromny, by oddawać te materiały – wyjaśnia kapitan Pantoja. – Konwój od trzech do czterech wizy-tantek musi obsłużyć w ciągu jednego dnia roboczego pięćdziesięciu, sześćdziesięciu, osiemdziesięciu użytkowników. Te nowelki dały bardzo dobre rezultaty i dlatego z nich korzystamy. Żołnierz, który czyta te książeczki podczas oczekiwania w kolejce, korzysta z usługi o dwie, nawet trzy minuty krócej od żołnierza, który ich nie czyta. Jest to wyjaśnione w raportach Służby, księże majorze.

– A jednak jestem skazany na wysłuchiwanie przed śmiercią takich rzeczy, mój Boże – szpera przy wieszaku, bierze kepi, nakłada je i staje na baczność. – Nigdy nie wyobrażałem sobie, że | Siły Lądowe mojej ojczyzny stoczą się na dno ta- «kiej zgnilizny. Spotkanie to jest dla mnie bardzo uciążliwe. Panie generale, proszą o zezwolenie odejścia.

– Proszę bardzo, księże majorze – potakuje przyzwalająco generał Scavino. – Widzicie, Pantoja, do jakiego stanu doprowadza Beltrana ta przeklęta Służba Wizytantek. I ma rację, jak najbardziej. Proszę was, byście w przyszłości zaoszczę-f dzili nam tych drażliwych szczegółów swojej pracy.

– Strasznie się przejęłam tym, co się przydarzyło twojej teściowej, wiesz, Pochita – zdejmuje pokrywkę, próbuje końcem języka, uśmiecha się, gasi płomień Alicja. – To musiało być dla niej okropne zobaczyć to wszystko na własne oczy. Jest jeszcze „siostrą”? Nie dokuczali jej? Zdaje się, że policja w poszukiwaniu winnych aresztuje wszystkich, którzy należą do Ark.

– Po co zażądaliście tego spotkania? Wiecie przecież, że nie życzę sobie widywać was tutaj – patrzy na zegarek generał Scavino. – Im jaśniej i im krócej, tym lepiej.

– Jesteśmy przeładowani pracą – uskarża się kapitan Pantoja. – Czynimy nadludzkie wysiłki, aby sprostać naszym obowiązkom. Ale jest to niemożliwością. Drogą radiową, telefonicznie, listownie bombardują nas żądaniami, którym nie jesteśmy w stanie sprostać.

– Co jest, do jasnej cholery, od trzech tygodni nie przyjeżdża do Bór j a ani jeden konwój wizytantek – wścieka się, potrząsa słuchawką, krzyczy pułkownik Peter Casahuanąui. – Przez was, kapitanie Pantoja, moi ludzie pogrążeni są w stanie kompletnej apatii, złożę skargę do dowództwa.

– Prosiłem o porządny konwój, a przysłaliście mi próbkę – gryzie paznokieć małego palca, spluwa, oburza się pułkownik Maximo Davila. – Czy myślicie, że dwie wizytantki są w stanie obsłużyć stu trzydziestu szeregowców i osiemnastu młodszych podoficerów?

– A co ja mam, kochasiu, zrobić, jeśli nie mamy więcej dziewcząt w rezerwie – macha rękami, opluwa radiotelegraf Ciuciumama. – Żebym znosiła kurwy jak jajka? A zresztą posłaliśmy ci dwie, ale za to jedną była Cyculka, która warta jest dziesięciu innych. I na koniec, kiedy to piliśmy brudzia, krokodylku?

– Złożę skargę do komendantury V Okręgu na stosowane przez was dyskryminacje i kumoterstwo kropka – dyktuje pułkownik Augusto Val-des. – Garnizon nad rzeką Santiago otrzymuje co tydzień jeden konwój a ja jeden na miesiąc kropka. Jeśli myślicie że artylerzyści są gorszymi mężczyznami od tych z piechoty jestem gotów udowodnić wam coś zupełnie przeciwnego przecinek kapitanie Pantoja.

– Nie, mojej teściowej nie czepiali się, ale Pan-ta musiał iść do komisariatu wytłumaczyć, że pani Leonor nie miała nic wspólnego z tą zbrodnią – Pochita też próbuje zupy i zachwyca się, palce lizać, pycha, Alicjo. – Ale przyszedł do domu jakiś policjant, żeby wypytać ją, co widziała. Czy jeszcze jest „siostrą”? A gdzie tam, nawet słyszeć nie chce o Arce, a Brata Francisco chętnie by ukrzyżowała za to, co musiała przeżyć.

– Wiem o tym wszystkim aż nazbyt dobrze i tylko mnie to martwi – przytakuje generał Scavino. – Ale nie zaskakuje: nie kładź palca do ognia, to się nie sparzysz. Ludzie zdeprawowali się i oczywiście chcą coraz więcej. Błąd popełniono już na samym początku, rozpoczynając tę akcję. Nie da się już teraz powstrzymać tej lawiny, liczba zgłoszeń będzie z każdym dniem wzrastać.

– Z każdym dniem, panie generale, będę mógł coraz mniej im sprostać – martwi się kapitan Pantoja. – Moje współpracownice są już na skraju wyczerpania i nie mogę żądać od nich już nic ponad to, co robią, panie generale, bo je stracę. Rozszerzenie Służby jest konieczne. Panie generale, proszę o zezwolenie rozszerzenia jednostki do piętnastu wizytantek.

– Jeśli o mnie chodzi, to prośbę odrzucam – buntuje się, poważnieje, pociera łysinę generał Scar vino. – Na nieszczęście, ostatnie słowo należy d‹Ji tycK strategów w Limie. Waszą prośbę przekażę| ale bez rekomendacji. Dziesięć ladacznic na żołj* dzie Sił Lądowych to i tak już o dziesięć za duża

– Przygotowałem te oto sprawozdania, obliczenia, wykresy dotyczące rozszerzenia Służby – rozrzuca kartoniki, pokazuje, podkreśla, zapala sit kapitan Pantoja. – Jest to drobiazgowe studium, praca nad nim kosztowała mnie wiele bezsennych nocy. Proszę zauważyć, panie generale: przy wzroście budżetu o 22 procent moglibyśmy zdynamizować naszą operatywność o 60 procent, z 500 do 800 usług tygodniowo.

– Zgoda. Scavino – decyduje Tygrys Collazos. – W to warto zainwestować. Służba okazu| się bardzo tania i efektywniejsza od bromowani posiłków, co zresztą nigdy nie dawało dobryc3 rezultatów. Raporty mówią same za siebie chwili gdy SWGPGO zaczęła funkcjonować, liczba incydentów w osadach i miasteczkach zmniejszyła się, a żołnierze są bardziej zadowoleni. Pozwól mu, niech przyjmie te pięć wizytantek.

