39356.fb2
W czasie fali letnich upałów rozciągające się za naszym blokiem pustkowie stało się wyjątkowo nieprzyjemnie. Ziemia była w większości sucha i spękana, a woda, która nagromadziła się w czasie pory deszczowej, nadal stała w głębszych rowach i lejach. Stąd brała się przeobfita mnogość owadów, a zwłaszcza moskitów, które były wszędzie. Mieszkańcy bloków jak zwykle narzekali, lecz w ciągu minionych lat gniew związany ze sprawą pustkowia przerodził się w rezygnację i cynizm.
Tamtego lata przemierzałam regularnie owo pustkowie, chodząc do domku Sachiko, i w rzeczy samej były to okropne wyprawy – owady wplątywały się we włosy, a w szczelinach w ziemi roiło się od larw i muszek. Owe wędrówki wciąż bardzo wyraziście rysują się w mojej pamięci i muszę powiedzieć, że – podobnie jak złe przeczucia dotyczące macierzyństwa i wizyta Ogaty-sana – właśnie one pozwalają mi wiernie odtworzyć nastrój tamtych dni. A mimo to pod wieloma względami tamto lato było podobne do poprzednich. Wielokrotnie, tak jak robiłam to często w ciągu następnych lat, wyglądałam pustym wzrokiem przez okno. W bezchmurne dni za linią drzew na przeciwnym brzegu rzeki widać było rysującą się na tle nieba niewyraźną kreskę wzgórz. Widok zaliczał się do przyjemnych i niejednokrotnie przynosił ukojenie w pustce długich popołudni, które spędzałam w tym mieszkaniu.
Oprócz pustkowia uwagę mieszkańców bloków zaprzątały również inne sprawy. W gazetach dużo mówiono, że okupacja rychło dobiegnie końca, a politycy w Tokio toczyli zawzięte spory. Mieszkańcy bloków również dość często roztrząsali te kwestie, choć dominował wówczas ten sam cynizm, który zabarwiał rozmowy o pustkowiu. Natomiast większe wrażenie wywierały doniesienia o mordach popełnianych na dzieciach, które wywoływały naówczas przerażenie w całym Nagasaki. Najpierw znaleziono małego chłopca, a potem dziewczynkę, oboje byli zmasakrowani. Gdy znaleziono trzecią ofiarę, małą dziewczynkę powieszoną na drzewie, wszystkie matki w sąsiedztwie opanował stan przypominający panikę. Jak można się domyślić, niewielkim pocieszeniem był fakt, że do wypadków tych doszło na drugim krańcu miasta; bardzo rzadko widać było bawiące się przy blokach dzieci, a zwłaszcza w godzinach wieczornych.
Trudno mi powiedzieć, jak bardzo te wszystkie doniesienia niepokoiły w owym czasie Sachiko. Niewątpliwie mniej była skłonna zostawiać Mariko bez opieki, lecz przypuszczam, iż brało się to z czegoś zupełnie innego. Otrzymała odpowiedź od swego wuja, który wyrażał chęć przyjęcia ich z powrotem do swego domu, i wkrótce dostrzegłam zmianę w zachowaniu Sachiko wobec jej córki: wykazywała więcej cierpliwości i była jakby mniej nerwowa.
Sachiko dawała wyraz uldze, którą wywołał w niej list wuja, i początkowo nie wątpiłam ani przez chwilę, iż rzeczywiście zamierza tam powrócić. Jednak w miarę upływu dni zaczęłam żywić pewne podejrzenia co do jej zamiarów. Po pierwsze, kilka dni po przyjściu listu odkryłam, że Sachiko nie wspomniała jeszcze o nim Mariko ani słowem. A potem, choć mijały tygodnie, Sachiko nie tylko nie czyniła żadnych przygotowań do przyjazdu, lecz także – jak się okazało – nie raczyła nawet odpowiedzieć swojemu wujowi.
Chyba nigdy przez myśl by mi nie przeszło roztrząsać podobne problemy, gdyby mojej uwagi nie zwróciła niechęć, z jaką Sachiko rozmawiała o domu swojego wuja. Z tego powodu moja ciekawość wzrosła i udało mi się, pomimo milkliwości Sachiko, wydobyć od niej drobne fakty: po pierwsze, jej wuj nie był – w przeciwieństwie do tego, co sądziłam – spokrewniony z nią, lecz był krewnym męża Sachiko. Po raz pierwszy ujrzała go w chwili przyjazdu do jego domu kilka miesięcy wcześniej. Wuj był człowiekiem zamożnym, a ponieważ jego dom był niezwykle obszerny – nie mieszkał tam nikt prócz jego córki i pokojówki – miejsca dla Sachiko i Mariko było pod dostatkiem. Prawdę mówiąc, jedyną rzeczą, o której Sachiko wspominała kilkakrotnie w czasie naszych rozmów, było to, że spora część domu była zawsze pusta i cicha.
Szczególnie zainteresowała mnie córka owego wuja, która – jak się domyślałam – była kobietą niezamężną, mniej więcej w wieku Sachiko. Sachiko niewiele mówiła o swojej kuzynce, choć przypominam sobie jedną z rozmów, do jakich w owym czasie doszło między nami. Zdążyłam już sobie wtedy wyrobić pogląd, że owo ociąganie się z odpowiedzią ma coś wspólnego z napiętą sytuacją istniejącą pomiędzy nią a jej kuzynką. Niewątpliwie wspomniałam o tym Sachiko tamtego ranka, co stało się okazją do jej raczej jednoznacznej wypowiedzi na temat okresu spędzonego w domu wuja. Bardzo wyraźnie pamiętam ową rozmowę. Był to jeden z tych suchych, bezwietrznych poranków mniej więcej w połowie sierpnia; stałyśmy na moście na szczycie wzgórza czekając na tramwaj jadący w kierunku miasta. Nie wiem, dokąd udawałyśmy się tego dnia ani gdzie zostawiłyśmy Mariko, gdyż nie było jej wtedy z nami. Sachiko podziwiała rozciągający się przed nami widok jedną ręką osłaniając twarz przed promieniami słońca.
– Zastanawia mnie, Etsuko – powiedziała – skąd też coś takiego przyszło ci do głowy. Wprost przeciwnie, Yasuko i ja byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami i z niecierpliwością wyczekuję chwili, gdy będę mogła się z nią zobaczyć. Naprawdę nie rozumiem, jak mogłaś sądzić inaczej, Etsuko.
– Przepraszam, najwyraźniej się myliłam – odrzekłam. – Z pewnych przyczyn sądziłam, iż jest coś, co czyni twój powrót niemożliwym.
– Absolutnie nie, Etsuko. To prawda, że gdy spotkałaś mnie po raz pierwszy, rzeczywiście rozważałam różne inne możliwości. Lecz trudno winić matkę za to, że rozważa różne możliwości stojące przed jej dzieckiem, prawda? Tak się akurat złożyło, że otwierała się przed nami interesująca okazja. Jednakowoż przemyślawszy to nieco dokładniej, zdecydowałam się ją odrzucić. I to jest wszystko, Etsuko, już przestały mnie interesować te plany, które wówczas mi przedstawiono. Cieszę się, że wszystko potoczyło się właśnie tak, i niecierpliwie wyczekuję powrotu do domu wuja. Z Yasuko-san zaś darzymy się obydwie wielkim szacunkiem. Nie pojmuję, jak mogłaś wyrobić sobie na ten temat odmienny pogląd, Etsuko.
– Niezmiernie mi przykro. Wynikło to z tego, że zdawało mi się, iż raz wspomniałaś coś o jakiejś kłótni między wami.
– Kłótni? – Przyjrzała mi się uważnie, po czym twarz jej rozjaśnił uśmiech. – Och, teraz wiem, o czym mówisz. Nie, Etsuko, to nie była kłótnia. To była jakaś zupełnie banalna sprzeczka. A o co wówczas poszło? Widzisz, nawet już nie pamiętam, to naprawdę była błahostka. Ach, już wiem, posprzeczałyśmy się o to, która z nas przygotuje kolację. Tak, o to właśnie wówczas poszło. Widzisz, Etsuko, miałyśmy wtedy ustaloną kolejkę. Jednego wieczora gotowała pokojówka, następnego moja kuzynka, a na końcu ja. Pewnego razu pokojówka zachorowała i obie z Yasuko chciałyśmy gotować. Musisz więc mnie dobrze zrozumieć, Etsuko; miedzy nami naprawdę wszystko dobrze się układało. Po prostu jeśli zbyt często się z kimś widujesz, czasami można zatracić poczucie proporcji.
– Tak, rozumiem. Przykro mi, ale byłam w błędzie.
– Widzisz, Etsuko, gdy ma się pokojówkę, która wszystko za ciebie robi, czas płynie zadziwiająco powoli. Wraz z Yasuko usiłowałyśmy znaleźć sobie jakieś zajęcie, lecz mogłyśmy najwyżej siedzieć i cały dzień rozmawiać. Przez te wszystkie miesiące, gdy siedziałyśmy w domu, prawie nigdy nikogo nie widywałyśmy. Aż dziw, że nigdy nie doszło między nami do kłótni. Takiej poważnej.
– Tak, niewątpliwie. Najwyraźniej to jakieś nieporozumienie.
– Obawiam się, że tak, Etsuko. Całe to wydarzenie pamiętam tylko dlatego, że doszło do niego tuż przed naszym wyjazdem i że od tej pory nie widziałam mojej kuzynki. Jednak nazywanie tego kłótnią jest absurdem. – Zaśmiała się. – Szczerze mówiąc, wierzę, iż Yasuko też się śmieje na samo wspomnienie.
Być może tego samego ranka postanowiłyśmy, że przed wyjazdem Sachiko wybierzemy się gdzieś na całodzienną przechadzkę. I pewnego upalnego popołudnia kilka tygodni później udałam się w towarzystwie Sachiko i jej córki do Inasa. Jest to pagórkowaty rejon Nagasaki, skąd widać cały port, z prawdziwie górską scenerią dookoła. Nie musiałyśmy jechać daleko – były to te same wzgórza, które widziałam z okna w mieszkaniu – lecz w owych czasach każde wyjście z domu było dla mnie czymś rzadkim i wycieczka do Inasa wydawała mi się prawdziwą wyprawą. Pamiętam, że wyczekiwałam jej niecierpliwie; jest to jedno z moich najmilszych wspomnień z tamtych dni.
Przepłynęłyśmy rzekę promem w samo południe. Po wodzie cały czas niosły się dźwięki dochodzące z portu – stukot młotów, pisk maszyn i raz na pewien czas głęboki głos syreny okrętowej – lecz w owych czasach, w Nagasaki, te dźwięki nie były nikomu niemiłe; świadczyły o powracającym życiu i nadal potrafiły w osobliwy sposób podnosić na duchu.
Gdy przepłynęłyśmy rzekę, znacznie wyraźniej poczułyśmy powiew morskich wiatrów i dzień przestał wydawać się tak duszny. Hałasy z portu, niesione przez wiatr, dochodziły nas nawet tutaj, gdy usiadłyśmy na ławce na dziedzińcu stacji kolejki linowej. Ów wiatr napawał nas tym większą radością, że dziedziniec raczej nie chronił przed słońcem; był to po prostu betonowy plac, który – zatłoczony w owym dniu głównie przez matki z dziećmi – przywodził na myśl szkolne boisko. Po jednej stronie, za szeregiem obrotowych barierek, widać było specjalne drewniane platformy, gdzie zatrzymywały się wagoniki kolejki linowej. Przez kilka minut siedziałyśmy jak zahipnotyzowane, patrząc na wznoszące się i opadające wagoniki. Jeden wznosił się ponad linię drzew, stopniowo zmieniając się w maleńki punkcik na niebie, podczas gdy jego towarzysz zniżał się i rósł, aż wylądował na platformie. Wewnątrz małej budki obok barierek jakiś człowiek przesuwał dźwignie; na głowie miał czapkę i kiedy kolejny pojazd zatrzymywał się bezpiecznie na platformie, wychylał się przez okienko, by porozmawiać z grupką zebranych wokół dzieci.
Do pierwszego w tym dniu spotkania z ową Amerykanką doszło w rezultacie naszej decyzji o wyprawie kolejką linową na szczyt wzgórza. Sachiko udała się wraz z córką po bilety, a ja przez chwilę zostałam sama na ławce. Po chwili na drugim końcu dziedzińca dostrzegłam małe stoisko ze słodyczami i zabawkami, przyszło mi na myśl, że mogłabym kupić jakieś cukierki dla Mariko, więc wstałam z ławki i podeszłam w tamtą stronę. Przede mną stała dwójka dzieci, kłócąc się, co mają kupić. Czekając na swoją kolej, zauważyłam wśród zabawek małą, plastykową lornetkę. Dzieci nie przestawały się spierać, a ja rzuciłam okiem za siebie. Sachiko i Mariko wciąż stały przy barierkach; zdawało mi się, że Sachiko rozmawia z jakimiś dwoma kobietami.
– Czy mogę czymś pani służyć?
Dzieci już nie było. Przede mną stał jakiś młody mężczyzna w schludnym letnim mundurze.
– Czy mogę ją zobaczyć? – spytałam, wskazując lornetkę.
– Oczywiście, proszę pani. To tylko zabawka, lecz działa zupełnie dobrze. Przyłożyłam lornetkę do oczu i spojrzałam w kierunku zbocza – widok był zaskakująco wyraźny. Skierowawszy lornetkę na dziedziniec, zobaczyłam Sachiko i jej córkę. Tego dnia Sachiko była ubrana w lekkie, barwne kimono związane elegancką szarfą – strój, jak przypuszczam, zarezerwowany tylko na specjalne okazje – i prezentowała się wdzięcznie na tle tłumu. Wciąż rozmawiała z tymi dwoma kobietami, z których jedna wyglądała na cudzoziemkę.
– Kolejny upalny dzień, proszę pani – odezwał się młody człowiek. – Czy wybiera się pani kolejką linową?
– Tak, za chwilę jedziemy.
– Widok jest wspaniały. Na szczycie budujemy teraz wieżę telewizyjną. Przed końcem tego roku kolejka będzie dochodziła aż do samego szczytu.
– To wspaniale. Życzę miłego dnia.
– Dziękuję pani bardzo. Z lornetką w ręku ruszyłam przez dziedziniec. Choć w owym czasie nie rozumiałam angielskiego, domyśliłam się od razu, że młoda kobieta jest Amerykanką. Była wysoka, miała rude, kręcone włosy i okulary o zakończonych szpiczaście bokach. Mówiła do Sachiko donośnym głosem i ze zdumieniem skonstatowałam, że Sachiko odpowiada jej zupełnie płynnie. Druga kobieta, Japonka, była wyraźnie pulchna i zdawała się mieć około czterdziestu lat. Obok niej stał równie pulchny chłopczyk w wieku ośmiu lub dziewięciu lat. Gdy podeszłam bliżej, skłoniłam się, życzyłam im wszystkim miłego dnia, po czym wręczyłam Mariko lornetkę.
– To tylko zabawka – powiedziałam – lecz może uda ci się zobaczyć to i owo.
Mariko rozerwała opakowanie i przyjrzała się lornetce z poważną miną. Spojrzała przez nią, najpierw na dziedziniec, a potem na stok wzgórza.
– Powiedz „dziękuję”, Mariko – odezwała się Sachiko.
Mariko nadal spoglądała przez lornetkę. Potem odsunęła ją od twarzy i przełożyła plastykowy pasek przez głowę.
– Dziękuję, Etsuko-san – powiedziała z lekką niechęcią.
Amerykanka wskazała lornetkę, powiedziała coś po angielsku i zaśmiała się. Lornetka zainteresowała również pulchnego chłopca, który do tej pory obserwował stok wzgórza i zjeżdżającą w dół kolejkę linową. Zbliżył się nieco do Mariko ze wzrokiem wbitym w lornetkę.
– Bardzo to miłe z twojej strony, Etsuko – powiedziała Sachiko.
– Nie ma o czym mówić. To tylko zabawka. Kolejka przyjechała i przeszłyśmy przez obrotowe barierki na puste drewniane deski. Te dwie kobiety chłopiec byli oprócz nas jedynymi pasażerami. Mężczyzna w czapce wyszedł ze swojej budki i wprowadził nas pojedynczo do wagonika. Z jego wnętrza ziało pustką i metalicznym chłodem. Z wszystkich stron były duże okna, a wzdłuż dwóch dłuższych ścian ustawiono ławki.
Ponieważ wagonik stał jeszcze kilka minut na platformie, pulchny chłopczyk zaczął niecierpliwie krążyć od ściany do ściany. Mariko wyglądała przez okno, klęcząc na ławeczce. Z naszej strony widać było dziedziniec i grupkę stojących przy barierkach widzów. Mariko zdawała się sprawdzać skuteczność swojej lornetki, to przybliżając ją do oczu, to znów oddalając ją od nich. Potem ów pulchny chłopczyk podszedł bliżej i klęknął na ławeczce obok niej. Przez pewien czas dzieci nie zwracały na siebie uwagi. Wreszcie chłopiec powiedział:
– Chcę teraz popatrzeć – i wyciągnął rękę po lornetkę.
Mariko spojrzała na niego zimno. – Akira, nie wolno tak mówić – upomniała go matka. – Poproś ładnie tę młodą damę.
Chłopczyk cofnął rękę i popatrzył na Mariko, która odpowiedziała mu śmiałym spojrzeniem. Wtedy odszedł i stanął przy innym oknie.
Gdy wagonik ruszył, dzieci przy obrotowych barierkach poczęły machać rękami. Instynktownie złapałam za metalową poręcz biegnącą wzdłuż okna, a owa Amerykanka wydała z siebie nerwowy okrzyk i wybuchnęła śmiechem. Dziedziniec malał w oczach, a potem stok wzgórza zaczął się poruszać; wagonik, pnąc się coraz wyżej i wyżej, chwiał się nieznacznie. Przez chwilę zdawało się, że czubki drzew ocierają się o okna, po czym nagle wszystko ustąpiło i zawisnęliśmy w przestworzach. Sachiko zaśmiała się cicho i wskazała coś za oknem. Mariko wciąż patrzyła przez lornetkę.
Wagonik wdrapał się na szczyt, a my wyszliśmy zeń ostrożnie, jakby nie dowierzając, że znaleźliśmy się na pewnym gruncie. Tutaj nie było już betonowego dziedzińca i z drewnianej podłogi wyszliśmy prosto na niewielką, porośniętą trawą polankę. Poza mężczyzną w mundurze, który wyprowadził nas na zewnątrz, w pobliżu nie było nikogo. W tyle polanki, prawie ukryte wśród sosen, stały drewniane stoliki piknikowe. Gdy nieco doszłyśmy do siebie po tej podróży, podeszłyśmy do barierki i spojrzałyśmy na opadający stok. Po chwili przyłączyły się do nas obydwie kobiety z chłopcem.
– Zapiera dech w piersiach, prawda? – powiedziała do mnie Japonka. – Obwożę moją przyjaciółkę po różnych interesujących miejscach. To jej pierwsza wizyta w Japonii.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że się jej podoba.
– Ja również. Niestety nie znam angielskiego zbyt dobrze. Pani przyjaciółka posługuje się nim znacznie lepiej niż ja.
– O tak, ona zna go doskonale.
Spojrzałyśmy obie w kierunku Sachiko. Była zatopiona w rozmowie z ową Amerykanką.
– Miło być osobą tak dobrze wykształconą. Cóż, życzę pani miłego dnia – odezwała się Japonka.
Gdy wymieniłyśmy ukłony, moja rozmówczyni zaczęła dawać znaki Amerykance, że czas już iść.
– Proszę, chciałbym zobaczyć – powiedział pulchny chłopczyk poirytowanym tonem. Znów stał z wyciągniętą ręką. Mariko patrzyła na niego tak samo jak w wagoniku. – Chcę ją zobaczyć – rzucił z gniewem.
– Akira, pamiętaj, że masz być miły dla tej młodej damy.
– Proszę! Chcę ją zobaczyć.
Mariko patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym zdjąwszy lornetkę z szyi, wręczyła mu ją. Chłopiec przyłożył ją do oczu i przed kilka chwil wyglądał za barierkę.
– Jest do niczego – oznajmił wreszcie, zwracając się do matki. – Nie jest tak dobra jak moja. Zobacz, mamo, nie widać nawet dobrze tamtych drzew, zobacz. – Wyciągnął rękę z lornetką w kierunku matki. Mariko sięgnęła po nią, lecz chłopiec umknął jej, po czym znów wyciągnął rękę do matki. – Zobacz, mamo. Nie widać nawet tych drzew, tych blisko.
– Akira, w tej chwili oddaj ją tej młodej damie.
– Ta lornetka nie jest tak dobra jak moja.
– Posłuchaj, Akira, nieładnie jest tak mówić. Nie każdy ma tyle szczęścia co ty.
Mariko sięgnęła po lornetkę i tym razem chłopiec ustąpił. – Powiedz młodej damie „dziękuję” – odezwała się jego matka. Malec nie odezwał się ani słowem i ruszył przed siebie. Matka zaśmiała się. – Dziękuję bardzo – powiedziała do Mariko. – Byłaś bardzo miła. – Teraz z kolei uśmiechnęła się do Sachiko i do mnie. – Cudowny widok, nieprawdaż? Życzę paniom miłego dnia.
Usłana sosnowym igliwiem ścieżka wspinała się zygzakami po zboczu góry. Wędrowałyśmy niespiesznie, często zatrzymując się na krótki odpoczynek. Mariko była spokojna i – raczej ku mojemu zdziwieniu – nie wykazywała chęci do niewłaściwego zachowania. Jednakże nie miała najmniejszego zamiaru iść razem ze swoją matką czy ze mną. Raz wlokła się za nami, zmuszając nas do ciągłego spoglądania przez ramię, to znów mijała nas biegiem i maszerowała przodem.
Amerykankę spotkałyśmy po raz drugi mniej więcej godzinę po opuszczeniu kolejki linowej. Schodziła wraz z przyjaciółką ścieżką i już z daleka pozdrowiła nas radośnie. Idący za nimi pulchny chłopiec udawał, że nas nie widzi. Mijając nas, Amerykanka powiedziała coś do Sachiko po angielsku, a usłyszawszy odpowiedź, wybuchnęła głośnym śmiechem. Wydawało się, że ma ochotę zatrzymać się i porozmawiać, lecz Japonka i jej syn nie zwolnili kroku. Pomachała więc ręką i powędrowała dalej.
