39371.fb2
– Służyłem Panu, który teraz zostawił mnie na pastwę wroga – powiedział Eliasz.
– Bóg jest Bogiem – odparł lewita. – Nie powiedział Mojżeszowi czy jest zły, czy dobry, rzekł jedynie Jestem. Jest zatem wszystkim, co istnieje pod słońcem – piorunem niszczącym dom i ręką człowieczą, która ten dom odbuduje.
Rozmowa była jedynym sposobem, by nie myśleć o strachu. W każdej chwili żołnierze, którzy przeczesywali dom po domu, nawracając lub mordując proroków, mogli otworzyć drzwi stajni, w której obaj się ukryli i dać im do wyboru jedną z dwóch możliwości: albo oddanie czci fenickiemu Baalowi albo śmierć.
Lewita mógł się nawrócić i uniknąć śmierci. Lecz Eliasz nie miał wyboru: wszystko to stało się z jego winy i Jezabel za wszelką cenę chciała mieć jego głowę.
– To anioł Pański nakazał mi, bym poszedł mówić z królem Achabem i ostrzegł go, iż tak jak długo Baal będzie czczony w Izraelu, nie spadnie deszcz – wyjaśnił, jakby prosząc o wybaczenie za to, że usłuchał anioła. – Lecz Bóg działa powoli i nim skutki suszy zaczną być widoczne, wszyscy wierni Panu zostaną wymordowani przez księżniczkę Jezabel.
Lewita milczał. Rozważał, czy powinien oddać cześć Baalowi, czy zginąć w imię Pana.
– Kim jest Bóg? – ciągnął Eliasz. – Czy to On podtrzymuje miecz żołnierza zabijającego tych, którzy trwają przy wierze naszych patriarchów? Czy to On posadził na naszym tronie obcą księżniczkę, by wszystkie te nieszczęścia spadły na nasze pokolenie? Czy to Bóg zabija wiernych, niewinnych, tych, którzy przestrzegają Mojżeszowego prawa?
Lewita podjął decyzję – wolał umrzeć. Zaczął się śmiać, bo nie przerażała go już myśl o śmierci. Zwrócił się ku młodemu prorokowi, starając się go uspokoić:
– Sam zapytaj Boga kim jest, skoro wątpisz w Jego wyroki – rzekł. – Ja już pogodziłem się ze swoim losem.
– Pan nie może chcieć, byśmy zginęli w bezlitosnej rzezi – upierał się Eliasz.
– Bóg może wszystko. Gdyby ograniczył się tylko do czynienia tego, co nazywany Dobrem, nie moglibyśmy nazywać Go Wszechmogącym. Panowałby jedynie nad częścią Wszechświata i musiałby istnieć ktoś odeń potężniejszy, oceniający Jego czyny. Wtedy wolałbym oddawać cześć temu Najpotężniejszemu.
– Jeśli On może wszystko, to dlaczego nie oszczędzi cierpienia tym, którzy Go kochają? Dlaczego nas nie ocali, miast przysparzać chwały i dodawać siły Swym wrogom?
– Nie wiem – odparł lewita. – Ale musi istnieć powód i mam nadzieję, że poznam go wkrótce.
– Nie znasz odpowiedzi na to pytanie.
– Nie.
Zamilkli. Eliasza oblał zimny pot.
– Jesteś przerażony, a ja już zaakceptowałem swój los – powiedział lewita. – Wyjdę stąd, by skończyć z tą powolną agonią. Ilekroć słyszę krzyk z zewnątrz, cierpię ponad siły, wyobrażając sobie jak to będzie, gdy wybije moja godzina. Umarłem już stokroć, odkąd tkwimy tu zamknięci, a mogłem umrzeć tylko raz. Skoro mam zostać zgładzony, niech się to stanie jak najszybciej.
Miał rację. Eliasz słuchał tych samych krzyków i też przeżywał katusze.
– Wychodzę z tobą. Jestem zmęczony walką o tych kilka godzin życia więcej.
Podniósł się i otworzył drzwi stajni, wpuszczając do środka promienie słońca, które oświetliły dwóch ukrywających się tu mężczyzn.
Lewita wziął Eliasza pod ramię i ruszyli przed siebie. Gdyby nie pojedyncze krzyki, zdawać by się mogło, że to zwykły dzień w mieście podobnym do innych – słońce nie nazbyt palące, bryza znad odległego oceanu niosąca orzeźwiający chłód, zakurzone ulice, domy z gliny i słomy.