– A lotnictwo, Tygrys? – wierci się na krześle, wstaje, siada generał Scavino. – Nie widzisz, że mamy przeciw sobie Siły Powietrzne? Wiele razy dawali nam do zrozumienia, że dezaprobują Służbę Wizytantek. A do tego mamy jeszcze naszych własnych oficerów i oficerów Marynarki, którzy uważają, że ta instytucja nie licuje z charakterem Sił Zbrojnych.

– Moja biedna staruszka polubiła tych szaleńców z Arki, panie komisarzu – kręci głową zawstydzony kapitan Pantoja. – Chodziła od czasu do czasu do Moronacocha zobaczyć się z nimi, zanieść im trochę ubranek dla dzieci. To coś dziwnego, wie pan, ona nigdy nie przywiązywała do religii zbyt wielkiej wagi. Ale to przykre doświadczenie wyleczyło ją całkowicie, zapewniam pana.

– Daj mu te pieniądze, świętoszku, i nie zapieraj się tak – śmieje się Tygrys Collazos. – Pantoja robi to dobrze i trzeba go poprzeć. I powiedz mu, żeby wybrał rekrutki cacy, nie zapomnij.

– Ucieszyliście mnie bardzo tą wiadomością, Bacacorzo – oddycha głęboko kapitan Pantoja. – Ten zastrzyk wyciągnie Służbę z wielkiego kłopotu. Przez tak olbrzymią ilość pracy byliśmy już na skraju przepaści.

– Jak widać, pan kapitan dopiął swego, może pan przyjąć pięć wizytantek więcej – oddaje mu zawiadomienie, każe pokwitować odbiór porucznik Bacaccorzo. – Pan kapitan nie musi się martwić tym, że ma przeciwko sobie Scavina i Beltrana, jeśli szefowie z Limy, jak Collazos i Victoria, popierają pana kapitana.

– Oczywiście, że nie będziemy molestować pańskiej matki, proszę się nie martwić, kapitanie – bierze go pod rękę, odprowadza aż do drzwi, podaje mu rękę, żegna komisarz. – Przyznaję, że będzie bardzo trudno znaleźć tych, którzy ukrzyżowali. Zatrzymaliśmy 150 „braci” i 76 „sióstr” i wszyscy to samo. Wiesz, kto ukrzyżował dziecko? Wiem. Kto? Ja. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, jak w tej komedii Trzej muszkieterowie, ten film z Cantinflasem, był pan na tym?

– Oprócz tego pozwoli mi to przeprowadzić pewne zmiany jakościowe – czyta raz jeszcze zawiadomienie, gładzi opuszkami palców, rozwiera nozdrza kapitan Pantoja. – Do tej pory wybierałem personel kierując się wskaźnikiem funkcjonalności, chodziło jedynie o wydajność. Teraz po raz pierwszy wejdzie w grę czynnik estetyczno-artystyczny.

– Psiakość – klaszcze porucznik Bacacorzo. – Chce pan powiedzieć, że spotkał pan tutaj w Iquitos jakąś Wenus z Milo.

– Ale z całymi ramionami i z taką twarzyczką, że zmarłego wskrzesi – chrząka, mruga, dotyka ucha kapitan Pantoja. – Proszę mi wybaczyć, ale już muszę iść. Moja żona jest u ginekologa i chciałbym wiedzieć, co sądzi o jej stanie. Kadecik urodzi się już za dwa miesiące.

– Panie Pantoja, a jeśli zamiast kadecika urodzi się panu mała wizytantka? – wybucha śmiechem, milknie, truchleje Ciuciumama. – No już dobrze, dobrze, proszę tak na mnie nie patrzeć. Nigdy nie można sobie przy panu pożartować, jak na swój wiek jest pan zbyt poważny.

– A ty, która powinnaś pierwsza dawać przykład, nie czytałaś tej dewizy? – wskazuje na ścianę pan Pantoja.

– „Żadnych dowcipów i zabaw podczas pełnienia służby”, mamuśka – czyta Ciupelek.

– Dlaczego jednostka nie jest jeszcze przygotowana do inspekcji? – patrzy na lewo i na prawo, strzela palcami pan Pantoja. – Już po przeglądzie lekarskim? Na co czekacie, ustawić się i sprawdzić obecność.

– Wizytantki, w szeregu zbiórka! – zwija dłonie w trąbkę Ciupelek.

– Szpula, nawijać, ciuciumamki! – wtóruje Chińczyk Porfirio.

– A teraz kolejno odlicz i podawać imiona – stuka obcasami naprzeciw wizytantek Ciupelek. – No już, już, zaczynajcie.

– Raz, Rita!

– Dwa, Penelopa!; – Trzy, Coca!

– Cztery, Kurczak!

– Pięć, Cyculka!? – Sześć, Lalita!

– Siedem, Sandra!

– Osiem. Maclovia!

– Dziewięć, Iris!

– Dziesięć, Kindziulka!

– Wszystkie w komplecie, panie Pantoja – zgina się w ukłonie Chińczyk Porfirio.

– Z zabobonami już jej przeszło, ale teraz robi się z niej dewotka, Pantaleonku – kreśli krzyż w powietrzu Pochita. – Wiesz, gdzie to uciekła twoja mamusia? Do kościoła Świętego Augustyna.

– Raport Służby Zdrowia! – rozkazuje Pantaleon Pantoja.

– „Przegląd przeprowadzony, wszystkie wizytantki zdolne do wzięcia udziału w akcji – sylabizuje Ciupelek. U wizytantki imieniem Coca widoczne nieliczne wylewy krwi na plecach i ramionach, mogące utrudnić jej osiągnięcie pełnej wydajności w pracy. Podpisano: Asystent Sanitarny SWGPGO.”

– Kłamstwo, ten zboczeniec nienawidzi mnie za to, że zdzieliłam go po gębie, chce się zemścić – rozpina zamek, pokazuje kark, ramię, patrzy z nienawiścią w stronę Punktu Sanitarnego Coca. – Panie Pantoja, ja mam tylko zadrapania, to mój kot mnie tak podrapał, proszę pana.

– Dobrze, maleńka, w każdym razie tak jest lepiej – kuli się pod prześcieradłem Panta. – Jeśli w tym wieku zachciało się jej bawić w religię, to lepiej, żeby bawiła się w prawdziwą niż w te barbarzyńskie zabobony.

– Kot, który raz nazywa się Juanito Marcano, a raz Jorge Mistral – szepce Ricie do ucha Cyculka.

– Już byś go chciała mieć przynajmniej raz w roku – syczy jak żmija Coca. – Ty świński cycu.

– Po dziesięć solów kary dla Coki i Cyculki za rozmowy w szeregu – nie traci spokoju, wyjmuje ołówek, zeszyt pan Pantoja. – Jeśli uważasz, że jesteś w stanie wyjechać z konwojem, a Służba Zdrowia przecież ci tego nie zabrania, to możesz jechać. Coca, więc nie wpadaj w histerię. A teraz plan pracy na dzień dzisiejszy.