Kiedy pogratulowałam Sachiko jej znajomości angielskiego, roześmiała się, lecz nie odezwała ani słowem. Spotkanie to, jak zdołałam zauważyć, wywarło na niej niezwykłe wrażenie. Umilkła i szła obok mnie zatopiona w myślach. Potem, gdy Mariko po raz kolejny pobiegła naprzód, powiedziała do mnie:
– Mój ojciec był niezwykle poważanym człowiekiem, Etsuko. Naprawdę niezwykle poważanym. Jednakże w rezultacie jego zagranicznych kontaktów pewien mężczyzna starający się o moją rękę o mały włos byłby odwołał swoje oświadczyny. – Uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową. – Jakie to dziwne, Etsuko. Zdaje się, że to wszystko działo się w jakiejś innej epoce.
– Tak. Tyle rzeczy się pozmieniało – stwierdziłam. Ścieżka skręcała ostro, po czym znów pięła się pod górę. Drzewa nagle znikły i nad nami rozpostarł się ogrom nieba. Daleko z przodu Mariko krzyczała coś i pokazywała ręką. Później pobiegła w podnieceniu przed siebie.
– Nie widywałam często mojego ojca – mówiła dalej Sachiko. – Większość czasu spędzał za granicą, w Europie i Ameryce. Gdy byłam młoda, marzyłam, że pewnego dnia pojadę do Ameryki i zostanę aktorką. Moja matka śmiała się ze mnie. Jednak mój ojciec mawiał, że jeśli dobrze opanuję język angielski, bez trudu mogę zostać kobietą interesu. Lubiłam się uczyć angielskiego.
Mariko zatrzymała się w miejscu wyglądającym na płaskowyż. Znów coś do nas krzyknęła.
– Pewnego razu – ciągnęła Sachiko – ojciec przywiózł mi z Ameryki książkę, angielskie wydanie Opowieści wigilijnej. To stało się moją ambicją, Etsuko. Chciałam nauczyć się angielskiego tak dobrze, by mocją przeczytać. Niestety nigdy mi się to nie udało. Po ślubie mój mąż zabronił mi się dalej uczyć, ba, nawet kazał mi wyrzucić tę książkę.
– Wielka szkoda – powiedziałam.
– Taki właśnie był mój mąż, Etsuko. Prawdziwy patriota i człowiek wielkiej surowości. Nie można jednak powiedzieć, że był najtroskliwszym mężczyzną. Niemniej jednak pochodził z doskonałej rodziny i moi rodzice uważali go za dobrą partię. Nie protestowałam, gdy zabronił mi uczyć się angielskiego. Szczerze mówiąc, nie było sensu tego kontynuować.
Doszłyśmy do miejsca, gdzie stała Mariko; był to niewielki, kwadratowy placyk przylegający z jednej strony do ścieżki, ogrodzony kilkoma dużymi otoczakami. Gruby pień drzewa, które zwaliło się na skraj placyku, został z wierzchu ścięty i wygładzony, tak że tworzył wygodną ławkę. Sachiko i ja usiadłyśmy, by złapać oddech.
– Nie podchodź zbyt blisko krawędzi, Mariko! – zawołała Sachiko.
Dziewczynka przekroczyła ogrodzenie z otoczaków i patrzyła przez lornetkę przed siebie.
Czułam się raczej niepewnie, siedząc tak na krawędzi góry i obrzucając spojrzeniem rozciągający się pode mną widok; daleko, w dole, widziałyśmy port przypominający fragment jakiegoś skomplikowanego urządzenia, które ktoś zostawił w wodzie. Po przeciwnej stronie portu, na drugim brzegu, ciągnął się szereg wzgórz biegnących w kierunku Nagasaki. Ziemia u podnóża wzgórz upstrzona była domami i różnymi budynkami. Hen, daleko, po naszej prawej stronie, port przechodził w morze.
Siedziałyśmy tam, odpoczywając i ciesząc się lekkim wiaterkiem.
– Aż trudno uwierzyć, że cokolwiek się tutaj wydarzyło, prawda? – odezwałam się. – Wszystko aż tętni życiem. A przecież cały ten obszar w dole – zatoczyłam łuk ręką – cały ten obszar został tak bardzo zniszczony przez bombę. A spójrz teraz.
Sachiko skinęła głową, po czym odwróciła się do mnie z uśmiechem.
– Jesteś dziś w wyśmienitym nastroju, Etsuko – zauważyła.
– Cieszę się, że tu przyszłam. Dzisiaj postanowiłam, że będę dobrej myśli. Uczynię wszystko, by mieć szczęśliwą przyszłość. Pani Fujiwara zawsze mi powtarza, że trzeba umieć patrzeć przed siebie. I ma rację. Gdyby ludzie tak właśnie nie postępowali, wówczas wszystko, to – znów zakreśliłam łuk ręką – wciąż byłoby kupą gruzu.
Sachiko znów się uśmiechnęła.
– Tak, masz najzupełniejszą rację, Etsuko. Byłaby tu tylko kupa gruzu. – Przez chwilę jeszcze nie odrywała wzroku od rozciągającej się przed nami doliny. – A wracając do twojej przyjaciółki, pani Fujiwara… przypuszczam, że straciła rodzinę w czasie wojny.
Skinęłam głową.
– Miała pięcioro dzieci. A jej mąż był ważną osobistością w Nagasaki. Gdy spadła bomba, zginęli wszyscy z wyjątkiem jej najstarszego syna. Niewątpliwie był to dla niej straszliwy cios, lecz nie załamała się.
– Tak. – Sachiko pokiwała w zamyśleniu głową. – Domyślałam się, że coś takiego się wydarzyło. Czy ona zawsze miała tę swoją jadłodajnię?
– Nie, oczywiście, że nie. Jej mąż był poważanym człowiekiem. Objęła ją dopiero później, gdy już straciła wszystko. Zawsze, gdy ją widzę, myślę sobie, że chciała bym być taka jak ona, chciałabym patrzeć cały czas przed siebie. Pod wieloma bowiem względami straciła znaczniej więcej niż ja. Bo przecież spójrz na mnie. Niebawem będę miała prawdziwą rodzinę.
– Tyle w tym słuszności. – Powiew wiatru nieco zburzył staranną fryzurę Sachiko. Przejechała ręką po włosach, po czym wzięła oddech. – Tyle w tym słuszności, Etsuko, nie powinniśmy cały czas oglądać się za siebie. Wojna zniszczyła w moim życiu wiele, lecz nadal mam moją córkę. Tak jak mówisz, powinniśmy patrzeć przed siebie.
– Wiesz, dopiero w ciągu ostatnich kilku dni zrozumiałam, jak to naprawdę będzie. To znaczy wtedy, gdy urodzę to dziecko. Teraz już nie ma we mnie strachu. Czekam na tę chwilę. Odtąd zamierzam patrzeć w przyszłość z optymizmem.
– I tak być powinno, Etsuko. Bo prawdę mówiąc, masz czego oczekiwać. Niebawem doświadczysz tego, że to właśnie macierzyństwo nadaje życiu prawdziwy sens. Cóż z tego, że życie w domu mego wuja bywa dość nieciekawe? Pragnę tylko jednego: dobra mojej córki. Znajdziemy jej najlepszych prywatnych nauczycieli i w mgnieniu oka nadrobi wszystkie zaległości. Słusznie mówisz, Etsuko, trzeba z ufnością patrzeć w przyszłość.
– Cieszę się, że tak uważasz – powiedziałam. – Prawdę mówiąc, uważam, że obydwie powinnyśmy być wdzięczne. Niewątpliwie straciłyśmy wiele w czasie wojny, lecz nadal są rzeczy, których możemy z ufnością wyczekiwać.
– Tak, Etsuko, jest wiele rzeczy, których możemy z ufnością wyczekiwać.
Mariko podeszła bliżej i stanęła przed nami. Być może dosłyszała fragmenty naszej rozmowy, gdyż powiedziała do mnie:
– Będziemy znowu mieszkały z Yasuko-san. Czy mama już pani mówiła?
– Tak – odparłam. – Mówiła. Cieszysz się, że znów będziesz tam mieszkać, Mariko-san?
– Może będziemy mogły zatrzymać kocięta – powiedziała dziewczynka. – W domu Yasuko-san jest dużo miejsca.
– Zobaczymy, jak z tym będzie – odrzekła Sachiko. Mariko przypatrywała się przez chwilę swojej matce.
Wreszcie powiedziała:
– Przecież Yasuko-san lubi koty. A poza tym Maru był ulubionym kotem Yasuko-san, zanim go zabrałyśmy, więc i kocięta są jej.
– Tak, Mariko, ale zobaczymy. Zobaczymy, co powie na to ojciec Yasuko-san.
Dziewczynka obrzuciła matkę ponurym spojrzeniem, po czym raz jeszcze zwróciła się do mnie z powagą:
– Może będziemy mogły zatrzymać kocięta.
U schyłku popołudnia znów znalazłyśmy się na tej polance, gdzie wysiadłyśmy z wagonika kolejki. Zostało nam jeszcze trochę ciastek i czekoladek, więc usiadłyśmy na małą przekąskę przy jednym ze stolików. Po drugiej stronie polanki, przy metalowej barierce, stała grupka ludzi czekających na wagonik, żeby zjechać ze szczytu. Amerykanka przeszła przez polankę z szerokim uśmiechem i podeszła do nas. Bez odrobiny zażenowania dosiadła się do naszego stolika, uśmiechnęła się do każdej z nas, po czym zwróciła się po angielsku do Sachiko. Najwyraźniej z dużą ulgą przywitała możliwość prowadzenia konwersacji bez pomocy gestów. Rozejrzałam się wokoło i dostrzegłam w pobliżu ową Japonkę, która akurat wkładała swojemu synowi marynarkę. Nie wyglądała na osobę entuzjastycznie wobec nas nastawioną, lecz w końcu podeszła do nas z uśmiechem. Usiadła naprzeciwko mnie, a gdy dosiadł się do niej jej syn, przekonałam się, jak bardzo są do siebie podobni w swojej pulchności. Uwagę zwracały przede wszystkim mięsiste, obwisłe policzki, które przywodziły na myśl policzki buldogów. Przez cały czas Amerykanka rozmawiała głośno z Sachiko.
W chwili pojawienia się obcych Mariko wyjęła swój szkicownik i zaczęła rysować. Kobieta o pulchnej twarzy, wymieniwszy ze mną kilka grzecznościowych uwag, zwróciła się do dziewczynki: – Dobrze się dziś bawiłaś? Ślicznie jest tutaj, prawda? Mariko zamalowywała kredką kartkę, nie podnosząc nawet wzroku. Owa kobieta nie wyglądała jednak na zniechęconą
– A co tam rysujesz? – spytała. – To bardzo ładne. Tym razem Mariko przerwała i spojrzała zimno na kobietę.
– Bardzo ładne. Możemy zobaczyć? – Kobieta wyciągnęła rękę po szkicownik. – Śliczne, prawda, Akira? – powiedziała do syna. – Czyż ta młoda dama nie jest zdolna?
Chłopiec przechylił się przez stół, by lepiej widzieć. Przyjrzał się rysunkom z zainteresowaniem, lecz nie odezwał się ani słowem.
– Naprawdę ładne – powtórzyła kobieta, przewracając kartki. – Dzisiaj to wszystko narysowałaś?
Mariko milczała przez chwilę. Potem powiedziała:
– Kredki są nowe. Kupiłyśmy je dziś rano. Trudniej się rysuje nowymi kredkami.
– Rozumiem. Tak, trudniej się rysuje nowymi kredkami, prawda? Akira też rysuje, nieprawdaż, Akira?
– Rysowanie to nic trudnego – powiedział chłopiec.
– Ładne rysunki, prawda, Akira? Mariko wskazała otwartą stronę. – Ten mi się nie podoba. Za krótko jeszcze miałam te nowe kredki. Ten na następnej stronie jest lepszy.
– Och tak, jest śliczny!
– Zrobiłam go w porcie – powiedziała Mariko. – Ale strasznie tam hałasowali i było gorąco, więc musiałam się śpieszyć.
– Ale jest bardzo dobry. Lubisz rysować?
– Tak.
Sachiko i Amerykanka spojrzały na szkicownik. Amerykanka wskazała rysunek palcem i kilkakrotnie powtórzyła japońskie słowo „wyśmienity”.
– A co to jest? – pytała dalej kobieta z pulchną twarzą. – Motyl! Tak doskonały rysunek kosztował z pewnością wiele trudu. Motyl na pewno nie siedział długo w jednym miejscu.
– Zapamiętałam go – powiedziała Mariko. – Zresztą widziałam je wcześniej.
Kobieta skinęła głową i zwróciła się do Sachiko:
– Pani córka jest bardzo zdolna. To niezwykle chwalebne, iż dziecko odwołuje się zarówno do pamięci, jak i do wyobraźni. W tym wieku wiele dzieci nadal przerysowuje z książek.
– Tak. Niewątpliwie tak jest – odparła Sachiko.
Mocno zdumiał mnie jej lekceważący ton, gdyż rozmawiając z Amerykanką, była uprzejma i miła. Pulchny chłopiec przechylił się przez stół i położył palec na kartce.
– Te statki są za duże – stwierdził. – Jeżeli to ma być drzewo, to statki powinny być znacznie mniejsze.
Jego matka zastanowiła się przez chwilę.
– Może masz rację. Lecz mimo to rysunek jest bardzo ładny, prawda, Akira?
– Statki są o wiele za duże – odrzekł chłopiec. Kobieta wybuchnęła śmiechem.
– Musi pani wybaczyć Akirze – powiedziała do Sachiko. – Po prostu bierze lekcje u doskonałego nauczyciela rysunku, w związku z czym przywiązuje znacznie większą wagę do tych spraw niż większość jego rówieśników. Czy pani córka również bierze lekcje rysunku?
– Nie. – Tym razem w głosie Sachiko brzmiał wyraźny chłód, jednakże ta kobieta zdawała się niczego nie zauważać.
– To wcale nie jest zły pomysł – ciągnęła. – Mój mąż nie chciał się początkowo na to zgodzić. Uważał, że Akirze wystarczą prywatne lekcje matematyki i pozostałych nauk ścisłych. Ja jednak jestem zdania, że i rysunek jest czymś istotnym. Dzieci powinny za młodu rozwijać swoją wyobraźnię. Nauczyciele w szkole zgadzają się ze mną. Akira najlepiej radzi sobie z matematyką. Uważam, że matematyka jest niezwykle istotna, a pani?
– W rzeczy samej – odrzekła Sachiko. – Niewątpliwie jest bardzo potrzebna.
– Matematyka uczy dzieci myślenia. Łatwo się pani może przekonać, że dzieci mające zdolności w matematyce dobrze sobie radzą z większością innych przedmiotów. Oboje z mężem byliśmy całkowicie zgodni co do tego, że potrzebne są mu prywatne lekcje z matematyki. I okazało się to dobrą inwestycją. W ubiegłym roku Akira był trzeci w klasie, a teraz jest cały czas na pierwszym miejscu.
– Matematyka jest łatwa – powiedział znowu chłopiec, po czym zwrócił się do Mariko: – Znasz tabliczkę mnożenia?
Jego matka znów się zaśmiała.
– Przypuszczam, że ta młoda dama również jest bardzo zdolna. Jej rysunki są bezsprzecznie obiecujące.
– Matematyka jest łatwa – powtórzył chłopiec. – A mnożenie to już zupełna błahostka.
– Tak, Akira potrafi już doskonale mnożyć. Wielu jego rówieśników potrafi dopiero mnożyć przez trzy lub cztery. Akira, ile jest dziewięć razy pięć?
– Dziewięć razy pięć równa się czterdzieści pięć!
– A dziewięć razy dziewięć?
– Dziewięć razy dziewięć równa się osiemdziesiąt jeden!
Amerykanka spytała o coś Sachiko, a gdy usłyszała odpowiedź, klasnęła w dłonie i znów kilkakrotnie powtórzyła słowo „wyśmienity”.
– Pani córka to bystra młoda dama – powiedziała do Sachiko kobieta o pulchnej twarzy. – Czy ona lubi chodzić do szkoły? Akira lubi niemal wszystko w szkole. Równie dobrze jak z matematyką i rysunkami radzi sobie z geografią. Moja przyjaciółka była bardzo zdziwiona, gdy okazało się, że Akira zna nazwy wszystkich dużych miast w Ameryce, nieprawdaż, Suzie-san? – tu kobieta zwróciła się do swojej przyjaciółki, wypowiadając kilka kulawych słów w języku angielskim. Amerykanka najwyraźniej nic z tego nie zrozumiała, lecz uśmiechnęła się z aprobatą do chłopca. – Jednak matematyka jest ulubionym przedmiotem Akiry. Prawda, Akira?
– Matematyka jest łatwa!
– A co ta młoda dama najbardziej lubi w szkole? – spytała kobieta, zwracając się znów do Mariko.
Dziewczynka przez chwilę nie odpowiadała. Potem odrzekła:
– Ja też lubię matematykę.
– Też lubisz matematykę. To doskonale.
– To w takim razie ile jest dziewięć razy sześć? – spytał ze złością chłopiec.
– To cieszy, gdy dzieci lubią to, czego się uczą w szkole, prawda? – spytała jego matka.
– No dalej, ile jest dziewięć razy sześć? Spytałam wtedy:
– Co Akira-san chce robić, gdy dorośnie?
– Akira, powiedz pani, kim chcesz zostać.
– Dyrektorem naczelnym koncernu Mitsubishi!
– To firma jego ojca – wyjaśniła matka. – Akira już teraz wie, czego chce.
– Widzę – powiedziałam z uśmiechem. – To wspaniałe.
– A gdzie pracuje twój ojciec? – spytał chłopiec Mariko.
– Posłuchaj, Akira, nie wolno się tak dopytywać, to nieładnie. – Kobieta zwróciła się na powrót do Sachiko: – Wielu chłopców w jego wieku nadal mówi, że chce być policjantami lub strażakami. Ale Akira już od dawna chciał pracować dla Mitsubishi.
– A gdzie pracuje twój ojciec? – spytał ponownie chłopiec. Tym razem jego matka nie interweniowała, lecz spojrzała wyczekująco na Mariko. – Jest dozorcą w zoo – odparła Mariko.
Przez chwilę panowało milczenie. Ku zaskoczeniu wszystkich chłopiec spokorniał, usłyszawszy tę odpowiedź i usiadł naburmuszony na ławce. Jego matka odezwała się niepewnie:
– Cóż za ciekawy zawód. My bardzo lubimy zwierzęta. Czy to zoo, w którym pracuje pani mąż, jest gdzieś niedaleko?
Zanim Sachiko zdążyła odpowiedzieć, Mariko zsunęła się hałaśliwie z ławki. Odeszła od nas bez słowa, kierując się w stronę pobliskiej kępy drzew. Przez chwilę wszyscy się jej przyglądali.
– Czy to pani najstarsza? – kobieta o pulchnej twarzy zwróciła się do Sachiko.
– Nie mam więcej dzieci.
– Rozumiem. Nie jest to wcale takie złe. W ten sposób dziecko może stać się bardziej niezależne. I musi ciężej pracować. Między nim – położyła rękę na głowie chłopca – a najstarszym jest sześć lat różnicy.
Amerykanka coś głośno krzyknęła i klasnęła w ręce.
Mariko wspinała się powoli po gałęziach drzewa. Kobieta o pulchnej twarzy odwróciła się i spojrzała na dziewczynkę z niepokojem.
– Pani córka to prawdziwa chłopczyca – stwierdziła. Amerykanka powtórzyła radośnie słowo „chłopczyca” i znów klasnęła w dłonie.
– Czy to bezpieczne? – spytała znów kobieta o pulchnej twarzy. – Może przecież spaść.
Sachiko uśmiechnęła się, a w jej głosie dało się wyczuć odrobinę ciepła.
– Nie przywykła pani do tego, że dzieci wspinają się na drzewa? – zapytała.
Kobieta nie spuszczała z Mariko zaniepokojonego spojrzenia.
– Jest pani pewna, że to bezpieczne? Gałąź może się złamać.
Sachiko zaśmiała się.
– Jestem pewna, że moja córka wie, co robi. Niemniej jednak dziękuję pani za troskliwość. To bardzo miłe z pani strony. – Po tych słowach ukłoniła się z szacunkiem.
Amerykanka powiedziała coś do Sachiko i znów zaczęły rozmawiać po angielsku. Kobieta o pulchnej twarzy odwróciła się od drzew.
– Proszę nie poczytać mi tego za niegrzeczność – powiedziała, kładąc rękę na moim ramieniu – lecz trudno nie zauważyć. Czy to będzie pani pierwsze dziecko?
– Tak – odparłam ze śmiechem. – Spodziewamy się go jesienią.
– Wspaniale. A pani mąż, czy on także jest dozorcą w zoo?
– O nie, pracuje w firmie elektronicznej.
– Naprawdę?
Kobieta zaczęła udzielać mi porad na temat opieki nad dziećmi. Słuchając jej, dostrzegłam, że chłopiec oddala się od stolika i zmierza w kierunku drzewa, na którym siedziała Mariko.
– Dobrze jest, jeśli dziecko słyszy dużo dobrej muzyki – mówiła kobieta. – To jest bardzo istotne. Wśród najwcześniejszych dźwięków, jakie słyszy dziecko, powinna być dobra muzyka.
– Tak, ja sama uwielbiam muzykę.
Chłopiec stał teraz pod drzewem, przyglądając się Mariko z zakłopotaniem.
– Nasz najstarszy syn nie ma takiego słuchu jak Akira – ciągnęła kobieta. – Według mego męża wszystko to przez to, że jako niemowlę niezbyt często słyszał dobrą muzykę i skłonna jestem przyznać mu rację. W tamtych czasach w radio nadawano dużo muzyki wojskowej. Na pewno nie wpłynęło to na niego najlepiej.
Przysłuchując się słowom kobiety, widziałam, że chłopiec próbuje wspiąć się na drzewo. Mariko zeszła nieco niżej i najwyraźniej udzielała mu jakichś porad. Siedząca obok mnie Amerykanka cały czas głośno się śmiała, od czasu do czasu wtrącając jakieś słowo po japońsku. Wreszcie chłopiec jakoś oderwał się od ziemi i zawisł, jedną stopę włożywszy w szczelinę pnia i obiema rękami trzymając się gałęzi. Choć od ziemi dzieliło go zaledwie kilka centymetrów, znać było po nim wyraźne napięcie. Trudno powiedzieć, czy dziewczynka uczyniła to z rozmysłem, czy też nie, lecz schodząc niżej, przydepnęła z całej siły palce chłopca, który krzyknął piskliwie i upadł niezgrabnie na ziemię.