– Wprawdzie nasze dusze nęka strach przed śmiercią, ale dzień jest piękny – przemówił lewita. – Niemal zawsze, ilekroć czułem się pogodzony z Bogiem i światem, panował nieznośny upał, a pustynny wiatr wciskał mi piasek do oczu tak, że na krok nie mogłem niczego rozróżnić. Nie zawsze Boskie zamiary są w zgodzie z tym, gdzie jesteśmy i co czujemy, ale jestem pewny, że On ma we wszystkim swój cel.
– Podziwiam twoją wiarę. Lewita spojrzał w niebo, jakby się namyślając. Potem zwrócił się do Eliasza:
– Nie podziwiaj, ani nie ufaj zanadto: założyłem się sam ze sobą. Założyłem się, że Bóg istnieje.
– Jesteś prorokiem – odpowiedział Eliasz. – Słyszałeś również głosy, więc wiesz, że oprócz tego świata, istnieje jeszcze inny.
– Być może to tylko moja wyobraźnia.
– Widziałeś Boże znaki – nalegał Eliasz, coraz bardziej zaniepokojony słowami swego towarzysza.
– Być może to tylko moja wyobraźnia – usłyszał tę samą odpowiedź. – Przecież realny jest tylko mój zakład: pomyślałem sobie, że wszystko to pochodzi od Najwyższego.
Na ulicy nie było żywej duszy. Ludzie czekali w domach, aż żołnierze Achaba dokończą dzieła nakazanego im przez obcą księżniczkę i wytną w pień proroków Izraela. Eliasz szedł u boku lewity, mając nieodparte wrażenie, że za każdym oknem i każdymi drzwiami ktoś bacznie go obserwuje i obwinia za to, co się dzieje.
– Nie prosiłem o to, by być prorokiem. A może wszystko to jest również owocem mojej wyobraźni? – rozważał w myślach.
Jednak po tym, co wydarzyło się w warsztacie stolarskim, wiedział że to nieprawda.
Jeszcze będąc dzieckiem słyszał głosy i rozmawiał z aniołami. Rodzice nakłonili go, by udał się do izraelskiego kapłana, który wysłuchawszy odpowiedzi Eliasza na zadane pytania, rozpoznał w nim nabi, proroka, “męża natchnionego", tego który “raduje się głosem Boga".
Po wielogodzinnej rozmowie z Eliaszem, kapłan poprosił rodziców, by wszystko co powie ich syn traktowali z powagą.
W drodze powrotnej do domu rodzice wymogli na synu, by nigdy nikomu nie rozpowiadał o tym, co zobaczy i usłyszy: być prorokiem oznaczało mieć rządzących na karku, a to zawsze jest niebezpieczne.
Jednak Eliasz nigdy nie słyszał niczego, co mogłoby zainteresować kapłanów czy królów. Rozmawiał tylko ze swym aniołem stróżem i słuchał rad dotyczących własnego życia. Od czasu do czasu jawiły mu się obrazy, których nie rozumiał – odległe oceany, góry zaludnione przez osobliwe istoty, uskrzydlone koła z oczami. Gdy wizje znikały, posłuszny woli swych rodziców, starał się zapomnieć o nich jak najszybciej.
Dlatego i głosy i obrazy powracały coraz rzadziej. Rodzice byli zadowoleni i nie wracali do tematu. Gdy osiągnął wiek, w którym winien był sam zapewnić sobie byt, pożyczyli mu pieniędzy na otwarcie małego warsztatu stolarskiego.
Często przyglądał się z szacunkiem innym prorokom, którzy przechadzali się ulicami Galaadu: nosili futrzane płaszcze i skórzane pasy, twierdzili, że Pan ich wybrał, aby prowadzili lud wybrany. Nie sądził, by było to jego powołaniem. Nigdy, z obawy przed bólem, nie zdołał wprowadzić się w trans samobiczowaniem czy tańcem, co zwykli czynić “radujący się głosem Boga". Nigdy nie obnosił z dumą po ulicach Galaadu blizn po ranach zadanych sobie w ekstazie, bo był na to zbyt nieśmiały.
Uważał siebie za zwykłego człowieka, odzienie nosił jak wszyscy, lękał się i był wodzony na pokuszenie jak każdy śmiertelnik. Im dłużej pracował w warsztacie, tym mniej głosów słyszał, aż umilkły zupełnie, bowiem dorośli i zapracowani nie mają czasu na takie sprawy. Rodzice radowali się swym synem i życie toczyło się w harmonii i spokoju.