– Trzy konwoje czterdziestoośmiogodzinne i jeden, który wraca jeszcze dziś w nocy – wyłania się zza szeregu Ciuciumama. – Już zrobiłam losowanie zapałkami, panie Pantoja. Jeden konwój z trzema dziewczętami do obozu Puerto America nad rzeką Morona.

– Kto nim dowodzi i skład – ślini ostrze ołówka i notuje Pantaleon Pantoja.

– Dowodzi nim ten oto dobry człowiek, a jadą j ze mną Coca, Kurczak i Sandra – wskazuje Ciupelek. – Wariat już poi swoją „Dalilę”, tak wiać l możemy odlecieć za dziesięć minut.

– Żeby Wariat zachowywał się przyzwoicie i nie l wyprawiał tych swoich wariactw co zawsze, panieH Pan-Pan – pokazuje hydroplan, który kołysze się na rzece, i wsiadającą postać Sandra. -Jeśli się zabiję, to pan będzie stratny. Zapisałam panu w spadku moje córeczki. A mam ich sześć.

– Dziesięć solów dla Sandry, z tego samego powodu co poprzednim – unosi palec wskazujący! pisze Pantaleon Pantoja. – Ciupelek, prowadź twój konwój na przystań. Przyjemnej podróży] dziewczęta, i pracować z temperamentem i oddaniem.

– Konwój do Puerto America, za mną marsz komenderuje Ciupelek. – Brać swój bagaż. A raz w kierunku „Dalili”, szpula, nawijać, ciuciuj mamki.

– Konwoje dwa i trzy odpływają na „Ewie” za godzinę – melduje Ciuciumama. – W konwoju numer dwa Maclovia, Kindziulka, Penelopa i Lalita. Prowadzę go ja, do garnizonu Bolognesi nad rzeką Mazan.

– A jeśli po tym całym strachu z ukrzyżowaniem dzieciątka urodzi nam się kadecik potworek? – robi płaczliwy grymas Pochita. – Panta, to byłoby straszne, straszne.

– A trzeci lusza ze mną, w golę rzeki, aż do Campo Yavali – tnie powietrze ręką Chińczyk Porfirio. – Powlót w czwaltek w południe, panie Pantoja.

– Dobrze, wsiadajcie na pokład i zachowujcie się przyzwoicie – żegna wizytantki Pantaleon Pantoja. – A wy, Chińczyk i Ciuciumama, chodźcie na chwilę do mnie. Muszę z wami porozmawiać.

– Pięć dziewcząt więcej? Co za cudowna nowina, panie Pantoja – zaciera ręce Ciuciumama. – Jak tylko wróci mój konwój, już biorę się do roboty. Trudności ze znalezieniem nie będzie żadnych, zatrzęsienie chętnych. Już panu mówiłam, stajemy się sławni.

– To bardzo niedobrze, nie powinniśmy się ujawniać – pokazuje afisz, który głosi: „Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami”, Pantaleon Pantoja. – Wolałbym, żebyś przyprowadziła mi dziesięć kandydatek, osobiście chciałbym wybrać pięć najlepszych. Tak naprawdę to cztery, bo ta piąta, to pomyślałem…

– O Oldze Blazylijce! – modeluje piersi, biodra, uda Chińczyk Porfirio. – Wspaniała myśl, panie Pan-Pan. Ten pomnik lozsławi nas. Jak tylko włóce z podłoży, od lazu lecę jej szukać.

– Poszukaj jej teraz, jak najszybciej, i przyprowadź mi ją bezzwłocznie – czerwieni się, zmienia głos Pantaleon Pantoja. – Zanim ją Smarkul zwerbuje do siebie. Masz jeszcze godzinę cza-c'›u, Chińczyk.

– No, no, ale panu spieszno – sączy z siebie marmoladę, cukier, miód Ciuciumama. – Mam straszną ochotę zobaczyć twarzyczkę pięknej Olgi.

– Uspokój się, kochanie, nie myśl już o tym – martwi się, tnie karton, rysuje, zawiesza go Pan-ta. – Od dziś jest surowo wzbronione mówić w tym domu o ukrzyżowanym dziecku i o szaleńcach z Arki. A ten afisz przybijam, mamo, również dla ciebie, żeby ci się nie zapomniało.

– Strasznie się cieszę, że znowu pana widzę, panie Pantoja – pożera wszystko wzrokiem, wije się, rozsiewa zapach perfum w powietrzu, piszczy Brazylijka. – A więc to jest ten sławny Pan-tiland. No, no, tyle się o tym nasłuchałam i nie mogłam sobie wyobrazić, jak to wygląda.

– Sławne co? – wyciąga szyję, przysuwa krzesło Pantaleoń Pantoja. – Siadaj, proszę.

– Pantiland, tak ludzie nazywają to wszystko – rozpościera ramiona, kokietuje wygolonymi pachami, śmieje się Brazylijka. – Nie tylko w Iquitos, wszędzie. O Pantilandzie słyszałam w Manaus. Co za dziwna nazwa, to chyba od Disneylandu, prawda?

– Obawiam się, że już raczej od Panta – obserwuje ją z góry na dół, z boku, uśmiecha się do niej, poważnieje, znów się uśmiecha, poci się pan Pantoja. – Ale ty nie jesteś Brazylijką, tylko Peruwianką, tak? O ile mogę wnioskować z twojego sposobu mówienia.

– Urodziłam się tutaj, a tak mnie przezwali, bo mieszkałam w Manaus – siada, podciąga spódnicę, wyjmuje pudernicżkę, pudruje sobie nos, dołeczki w policzkach Brazylijka. – Ale jak pan widzi, wszyscy w końcu wracają do kraju, w którym się urodzili, jak w tym walcu.

– Lepiej zdejmij stąd ten afisz, synku – zasłania sobie oczy pani Leonor. – Nic tylko czytam i czytam: „Zabrania się mówić o męczenniku.” W końcu Pochita i ja o niczym innym przez cały dzień nie mówimy, tylko o tym. Ty też masz pomysły, Panta.

– A co się mówi o Pantilandzie? – bębni palcami po biurku, buja się na krześle, nie wie, co zrobić z rękoma, Pantaleoń Pantoja. – Co tani słyszałaś?

– Ludziom to już wierzyć nie można, strasznie przesadzają – mówiąc krzyżuje ramiona, nogi, mizdrzy się, puszcza oko, oblizuje lekko wargi Brazylijka. – Niech pan sobie tylko wyobrazi, że w Manaus gadano, że to jest miasto, w którym jest masa domów i uzbrojeni strażnicy.