Matka odwróciła się z przerażeniem. Sachiko i Amerykanka, pogrążone dotychczas w rozmowie, również odwróciły się w tamtą stronę. Chłopiec leżał na boku, głośno krzycząc. Jego matka podbiegła do niego, przyklęknęła i zaczęła badać mu nogi. Akira wciąż krzyczał. Wszyscy pasażerowie czekający na wagonik po przeciwnej stronie polanki patrzyli w naszą stronę. Po kilku minutach chłopiec, prowadzony przez matkę, podszedł zapłakany do stołu.
– Wspinaczka po drzewach jest niebezpieczna – stwierdziła jego matka gniewnie.
– On nie spadł – uspokajałam ją. – Nawet nie zdążył dobrze na nie wejść.
– Mógł sobie coś złamać. Uważam, że dzieciom powinno się odradzać coś takiego. To takie niemądre.
– Kopnęła mnie – załkał chłopiec. – Strąciła mnie z drzewa. Próbowała mnie zabić.
– Kopnęła cię? Dziewczynka cię kopnęła? Zauważyłam, że Sachiko rzuciła swojej córce krótkie spojrzenie. Mariko znów była wysoko na drzewie.
– Próbowała mnie zabić.
– Dziewczynka cię kopnęła?
– Pani syn po prostu się zsunął – wtrąciłam pośpiesznie. – Ja wszystko widziałam. Nawet nie miał skąd spaść.
– Kopnęła mnie. Chciała mnie zabić.
Kobieta również się odwróciła i spojrzała w kierunku drzewa.
– Po prostu się zsunął – powtórzyłam.
– Nie powinieneś robić takich głupstw, Akira – powiedziała z gniewem jego matka. – Wspinanie się na drzewa to rzecz niebezpieczna.
– Ona próbowała mnie zabić.
– Nie wolno ci wspinać się na drzewa. Chłopiec w dalszym ciągu łkał.
W japońskich miastach – znacznie bardziej aniżeli w miastach angielskich – restauratorzy, właściciele herbaciarni i sklepikarze z całych sił pragną przyśpieszyć zapadnięcie ciemności; na długo przedtem, nim zgaśnie światło dnia, w oknach pojawiają się zapalone lampy, a nad drzwiami podświetlone szyldy. Gdy tego wieczora znalazłyśmy się znowu na ulicach Nagasaki, miasto lśniło od świateł i neonów. Wzgórza Inasa opuściłyśmy późnym popołudniem, udając się na kolację do restauracji położonej na jednym z pięter domu towarowego Hamaya. Potem, niechętnie myśląc o zakończeniu tego dnia, spacerowałyśmy leniwie bocznymi uliczkami, pragnąc jak najpóźniej dotrzeć do zajezdni tramwajowej. Pamiętam, że bardzo modne w owym czasie wśród par stało się publiczne trzymanie się za ręce – coś, czego nigdy nie zrobilibyśmy z Jirem – i idąc ulicami miasta, widziałyśmy wiele takich par, które wyruszyły na poszukiwanie wieczornych rozrywek. Niebo, jak zwykle w letnie wieczory, przybrało kolor bladofioletowy. Na wielu straganach sprzedawano ryby i o tej porze dnia, gdy łodzie rybackie powracały do portu, nierzadko można było spotkać przepychających się przez zatłoczone uliczki mężczyzn dźwigających na barkach kosze pełne świeżo złowionych ryb. Właśnie w jednej z takich uliczek, pełnej śmieci i leniwie wędrujących przechodniów, natknęłyśmy się na kram z loterią kujibiki. Ponieważ nigdy tego nie lubiłam, a w Anglii czegoś takiego nie ma – może z wyjątkiem wesołych miasteczek – zupełnie zapomniałabym, że coś takiego kiedykolwiek istniało, gdyby nie wspomnienie owego wieczoru.
Stanęłyśmy za zebranym tłumem. Jakaś kobieta trzymała w górze dwu- lub trzyletniego chłopczyka; na podwyższeniu mężczyzna z chustką owiniętą wokół głowy wychylał się tak, by dziecko mogło sięgnąć do trzymanej przezeń w wyciągniętych rękach miski. Chłopczykowi udało się wybrać jeden los, lecz nie bardzo wiedział, co ma z nim dalej robić. Trzymał go w rączce i patrzył pustym wzrokiem na otaczające go rozbawione twarze. Mężczyzna z chusteczką wychylił się jeszcze bardziej i powiedział coś do dziecka, co wywołało dookoła falę śmiechu. W końcu matka postawiła dziecko na ziemi, wzięła od niego los i wręczyła go mężczyźnie. Wygraną stanowiła szminka do ust, którą kobieta przyjęła ze śmiechem.
Mariko stała na palcach, usiłując dojrzeć ustawione na kramie nagrody. Nagle odwróciła się do Sachiko i zażądała:
– Chcę kupić los.
– To strata pieniędzy, Mariko.
– Chcę kupić los. – Z całej jej postawy przebijała jakaś dziwna determinacja. – Chcę zagrać w kujibiki.
– Proszę, Mariko-san – powiedziałam, oferując jej monetę.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Potem wzięła monetę i zaczęła przepychać się przez tłum. Kilka innych osób spróbowało szczęścia. Jakaś kobieta wygrała cukierka, a mężczyzna w średnim wieku gumową piłkę. Wtedy przyszła kolej na Mariko.
– Uważaj, mała księżniczko. – Mężczyzna starannie wstrząsnął miską. – Zamknij oczy i pomyśl o tym wielkim misiu.
– Nie chcę tego misia – odparła Mariko. Mężczyzna zrobił zabawną minę i ludzie zaczęli się śmiać.
– Nie chcesz dużego, kudłatego misia? No cóż, mała księżniczko, co w takim razie byś chciała?
Mariko wskazała palcem na kram.
– Ten kosz.
– Ten kosz? – Mężczyzna wzruszył ramionami. – W porządku, księżniczko, zamknij oczy i pomyśl o tym koszu. Gotowa?
Mariko wygrała doniczkę do kwiatów. Wróciła do nas i wręczyła mi nagrodę.
– Nie chcesz jej? – spytałam. – To twoja wygrana.
– Chciałam kosz. Kocięta potrzebują teraz swojego kosza.
– No cóż, trudno. Mariko zwróciła się do matki: – Chcę spróbować jeszcze raz. Sachiko westchnęła.
– Robi się późno.
– Chcę spróbować. Jeszcze tylko raz. I znowu przepchnęła się przez tłum. Tymczasem Sachiko zwróciła się do mnie i powiedziała: – To zabawne, lecz zrobiła na mnie zupełnie inne wrażenie. Myślę o twojej przyjaciółce, pani Fujiwara.
– Tak?
Sachiko odchyliła głowę, żeby lepiej mnie widzieć. – Nie, Etsuko. Obawiam się, iż nigdy nie odbierałam jej tak jak ty. Twoja przyjaciółka zrobiła na mnie wrażenie kobiety, której nic w życiu nie zostało.
– To nieprawda – odrzekłam.
– Czyżby? A czegóż takiego może się jeszcze spodziewać, Etsuko? Czy ma coś takiego, co nadawałoby sens jej życiu?
– Ma swoją jadłodajnię. Może to niewiele, ale dla niej to coś istotnego.
– Jadłodajnię?
– I ma jeszcze syna. Jej syn ma szansę wiele osiągnąć.
Sachiko znów patrzyła w kierunku kramu.
– Tak, pewnie tak – powiedziała ze znużonym uśmiechem. – Ma jeszcze syna.
Tym razem Mariko wygrała ołówek i wróciła do nas z ponurą miną. Zaczęłyśmy zbierać się do odejścia, lecz Mariko wciąż spoglądała w kierunku kramu kujibiki.
– Chodźże. Etsuko-san musi już wracać do domu -powiedziała Sachiko.
– Chcę spróbować jeszcze raz. Tylko jeden raz. Sachiko westchnęła ze zniecierpliwieniem i spojrzała na mnie. Wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się.
– No dobrze – zgodziła się Sachiko. – Spróbuj jeszcze raz.
Kilka osób wygrało różne nagrody. Pewna młoda kobieta wygrała puderniczkę, a zebrani powitali to aplauzem. Widząc Mariko po raz trzeci, mężczyzna w chustce zrobił kolejną zabawną minę.
– Kogóż ja widzę, znów nasza mała księżniczka! Nadal chcesz wygrać kosz? A nie wolałabyś dużego, kudłatego misia?
Mariko nie odezwała się ani słowem, czekając, aż mężczyzna wyciągnie w jej stronę miskę. Gdy wyjęła los, mężczyzna przyjrzał mu się z uwagą, po czym rzucił okiem za siebie na wystawione nagrody. Jeszcze raz dokładnie zbadał los, by w końcu kiwnąć głową.
– Nie wygrałaś kosza, lecz wygrałaś… główną nagrodę!
Dokoła rozległy się śmiechy i oklaski. Mężczyzna podszedł do kramu i wrócił z czymś, co wyglądało jak duża, drewniana skrzynka.
– Żeby twoja mama miała w czym trzymać warzywa! – oznajmił, zwracając się bardziej do tłumu niż do Mariko, i przez chwilę trzymał skrzynkę w górze. Stojąca obok mnie Sachiko wybuchnęła śmiechem i przyłączyła się do oklasków. Widzowie ustawili się w szpaler, by Mariko mogła przejść ze swoją nagrodą.
Gdy odeszliśmy trochę od kramu, Sachiko w dalszym ciągu się śmiała. Śmiała się tak bardzo, że w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Otarłszy je, spojrzała na skrzynkę.
– Bardzo dziwna – stwierdziła, podając mi ją. Rozmiarami przypominała pudełko na pomarańcze i była zdumiewająco lekka. Drewno było gładkie, lecz nie polakierowane, a z jednej strony miała dwoje zachodzących na siebie drzwiczek, których środek tworzyła druciana siatka.
– Może się przydać – powiedziałam, odsuwając jedne z nich.
– Wygrałam główną nagrodę – odezwała się Mariko.
– Tak, brawo – pogratulowała jej Sachiko.
– Kiedyś wygrałam kimono – poinformowała mnie dziewczynka. – To było w Tokio, tam właśnie wygrałam kimono.
– No cóż, teraz znowu wygrałaś.
– Etsuko, może poniesiesz moją torbę? Wtedy ja będę mogła zanieść ten przedmiot do domu.
– Wygrałam główną nagrodę – powtórzyła Mariko.
– Tak, byłaś doskonała – pochwaliła ją matka i zaśmiała się cicho.
Oddaliłyśmy się od kramu z kujibiki. Na ulicy leżało mnóstwo gazet i przeróżnych śmieci. – W tym mogłyby mieszkać kocięta, prawda? – spytała Mariko. – Środek mogłybyśmy wyłożyć kocami i miałyby tam swój domek. Sachiko spojrzała z powątpiewaniem na skrzynkę.
– Nie jestem pewna, czy byłyby zachwycone.
– To mógłby być ich domek. Gdy pojedziemy do Yasuko-san, będziemy je mogły w nim zabrać. – Tak, myślę, że tak – powiedziała Sachiko. – Dobrze. Zabierzemy w nim kocięta.
– Więc możemy je zatrzymać?
– Tak, możemy. Jestem pewna, że ojciec Yasuko nie będzie miał nic przeciwko temu.
Mariko pobiegła kawałek naprzód, a potem czekała, aż do niej dołączymy.
– Więc już nie będziemy musiały szukać dla nich domów?
– Nie, już nie. Jedziemy do domu Yasuko-san, więc możemy je zabrać.
– Nie będziemy musiały szukać dla nich właścicieli.
– Możemy je wszystkie zatrzymać. Zabierzemy je w tym pudle, prawda, mamo?
– Tak – odparła Sachiko. A potem odrzuciła głowę i znów wybuchnęła śmiechem.
Często staje mi dziś przed oczami twarz Mariko, tak jak ją zapamiętałam owego wieczora, gdy wracałyśmy tramwajem do domu. Siedziała z czołem przytkniętym do szyby, wpatrując się w szybko zmieniające się widoki. Chłopięca twarz, którą rozświetlały migające za oknem światła miasta. Mariko milczała przez całą drogę, a Sachiko i ja z rzadka odzywałyśmy się do siebie. W pewnym momencie Sachiko spytała mnie:
– Czy twój mąż będzie zły na ciebie?
– Niewykluczone – odrzekłam z uśmiechem. – Lecz uprzedzałam go wczoraj, że wrócę późno.
– To był taki miły dzień.
– Tak. Niech Jiro siedzi i się denerwuje. Było mi tak przyjemnie.
– Musimy to powtórzyć, Etsuko.
– Koniecznie.
– Pamiętaj, musisz mnie odwiedzić, gdy się przeprowadzę.
– Tak, będę pamiętać.
Umilkłyśmy. Dopiero nieco później, gdy tramwaj zwalniał przed przystankiem, wyczułam u Sachiko nagłe zdenerwowanie. Spoglądała w kierunku wyjścia, gdzie stały dwie lub trzy osoby. Wśród nich była jakaś kobieta, która przyglądała się Mariko. Miała około trzydziestu lat i chudą twarz, na której malował się wyraz zmęczenia. Nie było wątpliwości, że patrzy na Mariko w sposób najzupełniej niewinny, i gdyby nie reakcja Sachiko, nic nie obudziłoby moich podejrzeń. Tymczasem Mariko wyglądała za okno, nie zdając sobie z niczego sprawy.
Poczuwszy na sobie spojrzenie Sachiko, kobieta odwróciła się, a gdy tramwaj zatrzymał się na przystanku, wysiadła.
– Znałaś ją? – spytał cicho. - Sachiko zaśmiała się.
– Nie. Pomyliło mi się.
– Wzięłaś ją za kogoś innego?
– Przez chwilę. Choć prawdę mówiąc, nie była wcale podobna. – Znów się zaśmiała, po czym wyjrzała za okno, by sprawdzić, gdzie jesteśmy.
Z perspektywy czasu wydaje mi się, że rozumiem powody, dla których Ogata-san zatrzymał się u nas tak długo owego lata. Znając dobrze swojego syna, niewątpliwie przejrzał jego strategię w związku ze sprawą artykułu napisanego przez Shigeo Matsudę: mój mąż po prostu czekał, aż Ogata-san powróci do Fukuoki, by móc po prostu zapomnieć o całej sprawie. Tymczasem zaś przytakiwał ochoczo, że z takim atakiem na ich nazwisko należy się rozprawić szybko i zdecydowanie, że jest to sprawa tak samo jego, jak i ojca i obiecywał, że napisze do swojego kolegi w najbliższej wolnej chwili. Dziś widzę wyraźnie, że był to typowy sposób, w jaki Jiro podchodził do wszystkich potencjalnie nieprzyjemnych sytuacji. Gdyby wiele lat później nie potraktował innego problemu w bardzo podobny sposób, pewnie nigdy nie opuściłabym Nagasaki. Ale to tylko tak na marginesie.
Opisywałam już wcześniej pewne szczegóły dotyczące owego wieczoru, kiedy to dwaj pijani koledzy mojego męża przerwali partię szachów rozgrywaną przez Jira i Ogatę-sana. Tejże nocy, gdy przygotowywałam się do pójścia spać, odczułam silną potrzebę porozmawiania z Jirem na temat tej całej sprawy związanej z Shigeo Matsudą; choć bowiem nie pragnęłam, by Jiro pisał podobny list wbrew swojej woli, uważałam jednak, iż powinien otwarcie powiedzieć ojcu, co o tym wszystkim sądzi. Wszelako powstrzymałam się przed poruszaniem tej kwestii tamtej nocy, podobnie jak czyniłam to przy wcześniejszych okazjach. Gdyż, po pierwsze, mój mąż uznałby, że nie moją rzeczą jest wypowiadać się w podobnych sprawach, a ponadto o tak późnej porze był nieodmiennie zmęczony i wszelkie próby rozpoczynania z nim rozmowy jedynie go rozdrażniały. W każdym razie otwarte poruszanie podobnych kwestii nie było przyjęte w naszym związku.
Przez cały następny dzień Ogata-san nie wychodził z mieszkania, często studiując rozpoczętą poprzedniego wieczora partię, która – jak twierdził – została przerwana w rozstrzygającym momencie. Późnym wieczorem, mniej więcej godzinę po kolacji, znów przyniósł szachownicę i zaczął dumać nad rozstawionymi figurami. W pewnej chwili podniósł wzrok i powiedział do mojego męża:
– No cóż, Jiro, jutro twój wielki dzień. Jiro spojrzał znad gazety i zaśmiał się.
– Nie ma po co robić takiego szumu – stwierdził.
– Nonsens. To dla ciebie wielki dzień. Oczywiście, bezsprzecznie najistotniejsze jest to, byś dawał z siebie wszystko, lecz moim zdaniem jest to triumf sam w sobie, bez względu na ostateczny rezultat. Reprezentowanie firmy na tak wysokim szczeblu przez osobę dopiero rozpoczynającą karierę jest rzeczą niezwykłą, nawet w dzisiejszych czasach.
Jiro wzruszył ramionami.
– Jestem odmiennego zdania. Oczywiście, nawet jeśli jutro wszystko pójdzie jak trzeba, i tak nie ma pewności, że otrzymam awans. Sądzę jednak, że dyrektor jest dość zadowolony z mojej pracy w tym roku.
– Powiedziałbym, że pokłada w tobie dużą nadzieję. A jak to wszystko może się jutro potoczyć?
– Mam nadzieję, że dość gładko. Na tym etapie wszystkim zaangażowanym stronom zależy na współpracy. Będzie to raczej kładzenie fundamentów pod prawdziwe negocjacje, które rozpoczną się jesienią. Więc nie zanosi się na nic szczególnego.
– No cóż, poczekamy i zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. A teraz słuchaj, Jiro, co powiesz na skończenie partii? Rozgrywamy ją już od trzech dni.
– A tak, partia. Rzecz jasna ojciec zdaje sobie sprawę, że bez względu na to, jak powiedzie mi się jutro, nie mam pewności, że otrzymam awans.
– Oczywiście, Jiro, jestem tego świadom. Przecież i u mnie w pracy trwało nieustające współzawodnictwo. Zbyt dobrze to wszystko znam. Bywa, że zaszczyt przypada w udziale tym, którzy właściwie nie powinni nawet być rozpatrywani jako konkurenci. Lecz coś takiego nie może cię zniechęcać. Nie ustawaj w wysiłkach, a na końcu zatriumfujesz. A teraz może skończylibyśmy partię?
Mój mąż rzucił okiem na szachownicę, lecz nie wykonał żadnego ruchu w jej kierunku.
– Był ojciec o krok od zwycięstwa, o ile mnie pamięć nie myli – powiedział.
– Cóż, znalazłeś się w kłopotliwym położeniu, lecz nie jest to sytuacja bez wyjścia. Pamiętasz, Jiro, początki naszej nauki, kiedy ostrzegałem cię, byś zbyt wcześnie nie ruszał wież? Tymczasem wciąż popełniasz ten sam błąd. Widzisz?
– Tak, wieże. Ma ojciec rację.
– A tak nawiasem mówiąc, Jiro, nie wydaje mi się, byś planował swoje posunięcia. Pamiętasz, ile trudu kosztowało mnie nauczenie cię planowania trzech ruchów naprzód? Nie odnoszę jednak wrażenia, byś robił coś takiego.
– Trzy ruchy naprzód? Nie, chyba nie. Nie uważam się za takiego eksperta w tej materii jak ojciec. W każdym razie możemy powiedzieć, że ojciec wygrał.
– Cóż, Jiro, już na samym początku partii stało się boleśnie oczywiste, że zupełnie nie przemyśliwujesz swoich posunięć. Jak często mam ci to powtarzać? Dobry szachista musi myśleć naprzód, przynajmniej trzy ruchy naprzód.
– Tak, ma ojciec rację.
– Na przykład powiedz mi, dlaczego postawiłeś tu skoczka? Spójrz, Jiro, ty przecież nawet nie patrzysz. Czy pamiętasz, czemu go tutaj postawiłeś?
Jiro rzucił wzrokiem na szachownicę.
– Jeśli mam być zupełnie szczery, to nie pamiętam – wyznał. – Najwyraźniej jednak miałem wtedy jakiś istotny powód.
– Istotny powód? Cóż za nonsens, Jiro. Przez pierwszych kilka ruchów myślałeś naprzód, to dało się zauważyć. Wtedy realizowałeś pewną strategię. Jednak gdy pokrzyżowałem ci szyki, poddałeś się i zacząłeś przewidywać tylko jeden ruch. Czyż nie pamiętasz, co zawsze ci powtarzałem? Gra w szachy polega na realizacji przemyślanej strategii. Polega na tym, że nie poddajemy się, gdy przeciwnik krzyżuje nam szyki, lecz bezzwłocznie obieramy nową strategię. Partia nie kończy się w chwili, gdy król jest przyparty do muru. Jej los jest przesądzony w momencie, gdy gracz rozpoczyna chaotyczne posunięcia. Gdy wszyscy jego żołnierze są w rozsypce, gdy nie mają wspólnego celu i myślą tylko o najbliższym ruchu: to właśnie oznacza klęskę.
– Dobrze, ojcze, zgadzam się. Przegrałem. I myślę, że możemy o tym zapomnieć. Ogata-san spojrzał na mnie, a potem na Jira.
– Poczekaj, co to w ogóle jest za rozmowa? Cały dzień bardzo uważnie studiowałem szachownicę i widzę, że masz aż trzy możliwości wyjścia z opresji.
Mój mąż opuścił gazetę.
– Proszę o wybaczenie, jeśli się mylę – rzekł – lecz ojciec powiedział właśnie przed chwilą, że gracz, który nie potrafi realizować przemyślanej strategii, jest skazany na klęskę. I ma ojciec rację, ja cały czas myślę jeden ruch naprzód, więc chyba nie ma sensu tego dalej ciągnąć. Teraz ojciec wybaczy, lecz chciałbym doczytać ten artykuł do końca.
– Ależ, Jiro, to jest czysty defetyzm. Powtarzam ci, że nie jesteś wcale skazany na klęskę. Musisz teraz zaplanować swoje posunięcia, aby nie ulec i znowu stanąć w szranki. Jiro, już kiedy byłeś dzieckiem, wyczuwałem u ciebie skłonności defetystyczne. Miałem nadzieję, że udało mi się to z ciebie wykorzenić, lecz widzę, że się myliłem.