Rozmowa z kapłanem stała się z czasem zaledwie odległym wspomnieniem. Eliasz nie mógł uwierzyć, że Bóg Wszechmogący ma potrzebę rozmawiać z ludźmi, aby narzucić im swoje plany. To, co zdarzyło mu się w dzieciństwie, uznał za urojenia chłopca, który miał za dużo wolnego czasu. W Galaadzie, jego rodzinnym mieście, żyli ludzie, których mieszkańcy uważali za szaleńców. W ich słowach nie było logiki i nie umieli odróżnić głosu Pana od swych obłąkańczych majaczeń. Zdani na cudzą łaskę żyli na ulicy, wieszcząc koniec świata. Mimo to, żaden z kapłanów nie uznawał ich za tych, którzy “radują się głosem Pana".
W końcu doszedł do wniosku, że kapłani nigdy nie byli pewni własnych słów. Istnienie “radujących się głosem Pana" było jedynie konsekwencją sytuacji panującej w kraju, który nie wiedział dokąd zmierza, w którym bracia walczyli ze sobą, a rządy zmieniały się ustawicznie. Zaś prorocy i szaleńcy niczym nie różnili się od siebie.
Gdy doszły go wieści o zaślubinach króla z tyryjską księżniczką Jezabel, niewiele go to obeszło.
Inni królowie Izraela czynili już to wcześniej by kraj był bezpieczny i rozwijał się handel z Libanem. Nieważne było dla niego, czy mieszkańcy sąsiedniego kraju wierzyli w nieistniejących bogów, czy oddawali cześć zwierzętom i górom – ważne było jedynie, że uczciwie handlowali. Kupował od nich cedr i sprzedawał im swoje wyroby. Byli może nieco nazbyt dumni, jednak nigdy żaden z libańskich kupców nie próbował czerpać korzyści z zamieszek panujących w Izraelu. Uczciwie płacili za towary i nie komentowali sytuacji politycznej sąsiadów ani ich ciągłych wojen wewnętrznych.
Jezabel, zasiadłszy na tronie, poprosiła Achaba, by zastąpił kult Pana kultem libańskich bogów.
I to już wcześniej się zdarzało. Eliasz nadal oddawał cześć Panu i wypełniał prawa Mojżeszowe, a Achabem gardził za uległość. “Wszystko to przeminie – Jezabel uwiodła Achaba, lecz nie będzie dość silna, by przekonać lud".
Ale Jezabel nie była jak inne kobiety: wierzyła, że Baal zesłał ją na ten świat, by nawracała inne narody. Zręczna, cierpliwa, zaczęła wynagradzać tych, którzy opuszczali Pana dla nowych bóstw. Achab nakazał wznieść Baalowi świątynię w Samarii i postawić mu ołtarz. Rozpoczęły się pielgrzymki i kult libańskich bogów zaczął się szerzyć w całym kraju.
“To wszystko minie. Może trwać będzie przez jedno pokolenie, ale minie" – wciąż powtarzał sobie Eliasz.
Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Pewnego wieczoru, gdy wykańczał stół, w jego warsztacie pociemniało i tysiące białych punkcików zaczęło się iskrzyć wokół niego. Poczuł niezwykle silny ból głowy. Chciał usiąść, ale nie był w stanie się poruszyć.
To nie działo się w jego wyobraźni.
“Umarłem – pomyślał. – Odkrywam teraz miejsce, gdzie Bóg wysyła nas po śmierci – sam środek nieba".
Jedna z iskier rozbłysła jaśniej i nagle, jakby zewsząd, usłyszał:
Powiedz Achabowi: “Na życie Pana, Boga Izraela, przed którego obliczem stoisz, nie będzie w tych latach ani rosy, ani deszczu, dopóki nie powiem".
W chwilę potem wszystko było jak dawniej: warsztat, światło zmierzchu, głosy dzieci bawiących się na ulicy.
W nocy Eliasz nie mógł zasnąć. Po raz pierwszy od wielu lat wróciły wspomnienia z dzieciństwa, lecz tym razem to nie anioł stróż do niego przemówił, lecz “coś" potężniejszego. Obawiał się, że jeśli nie spełni nakazu, wszystkie jego przedsięwzięcia zostaną przeklęte.
Następnego ranka postanowił zrobić to, o co go poproszono. Co go obchodziła wiadomość nie dotycząca jego? Wypełni zadanie i głosy zostawią go w spokoju.
Bez trudu uzyskał audiencję u króla Achaba. Wiele pokoleń wcześniej, gdy na tron wstąpił król Samuel, prorocy zaczęli wywierać wpływ na handel i rządy. Mogli żenić się i mieć dzieci, ale musieli zawsze być do dyspozycji Pana, aby władcy nigdy nie zbaczali z właściwej drogi. Wedle tradycji, to dzięki tym, którzy “radowali się głosem Boga", wygrano wiele bitew, a Izrael przetrwał, bo u boku króla stał zawsze prorok, który naprowadzał go na ścieżkę Pana.