– No dobrze, dobrze, nie jest tak źle, dopiero zaczynamy – uśmiecha się, prezentuje się jako miły, towarzyski, rozmowny Pantaleoń Pantoja. – Pragnę ci zwrócić uwagę, że jak na razie mamy już okręt i wodnopłatowiec. Ale ta reklama międzynarodowa wcale mi się nie podoba.

– Mówili, że jest tu robota dla wszystkich na fantastycznych warunkach – unosi i opuszcza ramiona, zabawia się swoimi palcami, mruga szybko rzęsami, przegina szyję, potrząsa włosami Brazylijka. – Ale wyobrażałam sobie Bóg wie co i wsiadłam na statek. W Manaus zostawiłam osiem koleżanek z bardzo dobrego domu i tylko czekają na spakowanych walizkach, żeby przyjechać do Pantilandu. Natną się -tak samo jak ja.

– Jeśli nie robi ci to różnicy, to bardzo cię proszę, byś nazywała to miejsce centrum logistycznym, a nie Pantilandem – stara się usilnie sprawiać wrażenie poważnego, pewnego i sprawnego pan Pantoja. – Czy Porfirio wytłumaczył ci, dlaczego kazałem ci przyjść?

– Coś tam mi burknął – marszczy nosek, mruga rzęsami, rozwiera powieki, rozpala źrenice Brazylijka. – Czy to prawda, że może się znaleźć dla mnie praca?

– Tak, będziemy rozszerzać Służbą – wpada w dumę, zamyśla się nad tablicą z wykresami Pantaleoń Pantoja. – Zaczynaliśmy z czterema wizytantkami, później podwyższyliśmy do sześciu, ośmiu, dziesięciu, a teraz będzie piętnaście wizy-tantek. Kto wie, może pewnego dnia będziemy tacy, jak o nas mówią.

– Bardzo się cieszę, już miałam zamiar wracać do Manaus, bo tu widziałam rac/ej wszystko na czarno – zagryza wargi, oblizuje usta, przypatruje się uważnie paznokciom, strzepuje pyłek ze spódnicy Brazylijka. – Zdawało mi się, że kiedy poznaliśmy się u Aladyna Panduro, to nie zrobiłam na panu dobrego wrażenia.

– Mylisz się, zrobiłaś bardzo dobre, bardzo dobre – porządkuje ołówki, teczki, zamyka i otwiera szuflady biurka, kaszle Pantaleon Pantoja. – Zakontraktowałbym cię wcześniej, ale budżet na to nie pozwalał.

– A można wiedzieć, jakie zarobki i obowiązki, proszę pana? – wyciąga szyję, splata ręce, wywodzi trele Brazylijka.

– Trzy konwoje tygodniowo, dwa lotnicze i jeden okrętowy – wylicza Pantaleon Pantoja. – A w konwoju dziesięć usług minimum.

– Konwoje to podróże do koszar? – dziwi się, klaszcze, wybucha śmiechem, puszcza łobuzersko oko, mizdrzy się Brazylijka. – A te usługi to zdaje się, ojej, pęknąć można.

– Ale teraz, Alicjo, pozwolisz, że ci coś powiem – całuje obrazek dziecka-męczennika pani Leonor. – Tak, masz rację, dopuścili się okrucieństwa, na które nie ma słów. Ale tak naprawdę zrobili to nie dlatego, że są źli, ale ze strachu. Byli przerażeni tym deszczem i' myśleli, że dzięki tej ofierze Bóg odsunie koniec świata. Nie chcieli mu zrobić krzywdy, myśleli, że posyłają je prosto do nieba. Zobacz tylko, we wszystkich arkach, które wykryła policja, wznieśli mu ołtarze.

– Procentowo wyraża się to w 50 procentach od sumy potrąconej młodszym podoficerom i szeregowcom z żołdu – pisze na kartce, oddaje ją, wyszczególnia Pantaleon Pantoja. – Drugie 50 procent inwestuje się w utrzymanie. A teraz, chociaż wiem, że jeśli o ciebie chodzi, to jest to niepotrzebne, bo ile jesteś warta, hmm, rzuca się po prostu w oczy, ale muszę postąpić zgodnie z regulaminem. Rozbierz się na chwilę, bardzo proszę.

– Ojej, a to szkoda – zasmuca się, wstaje. przechodzi krokiem modelki, robi grymas Brazylijka. – Mam, no wie pan, mam tę swoją sprawę, panie Pantoja, wczoraj właśnie mi się zaczęło. A nie przeszkadzałoby panu tym razem spróbować tylnymi drzwiami? W.Brazylii bardzo to lubią, a nawet wolą.

– Chcę ci się tylko przyjrzeć, zatwierdzić – sztywnieje, blednie, marszczy brwi, mówi z naciskiem Pantaleon Pantoja. – To egzamin z prezencji, przez który muszą przejść wszystkie. Ale ty masz rozgorączkowaną wyobraźnię.

– Aha, to dobrze. Bo ja właśnie zaczęłam sobie myśleć, gdzie pan chce załatwić sprawę, jak tutaj nie ma nawet dywanu – stuka lekko stopą o podłogę, uśmiecha się uspokojona, rozbiera, składa ubranie, pozuje Brazylijka. – No i jak? Troszkę jestem chudziutka, ale w ciągu tygodnia odzyskam swą normalną wagę. Myśli pan, że będę miała powodzenie u żołnierzyków?

– Nie ma najmniejszej wątpliwości – patrzy, przytakuje, wstrząsa się, chrypi Pantaleon Pantoja. – Jeszcze większe niż Cyculka, nasza gwiazda. Dobrze, przyjęta, możesz się ubrać.

– I nie tylko to, pani Leonor – patrzy na obrazek, żegna się Alicja. – Proszę sobie wyobrazić, oprócz obrazków i modlitw zaczęły się pokazywać też posążki dziecka-męczennika. A po tym wszystkim „braci” wcale nie ubywa, jest ich coraz więcej.

– A wy co tu robicie? – wyskakuje z siedzenia, galopuje do schodków, krzyczy rozwścieczony Pantaleoa Pantoja. – Jakim prawem? Nie wiecie, że podczas egzaminu wejście na stanowisko dowodzenia jest surowo zabronione?

– Ale bo pana szuka taki paia, który się nazywa Waleczny, panie Pantoja – jąka się, rozdziawia usta Sinforoso Caiguas.

– Że to pilne i bardzo ważne, panie Panta – przypatruje się zahipnotyzowany Palomino Rioalto.

– Won stąd obydwaj – zasłania im widok swoim ciałem, wali w poręcz, wyciąga ramię Pan-taleon Pantoja. – Niech ten facet poczeka. Już was tu nie ma, zabronione patrzeć.

– E tam, proszę się nie przejmować, mnie ani grzeje, ani ziębi, tu się nic nie marnuje – wkłada halkę, bluzkę, spódnicę Brazylijka. – A więc pan nazywa się Panta? Teraz rozumiem, skąd ten Pan-tiland, ale ludzie mają pomysły.