– Ojciec wybaczy, lecz nie wiem, co to wszystko ma wspólnego z defetyzmem. To przecież zwyczajna partia…
– Być może jest to jedynie zwykła partia. Jednak ojciec dobrze widzi, co drzemie w jego synu. Ojciec umie rozpoznać te niepożądane skłonności w momencie, gdy się pojawiają. Nie jest to coś, z czego mógłbym być dumny, Jiro. Gdy tylko pokrzyżowałem ci szyki, natychmiast się poddałeś. A teraz, gdy jesteś zmuszony do przejścia do defensywy, dąsasz się i nie chcesz dalej grać. Tak samo się zachowywałeś, gdy miałeś dziewięć lat.
– Ojcze, to naprawdę jest nonsens. Mam ciekawsze zajęcia niż myślenie cały dzień o szachach. – Jiro wypowiedział te słowa podniesionym głosem i przez chwilę Ogata-san wyglądał na nieco zaskoczonego. – Dobrze ojcu mówić – ciągnął mój mąż. – Ojciec ma cały dzień na przemyśliwanie tych swoich strategii i taktycznych posunięć. Ja naprawdę znam ciekawsze sposoby spędzania czasu.
Wypowiedziawszy te słowa, mój mąż na powrót zagłębił się w lekturze swojej gazety. Jego ojciec patrzył na niego ze zdumieniem. Na koniec Ogata-san wybuchnął śmiechem.
– Daj spokój, Jiro – powiedział. – Krzyczymy na siebie jak przekupki. – Znów się zaśmiał. – Zupełnie jak przekupki.
Jiro nie przerwał czytania. – Daj spokój, Jiro. Skończmy tę kłótnię. Jeśli nie chcesz skończyć tej partii, to jej nie kończmy. Mój mąż wciąż udawał, że nic nie słyszy. Ogata-san znów się zaśmiał.
– No dobrze, wygrałeś. Nie będziemy już grać. Pozwól tylko, że pokażę ci, jak mogłeś wyjść z tej opresji. Mogłeś zrobić trzy rzeczy. Pierwsza wersja jest najprostsza i gdybyś ją zastosował, niewiele mógłbym zrobić. Patrz, Jiro, spójrz tutaj. Jiro, patrz, pokazuję ci coś. Mój mąż nadal ignorował ojca. Na jego twarzy widać było ogromne skupienie. Odwrócił stronę i czytał dalej. Ogata-san pokiwał głową i cicho się zaśmiał.
– Zupełnie jak w dzieciństwie. Gdy coś się mu nie udaje, zaczyna się dąsać i nic nie można z nim zrobić. – Spojrzał w moją stronę i zaśmiał się dość dziwnie. Potem odwrócił się do swego syna. – Jiro, spójrz tylko. Niech ci przynajmniej pokażę. To dziecinnie proste.
Całkiem niespodziewanie mój mąż cisnął gazetę i wykonał ruch w kierunku swojego ojca. Nie ulegało wątpliwości, iż zamierzał strącić na podłogę szachownicę wraz z figurami. Jednakże uczynił to niezdarnie i nim zdążył dosięgnąć szachownicy, zahaczył nogą o imbryk. Naczynie przewróciło się, pokrywka spadła, a herbata wylała się wartką strugą na tatami. Jiro, nie wiedząc, co się stało, obejrzał się ze zdziwieniem na rozlaną herbatę. Później rzucił wściekłe spojrzenie na szachownicę. Widok figur, nadal stojących na swoich miejscach, wywołał w nim jeszcze większy gniew i przez chwilę zdawało mi się, że jeszcze raz spróbuje je strącić. Zerwał się na równe nogi, chwycił gwałtownie swoją gazetę i bez słowa wyszedł z pokoju.
Podbiegłam szybko do miejsca, gdzie rozlała się herbata Płyn zdążył już częściowo wsiąknąć w poduszkę, na której siedział Jiro. Przesunęłam ją i otarłam rąbkiem fartucha.
– Nie zmienił się ani trochę – powiedział Ogata-san. W oczach błysnął mu cień uśmiechu. – Dzieci dorastają, lecz pozostają dziećmi.
Poszłam do kuchni po ścierkę. Gdy wróciłam, Ogata-san siedział na tym samym miejscu, a w jego oczach nadal czaił się uśmiech. Przyglądał się kałuży na tatami i wyglądał na zamyślonego. Zdawał się tak bardzo pochłonięty widokiem rozlanej herbaty, że zawahałam się, nim przyklęknęłam, by ją wytrzeć.
– Nie denerwuj się tym, Etsuko – rzekł w końcu. -Takie rzeczy nie powinny cię denerwować.
– Wiem – odparłam, nie przerywając wycierania tatami.
– Myślę, że można by niedługo pójść spać. Czasem dobrze jest zakończyć wcześniej dzień.
– Tak.
– Nie możesz się tym denerwować, Etsuko. Zobaczysz, do jutra Jiro o wszystkim zapomni. Dobrze pamiętam te jego zachowania. Szczerze mówiąc, gdy widzę coś takiego, ogarnia mnie nostalgia. Od razu przypominają mi się czasy, kiedy był mały. Tak, to wystarczy, by obudzić wspomnienia.
Nadal wycierałam rozlany napój.
– Pamiętaj, Etsuko. Nie ma się czym denerwować -powtórzył.
Aż do rana nie zamieniłam z moim mężem ani słowa. Jedząc śniadanie, od czasu do czasu rzucał okiem na gazetę, którą położyłam obok jego miski. Mówił niewiele i nie komentował faktu, iż ojciec nie wychodzi ze swego pokoju. Ja natomiast nasłuchiwałam dźwięków dochodzących z pokoju Ogaty-sana, lecz panowała tam cisza. – Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze – powiedziałam, gdy siedzieliśmy oboje w milczeniu przez kilka minut.
Mój mąż wzruszył ramionami.
– Nie ma się czym przejmować – odrzekł. Potem spojrzał na mnie i powiedział: – Chciałem dziś włożyć mój czarny jedwabny krawat, lecz gdzieś go położyłaś. Nie życzę sobie, żebyś grzebała w moich krawatach.
– Ten czarny jedwabny? Wisi na swoim miejscu razem z pozostałymi.
– Przed chwilą go nie było. Proszę, żebyś przestała w nich grzebać.
– Powinien być tam, gdzie reszta – powtórzyłam. -Wyprasowałam go wczoraj, ponieważ wiedziałam, że dziś będziesz go potrzebował i specjalnie odłożyłam na miejsce. Pewien jesteś, że go tam nie ma?
Mój mąż westchnął ze zniecierpliwieniem i spojrzał na gazetę.
– To bez znaczenia – powiedział. – Ten będzie musiał wystarczyć.
Znowu jadł w milczeniu. Ponieważ w pokoju Ogaty-sana w dalszym ciągu panowała cisza, podniosłam się z miejsca i zaczęłam nasłuchiwać pod drzwiami. Gdy po kilku sekundach nadal niczego nie było słychać, postanowiłam trochę rozsunąć drzwi. Mój mąż jednak odwrócił się i rzucił:
– Co ty wyprawiasz? Przecież wiesz, że zaraz wychodzę – mówiąc to, pchnął w moim kierunku filiżankę. Usiadłam, odsunęłam jego naczynia i nalałam mu trochę herbaty. Wypił ją szybkimi łykami, przebiegając Wzrokiem pierwszą stronę gazety.
– To dla nas ważny dzień. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze – powiedziałam.
– Nie ma się czym aż tak przejmować – odparł, nie podnosząc wzroku.
Jednakże przed wyjściem z domu długo przeglądał się w lustrze, poprawiał krawat i gładził szczękę, by sprawdzić, czy dobrze się ogolił.
Gdy wyszedł, raz jeszcze podeszłam do drzwi Ogaty-sana i nasłuchiwałam. W środku panowała cisza.
– Ojcze – odezwałam się miękko.
– Ach, Etsuko – usłyszałam głos Ogaty-Sana. – Mogłem się spodziewać, że nie dasz mi się wylegiwać.
Odetchnąwszy z ulgą, udałam się do kuchni, by zaparzyć herbatę, po czym przygotowałam śniadanie dla Ogaty-sana. Gdy przyszedł i usiadł do stołu, powiedział jakby nigdy nic:
– Jiro pewnie wyszedł, co?
– O tak, już dawno. Przez chwilę nawet wahałam się, czy nie wyrzucić śniadania, gdyż sądziłam, iż przez wrodzone lenistwo nie zechce się ojcu wstać przed południem.
– Nie bądź tak okrutna, Etsuko. W moim wieku dobrze jest się tak czasem odprężyć. Ponadto ten pobyt u was to dla mnie prawdziwe wakacje.
– Cóż, myślę, że tym razem mogę ojcu wybaczyć jego lenistwo.
– Gdy wrócę do Fukuoki, nie będę się mógł tak wylegiwać – powiedział, biorąc pałeczki, po czym westchnął głęboko. – Pewnie będę musiał niebawem wracać.
– Wracać? Ależ nie ma pośpiechu, ojcze.
– Nie, nie, naprawdę będę musiał wracać. Czeka mnie tam mnóstwo pracy.
– Pracy? A cóż to za praca?
– No cóż, przede wszystkim muszę zrobić nowe rozsuwane drzwi na werandę. Potem ogródek skalny. Nawet go jeszcze nie zacząłem. Kamienie przywieziono mi już kilka miesięcy temu; od tamtej pory leżą sobie w ogrodzie i czekają na mnie. – Westchnął i zaczął jeść. – Co to to nie, na pewno nie będę się tak wylegiwał po powrocie.
– Ale przecież nie musi ojciec jechać już teraz. Ogródek skalny może sobie poczekać.
– Jesteś bardzo miła, Etsuko, lecz czas nagli. Widzisz, jesienią spodziewam się wizyty mojej córki z mężem i chciałbym wszystko skończyć przed ich przyjazdem. Rok temu i dwa lata temu też przyjechali jesienią, więc przypuszczam, że i tym razem zechcą się zjawić.
– Rozumiem.
– Tak, na pewno będą chcieli przyjechać jesienią. Jest to najwygodniejsza pora dla męża Kikuko. A Kikuko zawsze pisze w swoich listach, że bardzo jest ciekawa mojego nowego domu.
Ogata-san pokiwał głową i wrócił do jedzenia. Obserwowałam go przez chwilę.
– Cóż za lojalna córka z tej Kikuko-san, ojcze – powiedziałam. – Podróżuje aż z Osaki, taki szmat drogi. Z pewnością tęskni za ojcem.
– Przypuszczam, że czuje potrzebę oderwania się raz na jakiś czas od swego teścia. Nie widzę innego powodu, dla którego chciałoby się jej przyjeżdżać z tak daleka.
– Cóż za niewdzięczność. Na pewno tęskni za ojcem. Będę jej musiała powtórzyć, co ojciec powiedział. Ogata-san zaśmiał się.
– Ale to prawda. Stary Watanabe to prawdziwy tyran. Za każdym razem, gdy przyjeżdżają do mnie, opowiadają w nieskończoność o jego trudnym charakterze. Jeżeli o mnie chodzi, to nie mogę powiedzieć, żebym nie lubił staruszka, choć trudno zaprzeczyć, że jest tyranem. Sądzę, że bardzo chcieliby mieć mieszkanie tylko dla siebie. Nic w tym złego, kiedy młode małżeństwa mieszkają z dala od swoich rodziców. Zresztą dzieje się tak coraz częściej. Młodzi ludzie nie chcą, żeby apodyktyczni starcy rządzili nimi w nieskończoność.
Ogata-san przypomniał sobie o śniadaniu i zaczął pośpiesznie jeść. Skończywszy, wstał od stołu i podszedł do okna. Przez chwilę stał tam, plecami do mnie, podziwiając widok. Potem uchylił okno, by wpuścić nieco świeżego powietrza i odetchnął głęboko.
– Czy ojciec cieszy się ze swego nowego domu? spytałam.
– Mojego domu? Oczywiście, że tak. Tu i ówdzie wymaga jeszcze trochę pracy, lecz jest znacznie przytulniejszy. Dom w Nagasaki był zdecydowanie za duży dla jednego starego człowieka.
Nie odchodził od okna; w jaskrawym porannym świetle widziałam jedynie zamglony zarys jego głowy i ramion.
– Ten stary dom był bardzo miły – stwierdziłam. – Nadal zatrzymuję się przy nim, gdy przechodzę obok. Ostatnio mijałam go w zeszłym tygodniu, gdy wracałam od pani Fujiwary.
Myślałam, że mnie nie słyszał, gdyż ciągle spoglądał w milczeniu za okno. Jednak chwilę później zapytał:
– I jak wygląda nasz stary dom?
– Prawie się nie zmienił. Widocznie nowym mieszkańcom podoba się stan, w jakim go ojciec zostawił.
– A co z azaliami, Etsuko? Czy przy furtce wciąż rosną azalie?
Nie widziałam jego twarzy w jaskrawym świetle słońca, lecz z jego głosu wnioskowałam, że się uśmiecha.
– Azalie?
– No cóż, nie ma właściwie powodu, dla którego miałabyś pamiętać. – Odwrócił się znów do okna i wyciągnął ramiona. – Posadziłem je przy furtce tego dnia. W dniu, kiedy wszystko zostało ostatecznie postanowione.
– W dniu, kiedy co zostało postanowione?
– To, że wychodzisz za Jira. Nigdy nie powiedziałem i o azaliach, więc nie powinienem się spodziewać, że będziesz o tym pamiętać.
– Ojciec zasadził dla mnie azalie? To miłe. Ale to prawda, nigdy ojciec o tym nie wspominał.
– Rzecz w tym, Etsuko, że to ty o nie prosiłaś. – Znów odwrócił się do mnie. – Prawdę mówiąc, niemal nakazałaś mi posadzić je przy furtce.
– Co? Ja ojcu nakazałam?
– Tak, nakazałaś mi. Zupełnie jakbym był wynajętym ogrodnikiem. Nie pamiętasz? Wtedy, gdy sądziłem, że wszystko jest ostatecznie ustalone, a ty miałaś zostać moją synową, powiedziałaś mi, że jest jeszcze jedna rzecz: nie będziesz mieszkać w domu, gdzie nie ma azalii przy furtce. I jeśli nie posadzę azalii, po prostu zerwiesz zaręczyny. Cóż więc mogłem zrobić? Poszedłem i natychmiast posadziłem azalie.
Roześmiałam się. - Tak, teraz sobie przypominam coś takiego – powiedziałam. – Ale z tym zmuszaniem ojca to nonsens. Nigdy ojca nie zmuszałam.
– Zmuszałaś, zmuszałaś, Etsuko. Powiedziałaś, że nie będziesz mieszkać w domu bez azalii przy furtce. – Odszedł od okna i znów usiadł naprzeciwko mnie. – Tak, Etsuko, zupełnie jakbym był wynajętym ogrodnikiem.
Oboje roześmialiśmy się i zaczęłam nalewać herbatę.
– Azalie były zawsze moimi ulubionymi kwiatami.
– Wiem. Tak mówiłaś. Skończyłam nalewać herbatę i siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, obserwując unoszącą się z filiżanek parę.
– Nie miałam wtedy pojęcia o zamiarach Jira – powiedziałam.
– Nie.
Wyciągnęłam rękę i postawiłam przy jego filiżance talerzyk z ciastkami. Ogata-san spojrzał na nie z uśmiechem. W końcu powiedział:
– Azalie wspaniale zakwitły. Jednak zanim to się stało, ciebie już nie było. Mimo to nadal sądzę, że nie jest źle, gdy młode małżeństwa mieszkają z dala od rodziców. Spójrz choćby na Kikuko i jej męża. Oni marzą o własnym kąciku, ale stary Watanabe nawet nie chce o tym słyszeć. Cóż to za stary tyran.
– Teraz mi się przypomina – powiedziałam – że przy furtce rzeczywiście rosły azalie, gdy przechodziłam tam w zeszłym tygodniu. Najwyraźniej nowi mieszkańcy są tego samego zdania co ja. Azalie przy furtce są po prostu niezbędne.
– Cieszę się, że wciąż tam są. – Ogata-san wypił łyk herbaty. Potem westchnął i powiedział ze śmiechem: – Cóż za stary tyran z tego Watanabe.
Wkrótce po śniadaniu Ogata-san zaproponował, byśmy przeszli się po Nagasaki – „wzorem turystów”, jak to ujął. Zgodziłam się natychmiast i pojechaliśmy tramwajem do miasta. O ile dobrze pamiętam, spędziliśmy trochę czasu w jakiejś galerii sztuki, a potem wybraliśmy się do położonego niedaleko centrum dużego parku, gdzie stał pomnik pokoju.
Park ów nazywano potocznie Parkiem Pokoju – nigdy nie ustaliłam, czy jest to jego oficjalna nazwa – w rzeczy samej, pomimo krzyków dzieci i śpiewu ptaków nad tym obszarem zieleni unosił się nastrój powagi. Do minimum zmniejszono ilość tradycyjnych ozdób, takich jak krzewy czy fontanny, w efekcie całość wywierała dość surowe wrażenie: krótko przystrzyżona trawa, nad nią bezmiar letniego nieba i królujący nad tym wszystkim pomnik – ogromna, biała postać upamiętniająca tych, którzy zginęli od wybuchu bomby atomowej.
Posąg przywodził na myśl jakiegoś muskularnego greckiego boga siedzącego na ziemi z rozpostartymi ramionami. Prawa ręka wymierzona była w niebo, skąd spadła bomba; druga ręka, wyciągnięta w lewą stronę, miała zapewne powstrzymywać siły zła. Oczy były zamknięte w modlitwie.
Zawsze uważałam, że owa postać wygląda raczej dość w niezgrabnie i nigdy nie kojarzyła mi się z tym, co stało się w momencie wybuchu bomby i w czasie tych strasznych dni, które potem przyszły. Z dalszej odległości ów posąg robił komiczne wrażenie, gdyż przypominał policjanta kierującego ruchem ulicznym. Dla mnie nie był nigdy niczym więcej niż rzeźbą i choć większość mieszkańców Nagasaki odbierała go jako znak pamięci, ogólne nastawienie było zbliżone do mojego. A dzisiaj, gdy pomyślę sobie przypadkiem o tym wielkim posągu w Nagasaki, przed oczami staje mi przede wszystkim ów dzień, spacer po Parku Pokoju z Ogatą-sanem i cała sprawa z pocztówką. – Nie robi takiego wrażenia jak na zdjęciu. – To słowa Ogaty-sana, trzymającego w ręku dopiero kupioną pocztówkę z pomnikiem, od którego dzieliło nas około pięćdziesięciu jardów. – Już od pewnego czasu chciałem wysłać tę pocztówkę – ciągnął. – Lada dzień mogę wrócić do Fukuoki, lecz sądzę, że i tak warto ją wysłać. Masz jakieś pióro, Etsuko? Zrobię to od razu, bo potem zapomnę.
Znalazłam pióro w torebce i usiedliśmy na pobliskiej ławce. Moją ciekawość wzbudził fakt, że Ogata-San siedzi ze wzrokiem utkwionym w pustą stronę pocztówki, nie pisząc ani słowa. Zauważyłam, że raz po raz spogląda na posąg, jakby oczekiwał odeń natchnienia. Wreszcie spytałam go:
– Czy ojciec wysyła tę kartkę to swojego przyjaciela w Fukuoce?
– Raczej do znajomego.
– Wygląda ojciec na bardzo zażenowanego – powiedziałam. – Ciekawe, któż to taki.
Ogata-san spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Potem wybuchnął głośnym śmiechem.
– Na zażenowanego? Naprawdę?
– Tak, na bardzo zażenowanego. Ciekawam, co też ojciec wyczynia, gdy nikt go nie kontroluje.
Ogata-san nie przestawał się śmiać. Śmiał się tak bardzo, że cała ławka zaczęła drżeć. Uspokoiwszy się nieco, rzekł:
– No dobrze, Etsuko. Przyłapałaś mnie. Przyłapałaś mnie na pisaniu pocztówki do mojej przyjaciółki – tu użył angielskiego słowa „girl-friend”. – Przyłapałaś mnie na gorącym uczynku. – I znów zaczął się śmiać.
– Zawsze podejrzewałam, że ojciec pędzi urozmaicone życie w Fukuoce.
– Tak, Etsuko – mówił, nie przestając się śmiać. – Ogromnie urozmaicone. – Wziął głęboki oddech i znów spojrzał na pocztówkę. – Wiesz, nic nie przychodzi mi na myśl. Może po prostu wyślę ją tak, jak jest. Przecież tylko chciałem, żeby zobaczyła, jak wygląda pomnik. Choć może z drugiej strony to nie wypada.
– Trudno mi ojcu cokolwiek doradzić, dopóki się nie dowiem, kim jest owa tajemnicza dama.
– Owa tajemnicza dama, Etsuko, prowadzi niewielką restaurację w Fukuoce. Mieszkam niedaleko, więc zazwyczaj wybieram się tam na wieczorny posiłek. Czasami z nią rozmawiam, to miła kobieta, i obiecałem, że wyślę jej pocztówkę z pomnikiem. Obawiam się, że nic więcej w tym nie ma.
– Rozumiem. Jednak nadal jestem pełna podejrzliwości.
– To całkiem miła starsza pani, choć po pewnym czasie robi się męcząca. Jeżeli jestem jedynym klientem, siada przy mnie i cały czas coś mówi. Na nieszczęście jest to jedyne takie miejsce w okolicy. Widzisz, Etsuko, jeśli, tak jak obiecałaś, nauczysz mnie gotować, wtedy nie będę musiał znosić towarzystwa kogoś takiego.
– Przecież to nie ma sensu. – Roześmiałam się. – Ojciec by i tak nie połapał się w tym wszystkim.
– Nonsens. Po prostu boisz się, żebym nie był lepszy od ciebie. Cóż za egoizm, Etsuko. No więc dobrze. – Raz jeszcze popatrzył na pocztówkę. – Co mogę napisać do tej starszej pani?
– Czy ojciec pamięta panią Fujiwara? – spytałam. -Prowadzi teraz małą jadłodajnię. Niedaleko domu, gdzie ojciec mieszkał.
– Tak, doszły mnie słuchy. To smutne, że ktoś taki jak ona jest zmuszony do prowadzenia jadłodajni.
– Ale jej się to podoba. Ma jakiś cel w życiu. Często pyta o ojca.