Przybywszy do Achaba, Eliasz ostrzegł go, że susza nękać będzie kraj, dopóki nie zniknie kult fenickich bogów.
Władca niezbyt przejął się jego słowami, ale towarzysząca mu Jezabel słuchała uważnie i zaczęła zadawać pytania. Eliasz opowiedział jej więc o wizji, o bólu głowy, o wrażeniu, że czas stanął, w chwili gdy przemawiał do niego anioł. Podczas gdy opowiadał, co mu się przytrafiło, mógł z bliska przyjrzeć się księżniczce, o której głośno było w całym Izraelu. Była jedną z najurodziwszych kobiet jakie w życiu widział. Miała długie, opadające na doskonale krągłą kibić, czarne włosy, oliwkową skórę i błyszczące, zielone oczy. Wpatrywała się nimi w Eliasza, jednak spojrzenie miała nieodgadnione. Nie potrafił z niego wyczytać, jakie wrażenie wywarły na niej jego słowa.
Odszedł z pałacu w przekonaniu, że wypełnił swą misję i może spokojnie powrócić do pracy w warsztacie. W drodze powrotnej pragnął Jezabel z całą namiętnością swych dwudziestu trzech lat. Prosił Boga, aby w przyszłości dane mu było spotkać kobietę z Libanu, bo kobiety te były piękne, miały smagłą skórę i zielone oczy pełne tajemnic.
Pracował do wieczora i usnął w spokoju. Następnego dnia przed świtem obudził go lewita. Jezabel przekonała króla, że prorocy stanowią zagrożenie dla rozkwitu i wzrostu potęgi Izraela. Żołnierze Achaba otrzymali rozkaz zgładzenia wszystkich tych, którzy odmówią porzucenia świętej misji powierzonej im przez Pana.
Eliaszowi nie dano jednak prawa wyboru – miał zostać zabity.
Obaj z lewitą spędzili dwa dni ukryci w stajni na południu Galaadu, podczas gdy czterystu pięćdziesięciu nabi zamordowano. Większość proroków, którzy chodzili po ulicach umartwiając się samobiczowaniem i wieszcząc koniec świata, nawróciło się na nową religię z powodu braku wiary i dla zysku.
Świst, a po nim krzyk, przerwały myśli Eliasza. Zaniepokojony odwrócił się w stronę swego towarzysza.
– Co się stało?
Nie było odpowiedzi: przeszyte strzałą ciało lewity osunęło się na ziemię.
Na wprost niego jakiś żołnierz umieszczał nową strzałę w łuku. Eliasz rozejrzał się dokoła: całkiem pusta ulica, wszystkie drzwi i okna zamknięte, oślepiające słońce na niebie, łagodny wiatr znad oceanu, o którym słyszał, a którego nie znał. Chciał uciekać, ale wiedział, że strzała dosięgnie go, nim dotrze do najbliższego rogu.
“Jeśli mam zginąć, niech nie będzie to strzał w plecy" – pomyślał.
Żołnierz napiął łuk. Ku swemu zdziwieniu Eliasz poczuł, że nie ma w nim strachu ani woli życia, ani niczego innego. Tak jakby wszystko od dawna zostało ukartowane, a oni dwaj – on i żołnierz – mieli odegrać jedynie role w dramacie nie przez nich napisanym. Przypomniał sobie dzieciństwo, ranki i wieczory w Galaadzie, swoje niedokończone prace ciesielskie. Pomyślał o matce i ojcu, którzy nigdy nie chcieli, aby ich syn był prorokiem. Pomyślał o oczach Jezabel i uśmiechu króla Achaba.
Pomyślał o tym, jak głupio jest umierać, mając niespełna dwadzieścia trzy lata, nie zaznawszy miłości kobiety.
Ręka puściła cięciwę, strzała przecięła powietrze, ze świstem przemknęła koło jego prawego ucha i utkwiła w ziemi, wzniecając kurz.
Żołnierz raz jeszcze założył strzałę i wycelował. Jednak zamiast strzelić, patrzył Eliaszowi prosto w oczy.
– Jestem najlepszym łucznikiem w wojsku Achaba – zawołał. – Przez ostatnich siedem lat nigdy nie chybiłem celu.
Eliasz spojrzał na ciało lewity.