– Na chrzcie dano mi Pantaleon, tak jak mojemu ojcu i dziadkowi, dwóm znakomitym wojskowym – wzrusza się, podchodzi do Brazylijki, wyciąga dwa palce w stronę guzików jej bluzki pan Pantoja. – Pozwól, że ci pomogę.

– A nie mógłbyś mi podwyższyć do 70 procent? – mruczy, przysuwa się, przykleja się do niego, dyszy mu prosto w twarz, szuka dłonią, przyciska Brazylijka. – Firma robi świetny interes, udowodnię ci, jak tylko to moje się skończy. Bądź wyrozumiały, Panta, nie będziesz żałować.

– Puść, puść, nie łap mnie tam – odskakuje, podnieca się, zawstydza, gniewa Pantaleon Pantoja. – Muszę cię uprzedzić o dwóch sprawach: nie możesz zwracać się do mnie per ty, tylko per pan, jak wszystkie wizytantki. I nigdy więcej takiego spoufalania się ze mną.

– Ale miał pan rozporek taki nadęty, chciałam panu pomóc, a nie obrazić – odczuwa skruchę, żal, przeraża się Brazylijka. – Proszę mi wybaczyć, panie Pantoja, przysięgam, że nigdy więcej.

– W drodze wyjątku dam ci 60 procent, uważając, że jesteś dla Służby nabytkiem pierwszej kategorii – uspokaja się, żałuje, towarzyszy jej aż do schodków Pantaleon Pantoja. – Poza tym przybyłaś z tak daleka. Ale ani słowa o tym, wywołałabyś wśród swoich koleżanek niezły raban.

– Ani mru, mm, panie Pantoja, to będzie taki sekrecik między nami, tysięczne dzięki – odzyskuje uśmiech, wdzięk, kokieterię, schodzi po stopniach Brazylijka. – Już idę, już idę, widzę, że ma pan gościa. Kiedy nikt nie będzie słyszał, to będę mogła mówić do pana panie Pantita? To ładniejsze niż Pantaleon czy Pantoja. Do widzenia, pa, pa.

– Oczywiście, Pochita, że to, co zrobili, wydaje się obrzydliwe – podnosi oganiaczkę, czeka parę sekund, uderza, widzi opadającego na ziemię trupka pani Leonor. – Ale gdybyś poznała ich tak jak ja, to byś zobaczyła, że nie mają złego charakteru. Że są ludźmi prostodusznymi, proszę bardzo, ale nie mordercami. Bywałam u nich w domach, rozmawiałam z nimi: z szewcami, stolarzami, murarzami. Większość z nich nawet nie umie czytać. A od chwili kiedy stają się „braćmi” już się nie upijają, nie zdradzają swoich żon, nie jedzą mięsa ani ryżu.

– Miło mi pana poznać, grabula – robi japoński ukłon, przechodzi niczym imperator przez stanowisko dowodzenia, zaciąga się cygarem, wypuszcza dym Waleczny. – Do pańskich usług, jestem na pańskie rozkazy.

– Dzień dobry – węszy w powietrzu, krzywi się, dostaje ataku kaszlu Pantaleon Pantoja. – Proszę siadać. Czym mogę służyć?

– Przez tę cud kobietę, z którą minąłem się w drzwiach, o mało co nie zemdlałem – wskazuje schody, gwiżdże, zachwyca się, pali Waleczny. – Psiakrew, mówiono mi, że Pantiland to raj dla kobiet, i muszę stwierdzić, że nie mija się to z prawdą. Piękne kwiaty rosną w pańskim ogrodzie, Pantoja.

– Mam dużo pracy i nie mogę trwonić czasu, proszę się więc pospieszyć – zrywa się z miejsca, bierze teczkę od akt i próbuje rozproszyć otaczającą go chmurę Pantaleon.Pantoja. – A co do tego Pantilandu, uprzedzam, że zupełnie mnie to nie bawi. Nie mam poczucia humoru.

– Nie ja wymyśliłem nazwę, lecz fantazja ludowa – rozkłada ręce i przemawia niczym do ryczącego tłumu Waleczny – ta wyobraźnia loretańska, zawsze ostra, dowcipna i tak przemyślna. Proszę nie brać tego za złe, panie Pantoja, trzeba być wrażliwym na twory ludowej wyobraźni.

– Pani mnie przeraża – dotyka swego brzucha Pochlta. – Chociaż zerwała pani z Arką, to tak w duchu ciągle jest pani „siostrą” i z jaką miłością pani o nich mówi. Oby tylko nie zachciało się pani kiedyś ukrzyżować kadecika.

– Czy pan przypadkiem nie prowadzi programu w Radio Amazonas? – kaszle, dusi się, ociera załzawione oczy Pantaleon Pantoja. – O szóstej po południu?

– We własnej osobie, oto ma pan przed sobą sławny Głos Walecznego – podnosi głos, ściska niewidzialny mikrofon, deklamuje Waleczny – postrach skorumpowanych władz, bicz na sprzedajnych sędziów, miecz sprawiedliwości, głos, który wsłuchuje się, gromadzi i rozpowszechnia na falach eteru tętno życia społeczeństwa Amazonii Peruwiańskiej.

– Kiedyś przy jakiejś okazji słuchałem pańskiego programu, dosyć popularny, prawda? – wstaje, szuka czystego powietrza, oddycha głęboko Pantaleon Pantoja. – Jestem zaszczycony pańską wizytą. Czemu ją zawdzięczam?

– Jestem człowiekiem nowoczesnym i postępowym, bez przesądów i uprzedzeń, przychodzę więc, aby podać panu pomocną dłoń – wstaje, idzie za nim, otacza go kłębami dymu, wyciąga galaretowate palce Waleczny. – Zresztą wydaje mi się pan dość sympatycznym człowiekiem i wiem, że możemy zostać przyjaciółmi. Wierzę w przyjaźnie od pierwszego wejrzenia, mam nosa, nigdy mnie nie zawodzi. Chcę panu pomóc.

– Jestem bardzo panu wdzięczny – pozwala się tarmosić, klepać po ramionach, rezygnuje i znów staje przy biurku, znów kaszle Pantaleon Pantoja. – Ale, prawdę mówiąc, nie potrzebuję pańskiej pomocy. Przynajmniej w tej chwili.

– Tak się panu wydaje, niewinny i nieświadom niczego człowieku – ogarnia całą przestrzeń nieokreślonym gestem, gorszy się pół żartem, pół serio Waleczny. – W tej enklawie erotyzmu żyje pan z dała od światowego gwaru i jak wnoszę, nie zdaje pan sobie z wielu rzeczy sprawy. Nie wie pan, o czym mówi ulica, jakie niebezpieczeństwa pana osaczają.