– To bardzo smutne – powtórzył. – Jej mąż był człowiekiem dużego formatu. Darzyłem go wielkim szacunkiem. A teraz jego żona prowadzi jadłodajnię. Nie do uwierzenia. – Pokręcił smutno głową. – Rad bym złożyć jej wyrazy uszanowania, lecz sądzę, że byłoby to trochę niezręczne z uwagi na jej obecne położenie.
– Ojcze, ona nie wstydzi się tego, co robi. Jest z tego dumna. Mówi, że zawsze chciała prowadzić jakiś interes, choćby nawet na skromną skalę. Przypuszczam, że wizyta ojca ogromnie by ją uradowała.
– Mówisz, że ta jadłodajnia jest w Nakagawie?
– Tak. Blisko starego domu.
Ogata-san chwilę nad czymś myślał. Potem odwrócił się do mnie i powiedział:
– Dobrze więc, Etsuko. Chodźmy ją odwiedzić. – Napisał coś szybko na pocztówce i oddał mi pióro.
– To znaczy, że ojciec chce iść tam teraz? – Ta nagła decyzja trochę zbiła mnie z tropu.
– Tak, a dlaczego nie?
– Doskonale. Być może ugości nas lunchem.
– Być może. Jednak nie chciałbym upokarzać tej zacnej kobiety.
– Z przyjemnością podejmie nas lunchem. Ogata-san skinął głową i przez chwilę milczał. Potem stwierdził z niejakim rozmysłem:
– Prawdę mówiąc, Etsuko, już od jakiegoś czasu myślę o wybraniu się do Nakagawy. Chciałbym odwiedzić tam pewną osobę.
– Tak?
– Zastanawiam się tylko, czy o tej porze będzie w domu.
– A kogóż to ojciec chciałby odwiedzić?
– Shigeo. Shigeo Matsudę. Już od dawna zamierzam złożyć mu wizytę. Być może wraca na lunch do domu, więc niewykluczone, iż uda mi się go złapać. Bardzo odpowiadałoby mi takie wyjście, gdyż nie chciałbym niepokoić go w szkole. – Przez kilka minut Ogata-san wpatrywał się w posąg, a na jego twarzy malował się wyraz zakłopotania. Milczałam, patrząc na pocztówkę, którą powoli obracał w rękach. Potem niespodziewanie klepnął się w kolana i wstał.
– No dobrze, Etsuko – powiedział. – W takim razie chodźmy. Najpierw udamy się do Shigeo, a potem odwiedzimy panią Fujiwara.
Gdy wsiedliśmy do tramwaju jadącego do Nakagawy, musiało już być około południa; wagon był niemożliwie zatłoczony, a ulicami przelewały się tłumy ludzi udających się na lunch. Kiedy wyjechaliśmy z centrum, w tramwaju nie było już takiego tłoku, a gdy dotarliśmy do końcowego przystanku w Nakagawie, została tylko garstka pasażerów.
Wysiadając z tramwaju, Ogata-san stanął na stopniach, drapiąc się w podbródek. Trudno było powiedzieć, czy był to wyraz zamyślenia spowodowanego powrotem w znajome strony, czy po prostu próba przypomnienia sobie drogi prowadzącej do domu Shigeo Matsudy. Staliśmy na betonowym placu otoczonym kilkoma pustymi tramwajami. Ponad naszymi głowami labirynt czarnych drutów przecinał powietrze. Promienie słońca odbijały się ostro od blaszanych tramwajów.
– Cóż za upał – zauważył Ogata-san, ocierając chusteczką czoło. Potem ruszył, kierując swoje kroki w stronę szeregu domów zaczynającego się na dalekim krańcu placu, gdzie stały tramwaje.
Okolica nie zmieniła się wiele przez lata. Droga, którą szliśmy, pięła się w górę i opadała. Domy, w większości mi znajome, stały tam, gdzie pozwalał na to pagórkowaty teren; niektóre usadowione niepewnie na stokach, inne wciśnięte w nieprawdopodobne zagłębienia. Na wielu balkonach wisiały koce i pościel. Szliśmy przed siebie, mijając różne okazałe budynki, lecz nie natrafiliśmy ani na dawny dom Ogaty-sana, ani na dom, gdzie mieszkałam ongiś z moimi rodzicami. Po pewnym czasie zaświtała mi myśl, że być może Ogata-san rozmyślnie wybrał inną drogę. Nie szliśmy chyba dłużej niż dziesięć lub piętnaście minut, lecz upał i pagórkowaty teren zrobiły swoje. Zmęczeni, zatrzymaliśmy się w połowie wznoszącej się stromo ścieżki, gdzie Ogata-san znalazł schronienie pod drzewem ocieniającym część chodnika. Następnie wskazał palcem przyjemnie wyglądający, stary dom z dużym, spadzistym dachem pokrytym tradycyjnymi dachówkami.
– To dom Shigeo – stwierdził. – Znałem dość dobrze jego ojca. O ile mi wiadomo, wciąż mieszka tam jego matka. – Ogata-san znów zaczął drapać się w podbródek, tak samo jak na stopniach tramwaju. Czekałam w milczeniu. – Zupełnie możliwe, że nie ma go w domu – powiedział. – Na pewno zjadł lunch w pokoju nauczycielskim razem z kolegami.
Nadal milczałam. Ogata-san stał obok mnie, patrząc na ów dom. Wreszcie zapytał:
– Etsuko, jak stąd daleko do pani Fujiwara? Tak mniej więcej.
– Tylko kilka minut piechotą.
– Pomyślałem sobie, że najlepiej będzie, jeśli już tam pójdziesz, a ja dojdę za chwilę. Tak będzie najlepiej.
– Bardzo dobrze. Jeśli tak sobie ojciec życzy.
– Prawdę mówiąc, nie powinienem był cię wyciągać na tę wyprawę.
– Nie jestem niepełnosprawna, ojcze.
Zaśmiał się krótko, a potem obrzucił spojrzeniem dom Shigeo Matsudy.
– Myślę, że tak będzie najlepiej – powtórzył. – Po prostu pójdziesz pierwsza.
– Doskonale.
– Sądzę, że to nie potrwa długo. A może – raz jeszcze popatrzył na dom – a może poczekasz tutaj, aż nacisnę dzwonek? Jeśli zobaczysz, że wchodzę, możesz iść do pani Fujiwara. Cóż za nieuprzejmość z mojej strony.
– Wszystko w porządku, ojcze. A teraz niech ojciec słucha, gdyż inaczej nigdy nie trafi do tej jadłodajni. Czy ojciec pamięta, gdzie przyjmował doktor?
Jednak Ogata-san już mnie nie słuchał. Furtka po drugiej stronie drogi otworzyła się i pojawił się w niej chudy, młody mężczyzna w okularach. Był w samej koszuli, a pod pachą trzymał teczkę. Znalazłszy się w słońcu, zmrużył nieco oczy, a potem postawił teczkę na ziemi, pochylił się i zaczął czegoś w niej szukać. Miałam okazję spotkać się kilka razy z Shigeo Matsudą, lecz teraz zdawało mi się, że wygląda dużo szczupłej i młodziej niż wtedy.
Shigeo Matsuda zapiął teczkę, spojrzał dookoła w roztargnieniu, po czym przeszedł na naszą stronę drogi. Rzucił w naszym kierunku krótkie spojrzenie, lecz nie poznawszy nas, poszedł dalej.
Ogata-san odprowadził go kawałek wzrokiem, po czym zawołał:
– Shigeo! Shigeo Matsuda zatrzymał się i odwrócił. Gdy podszedł do nas, na jego twarzy widać było zaskoczenie. – Jak się masz, Shigeo?
Młody mężczyzna spojrzał na nas zza szkieł, po czym wybuchnął radosnym śmiechem.
– Kogo ja widzę! Ogata-san! A to ci dopiero niespodzianka! – Ukłonił się i wyciągnął rękę. – Cóż za wspaniała niespodzianka! No proszę, i nawet Etsuko-san! Jak się pani czuje? Co za miłe spotkanie!
Wymieniliśmy ukłony, po czym uścisnęliśmy sobie ręce. Shigeo Matsuda zwrócił się do Ogaty-sana:
– Czy zamierzał mnie pan odwiedzić? Jeśli tak, to pech, ponieważ właśnie skończyłem przerwę na lunch – Spojrzał na zegarek. – Ale możemy wejść na kilka minut.
– Nie, nie – odrzekł pośpiesznie Ogata-san. – Nie chcemy przeszkadzać ci w pracy. Po prostu przechodziliśmy tędy i przypomniało mi się, że tutaj mieszkasz Właśnie pokazywałem Etsuko twój dom.
– Ależ proszę, naprawdę znajdę kilka minut. Przynajmniej napijemy się herbaty. Upał dziś doprawdy nieznośny.
– Nie, nie, musisz iść do pracy. Przez chwilę obaj mężczyźni stali, patrząc na siebie.
– A co u ciebie, Shigeo? – spytał Ogata-san. – Co słychać w szkole?
– Och, to samo co zwykle. Wie pan, jak to jest. A pan, Ogata-san? Mam nadzieję, iż dobrze się pan czuje na emeryturze. Nie miałem pojęcia, że jest pan w Nagasaki. Ostatnio straciłem kontakt z Jirem. – Następnie zwrócił się do mnie: – Od dawna zamierzam napisać, ale ciągle zapominam.
Uśmiechnęłam się, robiąc jakąś uprzejmą uwagę. Potem obaj mężczyźni znów spojrzeli na siebie.
– Wygląda pan doskonale, Ogata-san – zauważył Shigeo Matsuda. – Czy życie w Fukuoce panu odpowiada?
– Tak, jak najbardziej. Nie wiem, czy wiesz, ale to moje rodzinne miasto.
– Naprawdę?
Znów zapadła cisza, którą po chwili przerwał Ogata-san.
– Nie będziemy cię zatrzymywać. Doskonale rozumiem, że się śpieszysz.
– Ależ nie, mam jeszcze kilka minut. Cóż za szkoda, że nie przechodziliście tędy nieco wcześniej. Może zechciałby mnie pan odwiedzić przed wyjazdem z Nagasaki?
– Tak, spróbuję, ale mam jeszcze tyle wizyt przed sobą.
– Oczywiście, rozumiem, jak to jest.
– A twoja matka, czy dobrze się miewa?
– Doskonale, dziękuję bardzo.
Po tych słowach znów zapadła cisza.
– Cieszę się, że wszystko układa się dobrze – odezwał się wreszcie Ogata-san. – Tak, właśnie przechodziliśmy tędy i pokazywałem Etsuko-san, że tutaj mieszkasz. Nawet wspominałem, jak przychodziłeś bawić się z Jirem, gdy byliście małymi chłopcami.
Shigeo Matsuda zaśmiał się.
– Tak, czas szybko leci, prawda? – powiedział. – To samo mówiłem do Etsuko. Prawdę mówiąc, miałem jej powiedzieć o pewnym dziwacznym drobiazgu. Akurat mi się przypomniało, gdy ujrzałem twój dom. Taka dziwaczna drobnostka.
– Tak? - Akurat przypomniało mi się, gdy zobaczyłem twój dom, to wszystko. Widzisz, czytałem coś onegdaj. Jakiś artykuł w gazecie. To chyba był „Nowy Przegląd Nauczycielski” czy coś w tym rodzaju. Młody mężczyzna nic nie odpowiedział. Przestąpił z nogi na nogę i postawił swoją teczkę na chodniku. – Ach, tak – powiedział.
– Przeczytałem go z niejakim zdziwieniem. Szczerze mówiąc, byłem raczej zaskoczony.
– Tak, to zrozumiałe.
– To było wprost nie do uwierzenia, Shigeo. Naprawdę nie do uwierzenia.
Shigeo Matsuda westchnął i wbił wzrok w ziemię. Pokiwał głową, lecz nie odezwał się ani słowem.
– Już od kilku dni planowałem wybrać się do ciebie i porozmawiać o tym – ciągnął Ogata-san. – Potem jakoś cała sprawa umknęła mi z pamięci. Shigeo, powiedz mi szczerze, czy naprawdę wierzysz w to, co napisałeś? Wytłumacz, co skłoniło cię do napisania czegoś takiego? Wytłumacz mi to, Shigeo, bym mógł spokój, nie wracać do Fukuoki, bowiem w tej chwili nie wiem co o tym myśleć.
Shigeo Matsuda cały czas trącał czubkiem buta mały kamyk. Wreszcie westchnął, spojrzał na Ogatę-sana i poprawił okulary.
– Wiele się zmieniło w ostatnich latach – stwierdził.
– Oczywiście, że tak. Tyle to i ja wiem. Ale to nie jest żadna odpowiedź, Shigeo.
– Ogata-san, pan pozwoli, że wytłumaczę – przerwał i znów spuścił wzrok, po czym podrapał się w ucho. – Widzi pan, musi pan mnie zrozumieć. Dużo się zmieniło i wciąż się zmienia. To nie te same czasy, kiedy… kiedy był pan wpływową postacią.
– Ależ Shigeo, to wszystko nie należy do sprawy. Wiadomo, że wszystko się zmienia, lecz po cóż pisać taki artykuł? Czy uczyniłem kiedykolwiek coś, czym mogłem cię obrazić?
– Nie, nigdy. A przynajmniej nie osobiście mnie.
– Ja też tak sądzę. Czy pamiętasz dzień, kiedy przedstawiłem cię dyrektorowi twojej szkoły? To nie było tak dawno temu, prawda? A może powiesz mi, że to też była inna era?
– Ogata-san – Shigeo Matsuda podniósł głos, a z jego postawy zaczęło przebijać większe zdecydowanie. – Ogata-san, naprawdę żałuję, że nie przyszedł pan godzinę wcześniej. Wtedy, być może, mógłbym panu wyjaśnić to wszystko znacznie dokładniej. Nie mam teraz czasu na długie rozmowy. Powiem tylko jedno. Tak, wierzyłem we wszystko, co napisałem w tym artykule, i nadal wierzę. W pańskich czasach japońskie dzieci uczono straszliwych rzeczy. Uczono je najbardziej szkodliwych kłamstw. Najgorsze jednak było to, że robiono to po to, by były ślepe i nie zadawały pytań. Dlatego właśnie kraj spotkała najstraszliwsza w jego dziejach tragedia.
– Przegraliśmy wojnę – przerwał mu Ogata-san – lecz to jeszcze nie powód, by małpować obyczaje nieprzyjaciół. Przyczyną klęski było to, że nie posiadaliśmy odpowiedniej liczby dział i czołgów, a nie to, że nasi ludzie byli tchórzliwi, a społeczeństwo płytkie. Nie masz nawet pojęcia, Shigeo, jak ciężko pracowali ludzie tacy jak ja czy doktor Endo, którego również obraziłeś w swoim artykule. Na sercu leżało nam dobro kraju i czyniliśmy wszystko, by utrwalić właściwe postawy i zaszczepić je następnym pokoleniom.
– Nie wątpię w to ani przez chwilę. Wiem, że pracował pan ciężko i z oddaniem. Tego ani razu nie podałem w wątpliwość. Jednak tak się złożyło, że pańskie wysiłki skierowane były na niewłaściwy cel, na zły cel. Nie mógł pan tego wiedzieć, niemniej jednak to prawda. Mamy to jednak za sobą, co jest prawdziwym powodem do radości.
- To niezwykłe, Shigeo. Czy ty naprawdę w to wierzysz? Któż cię uczył takich rzeczy?
– Ogata-san, niech pan zdobędzie się na szczerość wobec samego siebie. W głębi serca musi pan wiedzieć, że to, co mówię, jest prawdą. I prawdę mówiąc, nie można pana obwiniać o to, że nie przewidział pan wówczas ostatecznych konsekwencji swoich poczynań. A tych niewielu, którzy potrafili dostrzec, dokąd to wszystko nas prowadzi, zamknięto w więzieniach za mówienie tego, co myślą. Teraz jednak znajdują się na wolności i poprowadzą nas ku nowej jutrzence.
– Nowej jutrzence? A cóż to za nonsens?
– Przepraszam, ale muszę już iść. Przykro mi, że nie mogliśmy dłużej porozmawiać na ten temat.
– Co to ma znaczyć, Shigeo? Jak możesz mówić podobne rzeczy? Najwyraźniej nie zdajesz sobie sprawy, ile wysiłku i poświęcenia wkładaliśmy w naszą pracę. Jak możesz to wszystko oceniać, skoro byłeś wówczas małym chłopcem? Skąd możesz wiedzieć, co mieliśmy do zaoferowania i jakie osiągaliśmy rezultaty?
– Prawdę mówiąc, zupełnie przypadkowo zapoznałem się z kilkoma faktami z pańskiej kariery. Na przykład wyrzucenie z pracy i uwięzienie pięciu nauczycieli w Nishizace. Było to chyba w kwietniu 1938 roku, o ile mnie pamięć nie myli. Jednak ci ludzie są teraz na wolności i poprowadzą nas ku nowej jutrzence. A teraz proszę mi wybaczyć. – Podniósł teczkę i ukłonił się każdemu z nas. – Pozdrowienia dla Jira – dodał, po czym odwrócił się i odszedł.
Ogata-san patrzył za młodym człowiekiem, póki tamten nie zniknął za wzgórzem. Jeszcze przez kilka chwil wzrok miał utkwiony w tym punkcie. Gdy odwrócił się do mnie, wokół jego oczu igrał uśmiech.
– Młodzi mężczyźni są tacy pewni siebie – powiedział. – Ja pewnie też kiedyś taki byłem. Przekonany o słuszności moich opinii.
– Ojcze – odezwałam się – może pójdziemy teraz odwiedzić panią Fujiwara. Czas na lunch.
– Ależ oczywiście, Etsuko. Cóż za brak delikatności z mojej strony, już tak długo trzymam cię na tym upale. Tak, chodźmy odwiedzić tę zacną kobietę. Z przyjemnością znowu ją ujrzę.
Skierowaliśmy się w dół wzgórza i przeszliśmy przez drewniany most nad wąską rzeczką. W dole, na brzegu, bawiły się dzieci, niektóre z wędkami w rękach. Powiedziałam wtedy do Ogaty-sana:
– Cóż za bzdury opowiadał.
– Kto? Mówisz o Shigeo?
– Prawdziwa podłość i absurd. Nie powinien ojciec się tym wcale przejmować.
Ogata-san zaśmiał się, lecz nie odpowiedział ani słowem.
Jak zawsze o tej porze, handlowe centrum dzielnicy pełne było ludzi. Wchodząc na ocieniony dziedziniec jadłodajni, z przyjemnością dostrzegłam, że kilka stolików jest zajętych przez klientów. Pani Fujiwara zauważyła nas i przeszła przez dziedziniec.
– Och, Ogata-san! – wykrzyknęła, poznając go od razu. – Jak wspaniale znowu pana tu widzieć. Sporo czasu upłynęło, prawda?
– Rzeczywiście sporo czasu. – Ogata-san odpowiedział ukłonem na ukłon. – Rzeczywiście sporo czasu. Byłam zaskoczona serdecznością, z jaką się przywitali, gdyż, o ile mi było wiadomo, Ogata-san i pani Fujiwara nie znali się zbyt dobrze. Odnosiłam wrażenie, że wymienili astronomiczną wręcz liczbę ukłonów, nim pani Fujiwara oddaliła się, by przynieść nam coś do jedzenia.
Wróciła rychło z dwoma dymiącymi miskami, przepraszając, że nie może nas ugościć niczym lepszym. Ogata-san ukłonił się z wdzięcznością i zaczął jeść.
– Myślałem, że już dawno mnie pani zapomniała – zauważył z uśmiechem.
– Faktycznie upłynęło sporo czasu.
– Takie spotkania są ogromnie miłe – powiedziała pani Fujiwara, przysiadając na brzegu mojej ławki. – Etsuko mówiła, że mieszka pan obecnie w Fukuoce. Byłam tam kilka razy. Piękne miasto, prawda?
– Tak, rzeczywiście. Fukuoka to moje rodzinne miasto.
– Pańskie rodzinne miasto? Ale tutaj pan mieszkał i pracował przez lata, Ogata-san. Czyż Nagasaki nie może rościć sobie do pana żadnych praw? Ogata-san zaśmiał się i przechylił głowę.
– Człowiek pracuje w jakimś mieście i przyczynia się do jego rozwoju, lecz gdy nadejdzie czas – wzruszył ramionami i uśmiechnął się w zamyśleniu – gdy nadejdzie czas, i tak chce wrócić do miejsc, gdzie się wychował.
Pani Fujiwara pokiwała ze zrozumieniem głową. Potem powiedziała:
– Niedawno wspominałam dni, kiedy był pan dyrektorem w szkole, do której chodził Suichi. Wręcz panicznie się pana bał.
Ogata-san roześmiał się.
– Tak, doskonale pamiętam Suichi. Bystry chłopczyk. Naprawdę bystry.
– Naprawdę jeszcze pan go pamięta, Ogata-san?
– Oczywiście, że pamiętam Suichi. Był bardzo pilny w nauce. Dobry był z niego chłopak.
– Tak, dobry był z niego chłopak. Ogata-san wskazał pałeczkami na miskę.
– Naprawdę wyśmienite – stwierdził.
– Ależ co pan opowiada. Przepraszam, że nie mogę ugościć niczym lepszym.
– To jest naprawdę pyszne.
– I jeszcze jedno – odezwała się pani Fujiwara. – Była tam wtedy nauczycielka, bardzo dobra dla Suichi. Jak ona się nazywała? Suzuki, chyba tak, panna Suzuki. Czy wie pan, co się z nią dzieje?
– Panna Suzuki? Ach tak, pamiętam ją. Niestety nie mam pojęcia, gdzie może teraz być.
– Była bardzo miła dla Suichi. I był tam jeszcze inny nauczyciel, nazywał się Kuroda. Wspaniały młody człowiek.
– Kuroda… – Ogata-san pokiwał wolno głową. – Tak, Kuroda. Pamiętam go. Doskonały nauczyciel.
– Tak, niezwykły młody człowiek. Zrobił na moim mężu ogromne wrażenie. Czy wie pan, co się z nim stało?
– Kuroda… – Ogata-san wciąż kiwał głową. Promyk słońca padł na jego twarz, rozświetlając siatkę zmarszczek oplatającą oczy. – Kuroda, niech no pomyślę. Spotkałem go kiedyś, zresztą najzupełniej przypadkowo. Na początku wojny. Przypuszczam, że poszedł walczyć. Od tamtej pory nie miałem o nim wieści. Tak, doskonały nauczyciel. Zupełnie straciłem kontakt z wieloma z nich.