– Ta strzała była dla ciebie. – Żołnierz trzymał napięty łuk w drżących rękach. Eliasz był jedynym prorokiem skazanym na śmierć: inni mogli wybrać wiarę w Baala.
– Kończ więc swe zadanie.
Był zaskoczony własnym spokojem. Wielekroć podczas nocy w stajni wyobrażał sobie śmierć, ale teraz zrozumiał, że cierpiał ponad miarę. Za kilka sekund wszystko się skończy.
– Nie mogę – powiedział żołnierz, któremu ręce wciąż drżały tak, że nie był w stanie utrzymać łuku. – Odejdź stąd, zejdź mi z oczu, bo to zapewne Bóg odmienił bieg moich strzał i zostanę przeklęty, jeśli zdołam cię zabić.
Dopiero wtedy, gdy zrozumiał, że ma szansę przeżyć, przestraszył się śmierci. Jeszcze mógł ujrzeć ocean, spotkać kobietę, mieć dzieci, dokończyć swe prace ciesielskie.
– Kończ z tym jak najszybciej – powiedział. – Jestem teraz spokojny, lecz jeśli będziesz zwlekał, zacznę cierpieć z powodu rzeczy, które utracę.
Żołnierz rozejrzał się dokoła, aby upewnić się czy nikt nie jest świadkiem tej sceny. Potem opuścił łuk, schował strzałę do kołczana i zniknął za rogiem.
Eliasz poczuł jak zaczynają mu drżeć nogi: strach wracał z całą mocą. Musiał uciec natychmiast, zniknąć z Galaadu, by nigdy więcej nie stawać twarzą w twarz z żadnym łucznikiem mierzącym w jego serce. Nie wybierał swego losu i nie po to poszedł do Achaba, by chełpić się przed sąsiadami, że rozmawiał z królem. Nie on był odpowiedzialny za rzeź proroków, ani za to, że pewnego popołudnia widział, jak zatrzymał się czas, a warsztat zamienił w czarną otchłań pełną połyskujących punkcików.
Tak samo jak żołnierz rozejrzał się dokoła: ulica była pusta. Pomyślał, że trzeba sprawdzić, czy jeszcze można uratować życie lewicie, lecz na nowo tak bardzo zaczął się bać, że uciekł, zanim ktokolwiek się pojawił.
Szedł przez wiele godzin zarośniętymi, dawno nie uczęszczanymi ścieżkami, aż dotarł nad brzeg potoku Kerit. Wstydził się swego tchórzostwa, ale i radował, że żył.
Napił się trochę wody, usiadł i dopiero wtedy zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji: jutro będzie musiał coś zjeść, a przecież nie znajdzie pożywienia na pustyni.
Przypomniał sobie swój warsztat stolarski, pracę, którą wykonywał przez wiele lat i musiał porzucić. Niektórzy sąsiedzi byli jego przyjaciółmi, ale nie mógł na nich liczyć. Wieść o jego ucieczce z pewnością rozeszła się już po mieście i wszyscy znienawidzili go za to, że wydał na śmierć mężów prawdziwej wiary, a sam uciekł.
Wszystko, czego dotąd dokonał, legło w gruzach dlatego tylko, że zgodził się wypełnić wolę Pana. Jutro, przez najbliższe dni, tygodnie i miesiące, kupcy z Libanu będą dobijać się do drzwi warsztatu, aż ktoś powie im, że właściciel uciekł, zostawiając za sobą śmierć niewinnych proroków. Być może powiedzą również, że zamierzał zniszczyć bogów sprawujących pieczę nad ziemią i niebem. Historia ta wkrótce dotrze poza granice Izraela i może się pożegnać na zawsze z myślą o małżeństwie z kobietą tak piękną, jak te, które mieszkają w Libanie.
“Są przecież jeszcze statki'.
Tak, były statki. Zwykło się przyjmować na ich pokład przestępców, jeńców wojennych, zbiegów, gdyż praca na nich była niebezpieczniejsza od wojaczki. Na wojnie żołnierz zawsze miał szansę ocalić życie, ale morza były tajemnicze, pełne potworów i, gdy dochodziło do tragedii, nie pozostawał nikt, kto mógłby o niej opowiedzieć.
Tak, były statki, ale nadzorowane przez fenickich kupców. Eliasz nie był przestępcą, jeńcem ani zbiegiem, lecz kimś, kto poważył się wystąpić przeciwko Baalowi. Gdy tylko to wyjdzie na jaw, zabiją go i wrzucą do morza, bo żeglarze wierzą głęboko, że Baal i jego bogowie są władcami burz.