– Mam bardzo mało czasu – patrzy na zegarek, niecierpliwi się Pantaleon Pantoja. – Albo powie mi pan w końcu, o co panu chodzi, albo wyświadczy mi pan tę grzeczność i odejdzie.

– Jeśli nie zażądasz od niej, aby mnie przeprosiła, to moja noga w tym domu już więcej nie postanie – płacze, zamyka się w swoim pokoju, nie chce jeść, grozi pani Leonor. – Ukrzyżować mojego przyszłego wnuczka! Żeby nie wiem jak bardzo była zdenerwowana z powodu swego stanu, to nie myśl, że puszczę jej płazem takie chamstwo.

– Jestem poddawany naciskom, którym bardzo trudno jest się oprzeć – gasi cygaro w popielniczce, rozgniata je, robi zatroskaną minę Waleczny. – Gospodynie, ojcowie, szkoły, instytucje kulturalne, kościoły wszelkiej maści, nawet wiedźmy i znachorzy. Jestem tylko człowiekiem i moja wytrzymałość ma swoje granice.

– Co to za mętlik – uśmiecha się widząc rozpływającą się ostatnią chmurkę dymu Pantaleon Pantoja. – Nie rozumiem ani słowa, proszę mówić jaśniej i od razu przystąpić do rzeczy.

– Miasto żąda ode mnie, abym okrył Pantiland hańbą, a pana zrujnował – streszcza się szczerząc zęby Waleczny. – Czy pan nie zdawał sobie sprawy, że Iquitos to miasto o zdeprawowanym sercu, ale purytańskiej fasadzie? Służba Wizytantek to skandal, który tylko człowiek tak postępowy i nowoczesny jak ja może zaakceptować. Pozostała część miasta jest przerażona całą tą sprawą i, mówiąc bez ogródek, chce, bym pana zniszczył.

– Zniszczyć mnie? – poważnieje Pantaleon Pantoja. – Mnie? Zniszczyć służbę Wizytantek?

– W całej Amazonii nie ma czegoś aż tak solidnego, czego Głos Walecznego nie byłby w stanie zrównać z ziemią – pstryka palcami, parska: nadyma się Waleczny. – Bez wstydliwej skromności, jeżeli ja wezmę pana na muszkę, Służba Wizytantek nie przetrwa tygodnia, a pan będzie musiał zwiewać z Iquitos, i to natychmiast. Taka jest smutna rzeczywistość, mój przyjacielu.

– A więc przyszedł pan grozić – prostuje się Pantaleon. Pantoja.

– Nic z tych rzeczy, wprost przeciwnie – odpiera widma, łapie się za serce niczym tenor, przelicza niewidzialne banknoty Waleczny. – Do tej pory wytrzymywałem naciski, bo pasjonuje mnie duch walki, jak również kierowałem się kwestią pewnych zasad. Ale w przyszłości, w związku z tym, że ja też muszę żyć, a powietrzem żyć się nie da, będę je wytrzymywać za małym wynagrodzeniem. Nie wydaje się to panu rozsądne?

– A więc przyszedł mnie pan szantażować – wstaje, blednie, przewraca dokumenty, biegnie do schodków Pantaleon Pantoja.

– Pomóc przyszedłem, człowieku, proszę się tylko zapytać, a dowie się pan o huraganowej sile mojej audycji – napręża mięśnie, wstaje, przechadza się, gestykuluje Waleczny. – Obala sędziów, podprefektów, rozbija małżeństwa, co zaatakuje, rozpada się. Za parę nędznych solów jestem gotów bronić przez radio Służby Wizytan-tek i jej mózgu. Wydać w pańskiej obronie, panie Pantoja, wielką bitwę.

– Niech mnie lepiej przeprosi ta stara wiedźma, która się nie zna na żartach – tłucze filiżanki, rzuca się na łóżko, drapie Pantaleona, płacze Pochita. – Ty i ona doprowadzicie do tego, że ze zdenerwowania stracę dzidziusia. Ty myślisz, idioto, że powiedziałam jej to na poważnie? Ja tak sobie powiedziałam, żartowałam.

– Sinforoso! Palomino! – klaszcze, krzyczy Pantaleon Pantoja. – Pielęgniarz!

– Co panu jest, proszę się tylko nie denerwować, proszę się uspokoić – staje w miejscu, cichnie, rozgląda się zaalarmowany Waleczny. – Nie musi mi pan udzielać natychmiastowej odpowiedzi. Proszę się poradzić, sprawdzić, kim jestem, i podyskutujemy w przyszłym tygodniu.

– Wyrzućcie stąd tego chama i wykąpcie w rzece – rozkazuje wbiegającym na schodki ludziom Pantaleon Pantoja. – I nie wpuszczajcie już więcej tego typa do centrum logistycznego.

– Słuchaj pan, nie popełniaj pan samobójstwa, niech się pan nie wygłupia, ja jestem w Iquitos nadczłowiekiem – wywija rękami, odpycha, broni się, ślizga, oddala, znika, wpada do wody Waleczny. – Puść mnie! Ręce precz! Co to znaczy, słuchaj pan, będzie pan mocno żałować, panie Pantoja, przyszedłem panu pomóc. Ja jestem pana przyj acieeee!

– To wielki cham, zgoda, ale nawet kamienie słuchają jego programu – przegląda porzuconą gazetę na stoliku „Lucho's Bar” porucznik Bacacorzo. – Oby ten prysznic w Itaya nie przysporzył panu problemów, panie kapitanie.

– Wolę mieć problemy niż ulec brudnemu szantażowi – tytuł, który pyta: Czy wiecie, kim jest i co robi Yacuruna, zaciekawia kapitana Pantoja. – Złożyłem raport Tygrysowi Collazos i jestem pewien, że on zrozumie. Raczej martwi mnie coś innego, Bacacorzo.

– Dziesięć tysięcy usług, panie kapitanie? – Książę czy demon wód, sprowadzający wiry albo niebezpieczne miejsca na rzekach, można przeczytać między palcami porucznika Bacacorzo. – Co? Przy letnim upale doszły do piętnastu tysięcy?

– Plotki – Jeździ na kajmanach lub na grzbiecie gigantycznych boa, głosi ilustracja, nad którą pochylił głowę kapitan Pantoja. – Czy to prawda, że jest ich tak dużo? Tu, w Iquitos. O Służbie, o mojej osobie?

– W nocy znowu śniło mi się to samo, Panta – dotyka skroni Pochita. – Ciebie i mnie krzyżowali na tym samym krzyżu, każde z nas po jednej stronie. A pani Leonor przychodziła i wbijała nam włócznię, mnie w brzuch, a tobie w ptaszka. Co za wariacki sen, prawda, kochanie?