Ktoś zawołał panią Fujiwara, która ruszyła pośpiesznie przez dziedziniec do stolika jednego z klientów. Stała tam, kłaniając się przez chwilę, po czym zebrała naczynia ze stołu i zniknęła w kuchni. Ogata-san przyglądał się jej, po czym potrząsnął głową.
– Aż żal na nią patrzeć – powiedział przyciszonym głosem. Nie odrzekłam nic, jedząc posiłek. Potem Ogata-san przechylił się przez stół i spytał: – Etsuko, jak ma na imię ten jej syn? To znaczy ten, który żyje?
– Kazuo – szepnęłam. Skinął głową, po czym zabrał się do jedzenia. Po chwili wróciła pani Fujiwara.
– Jaka szkoda, że nie mam dzisiaj nic lepszego – powiedziała.
– Ależ co pani opowiada – żachnął się Ogata-san. – To jest pyszne. A jak się miewa Kazuo-san?
– Dobrze. Nic mu nie dolega i jest zadowolony ze swojej pracy.
– To doskonale. Etsuko mówiła mi, że pracuje dla jakiejś firmy samochodowej.
– Tak, bardzo dobrze mu tam idzie. Co więcej, myśli o ponownym ożenku.
– Naprawdę?
– Kiedyś mówił, że już nigdy więcej się nie ożeni, lecz teraz jakby wracała mu wiara w życie. Nie ma jeszcze nikogo konkretnego na oku, lecz wraca mu wiara w życie.
– Brzmi bardzo rozsądnie – powiedział Ogata-san. – Cóż, jest przecież jeszcze młody, nieprawdaż?
– Oczywiście, że tak. Jeszcze całe życie przed nim.
– Jak najbardziej. Przed nim całe życie. Musi mu pani znaleźć jakąś miłą, młodą damę, pani Fujiwara.
Zaśmiała się.
– Niech pan nie myśli, że nie próbowałam. Ale dziś młode kobiety są zupełnie inne. To zdumiewające, jak wiele zmieniło się w tak krótkim czasie.
– Tak, tak, ma pani zupełną rację. Dziś wszystkie młode kobiety są tak uparte. Wciąż tylko mówią o zmywarkach do naczyń i amerykańskich sukienkach. Etsuko zresztą nie jest lepsza.
– Nonsens, ojcze.
Pani Fujiwara znów się zaśmiała, po czym powiedziała:
– Pamiętam, że gdy po raz pierwszy usłyszałam o zmywarce do naczyń, wprost nie mogłam uwierzyć, że ktoś może chcieć coś takiego. Wydawać tyle pieniędzy, skoro ma się dwie zdrowe ręce. Jednak jestem pewna, że Etsuko nie zgodziłaby się ze mną.
Już miałam coś powiedzieć, lecz Ogata-san zaczął:
– Opowiem pani, co słyszałem onegdaj. Właściwie to opowiadał mi o tym pewien mężczyzna, kolega Jira z pracy. W czasie ostatnich wyborów jego żona nie chciała zgodzić się z nim co do partii, na którą mieli głosować. Musiał się uciec do bicia, lecz ona mimo to nie ustąpiła. Tak więc, koniec końców, każde z nich głosowało na inną partię. Czy może pani wyobrazić sobie coś takiego dawniej? Coś nieprawdopodobnego.
Pani Fujiwara potrząsnęła głową.
– Wszystko się teraz zmieniło – westchnęła. – Słyszałam od Etsuko, że Jirowi doskonale teraz idzie. Niewątpliwie jest pan z niego dumny, Ogata-san.
– Tak, sądzę, że idzie mu całkiem nieźle. Dzisiaj ma reprezentować swoją firmę na jakimś ważnym zebraniu. Wygląda na to, że zanosi się na kolejny, awans.
– To wspaniale.
– Poprzedni otrzymał zaledwie rok temu. Myślę, że jego zwierzchnicy bardzo go sobie cenią.
– To wspaniałe. Na pewno jest pan z niego dumny.
– Jest ogromnie pracowity. I był taki od dziecka, pamiętam, że kiedy był chłopcem, wszyscy ojcowie nieustannie napominali swoje dzieci, żeby więcej pracowały, a ja musiałem mu powtarzać, żeby więcej się bawił, że nie należy przesadzać z pracą.
Pani Fujiwara zaśmiała się i potrząsnęła głową. – Tak, Kazuo też jest pracowity. Nierzadko studiuje różne dokumenty aż do nocy. Mówię mu, że nie powinien tyle pracować, lecz on nie słucha.
– Nie, dzieci nigdy nie słuchają. I muszę przyznać, że sam nie byłem lepszy. Gdy człowiek wierzy w sens tego, co robi, to nie w smak mu marnowanie czasu. Moja żona zawsze mi powtarzała, żebym się tak nie przejmował, lecz nigdy jej nie słuchałem.
– Tak, taki właśnie jest Kazuo. Kiedy się ożeni, będzie się musiał zmienić.
– Niech pani na to nie liczy – powiedział Ogata-san ze śmiechem. Potem równo ułożył pałeczki na misce.
– No cóż, posiłek był wyśmienity. – Co też pan mówi. Przepraszam, że nie mogłam podjąć czymś lepszym. A może miałby pan ochotę na jeszcze trochę?
– Jeżeli tylko nie sprawi to pani kłopotu, to z przyjemnością. W dzisiejszych czasach nie przepuszczam okazji, gdy mogę tak dobrze zjeść.
– Ach, co też pan opowiada – powiedziała pani Fujiwara, podnosząc się z miejsca.
Jiro wrócił z pracy wkrótce po naszym powrocie, o całą godzinę wcześniej. Nim zniknął w łazience, radośnie powitał swego ojca – jego zły humor najwyraźniej minął. Wkrótce pojawił się z powrotem, wykąpany, ubrany w kimono. Pod nosem nucił jakąś piosenkę. Usiadłszy na poduszce, zaczął suszyć ręcznikiem włosy.
– No i jak poszło? – spytał Ogata-san.
– Co? Ach, chodzi ojcu o zebranie. Nieźle. Całkiem nieźle.
Miałam udać się do kuchni, ale zatrzymałam się w progu, ciekawa, co Jiro ma jeszcze do powiedzenia. Jego ojciec również nie spuszczał z niego wzroku. Przez kilka minut mój mąż suszył sobie włosy, nie patrząc na nas.
– Prawdę mówiąc, sądzę, że poszło mi raczej dobrze -zaczął wreszcie. – Nakłoniłem ich przedstawicieli do podpisania porozumienia. Nie był to kontrakt w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz nam to nie robi różnicy. Mój szef był zaskoczony. Oni raczej unikają podobnych zobowiązań. Powiedział, że resztę dnia mam wolną.
– Cóż, to doskonała wiadomość – stwierdził Ogata-san, po czym zaśmiał się. Spojrzał w moją stronę, a potem znów na syna. – To doskonała wiadomość.
– Gratuluję – powiedziałam, uśmiechając się do mojego męża. – Tak się cieszę.
Jiro podniósł wzrok, jak gdyby dopiero teraz mnie zobaczył.
– Dlaczego tak stoisz w tym progu? – zapytał. – Chętnie napiłbym się herbaty. – Odłożył ręcznik i zaczął czesać włosy.
Tego wieczora, aby uczcić sukces Jira, przygotowałam wykwintniejszy niż zwykle posiłek. Ogata-san nie wspomniał o spotkaniu z Shigeo Matsudą ani podczas kolacji, ani potem. Jednakże gdy zasiedliśmy do jedzenia, powiedział nagle:
– No cóż, Jiro, jutro was opuszczam. Mój mąż spojrzał na niego.
- Ojciec wyjeżdża? Jaka szkoda. Cóż, myślę, że dobrze się ojciec u nas czuł.
– Tak, wypocząłem należycie. Prawdę mówiąc, byłem z wami nieco dłużej, niż to miałem w planie.
- Zawsze jest ojciec mile widziany – rzekł Jiro. – Nie ma powodu do pośpiechu, zapewniam ojca.
– Dziękuję, lecz muszę już wracać. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
– Niech ojciec nas odwiedza, kiedy tylko zechce.
– Ojcze – odezwałam się. – Musi ojciec przyjechać po urodzinach dziecka. Ogata-san uśmiechnął się.
– W takim razie najpewniej na Nowy Rok. Wcześniej nie będę wam zawracał głowy, Etsuko. I tak beze mnie będziesz miała wiele obowiązków.
– Prawdziwy pech, że ojciec zjawił się akurat wtedy, gdy jestem tak zajęty – stwierdził mój mąż. – Być może następnym razem będę miał nieco więcej wolnego i znajdzie się czas, byśmy mogli porozmawiać.
– Nie martw się, Jiro. Nic nie cieszy mnie bardziej niż to, że pracujesz z takim oddaniem.
– Teraz, gdy umowa jest praktycznie zawarta, będę miał trochę więcej czasu. Szkoda, że akurat teraz musi ojciec wracać. Myślałem właśnie, że wezmę sobie kilka dni wolnego. No ale cóż, jeśli tak być musi, to niech tak będzie.
– Ojcze – wtrąciłam – skoro Jiro zamierza wziąć kilka dni wolnego, może zostałby ojciec jeszcze tydzień? Mój mąż przerwał jedzenie, lecz nie podnosił wzroku.
– Propozycja jest kusząca – powiedział Ogata-san. – Jednak uważam, że na mnie już czas.
Jiro nabrał następną łyżkę.
– Szkoda – powiedział.
– Tak, muszę skończyć werandę przed przyjazdem Kikuko i jej męża. Na pewno zechcą przyjechać jesienią.
Jiro nie odpowiedział ani słowem i przez kilka minut jedliśmy w milczeniu. Nagle Ogata-san powiedział:
– Oprócz tego nie mogę siedzieć tutaj cały dzień, myśląc tylko o szachach. – Zaśmiał się trochę dziwnie.
Jiro kiwnął głową, lecz nie powiedział ani słowa. Ogata-san znów się zaśmiał i przez kilka minut przy stole panowała cisza.
– Czy ojciec pija sake? – spytał wreszcie Jiro.
– Sake? Kropelkę od czasu do czasu. Nie za często.
– Ponieważ jest to twój ostatni wieczór u nas, może napijemy się trochę sake?
Ogata-san zastanawiał się przez chwilę. Na koniec powiedział z uśmiechem:
– Nie ma sensu zawracać sobie głowy takim starym człowiekiem, ale chętnie się przyłączę i wypiję za twoją wspaniałą przyszłość.
Jiro skinął głową w moją stronę. Podeszłam do kredensu, skąd wyjęłam butelkę i dwa kieliszki.
– Zawsze wiedziałem, że daleko zajdziesz – powiedział Ogata-san. – Było to po tobie widać.
– To, co wydarzyło się dzisiaj, nie gwarantuje jeszcze, że otrzymam awans. Sądzę jednak, że z moich dzisiejszych wysiłków nic złego nie wyniknie.
– Bezsprzecznie – odparł Ogata-san. – Ja również tak sądzę.
Obserwowali w milczeniu, jak nalewam sake. Ogata-san odłożył pałeczki i uniósł kieliszek.
– Za twoją przyszłość, Jiro – powiedział.
Mój mąż, z resztkami jedzenia w ustach, również uniósł kieliszek.
– Wzajemnie.
Pamięć, z czego zdaję sobie sprawę, jest zawodna; okoliczności, w których wspominamy, nierzadko nadają swoją barwę samym wspomnieniom i nie wątpię, iż dotyczy to również pewnej części tego, co próbuję tutaj przedstawić. Na przykład kusi mnie, by wmówić sobie, że właśnie owego popołudnia miałam jakieś przeczucie, że ów nieprzyjemny obraz, który pojawił się wówczas w moich myślach, był czymś zupełnie odmiennym -czymś wyrazistszym i żywszym – od rozlicznych wyobrażeń nawiedzających umysł w takie długie i puste godziny.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie było to nic nadzwyczajnego. Tragedia tej małej dziewczynki, którą znaleziono powieszoną na drzewie – znacznie bardziej niż wcześniejsze morderstwa dzieci – wstrząsnęła wszystkimi w sąsiedztwie i nie byłam chyba wówczas jedyną osobą, którą niepokoiły podobne wizje.
Było to dzień lub dwa po naszej wyprawie do Inasa, popołudnie miało się ku końcowi i w trakcie wykonywania różnych prac domowych wyjrzałam przez okno. Powierzchnia pustkowia musiała znacznie stwardnieć od czasu, gdy po raz pierwszy obserwowałam ten duży amerykański samochód, gdyż tym razem pokonywał nierówny teren bez specjalnych trudności. Zbliżał się coraz bardziej, aż wreszcie dotarł do betonowej drogi pod moim oknem. Choć słońce odbijało się oślepiająco w przedniej szybie auta, odniosłam wrażenie, że kierowca nie był sam. Samochód zakręcił obok mojego bloku, po czym zniknął mi z oczu.
Bezsprzecznie wydarzyło się to właśnie wtedy, w chwili, gdy – w niejakim pomieszaniu – stałam ze wzrokiem wbitym w domek Sachiko. Bez żadnego wyraźnego powodu ów mrożący krew w żyłach obraz pojawił się w mojej głowie i odeszłam od okna pełna sprzecznych myśli. Wróciłam do swoich prac, starając się o nim zapomnieć, lecz upłynęło kilka minut, nim uwolniłam się odeń na tyle, by móc zastanowić się nad ponownym pojawieniem się tego dużego, białego samochodu.
Mniej więcej godzinę później ujrzałam tę postać idącą przez pustkowie w kierunku domku Sachiko. Osłoniłam oczy dłonią, by lepiej widzieć: była to jakaś chuda kobieta. Wędrowała niespiesznie przed siebie. Zatrzymała się na moment przed wejściem do domku, po czym zniknęła za spadzistym dachem. Nie przerwałam mojej obserwacji, lecz kobieta najwyraźniej weszła do środka, bowiem nie wynurzyła się w żadnym miejscu.
Przez chwilę stałam przy oknie, nie wiedząc, co dalej robić. Wreszcie włożyłam sandały i wyszłam z mieszkania. Była to najgorętsza pora dnia i wędrówka przez te kilka wyschniętych akrów ziemi zdawała się wiecznością. I prawdę mówiąc, ów spacer tak mnie wyczerpał, że gdy doszłam do celu, niemal zapomniałam, po co wybrałam się w drogę. Dlatego dochodzące z domku głosy napełniły mnie przerażeniem. Jeden z nich należał do Mariko; drugiego nie rozpoznawałam. Podeszłam bliżej wejścia, lecz nie potrafiłam rozróżnić słów. Stałam tam przez chwilę, nie wiedząc, jak dalej postąpić. Potem rozsunęłam drzwi i zawołałam. Głosy ucichły. Odczekawszy jeszcze moment, weszłam do środka.
Po oślepiającym świetle dnia wnętrze domku było ciemne i chłodne. Tu i ówdzie przedzierały się ostre promyki słońca, rzucając na tatami małe plamki światła. Woń wilgotnego drewna była tak wyraźna jak zwykle. Po sekundzie lub dwóch moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Na tatami siedziała jakaś stara kobieta – naprzeciwko niej znajdowała się Mariko. Kobieta zwróciła się w moją stronę, lecz uczyniła to ostrożnie, jak gdyby obawiała się jakiegoś bólu w szyi. Miała chudą twarz, której kredowobiała barwa początkowo wywołała u mnie niepokój. Wyglądała na jakieś siedemdziesiąt lat, choć chudość jej szyi i ramion mogła mieć swą przyczynę w złym zdrowiu, niekoniecznie zaś w wieku. Jej kimono miało ponury, ciemny kolor, zwykle przywdziewany na czas żałoby. Jej oczy, lekko przymknięte, obserwowały mnie beznamiętnie. – Dzień dobry – powiedziała wreszcie.
Ukłoniłam się lekko i odpowiedziałam na pozdrowienie. Przez chwilę przyglądałyśmy się sobie z zakłopotaniem.
– Jest pani sąsiadką? – spytała stara kobieta. Mówiła, wolno wymawiając słowa.
– Tak – odrzekłam. – Przyjaciółką. Patrzyła na mnie przez moment, po czym spytała:
– Może pani wie, gdzie poszła mieszkanka tego domu? Zostawiła dziecko bez opieki.
Dziewczynka przesunęła się nieco, siedząc teraz w jednej linii z nowo przybyłą. Słysząc pytanie kobiety, wbiła we mnie uważny wzrok.
– Nie, nie mam pojęcia – odparłam.
– To dziwne. Wygląda na to, że dziecko też nie wie. Ciekawam, gdzie ona jest. Nie mogę zostać tu długo.
Przez kilka chwil wpatrywałyśmy się w siebie.
– Przybywa pani z daleka? – spytałam.
– Z dość daleka. Proszę wybaczyć mi mój strój. Wracam z pogrzebu.
– Rozumiem. – Ukłoniłam się znowu.
– Smutna uroczystość – powiedziała stara kobieta, kiwając w zamyśleniu głową. – Dawny współpracownik mojego ojca. Ojciec jest zbyt chory, by wychodzić z domu. Wysłał mnie, bym złożyła wyrazy współczucia. Smutna uroczystość. – Przebiegła spojrzeniem po pomieszczeniu, poruszając głową z tą samą ostrożnością. – Więc nie ma pani pojęcia, gdzie ona jest? – spytała raz jeszcze.
– Niestety nie.
– Nie mogę długo czekać. Mój ojciec będzie się niepokoił.
– Może przekazać jakąś wiadomość?
Stara kobieta nie odpowiadała przez chwilę. Wreszcie powiedziała:
– Może jej pani powiedzieć, że byłam tutaj i pytałam o nią. Jestem jej krewną. Nazywam się Yasuko Kawada.
– Yasuko-san? – Zrobiłam wszystko, by ukryć swoje zaskoczenie. – To pani jest Yasuko-san, kuzynka Sachiko?
Stara kobieta skłoniła się, a gdy to czyniła, jej ramiona lekko drżały.
Raz jeszcze zaprzeczyłam. Kobieta zaczęła kiwać w zamyśleniu głową.
– Nagasaki bardzo się teraz zmieniło – powiedziała. – Tego popołudnia trudno mi je było poznać.
- Tak. Wiele się tu zmieniło. Lecz czyż nie mieszka pani w Nagasaki?
– Mieszkamy w Nagasaki już od kilku lat. Jak pani mówi, miasto ogromnie się zmieniło. Pojawiły się nowe budynki, nawet nowe ulice. Ostatnio wychodziłam do miasta na wiosnę. A i od tamtej pory pojawiły się nowe budynki. Jestem pewna, że wiosną ich jeszcze nie było. Prawdę mówiąc, wówczas chyba także udawałam się na jakiś pogrzeb. Tak, to był pogrzeb Yamashity-sana. Pogrzeb wiosną jakoś napawa większym smutkiem. Pani jest sąsiadką, prawda? Bardzo miło jest mi panią poznać. – Jej twarz drżała i zobaczyłam, że się uśmiecha; jej oczy zwęziły się, a usta wygięły w dół zamiast w górę. Niewygodnie stało mi się na progu, ale nie miałam śmiałości wejść na tatami.
– Ja też się cieszę, że panią poznałam – powiedziałam. – Sachiko często panią wspomina.
– Wspomina mnie? – Kobieta zastanawiała się przez chwilę nad tymi słowami. – Spodziewaliśmy się, że wróci i zamieszka u nas. Mój ojciec i ja. Zapewne tyle pani powiedziała.
– Tak.
– Oczekiwaliśmy jej trzy tygodnie temu, lecz jeszcze się nie pojawiła.
– Trzy tygodnie temu? Cóż, przypuszczam, że musiało zajść jakieś nieporozumienie. Wiadomo mi, że lada dzień się wyprowadza.
Kobieta jeszcze raz obiegła wzrokiem wnętrze domku.
– Szkoda, że jej nie ma – stwierdziła. – Jednak skoro jest pani jej sąsiadką, cieszę się, że panią poznałam – Skłoniła się ponownie, po czym wbiła we mnie wzrok. – Może będzie pani tak dobra i przekaże jej pewną wiadomość.
– Ależ oczywiście.
Stara kobieta milczała przez chwilę. W końcu powiedziała:
– Doszło do małej sprzeczki między nią a mną. Może nawet wspominała pani o tym. Nic wielkiego, zaledwie nieporozumienie, to wszystko. Dlatego byłam bardzo zaskoczona, gdy następnego dnia spakowała torby i wyprowadziła się. Naprawdę byłam bardzo zaskoczona. Nie chciałam jej obrazić. Mój ojciec mówi, że to moja wina. – Przerwała na chwilę. – Nie chciałam jej obrazić – powtórzyła.
Nie przyszło mi wcześniej do głowy, że wuj i kuzynka Sachiko nie wiedzą nic o istnieniu jej amerykańskiego przyjaciela. Skłoniłam się znowu, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Wyznam, iż bardzo mi jej brakuje od czasu, gdy się wyprowadziła – ciągnęła kobieta. – Brakuje nam także Mariko-san. Było mi dobrze w ich towarzystwie i żałuję, że straciłam cierpliwość i powiedziałam to, co powiedziałam. – Znowu przerwała, obróciła twarz w kierunku Mariko, po czym spojrzała znów na mnie. – Mój ojciec na swój sposób również za nimi tęskni. Widzi pani, on ma dobry słuch. Teraz słyszy, że w domu jest znacznie ciszej niż przedtem. Gdy przyszłam do niego pewnego ranka, już nie spał i powiedział, że dom przypomina teraz grobowiec. Po prostu grobowiec. Ich powrót dobrze by ojcu zrobił. Może zechce wrócić, choćby ze względu na niego.
– Nie omieszkam przekazać Sachiko-san tego, co pani czuje – obiecałam.
– Również ze względu na nią samą – dodała kobieta. – Gdyż nie jest dobrze, kiedy kobieta nie ma mężczyzny, który by nią kierował. Nic dobrego nie może z tego wyniknąć. Mój ojciec jest chory, lecz jego życie nie jest w niebezpieczeństwie. Powinna teraz wrócić, chociażby ze względu na swoje własne dobro. – Zaczęła rozwiązywać chustę leżącą obok niej. – Prawdę mówiąc, przyniosłam to ze sobą – powiedziała. – Kilka swetrów, które zrobiłam na drutach, nic wielkiego. Ale to dobra wełna. Miała je dostać po powrocie, lecz wzięłam je dzisiaj z sobą. Najpierw zrobiłam jeden dla Mariko, a potem pomyślałam sobie, że zrobię jeszcze jeden dla jej matki. – Podniosła jeden ze swetrów, po czym spojrzała w kierunku dziewczynki. Uśmiechnęła się, a jej usta znowu wygięły się w dół.