Nie mógł więc iść w stronę oceanu. Nie mógł iść na północ, bo tam leżał Liban. Nie mógł iść na wschód, gdzie plemiona izraelskie prowadziły wojnę trwającą już od dwóch pokoleń.
Przypomniał sobie spokój, jaki czuł, stojąc przed żołnierzem. Czymże w końcu jest śmierć? Tylko chwilą i niczym więcej. Nawet jeśli wiązała się z bólem, to ból minąłby szybko, a on spocząłby na łonie Pana.
Położył się na ziemi i długo patrzył w niebo. Tak jak lewita, usiłował założyć się z samym sobą. Nie tyle o istnienie Boga – co do tego nie miał wątpliwości – ile o sens własnego życia.
Patrzył na góry, na ziemię, którą – jak mu objawił anioł Pana – już wkrótce nękać będzie długotrwała susza, a która jeszcze zachowała świeżość wielu lat obfitych deszczy. Patrzył na potok Kerit, którego wody już wkrótce się wyczerpią. Pożegnał się ze światem żarliwie i z szacunkiem. Poprosił Pana, by przyjął go, gdy nadejdzie jego godzina.
Zapytał siebie o sens swego istnienia, ale nie umiał sobie odpowiedzieć. Zastanowił się, dokąd ma iść i stwierdził, że jest osaczony. Jutro wróci i podda się, choć strach przed śmiercią powrócił. Postanowił cieszyć się tym, że zostało mu jeszcze kilka godzin życia. Na próżno. Tak właśnie odkrył, że człowiek rzadko wie, co ma robić.
Gdy się zbudził następnego dnia znów popatrzył na Kerit.
Jutro lub za rok zostanie po nim jedynie piaszczyste koryto i wygładzone kamienie. Starzy mieszkańcy wciąż będą nazywać to miejsce Kerit i wskazując drogę wędrowcom prawdopodobnie będą mówili: “takie a takie osiedle znajduje się na brzegu rzeki, która tu blisko płynie". Podróżni, widząc obtoczone kamienie i drobny piasek, pomyślą sobie: “tu płynęła kiedyś rzeka". Ale gaszącej pragnienie wody w potoku już nie będzie.
Jak strumienie i rośliny, dusze także potrzebują deszczu, ale deszczu innego rodzaju: nadziei, wiary, sensu istnienia. Gdy tego brak, wszystko w duszy umiera, choć ciało nadal funkcjonuje. Można wtedy powiedzieć: “W tym ciele żył kiedyś człowiek".
Nie był to czas na takie myśli. Znów przypomniał sobie rozmowę z lewitą tuż przed wyjściem ze stajni. Na cóż umierać tyloma śmierciami, skoro wystarczy jedną? Pozostawało mu czekać na straże Jezabel. Bez wątpienia nadejdą, gdyż istnieje niewiele dróg ucieczki z Galaadu. Złoczyńcy zawsze kierowali się na pustynię, gdzie po kilku dniach znajdowano ich ciała, albo nad potok Kerit, gdzie ich chwytano. Zatem straże będą tu lada moment, a on ucieszy się na ich widok.
Napił się trochę krystalicznej wody, obmył twarz i rozejrzał za cienistym miejscem, w którym mógłby czekać na swych prześladowców. Człowiek nie może walczyć ze swym przeznaczeniem. On próbował i poniósł klęskę.
Choć kapłani dostrzegli w nim proroka, postanowił zająć się ciesiołką, ale Pan sprowadził go z powrotem na jego drogę.
Nie był jedynym człowiekiem, który starał się porzucić życie przypisane każdemu na ziemi przez Boga. Przypomniał sobie swego przyjaciela obdarzonego wspaniałym głosem, którego rodzice nie chcieli zgodzić się na to, by został pieśniarzem – bo taka profesja przyniosłaby wstyd rodzinie. Jedna z jego przyjaciółek z dzieciństwa przepięknie tańczyła, ale rodzina zabroniła jej tańca z obawy, że mogła zostać wezwana przez władcę, a nikt nie wiedział jak długo potrwają jego rządy. Poza tym powszechnie uważano, że atmosfera w pałacu była pełna grzechu i zawiści i bezpowrotnie oddalała szansę na dobre zamążpójście.
“Człowiek narodził się, by zdradzać swój los". Bóg zapładniał ludzkie serca tylko niemożliwymi marzeniami.
“Dlaczego?"
Być może po to, by zachować tradycję.