– Jest pan najsławniejszym człowiekiem w mieście, rzeczywiście – „Na nogi zakłada żółwie skorupy”, zapewnia danie zasłonięte w połowie łokciem porucznika Bacacorzo. – Najbardziej znienawidzonym przez kobiety, obiektem największej zawiści mężczyzn. A Pantiland, za przeproszeniem, jest głównym tematem wszystkich rozmów. Ale pan i tak z nikim się nie spotyka i żyje tylko dla Służby Wizytantek, więc co to może pana kapitana obchodzić.

– Obchodzi, ale nie ze względu na mnie, tylko ze względu na rodzinę – „A w nocy osłaniają go firanki ze skrzydeł motyli”, może w końcu doczytać kapitan Pantoja. – Moja żona jest bardzo wrażliwa, a teraz, w jej stanie, jeśli coś się wyda. wywarłoby to na niej upiorne wrażenie. O matce wolę nie myśleć.

– A propos plotek – ciska gazetę na podłogę, odwraca się, przypomina sobie porucznik Bacacorzo. – Muszę panu opowiedzieć coś bardzo zabawnego. Scavino przyjął delegację notabli z Nauta, z burmistrzem na czele. Zjawili się z memoriałem, haha!

– Uważamy wyłączne obsługiwanie koszar i baz Marynarki przez Służbę Wizytantek za bezprawny przywilej – nakłada okulary, patrzy na, swych towarzyszy, przyjmuje uroczystą postawę i czyta burmistrz Paiva Runhui. – Żądamy, aby pełnoletni obywatele, posiadający książeczkę wojskową, z dalekich osad amazońskich byli uprawnieni do korzystania z tej Służby i według tych samych; obniżonych taryf co żołnierze.

– Służba ta, drodzy przyjaciele, istnieje tylkc w waszej zwyrodniałej wyobraźni – przerywa mu, uśmiecha się do nich, patrzy z życzliwością z ojcowską czułością generał Scavino. – Jak mogła wam przyjść do głowy prośba o spotkanie w tak nonsensownej sprawie? Gdyby prasa dowiedziała się o tej petycji, to pan, panie Paiva Runhui, niezbyt długo cieszyłby się swym urzędem.

– Oto jak dajemy cywilom zły przykład, wiodąc na pokuszenie wsie, które żyły w biblijnej czystości – zmienia się na twarzy ojciec Beltran. – Mam nadzieję, że kiedy stratedzy z Limy przeczytają ten memoriał, spalą się ze wstydu.

– Posłuchaj tego i poszukaj krzesła, bo zaraz siądziesz, Tygrys – ściska słuchawkę, czyta z gniewem memoriał generał Scavino. – Już wiadomość zaczęła docierać do najdalszych zakątków, posłuchaj tylko, o co te typy z Nauta proszą. Już nam zaczyna wisieć nad głowami skandal, przed którym tak ostrzegałem.

– Co pan tak liczy na palcach – unosi część kurczaka i gryzie porucznik Bacacorzo. – Jak to mówi Scavino, panowie z Intendentury zawsze kończą na matematycznym szaleństwie.

– A to skurwysyny, przedtem protestowali, bo żołnierze przejeżdżali się po ich kobietach, a teraz protestują, bo sami potrzebują kobiet, żeby się po nich przejechać – bawi się suszką Tygrys Colla-zos. – Nijak ich nie zadowolisz, lubią protestować. Wyrzuć ich za drzwi i nie przyjmuj od nich takich kurewskich podań, Scavino.

– Zgroza bierze – zawiązuje sobie serwetkę na szyi, zalewa sałatkę oliwą i octem, bierze widelec i je kapitan Pantoja. – Gdyby rozszerzono Służbę na cywilów, to, biorąc pod uwagę męską część mieszkańców Amazonii, zapotrzebowanie wzrosłoby z dziesięciu tysięcy do miliona usług miesięcznie, co najmniej.

– Musiałby pan importować wizytantki z zagranicy – likwiduje resztki mięsa, zostawia białawą kość, pije łyk piwa, wyciera sobie usta, ręce i majaczy porucznik Bacacorzo. – Puszcza zamieniłaby się w jedno burdelisko, a pan, w swoim gabineciku nad Itayą, łapałby czas tego potopu ciupciania na milionie stoperów. Proszę się przyznać, panie kapitanie, że to nawet by się panu podobało?

– Nawet sobie nie wyobrażasz, Pochita, co widziałam – stawia kosz na obrusie, wyciąga paczkę i daje ją w prezencie Alicja. – W piekarni Abdona Laguna, który jest w Arce, zaczęli wypiekać bułki męczennika z Moronacocha. Mówią na nie bułeczki-dzieci, a ludzie kupują je masami. Przyniosłam ci jedną, popatrz.

– Prosiłem o dziesięć, a ty przyprowadzasz mi dwadzieścia – obserwuje znad poręczy głowy, gładkie, kędzierzawe, czarne, rude, kasztanowate, Pantaleon Pantoja. – Myślisz, Ciuciumama, że będę tracił cały dzień na egzaminowanie kandydatek?

– To nie moja wina – schodzi ze schodków trzymając się poręczy Ciuciumama. – Rozeszła się pogłoska, że są wolne cztery miejsca, i kobiety ze wszystkich dzielnic zaczęły się złazić jak muchy. Przyszły nawet z San Juan de Munich i z Tam-shiyaco. Co pan chce, wszystkie dziewczęta z Iqui-tos chcą pracować z nami.

– Tak naprawdę to nie rozumiem tego – schodzi za nią przyglądając się tłustym plecom, galaretowatym pośladkom, opuchniętym łydkom, Pantaleon Pantoja. – Tutaj zarabiają niewiele, a pracy mają dużo. Co je tak tutaj ciągnie? Może ten elegant Porfirio?

– Pewność, proszę pana – wskazuje głową wielobarwne ubrania, grupki, które brzęczą jak roje pszczół, Ciuciumama. – A na ulicy nie ma żadnej pewności. Dla „praczek” po jednym dobrym dniu przychodzą trzy złe i żadnych wakacji, a w niedzielę żadnego odpoczynku.

– A Smarkul jest u siebie tyranem – gwiżdże, każe im. być cicho, daje znak, aby się przybliżyły,

– Ciupelek. – Każe im zdychać z głodu, źle je traktuje, a przy pierwszym potknięciu won. Nie wie, co to znaczy szacunek ani ludzkie podejście.

– Tutaj jest inaczej – robi słodkie miny, dotyka kieszeni Ciuciumama. – Klienci zapewnieni, ośmiogodzinny dzień pracy, a pan ma tak wszystko zorganizowane, że są zadowolone. Czy pan nie widzi, że nawet kary przyjmują bez żadnych docinków?

– To prawda, że pierwszego dnia trochę się przestraszyłam – kroi, smaruje masłem, marmoladą, próbuje, przeżuwa pani Leonor – ale co mamy zrobić, ta bułka-dziecko jest najpyszniejszym pieczywem w Iquitos. Prawda, syneczku?