– Są wspaniałe – powiedziałam. – Na pewno zajęło to pani dużo czasu.
– To dobra wełna – powtórzyła kobieta. Na powrót owinęła swetry chustą i zawiązała ją starannie. – A teraz muszę wracać. Mój ojciec będzie się niepokoił. -Wstała i skierowała się w stronę drzwi. Pomogłam jej nałożyć drewniane sandały. Mariko podeszła do brzegu maty, a stara kobieta dotknęła lekko czubka jej głowy.
– A więc pamiętaj, Mariko-san. Powtórz matce to, co ci mówiłam. I nie martw się o swoje kocięta. W domu znajdzie się miejsce dla nich wszystkich.
– Przyjedziemy niedługo – powiedziała Mariko. – Powiem mamie.
Kobieta uśmiechnęła się znowu. Potem odwróciła się do mnie z ukłonem.
– Cieszę się, że panią poznałam. Nie mogę zostać dłużej. Widzi pani, mój ojciec nie czuje się najlepiej.
- Och, to ty, Etsuko – powiedziała Sachiko, gdy przyszłam tego wieczora. Potem zaśmiała się i rzekła: – Nie patrz z takim zdziwieniem. Chyba nie przypuszczałaś, że zostanę tutaj na zawsze?
Na tatami leżały porozrzucane ubrania, koce i różne inne rzeczy. Odpowiedziałam stosownie do sytuacji i usiadłam tak, aby jak najmniej przeszkadzać. Obok mnie, na podłodze, leżały dwa wspaniałe kimona, których nigdy nie widziałam u Sachiko. Na środku pokoju dostrzegłam jej delikatny serwis do herbaty z białej porcelany zapakowany w tekturowe pudełko.
Sachiko rozsunęła szeroko środkowe drzwi, by wpuścić do środka resztkę światła; mimo to zmrok zapadał szybko i blask zachodzącego słońca ledwie musnął daleki kąt, skąd Mariko obserwowała w milczeniu swoją matkę. Obok niej dokazywały dwa kociaki. Trzeciego dziewczynka trzymała w ramionach.
– Mariko pewnie ci mówiła, że miałaś wcześniej gościa. Była tu twoja kuzynka – odezwałam się.
– Tak, Mariko mi powiedziała. – Sachiko nie przerwała pakowania kufra.
– Wyjeżdżacie rano?
– Tak – odparła z lekkim zniecierpliwieniem. Westchnęła i spojrzała na mnie. – Tak, Etsuko, wyjeżdżamy rano. – Po tych słowach wepchnęła coś w kąt kufra.
– Macie tyle bagażu. Jak się zabierzecie z tym wszystkim?
Sachiko nie odpowiadała. Po chwili, nadal zajęta pakowaniem, odpowiedziała:
– Przecież doskonale wiesz jak, Etsuko. Włożymy to do samochodu.
Milczałam. Wzięła głęboki oddech, po czym spojrzała w moją stronę.
– Tak, opuszczamy Nagasaki, Etsuko. Zapewniam cię, że powzięłam najszczersze postanowienie, iż pożegnam się z tobą, gdy tylko skończę pakowanie. Nigdy nie wyjechałabym, nie wyraziwszy ci najpierw mojej wdzięczności, okazałaś mi przecież tyle dobroci. Jeżeli zaś chodzi o pożyczkę, zostanie ci zwrócona pocztą. Więc nie masz potrzeby się tym martwić. – I znów zabrała się do pakowania.
– A dokąd się wybieracie? – spytałam.
– Do Kobe. Postanowienie jest nieodwołalne. – Kobe?
– Tak, Etsuko, Kobe. A potem do Ameryki. Frank wszystko załatwił. Czyżbyś się nie cieszyła? – Uśmiechnęła się krótko, po czym odwróciła się w inną stronę. Bacznie ją obserwowałam. To samo czyniła również Mariko. Kociak w jej ramionach szarpał się, próbując przyłączyć się do bawiącego się na tatami rodzeństwa, lecz dziewczynka go nie puszczała. Obok niej, w kącie pokoju, dostrzegłam skrzynkę na warzywa, którą Mariko wygrała na loterii kujibiki. Najwyraźniej Mariko przekształciła skrzynkę w domek dla swoich kociąt.
– Nawiasem mówiąc, Etsuko, ten cały stos – Sachiko wskazała palcem – to rzeczy, które muszę zostawić. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest tego tak wiele. Niektóre rzeczy są zupełnie niezłej jakości. Proszę, zrób z nimi to, co uznasz za stosowne. Oczywiście nie chcę cię obrazić. Po prostu część tych rzeczy jest dobrej jakości.
– Ale co będzie z twoim wujem? I z twoją kuzynką? - spytałam.
- Z moim wujem? – Sachiko wzruszyła ramionami. -To bardzo miło z jego strony, że zaprosił mnie do swego domu, lecz mam niestety inne plany. Nawet nie wyobrażasz sobie, Etsuko, z jaką ulgą opuszczę to miejsce. Wierzę, że już więcej nie będę musiała żyć w takim brudzie. – Spojrzała na mnie i roześmiała się. – Doskonale wiem, o czym myślisz. Zapewniam cię, Etsuko, iż jesteś w błędzie. On tym razem mnie nie zawiedzie. Jutro z rana przyjedzie po mnie samochodem. Czyżbyś się nie cieszyła? – Sachiko obrzuciła spojrzeniem cały bagaż rozrzucony po podłodze i westchnęła. Potem, przeszedłszy nad stertą ubrań, przyklęknęła obok pudełka z porcelanowym serwisem i zaczęła wpychać do środka kłębki wełny.
– Zdecydowałaś już? – spytała nagle Mariko.
– Teraz nie możemy o tym rozmawiać – odparła jej matka. – Jestem zajęta.
– Ale powiedziałaś, że będziemy mogły je zatrzymać. Nie pamiętasz?
Sachiko delikatnie potrząsnęła pudełkiem. Porcelana w dalszym ciągu grzechotała. Sachiko rozejrzała się dokoła, znalazła kawałek materiału i zaczęła drzeć go na paski.
– Powiedziałaś, że będę mogła je zatrzymać – powtórzyła dziewczynka.
– Mariko, proszę cię, rozważ przez chwilę całą sytuację. Jak wyobrażasz sobie zabranie tych wszystkich zwierząt?
– Ale mówiłaś, że będę je mogła zatrzymać.
Sachiko westchnęła i przez chwilę odnosiłam wrażenie, że nad czymś się zastanawia. Spojrzała na serwis i trzymane w rękach paski materiału.
– Mówiłaś, mamo. Nie pamiętasz? Powiedziałaś, że będę mogła – powtórzyła Mariko.
Sachiko popatrzyła najpierw na córkę, a potem na kociaki.
– Wszystko się zmieniło – powiedziała ze zmęczeniem w głosie. Potem na jej twarzy pojawił się wyraz irytacji i cisnęła trzymane w rękach kawałki materiału. – Mariko, czemu tak się przejmujesz tymi stworzeniami? Czy wyobrażasz sobie, że mogłybyśmy je zabrać? Nie, po prostu będziemy je musiały tu zostawić.
– Ale obiecałaś, że będę mogła je zatrzymać. W oczach Sachiko na moment zapłonął gniew.
- Czy nie potrafisz myśleć o niczym innym? – rzekła tak cicho, że jej głos przerodził się niemal w szept. – Jesteś dostatecznie duża, by zrozumieć, że istnieją inne rzeczy poza tymi śmierdzącymi zwierzakami. Nie można wiecznie pozwalać sobie na takie sentymentalne przywiązania. To są tylko… tylko zwierzęta, czyż nie rozumiesz? Nie możesz tego pojąć, dziecko? Nie możesz? Mariko patrzyła uparcie na matkę.
- Jeżeli chcesz, Mariko-san – wtrąciłam – mogę przychodzić raz na jakiś czas i karmić je. W końcu wszystkie znajdą sobie jakieś domy. Nie ma się czym martwić.
Dziewczynka odwróciła się do mnie. – Mama mówiła, że będę mogła zatrzymać kociaki.
– Skończ z tą dziecinadą – odezwała się ostro Sachiko. – Jesteś grymaśna jak zwykle. Po cóż się przejmować tymi śmierdzącymi stworzeniami? – Wstała i podeszła do kąta, gdzie siedziała Mariko. Kociaki siedzące na tatami uciekły w popłochu. Sachiko spojrzała na nie i wzięła głęboki oddech. Z całkowitym spokojem odwróciła skrzynkę na bok, tak że rozsuwane drzwiczki znajdowały się u góry, po czym schyliła się i kolejno wrzuciła zwierzątka do środka. Następnie odwróciła się do córki. Mariko wciąż ściskała w ramionach ostatniego kotka. - Daj mi go – zażądała jej matka. Mariko nie puszczała kociaka. Sachiko zrobiła krok naprzód i wyciągnęła rękę. Dziewczynka odwróciła się i spojrzała na mnie.
- To jest Atsu – powiedziała. – Czy chce go pani obejrzeć, Etsuko-san? To jest Atsu.
– Daj mi to stworzenie, Mariko – powtórzyła Sachiko. – Czy nie rozumiesz, że to tylko zwierzę? Dlaczego nie możesz tego pojąć, Mariko? Naprawdę jesteś jeszcze tak dziecinna? To nie twoje dziecko, tylko zwykłe zwierzę, takie samo jak szczur albo wąż. Szybko, daj mi je.
Mariko patrzyła z uporem na matkę. Potem powoli opuściła kodaka, który upadł na tatami tuż obok jej stóp. Gdy Sachiko podnosiła go z ziemi, zwierzę próbowało się wyrwać. Wrzuciła je do środka i zasunęła drzwiczki.
– Zostań tutaj – nakazała córce i wzięła skrzynkę. Przechodząc obok mnie, powiedziała: – Co za głupota, przecież to tylko zwierzęta, po co to wszystko?
Mariko podniosła się i uczyniła ruch, jakby chciała udać się za matką. Sachiko odwróciła się w progu i rozkazała:
– Rób, co ci każę. Masz tu zostać.
Przez kilka chwil Mariko stała nieruchomo na brzegu tatami, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła jej matka.
– Poczekaj tutaj na mamę, Mariko-san – powiedziałam do niej.
Dziewczynka odwróciła się i spojrzała na mnie. Po chwili już jej nie było.
Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Wreszcie podniosłam się i włożyłam sandały. Stojąc w drzwiach, ujrzałam Sachiko nad brzegiem rzeki. Skrzynka na warzywa leżała obok jej stóp. Najwyraźniej nie zauważyła swojej córki, która stała kilka jardów za nią w miejscu, skąd ziemia łagodnie opadała ku rzece. Wyszłam z domku i skierowałam się w stronę Mariko.
– Chodźmy do domu, Mariko-san – poprosiłam cicho. Dziewczynka nie spuszczała wzroku z matki, a jej twarz była pozbawiona wyrazu. Niedaleko nas Sachiko uklękła ostrożnie na brzegu, po czym przysunęła skrzynkę nieco bliżej.
– Wracajmy, Mariko – powtórzyłam, lecz dziewczynka nadal mnie ignorowała. Zostawiłam ją i zeszłam błotnistym stokiem do miejsca, gdzie klęczała Sachiko. Promienie zachodzącego słońca przedzierały się przez korony drzew po drugiej stronie rzeki, a rosnące wzdłuż brzegu trzciny rzucały długie cienie na rozciągające się wokół nas błoto. Sachiko uklękła na upatrzonej kępce trawy, która również wyrastała z błotnistego gruntu.
– Czy nie możemy ich wypuścić? – spytałam cicho. – Nigdy nie wiadomo. Może ktoś je zechce. Sachiko patrzyła przez drucianą siatkę do wnętrza skrzynki. Rozsunęła drzwiczki, wyjęła jednego kociaka i zamknęła skrzynkę. Trzymając zwierzątko w rękach, przyglądała się mu przez chwilę, po czym spojrzała na mnie. – To tylko zwierzę, Etsuko – powiedziała. – Nic więcej.
Po tych słowach zanurzyła kociaka. Siedziała tak przez dłuższą chwilę, wpatrując się w wodę i nie wyjmując z niej rąk. Ubrana była w zwykłe letnie kimono, a czubki rękawów dotykały powierzchni rzeki. Potem, po raz pierwszy, nie wyciągając rąk spod wody, Sachiko odwróciła głowę, obrzucając swoją córkę krótkim spojrzeniem. Instynktownie podążyłam w tym kierunku wzrokiem i przez jedną krótką chwilę obie wpatrywałyśmy się w Mariko. Dziewczynka stała na szczycie niewielkiego wzniesienia, patrząc przed siebie tym samym pustym wzrokiem. Ujrzawszy, że matka spogląda w jej kierunku, nieznacznie odwróciła głowę i w tej pozycji zastygła, z rękami założonymi za plecy. Sachiko wynurzyła ręce i spojrzała z osłupieniem na kociaka. Gdy przysunęła go bliżej oczu, po jej nadgarstkach i ramionach spłynęła woda.
– On jeszcze żyje – odezwała się ze zmęczeniem w głosie. Potem odwróciła się do mnie i powiedziała: – Spójrz na tę wodę, Etsuko. Cóż za brud. – Z wyrazem obrzydzenia na twarzy wrzuciła mokrego kociaka do skrzynki i zamknęła ją. – Ależ te stworzenia walczą – mruknęła, pokazując mi podrapane ręce. Nie wiadomo dlaczego jej włosy również były mokre; z cienkiego kosmyka zwisającego na policzku ściekła jedna kropla, potem druga.
Sachiko nieco się przesunęła, po czym zepchnęła skrzynkę z brzegu. Skrzynka przekoziołkowała i wpadła do wody. Sachiko wychyliła się i przycisnęła ją ręką, aby nie unosiła się na powierzchni. Woda doszła do połowy drucianych siatek. Sachiko nadal przytrzymywała skrzynkę, by wreszcie odepchnąć ją dwoma rękami. Skrzynka popłynęła jeszcze kawałek, podskoczyła na wodzie i zanurzyła się bardziej. Sachiko wstała i obydwie patrzyłyśmy na skrzynkę. Wciąż unosiła się na powierzchni, po czym schwycił ją prąd i porwał szybko w dół rzeki.
Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch i odwróciłam się. Mariko pobiegła wzdłuż rzeki, dochodząc do miejsca, gdzie brzeg wcinał się w wodę. Stała tam, patrząc na płynącą skrzynkę, a na jej twarzy nadal nie malowało się żadne uczucie. Skrzynka na moment uwięzła w trzcinach, lecz zaraz popłynęła dalej. Mariko znów zaczęła biec. Przebiegłszy kawałek, zatrzymała się i dalej patrzyła. Nad powierzchnię wystawał już tylko jeden róg skrzynki.
– Ta woda jest taka brudna – powiedziała Sachiko. Strząsnęła wodę z rąk, wykręciła jeden po drugim końce rękawów kimona, po czym oczyściła kolana z błota. – Wracajmy, Etsuko. Owady stają się nieznośne.
– Czy nie powinnyśmy zabrać Mariko? Wkrótce zrobi się ciemno.
Sachiko odwróciła się i zawołała córkę. Mariko, oddalona od nas zaledwie o pięćdziesiąt jardów, wciąż wpatrywała się w powierzchnię wody. Chyba nic nie słyszała i Sachiko wzruszyła ramionami.
– Wróci w swoim czasie. A teraz muszę skończyć pakowanie, zanim się zupełnie ściemni – powiedziała puszyła w stronę domku.
Sachiko zapaliła lampę i powiesiła ją na niskiej drewnianej belce.
– Nie martw się, Etsuko – powiedziała. – Ona niedługo wróci. – Przeszła wśród rozmaitych przedmiotów rozrzuconych na tatami, po czym usiadła, tak jak poprzednio, naprzeciwko rozsuniętych drzwi. Niebo za jej plecami zszarzało i przygasło.
Powróciła do pakowania. Usiadłam po przeciwnej stronie pokoju i obserwowałam ją. – Co teraz planujesz? Co będziesz robić, gdy znajdziesz się w Kobe? – spytałam.
– Wszystko zostało ustalone, Etsuko – odparła, nie podnosząc wzroku. – Nie ma się czego obawiać. Frank wszystkiego dopilnował.
– Ale dlaczego akurat Kobe?
– Ma tam przyjaciół. W bazie amerykańskiej. Powierzono mu pracę na statku transportowym i w niedługim czasie znajdzie się w Ameryce. Stamtąd wyśle nam odpowiednią sumę pieniędzy, a my popłyniemy i przyłączymy się do niego. On wszystko załatwił.
– Chcesz powiedzieć, że on wyjeżdża z Japonii bez was? Sachiko zaśmiała się.
– Trzeba się nauczyć cierpliwości, Etsuko. Gdy znajdzie się w Ameryce, zacznie pracować i przyśle nam pieniądze. Uważam, że jest to najrozsądniejsze rozwiązanie. Przecież gdy wróci do Ameryki, znacznie łatwiej będzie mógł znaleźć pracę. Ja mogę poczekać.
– Rozumiem.
– On wszystko załatwił, Etsuko. Znalazł nam miejsce w Kobe i załatwił, że popłyniemy statkiem za połowę ceny. – Westchnęła. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że opuszczam to miejsce.
Sachiko ani przez chwilę nie przerywała pakowania. Blade światło z zewnątrz rozjaśniało jedną stronę jej twarzy, a płomień lampy oświetlał jej rękawy i dłonie, co dawało dziwny efekt.
– Czy sądzisz, że długo będziesz musiała czekać w Kobe?
Wzruszyła ramionami.
– Zdaję sobie sprawę, że muszę być cierpliwa. Nie mam innego wyjścia.
W półmroku nie mogłam dostrzec, co też takiego zwija; najwyraźniej sprawiało jej to trudność, gdyż kilkakrotnie rozwijała to i zwijała.
– W każdym razie, Etsuko – ciągnęła – dlaczego zadawałby sobie tyle trudu, gdyby nie miał uczciwych zamiarów? Dlaczego zadawałby sobie tyle trudu z mojego powodu? Czasami dostrzegam w tobie tyle powątpiewania. Powinnaś się cieszyć razem ze mną. Wreszcie wszystko zaczyna się układać.
– Tak, oczywiście, że cieszę się razem z tobą.
– Naprawdę, Etsuko, nie godzi się go podejrzewać po tym wszystkim, co zrobił. Po prostu się nie godzi.
– Tak.
– A i Mariko będzie tam szczęśliwsza. Ameryka to znacznie lepsze miejsce dla małej dziewczynki. Tam będzie mogła robić ze swoim życiem, co zechce. Może zostać kobietą interesu albo studiować malarstwo na uczelni i zostać artystką. W Ameryce to wszystko jest znacznie łatwiejsze. Japonia to nie miejsce dla dziewczynek. Czegóż tu może oczekiwać?
Nie odezwałam się ani słowem. Sachiko obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem, po czym roześmiała się.
– Spróbuj się uśmiechnąć, Etsuko – powiedziała. – W końcu wszystko się ułoży.
– Tak, jestem pewna.
– Oczywiście, że tak.
– Tak.
Jeszcze przez jakieś dwie minuty Sachiko nie przestawała pakować. Potem znieruchomiała i z twarzy, oświetlonej tą dziwną mieszanką światła, spojrzały na mnie jej oczy.
– Pewnie uważasz, że jestem głupia – powiedziała cicho. – Prawda, Etsuko?
W odpowiedzi rzuciłam jej lekko zaskoczone spojrzenie.
– Wiem, że być może nigdy nie ujrzę Ameryki. A nawet jeśli tam pojadę, to wiem, że wcale nie będzie nam tak łatwo. Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Milczałam, nie spuszczając z niej wzroku.
– Lecz cóż z tego? – ciągnęła. – A jakaż to dla mnie różnica? Dlaczego nie miałabym pojechać do Kobe? Cóż takiego mam właściwie do stracenia? Dom mojego wuja? Nic tam po mnie. Kilka pustych pokoi, to wszystko. Siedziałabym w jednym z nich, coraz starsza i starsza. Przecież zdajesz sobie z tego sprawę, Etsuko.
– A Mariko? – spytałam. – Co będzie z Mariko?
– Mariko? Da sobie radę. Nie będzie miała wyjścia. – Sachiko patrzyła na mnie z drugiej strony pokoju, a jedna połowa jej twarzy skryta była w mroku. Potem powiedziała: – Czy myślisz, że choć przez chwilę się łudzę, iż jestem dla niej dobrą matką? Milczałam. Sachiko niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.
– Po co ta cała rozmowa? – spytała, znów zabierając się do pracy. – Wszystko dobrze się ułoży, zapewniam cię. Napiszę do ciebie, gdy już będę w Ameryce. Może nawet przyjedziesz do nas kiedyś w odwiedziny. Może zjawisz się z dzieckiem.
– Być może.
– Może wtedy będziesz już miała kilkoro dzieci.
– Tak. – Zaśmiałam się niezręcznie. – Nigdy nie wiadomo.
Sachiko westchnęła, unosząc obie ręce.
– Tyle tego pakowania – mruknęła. – Po prostu część rzeczy będę musiała zostawić.
Siedziałam jeszcze przez chwilę, przyglądając się jej krzątaninie.
– Jeśli chcesz, to pójdę poszukać Mariko. Robi się dość późno – zaproponowałam wreszcie.
– Tylko się zmęczysz, Etsuko. Skończę pakowanie i jeśli do tej pory nie wróci, pójdziemy poszukać jej razem.
– Nie, nic mi się nie stanie. Może uda mi się ją znaleźć. Już prawie ciemno.
Sachiko spojrzała na mnie, po czym wzruszyła ramionami.
– Tylko weź z sobą lampę. Przy brzegu jest dość ślisko.
Podniosłam się z miejsca i zdjęłam lampę z belki. Cienie przesuwały się po ścianach, gdy szłam w kierunku drzwi. Wychodząc, obejrzałam się na Sachiko. Widziałam tylko zarys jej sylwetki przed rozsuniętymi drzwiami. Niebo za jej plecami przeszło już niemal w czerń.