To nie była właściwa odpowiedź. “Mieszkańcy Libanu zaszli dalej niż inni tylko dlatego, że odrzucili tradycję dawnych żeglarzy. I gdy wszyscy używali tego samego rodzaju statków, oni postanowili zbudować coś całkiem różnego. Choć wielu z nich straciło życie na morzu, to jednak udoskonalili swą flotę tak, że opanowali światowy handel. Zapłacili za to wysoką cenę, ale było warto".
Być może człowiek zdradza swój los, bo Bóg się od niego oddalił. Kiedy już zasiał w ludzkich sercach marzenia z czasów, w których wszystko było możliwe, sam zwrócił się ku nowym sprawom. Świat zmienił się, życie stało się trudniejsze, lecz Pan nie powrócił więcej, by zmienić ludzkie marzenia.
Bóg był daleko. Ale skoro posyłał swych aniołów, by rozmawiali z prorokami, to być może jest tu jeszcze coś do zrobienia. Jaka więc jest odpowiedź?
“Być może nasi ojcowie popełnili błędy i boją się, że zrobimy to samo. Albo też ich nie popełnili i nie wiedzą, jak nam pomóc wybrnąć kłopotów".
Czuł, że jest blisko rozwiązania.
Strumień płynął tuż obok, kilka kruków krążyło po niebie, rośliny z uporem czepiały się piaszczystej i surowej ziemi. Gdyby słuchały tego, co mówili ich przodkowie, cóż by usłyszały?
“Strumieniu, poszukaj lepszego miejsca, w którym twe czyste wody odbijać będą jasność słońca, w przeciwnym razie pochłonie cię pustynia" – powiedziałby bóg wód, jeśli przypadkiem by istniał. “Kruki, w lasach jest więcej pożywienia, niż pośród skał i piasku" – rzekłby bóg ptaków. “Rośliny, rzucajcie swe nasiona daleko stąd, bo wiele jest na świecie wilgotnej, urodzajnej gleby i urośniecie piękniejsze" – powiedziałby bóg kwiatów.
Ale Kerit, rosnące tu rośliny i latające kruki – jeden z nich przysiadł tuż obok – miały odwagę uczynić to, co inne rzeki, ptaki i kwiaty uznały za niemożliwe.
Eliasz zapatrzył się na kruka.
– Uczę się – odezwał się do ptaka. – Choć to bezużyteczna nauka, bo wiem, że jestem skazany na śmierć.
– Odkryłeś jak wszystko jest proste – zdawał się mówić kruk. – Wystarczy mieć odwagę.
Eliasz zaśmiał się, bo przypisywał swoje słowa krukowi. Była to zabawna gra, której nauczył się od kobiety wypiekającej chleb. Postanowił grać dalej. Zadawał sobie pytania i sam na nie odpowiadał, jakby był prawdziwym mędrcem.
Ale kruk odfrunął. Eliasz wciąż czekał na żołnierzy Jezabel, bo chciał umrzeć tylko raz.
Minął dzień i nic się nie zdarzyło. Czyżby zapomniano, że największy wróg boga Baala wciąż zostaje przy życiu? Dlaczego Jezabel nie posłała po niego, skoro musiała wiedzieć, dokąd się udał?
“Widziałem jej oczy, to mądra kobieta – rzekł sam do siebie. – Gdybym zginął, stałbym się męczennikiem Pana. Jako zbieg, będę zwykłym tchórzem, który nie wierzył w to, co mówi". Tak, taka była strategia księżniczki.
Zanim zapadła noc, kruk – czyżby ten sam? – powrócił i usiadł na tej samej gałęzi, co rano. Miał w dziobie kawałek mięsa, lecz nierozważnie go upuścił.
Dla Eliasza był to cud. Pobiegł pod drzewo, schwycił kęs i zjadł go. Nie wiedział, co to za mięso i nic go to nie obchodziło: najważniejsze było zaspokoić głód.
Jego gwałtowne ruchy nie wystraszyły kruka.
“Ten ptak wie, że umrę tu z głodu – pomyślał Eliasz. – Żywi swoją zdobycz, aby mieć wspanialszą ucztę".
Jezabel również podsyci wiarę w Baala, wykorzystując to, co się będzie mówiło o ucieczce Eliasza.
Przez jakiś czas człowiek i ptak patrzyli na siebie. Eliasz przypomniał sobie poranną zabawę.
– Chciałbym porozmawiać z tobą, kruku. Dziś rano pomyślałem, że dusze potrzebują pożywienia. Jeśli moja dusza nie umarła z głodu, to ma jeszcze coś do powiedzenia.
Ptak siedział nieruchomo.
– A jeśli ma coś do powiedzenia, to winienem jej posłuchać, skoro nie mam nikogo, z kim mógłbym porozmawiać – ciągnął Eliasz.