– No dobrze, zaraz Wybierzemy tę czwórkę – decyduje Pantaleon Pantoja. – Chińczyk, na co czekasz, każ im się ustawić.

– Lozdzielcie się tlochę, dziewczęta, żebyście się pokazały z lepszej stlony – bierze za ramiona, obmacuje plecy, każe wystąpić, cofnąć się, odwrócić się bokiem, ustawia, mierzy Chińczyk Porfirio. – Maleńkie do przodu, a duże do tyłu.

– Oto i one, proszę pana – skacze z jednej strony na drugą, nakazuje ciszę, sam daje przykład powagi, ustawia je w szeregu Ciupelek. – Ustawione i spokojniutkie. Zobaczymy, dziewczyny, odwrócić się w prawo. O tak, bardzo dobrze. Teraz w lewo, pokażcie swój śliczny profilek.

– Czy mają telaz wchodzić na golaska do pana biula na egzamin, płoszę pana? – przybliża się i szepce mu do ucha Chińczyk Porfirio.

– Niemożliwe, siedziałbym z tym wszystkim do południa – patrzy na swój zegarek, zastanawia się, ożywia, występuje i staje przed szeregiem Pantaleon Pantoja. – Przeprowadzę przegląd zbiorowy, żeby zys'kać na czasie. Proszę mnie dobrze wysłuchać: jeśli któraś z was ma zastrzeżenia co do publicznego rozbierania się, niech wystąpi z szeregu i zobaczę ją później. Żadna? Tym lepiej.

– Wszyscy mężczyźni, wycofać się – otwiera bramę do przystani, popędza, szturcha, wraca Ciuciumama. – Szybko, szybko, nygusy, nie słyszeliście? Sinforoso, Palomino, pielęgniarz, Chińczyk. Ty też, Ciupas. Kurczak, zamknij tę bramę.

– A teraz poproszę o zrzucenie spódnic, bluzek i staników – zakłada ręce do tyłu i przechodzi z poważną miną, chrząkając, badając, porównując Pantaleon Pantoja. – Możecie zostać w majteczkach, te które mają. Teraz pół obrotu w tym samym miejscu. O, właśnie tak. Dobrze, zobaczymy. Jedna ruda, ty. Jedna czarnulka, ty. Jedna Azjatka, ty. Jedna Mulatka, ty. Gotowe, wolne etaty zajęte. Reszta niech zostawi Ciuciumamie swoje adresy, może niedługo będzie następna okazja. Bardzo dziękuję i do zobaczenia.

– Wybrane dziewczyny jutro punktualnie o dziewiątej do przeglądu lekarskiego – zapisuje ulice i numery, towarzyszy im do wyjścia, żegna je Ciuciumama. – Wyszorowane i wypucowane, dziewczęta.

– No i jak, no jak? Próbujcie szybko, póki gorące, bo inaczej to już tak nie smakuje – rozdaje talerze dymiącej zupy pani Leonor. – Słynny loretański timbuche, w końcu odważyłam się to zrobić. No i jak mi wyszło, Pocha?

– Nie ma co, dał pan popis dobrego gustu – uśmiecha się złośliwie, patrzy iskrzącymi się oczyma, śpiewa Brazylijka. – Wszystkie do koloru, do wyboru. Niech mi pan coś powie. Czy pan się nie boi, że oglądając tyle golizny tak się pan któregoś dnia przyzwyczai, że już nic nie będzie pan czuł do kobiet? Mówią, że to się przytrafia niektórym lekarzom.

– Pyszne – końcem języka próbuje, czy nie jest za gorące, siorbie z łyżeczki Pochita. – To jest bardzo podobne do tego, co nazywamy na wybrzeżu chilcano.

– Ty, Brazylijka, chcesz sobie ze mnie po-kpić? – marszczy brwi Pantaleon Pantoja. – Ostrzegam cię, że poważny mężczyzna nie musi być od razu pierdołą, tu się mylisz.

– Ale różnica jest taka, że w tej zupce wszystkie ryby są z Amazonki, a nie z Pacyfiku – napełnia znów talerze pani Leonor. – Arapatma,| palometa i gamitana. Ach, pycha. l

– To pan się myli, wcale nie kpię z pana, chcia-* łam tylko zażartować – zasłania oczy rzęsami, kręci biodrami, faluje piersiami, zniża głos Brazylijka. – Dlaczego pan nie chce, żebym była pana przyjaciółką? Ledwo coś powiem, to pan już staje okoniem. Ostrożnie, panie Pan-Pan, bo ja f jestem jak rak, lubię chodzić pod prąd. Jeśli będzie pan tak mną pomiatał, to jeszcze się w panu zakocham.

– Uf, ale żar – wachluje się serwetką, mierzy sobie tętno Pochita. – Panta, podaj mi wentylator. Duszę się.

– Ten żar wcale nie jest od zupy tylko od kadecika – dotyka jej brzucha, gładzi po policzku Panta. – Zastosowałaś się do wskazówek doktora, to będzie dziś w nocy. Data pasuje: 14 marca.

– Żeby to tylko nie było przed niedzielą – patrzy na kalendarz Pochita. – Niech Chichi naj-r pierw przyjedzie, chcę, żeby była tutaj, jak będę rodzić.

– Według moich obliczeń to jeszcze za wcześnie – poci się, przysuwa czerwoną twarz do bzy-czących śmigieł pani Leonor. – Masz jeszcze co najmniej tydzień czasu.

– Ależ, mamo, a widziałaś wykresy w moim pokoju? To ma się stać do niedzieli – ssie ości, wyciera talerz kawałkiem chleba, popija wodą Panta. – Zastosowałaś się do wskazówek doktora, przespacerowałaś się trochę? Z twoją nieodłączną Alicją?

– Tak, poszłyśmy aż do „Faworytki”, na lody – prycha Pochita. – Słuchaj, o właśnie, ty wiesz, kochanie, co to jest ten Pantiland?

– Co? – nieruchomieją ręce, oczy, twarz Pan-taleonka. – Jak powiedziałaś, kochanie?

– Coś brzydkiego przychodzi mi na myśl – nastawia się pod wentylator Pochita. – Jacyś faceci opowiadali tłuste dowcipy w „Faworytce”, o kobietach, słuchaj, a to zabawne, Pantiland to tak jakby to było od Panta?

– Psik, hmm, prr – kicha, prycha, płacze, kaszle Pantaleonek.

– Wypij trochę wody – bierze go za czoło, podaje chustkę, podnosi mu ręce pani Leonor. – A to wszystko dlatego, że za szybko jesz, zawsze ci to mówię. No już, poklepiemy po pleckach, wypijemy kropelkę, no jeszcze jeden łyczek.