Gdy szłam wzdłuż brzegu, otoczył mnie rój owadów zwabionych światłem lampy. Od czasu do czasu jeden z nich wpadał do środka i zatrzymywałam się, czekając, aż uda mu się wydostać.
Po chwili ujrzałam przed sobą mały drewniany mostek. Przechodząc na drugą stronę, stanęłam na środku i spojrzałam na wieczorne niebo. Pamiętam to dziwne uczucie spokoju, które przepełniło mnie w owej chwili. Stałam tam przez kilka minut i oparta o barierkę wsłuchiwałam się w szum płynącej dołem rzeki. Gdy się odwróciłam, ujrzałam swój cień, rzucony przez światło lampy na drewniane belki mostku.
– Co ty tu robisz? – spytałam, gdyż dziewczynka siedziała w kucki przy przeciwległej barierce. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się jej w świetle lampy. Oglądała w milczeniu swoje dłonie. – Co się z tobą dzieje? Dlaczego tak siedzisz? Wokół lampy zebrała się chmara owadów. Postawiłam ją przed sobą, oświetlając wyraźniej twarz dziewczynki. Po długim milczeniu powiedziała: – Ja nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę jutro wyjeżdżać. Westchnęłam.
– Spodoba ci się. Każdy trochę się boi nowych rzeczy. Spodoba ci się tam.
– Ja nie chcę wyjeżdżać. I nie lubię go. On jest jak świnia.
– Nie wolno ci tak mówić – odezwałam się z gniewem.
Patrzyła mi przez chwilę w oczy, po czym spuściła wzrok.
– Nie wolno ci tak mówić – powtórzyłam nieco spokojniej. – On cię bardzo lubi i będzie dla ciebie jak ojciec. Wszystko się ułoży, obiecuję ci. – Dziecko nic nie odpowiedziało. Znów westchnęłam. – W każdym razie – ciągnęłam – jeśli ci się tam nie spodoba, to zawsze możemy tu wrócić.
Tym razem spojrzała na mnie pytająco.
– Tak, obiecuję – powiedziałam. – Jeżeli ci się tam nie spodoba, od razu wrócimy. Lecz musimy sprawdzić, jak tam będzie. A na pewno będzie dobrze.
Dziewczynka obserwowała mnie uważnie.
– Co masz w ręce? – spytała.
– To? Przyczepiło mi się do sandała, to wszystko.
– Co masz w ręce?
– Już ci powiedziałam. Okręciło mi się wokół nogi. Co się z tobą dzieje? – Zaśmiałam się. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? Nie zrobię ci nic złego.
Powoli wstała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Co się z tobą dzieje? – powtórzyłam.
Dziecko rzuciło się do ucieczki, bębniąc stopami po drewnianych belkach. Zatrzymało się na końcu mostku i przyjrzało mi się podejrzliwie. Uśmiechnęłam się i podniosłam lampę. Dziewczynka ponownie zerwała się do ucieczki.
Nad wodą pojawiła się połówka księżyca i przez kilka chwil stałam w ciszy na mostku, podziwiając ten widok. Zdawało mi się, że wśród ciemności dostrzegłam Mariko, biegnącą wzdłuż brzegu w kierunku domku.
W pierwszej chwili zdawało mi się, że ktoś przeszedł obok mojego łóżka i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Kiedy nieco bardziej oprzytomniałam, zdałam sobie sprawę, jak niedorzeczne było to przypuszczenie.
Leżałam bez ruchu, nasłuchując dalszych odgłosów. Niewątpliwie słyszałam poruszenia Niki w sąsiednim pokoju; przez cały pobyt uskarżała się, że nie sypia dobrze. Całkiem jednak możliwe, że wszystko tylko mi się wydawało i obudziłam się wcześnie z samego przyzwyczajenia.
Z zewnątrz dobiegał świergot ptaków, lecz w moim pokoju nadal panował mrok. Po chwili wstałam i nałożyłam szlafrok. Gdy otworzyłam drzwi, dzień powoli gasł. Wyszłam na półpiętro i niemal instynktownie rzuciłam okiem w kierunku pokoju Keiko, na samym końcu korytarza.
Potem, przez chwilę, pewna byłam, że słyszę jakiś dźwięk dobiegający z tego pokoju; cichy, wyraźny dźwięk, przebijający się przez śpiew ptaków. Stałam nieruchomo, nastawiwszy uszu, a potem skierowałam się w tamtą stronę. Rozległy się kolejne dźwięki i zrozumiałam, że dochodzą one z kuchni na dole. Chwilę stałam na półpiętrze, a potem zaczęłam schodzić ze schodów.
Niki właśnie wychodziła z kuchni i na mój widok aż podskoczyła.
– Och, mamo, ale mnie przestraszyłaś.
W ponurym świetle korytarza widziałam jej chudą postać owiniętą jasnym szlafrokiem. W dłoniach trzymała filiżankę.
– Przepraszam, Niki. Chyba wzięłam cię za włamywacza.
Moja córka wzięła głęboki oddech, lecz wciąż nie mogła się otrząsnąć z przestrachu. W końcu powiedziała:
– Nie spałam dobrze. Więc pomyślałam, że zrobię sobie trochę kawy.
– A która jest godzina?
– Myślę, że koło piątej.
Przeszła do salonu, zostawiając mnie na schodach. Zanim dołączyłam do niej, też zeszłam do kuchni, by zrobić sobie filiżankę kawy. Niki rozsunęła zasłony w salonie i usiadłszy na krześle, wpatrywała się pustym wzrokiem w rozciągający się za oknem ogród. Szare światło poranka oświetlało jej twarz.
– Myślisz, że znów będzie padać? – spytałam.
Wzruszyła ramionami i nadal patrzyła za okno. Usiadłam blisko kominka, obserwując ją. Po chwili westchnęła ciężko i stwierdziła:
– Nie sypiam tutaj dobrze. Cały czas męczą mnie jakieś złe sny.
– To niepokojące, Niki. W twoim wieku nie powinnaś mieć kłopotów ze spaniem.
Milczała, patrząc za okno.
– A co to są za sny? – spytałam.
– Och, po prostu złe sny.
– Ale złe sny o czym, Niki?
– Po prostu złe sny – odparła z nagłą irytacją. – Nieważne o czym. – zmilkłyśmy na chwilę. Potem Niki powiedziała nie odwracając się: – Wydaje mi się, że tata powinien był się bardziej o nią troszczyć. Na ogół ją ignorował. To nie było w porządku.
Czekałam, czy coś doda. W końcu powiedziałam:
– Cóż, to raczej zrozumiałe. Koniec końców, nie był jej prawdziwym ojcem.
– Mimo to uważam, że to nie było w porządku.
Za oknem zrobiło się już prawie jasno. Gdzieś przy oknie śpiewał samotny ptak.
– Twój ojciec bywał czasami zbyt wielkim idealistą. Widzisz, on wtedy sądził, że nie jest w stanie zapewnić jej tutaj szczęśliwego życia. – Niki wzruszyła ramionami. Obserwowałam ją jeszcze przez chwilę, po czym dodałam: – Wiesz, Niki, ja wiedziałam od początku. Wiedziałam od początku, że ona nie będzie tu szczęśliwa. Mimo to jednak zdecydowałam się ją tu przywieźć. Moja córka zastanawiała się przez moment.
– Nie wygłupiaj się – powiedziała, odwracając się do mnie. – Jak mogłaś wiedzieć? Zrobiłaś dla niej wszystko, co mogłaś. Jesteś ostatnią osobą, która może się o cokolwiek obwiniać.
Milczałam. Jej nie umalowana twarz wyglądała niezwykle młodo. – Tak czy inaczej, czasami trzeba podjąć ryzyko. Postąpiłaś słusznie. Trudno przecież patrzeć, jak życie przecieka przez palce – rzekła.
Odstawiłam filiżankę z kawą i pobiegłam spojrzeniem do ogrodu. Nic nie zapowiadało deszczu, a niebo było czystsze niż w poprzednie poranki.
– To by była głupota, gdybyś poddała się biegowi wydarzeń i została tam, gdzie byłaś. A tak przynajmniej zdobyłaś się na jakiś krok – stwierdziła moja córka.
– No dobrze. A teraz zmieńmy temat.
– Ludzie tak głupio marnują swoje życie.
– Zmieńmy temat – powiedziałam twardo. – Nie ma sensu wracać do tego wszystkiego.
Niki znów się odwróciła. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Potem wstałam i podeszłam do okna.
– Ranek dziś znacznie ładniejszy. Może wyjdzie słońce. Jeśli tak, Niki, to możemy wybrać się na przechadzkę. Dobrze nam to zrobi.
– Pewnie tak – odrzekła niewyraźnie.
Gdy wychodziłam z pokoju, moja córka wciąż siedziała na krześle, z podbródkiem opartym na dłoni, i spoglądała pustym wzrokiem na ogród.
Gdy zadzwonił telefon, Niki i ja kończyłyśmy śniadanie w kuchni. W ciągu ostatnich kilku dni telefonowało do niej tyle osób, że gdy poszła go odebrać, uznałam to za rzecz naturalną. Kiedy wróciła, jej kawa zdążyła już wystygnąć.
– Znów twoi przyjaciele? – spytałam. Kiwnęła głową i poszła włączyć czajnik.
– Okazuje się, mamo, że muszę wracać dziś po południu. Nie gniewasz się? – Stała z czajnikiem w jednej ręce, drugą rękę oparłszy na biodrze.
– Oczywiście, że nie. Bardzo mi miło, że chciałaś do mnie przyjechać.
– Zjawię się u ciebie niedługo. Ale teraz naprawdę muszę wracać.
– Niepotrzebnie się tłumaczysz. Najważniejsze jest to, że żyjesz teraz swoim własnym życiem. – Odwróciła się, czekając, aż woda zacznie wrzeć. Okna nad zlewozmywakiem były lekko zaparowane, lecz na zewnątrz świeciło słońce. Niki nalała sobie kawy, po czym siadła przy stole. – Jeszcze jedno, mamo – powiedziała. – Ta koleżanka, o której ci mówiłam, ta, która pisze o tobie wiersz…
Uśmiechnęłam się.
– Ach tak, twoja koleżanka.
– Prosiła mnie, żebym przywiozła jej jakieś zdjęcie. Zdjęcie Nagasaki. Masz coś takiego? Może jakąś starą widokówkę?
- Sądzę, że coś znajdę. Cóż za absurd. – Roześmiałam się. – A co ona może o mnie pisać?
– Ona jest naprawdę dobrą poetką. Wiele już przeszła. Dlatego właśnie ci o niej mówiłam.
– Jestem pewna, że napisze wspaniały wiersz, Niki.
– Jakąś starą widokówkę, cokolwiek. Żeby mogła zobaczyć, jak to wszystko wyglądało.
– Wiesz co, Niki, nie wiem, jak to będzie. Ma tam być widać, jak wszystko wyglądało, prawda?
– Wiesz, o co mi chodzi.
Znów się zaśmiałam.
– Poszukam później.
Niki wzięła posmarowaną wcześniej grzankę i zaczęła zdrapywać z niej część masła. Moja córka była chuda od dziecka i ubawiła mnie myśl, iż może się obawiać, że przytyje. Obserwowałam ją przez chwilę.
– Wiesz – stwierdziłam w końcu – szkoda, że dzisiaj wyjeżdżasz. Miałam ci zaproponować wyjście do kina dziś wieczór.
- Do kina? A co grają?
– Nie wiem, jakie filmy można w dzisiejszych czasach oglądać w kinie. Liczyłam, że ty wiesz coś więcej na ten temat.
– Prawdę mówiąc, mamo, już całe wieki nie byłyśmy razem w kinie, prawda? Chyba od czasu, gdy byłam mała. – Niki uśmiechnęła się i przez moment jej twarz przypominała twarz dziecka. Potem odłożyła nóż i wbiła wzrok w swoją filiżankę. – Ja też nie chodzę często do kina. W Londynie wyświetlają masę filmów, ale rzadko wybieramy się na cokolwiek.
– Cóż, jeśli wolisz, jest jeszcze do wyboru teatr. Teraz autobus zawozi cię pod sam gmach. Nie wiem, co obecnie grają, lecz możemy sprawdzić. Czy ta gazeta za tobą to lokalna?
– Wiesz co, mamo, dajmy temu spokój. Nie ma sensu.
– Wydaje mi się, że czasami grają całkiem dobre sztuki. Niektóre współczesne. To będzie w gazecie.
– Naprawdę nie ma sensu, mamo. I tak dzisiaj muszę wracać. Chętnie bym została, lecz naprawdę muszę jechać.
– Oczywiście, Niki, nie musisz się tłumaczyć. -Uśmiechnęłam się do niej. – Szczerze mówiąc, świadomość, że masz dobrych przyjaciół, z którymi dobrze się czujesz, jest dla mnie wielką pociechą. Zawsze możesz przyjechać tutaj z nimi.
– Tak, mamo, dziękuję ci.
Wolny pokój, który Niki sobie wybrała, był mały i pusty; owego dnia rozświetlały go promienie słońca.
– Czy coś takiego wystarczy? – spytałam, stając w progu.
Niki pakowała leżącą na łóżku walizkę i rzuciła tylko okiem na znaleziony przeze mnie kalendarz.
– Tak, świetne – odparła.
Weszłam do pokoju. Z okna widać było sad i równe rzędy młodych drzewek. Kalendarz miał kiedyś zdjęcie na każdy miesiąc, lecz wszystkie kartki, poza ostatnią, zostały zerwane. Przez chwilę przyglądałam się ocalałej fotografii.
– Nie dawaj mi niczego ważnego – powiedziała Niki. – Jeżeli nie masz nic, to nie ma znaczenia.
Zaśmiałam się i położyłam zdjęcie na łóżku obok innych jej rzeczy.
– To tylko stary kalendarz, nic więcej. Nie mam pojęcia, dlaczego go trzymałam.
Niki wsunęła kosmyk włosów za ucho, po czym powróciła do pakowania.
– Przypuszczam, że jeszcze przez jakiś czas pomieszkasz w Londynie – odezwałam się w końcu. Wzruszyła ramionami.
– Całkiem mi tam dobrze.
– Musisz przekazać swoim przyjaciołom moje najlepsze pozdrowienia. – W porządku, przekażę. - I Davidowi. Tak ma na imię, prawda? Znów wzruszyła ramionami, lecz nie odezwała się ani słowem. Przywiozła ze sobą trzy pary wysokich butów i teraz bez powodzenia usiłowała upchnąć je w walizce.
– Przypuszczam, Niki, że jeszcze nie zamierzasz wychodzić za mąż?
– A po cóż miałabym wychodzić za mąż? – Tak tylko pytam.
– Dlaczego miałabym wychodzić za mąż? W jakim celu?
– Zamierzasz po prostu mieszkać w Londynie, prawda? – Cóż, dlaczego miałabym wychodzić za mąż? To taka głupota, mamo. – Zwinęła kalendarz i schowała go. – Tyle kobiet daje się ogłupić. Wydaje im się, że najważniejszą rzeczą w życiu jest wyjść za mąż i mieć czeredę dzieciaków.
Nie spuszczałam z niej wzroku. Potem powiedziałam:
- Koniec końców, Niki, do tego wszystko się sprowadza.
– Na Boga, mamo, jest mnóstwo rzeczy, które mogę robić. Nie chcę być gdzieś uwiązana z mężem i bandą wrzeszczących dzieciaków. A czemu tak nagle zaczęłaś o to pytać? – Wieko walizki nie chciało się domknąć. Docisnęła je niecierpliwie.
– Po prostu zastanawiałam się nad twoimi planami, Niki – powiedziałam ze śmiechem. – Nie masz powodu do zdenerwowania. Oczywiście postąpisz tak, jak będziesz chciała.
Niki raz jeszcze otworzyła walizkę i poprawiła kilka rzeczy.
– Naprawdę nie masz powodu do zdenerwowania. Tym razem udało się jej domknąć wieko.
– Naprawdę nie wiem, po co tyle przywoziłam – mruknęła pod nosem.
– Co mówisz ludziom, mamo? – spytała Niki. – Co mówisz, kiedy pytają, gdzie jestem?
Moja córka postanowiła, że wyjedzie dopiero po lunchu i wyszłyśmy na spacer do sadu znajdującego się na tyłach domu. Słońce nadal świeciło, lecz powietrze było chłodne. Spojrzałam na nią z zakłopotaniem.
– Po prostu mówię im, że mieszkasz w Londynie. A czy tak nie jest?
– Chyba tak. Ale nie pytają, co tam robię? Tak jak stara pani Waters?
– Tak, czasami pytają. Mówię im wtedy, że mieszkasz z przyjaciółmi. Naprawdę nie przypuszczałam, że aż tak przejmujesz się tym, co ludzie o tobie myślą.
– Nie przejmuję się.
Szłyśmy powoli przed siebie. W wielu miejscach ziemia była błotnista.
– Pewnie nie podoba ci się to wszystko, prawda, mamo?
– O czym mówisz, Niki?
– O tym wszystkim, co robię. O tym, że wyjechałam, o Davidzie i o całej reszcie.
Doszłyśmy do miejsca, w którym sad się kończył. Niki wyszła na krętą dróżkę wiodącą na drugą stronę, w kierunku drewnianej furtki, za którą rozciągało się pole. Ruszyłam za nią. Droga pięła się powoli pod górę.
U szczytu widać było dwa jawory odcinające się wyraźnie od jasnego nieba.
– Nie wstydzę się ciebie, Niki – zapewniłam. – Musisz robić to, co uważasz za najsłuszniejsze. Moja córka wędrowała wzrokiem po polu.
– Kiedyś mieli tu konie, prawda? – spytała, opierając się o furtkę.
Spojrzałam, lecz nie było widać żadnych koni.
– Wiesz, to dziwne. Pamiętam, że gdy wyszłam za mąż po raz pierwszy, kilkakrotnie dochodziło do kłótni, ponieważ mój mąż nie chciał mieszkać ze swoim ojcem. Widzisz, w owych czasach w Japonii coś takiego było wciąż przyjęte. Kilkakrotnie kłóciliśmy się o to.
– Założę się, że odetchnęłaś z ulgą – powiedziała Niki, nie odrywając wzroku od pola.
– Z ulgą? Dlaczego?
– No, bo nie musiałaś mieszkać z jego ojcem.
– Wprost przeciwnie, Niki. Byłabym szczęśliwa, gdyby wówczas zamieszkał z nami. A poza tym on był wdowcem. Te stare japońskie zwyczaje nie były wcale takie złe.
– Dopiero dzisiaj mówisz coś takiego. Założę się jednak, że wtedy byłaś innego zdania.
– Ależ ty naprawdę nic nie rozumiesz. Bardzo lubiłam mojego teścia. – Patrzyłam na nią przez chwilę, po czym roześmiałam się. – Może i masz rację. Może odetchnęłam z ulgą, ponieważ nie wprowadził się do nas. Już nie pamiętam. – Wyciągnęłam rękę i dotknęłam górnej części drewnianej furtki. Na palcach została odrobina wilgoci. Zdałam sobie sprawę, że Niki mi się przygląda, i podniosłam rękę, żeby jej pokazać.
– Wciąż jest przymrozek – stwierdziłam.
– Często jeszcze myślisz o Japonii, mamo?
– Raczej tak. – Stanęłam tyłem do pola. – Mam kilka wspomnień.
W pobliżu jaworów pojawiły się dwa kucyki. Przez chwilę stały nieruchomo w słońcu, jeden obok drugiego.
– W tym kalendarzu, który dałam ci rano, jest zdjęcie portu w Nagasaki. Dziś rano przypomniało mi się, że kiedyś pojechaliśmy tam na całodzienną wyprawę. Te wzgórza wznoszące się nad portem są bardzo piękne.
– A cóż było w tym tak szczególnego?
– Szczególnego? W czym?
– W tym dniu, o którym mówisz.
– Och, nic w nim nie było szczególnego. Po prostu mi się przypomniało, to wszystko. Keiko była wtedy taka szczęśliwa. Jeździliśmy kolejką linową. – Roześmiałam się i odwróciłam do Niki. – Nie, nie było w nim nic specjalnego. Tylko miłe wspomnienie, nic więcej.
Moja córka westchnęła.
– Wszędzie tu taka cisza – powiedziała. – Nie jestem do tego przyzwyczajona.
– Tak, w porównaniu z Londynem niewątpliwie jest tu cicho.
– Pewnie czasami się nudzisz, siedząc tu całkiem samotnie.
– Ale ja lubię ciszę, Niki. Zawsze uważałam, że to wszystko wokół jest prawdziwie angielskie. – Znów odwróciłam się od pola i przez chwilę spoglądałam na sad, który został za nami. – Gdy przyjechaliśmy, nie było jeszcze tych drzew – powiedziałam wreszcie. - Były tylko puste pola i z tego miejsca widać było dom. Gdy twój ojciec przywiózł mnie tutaj po raz pierwszy, przypominam sobie wyraźnie, że wszystko wokół było dla mnie prawdziwie angielskie. Te pola, no i dom. Tak właśnie wyobrażałam sobie zawsze Anglię i byłam ogromnie zadowolona.
Niki znów westchnęła i odsunęła się od furtki.
– Lepiej wracajmy – zaproponowała. – Niedługo muszę jechać.
Idąc z powrotem przez sad, zauważyłyśmy, że niebo powoli się zachmurza.
– Tak sobie ostatnio myślałam – odezwałam się – że może powinnam sprzedać ten dom.
– Sprzedać?
– Tak. I przeprowadzić się do mniejszego. Tak mi przyszło do głowy.
– Chcesz sprzedać dom? – Moja córka spojrzała na mnie z niepokojem. – Przecież on jest taki ładny.
– Tak, lecz zrobił się zbyt duży.
– Ale to naprawdę ładny dom. Szkoda by było.
– Pewnie tak. Tak sobie tylko pomyślałam, nic więcej.
Chciałam odprowadzić ją na stację – to tylko kilka minut piechotą – lecz wydawała się zakłopotana tą perspektywą. Wyszła wkrótce po lunchu, jakoś dziwnie spięta, zupełnie jak gdyby wyjeżdżała bez mojej zgody. Popołudnie zrobiło się szare i pochmurne i stojąc w drzwiach, patrzyłam, jak Niki idzie alejką. Miała na sobie to samo obcisłe ubranie, w którym przyjechała, a ciężka walizka nieco utrudniała jej marsz. Gdy doszła do furtki, rzuciła okiem za siebie i z zaskoczeniem stwierdziła, że nadal stoję w drzwiach. Uśmiechnęłam się i pomachałam jej ręką.