Oczyma wyobraźni przeobraził się w kruka.
– Czego Bóg oczekuje od ciebie? – zapytał sam siebie, jakby był krukiem.
– Chce, abym był prorokiem.
– Tak mówili kapłani. Ale może nie tego chce Pan.
– Tak, tego właśnie chce. Przecież anioł zjawił się u mnie i prosił, abym poszedł do Achaba. W dzieciństwie słyszałem głosy, które…
– Głosy w dzieciństwie słyszą wszyscy – przerwał kruk.
– Ale nie wszyscy widzą anioła – odparł Eliasz. Tym razem kruk nic nie odpowiedział. W końcu ptak – albo raczej dusza Eliasza majacząca pod wpływem słońca i samotności na pustyni – przerwał milczenie.
– Pamiętasz tamtą kobietę, która piekła chleb? – zapytał sam siebie.
Pamiętał. Przyszła któregoś dnia zamówić tace. Wyznała mu, że w tym, co sama robi, odkrywa obecność Boga.
– Gdy tak patrzę na ciebie przy pracy, widzę że czujesz to samo. Uśmiechasz się, gdy pracujesz. Kobieta dzieliła ludzi na dwie grupy: na tych, którzy radowali się pracą i na tych, którzy na nią narzekali. Ci drudzy twierdzili, że przekleństwo rzucone przez Boga na Adama: przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia – było jedyną prawdą. Nie potrafili cieszyć się pracą i byli znużeni w dni święte, gdy musieli wypoczywać. Zasłaniali się słowami Boga, by usprawiedliwić swój bezużyteczny żywot i zapominali, że rzekł On również do Mojżesza: Pan pobłogosławi ci w ziemi, którą Pan, Bóg twój, daje ci w posiadanie.
“Tak, pamiętam tamtą kobietę – odpowiedział Eliasz krukowi. – Miała rację, lubiłem moje rzemiosło". Każdy stół, który zbijał, każde krzesło, które ciosał, pozwalało mu rozumieć i kochać życie, choć dopiero teraz pojął to w pełni. “Wyjaśniła mi, że jeśli będę rozmawiał z przedmiotami, które robię, to zadziwi mnie odkrycie, iż odpowiedzą mi, bowiem ofiarując im to, co we mnie najlepsze, w zamian otrzymam mądrość".
– Gdybyś nie był cieślą, nie umiałbyś wyobrazić sobie swej duszy żyjącej poza twym ciałem, ani udać, że jesteś mówiącym krukiem, ani zrozumieć, że jesteś lepszy i mądrzejszy niż myślisz – usłyszał odpowiedź. – To w warsztacie odkryłeś, że boskość jest wszędzie.
– Zawsze lubiłem gawędzić na niby ze stołami i krzesłami, które ciosałem. Dlaczego mi to nie wystarczało? Bo kobieta miała rację. Podczas tych rozmów odkrywałem myśli, które nigdy wcześniej nie przychodziły mi do głowy. A gdy zacząłem pojmować, że mogę w ten sposób służyć Bogu, zjawił się anioł i… A zresztą znasz koniec tej historii.
– Anioł zjawił się, bo byłeś gotów – odpowiedział kruk.
– Przecież byłem dobrym cieślą.
– To była zaledwie część twej nauki. Gdy człowiek zmierza ku swemu przeznaczeniu, często musi zmienić kierunek. Niekiedy zewnętrzne okoliczności są silniejsze i jest zmuszony stchórzyć, poddać się. Wszystko to jest częścią nauki.
Eliasz słuchał z uwagą tego, co mówiła jego dusza.
– Lecz nikt nie może tracić z oczu tego, czego pragnie. Nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że świat i inni są silniejsi. Sekret tkwi w tym, by się nie poddać.
– Nigdy nie myślałem, że będę prorokiem – powiedział Eliasz.
– Myślałeś, ale byłeś przekonany, że to niemożliwe. Albo niebezpieczne. Albo nie do pomyślenia. Eliasz podniósł się.
– Dlaczego mówię sobie rzeczy, których nie chcę słuchać? – wykrzyknął.
Ptak spłoszony nagłym ruchem zerwał się do lotu.
Kruk powrócił następnego ranka. Zamiast z nim rozmawiać, Eliasz zaczął go obserwować, bowiem ptakowi zawsze udawało się zdobyć pożywienie i zawsze przynosił mu jakieś resztki.
Zawiązała się między nimi tajemna przyjaźń i Eliasz zaczął uczyć się od ptaka. Obserwując go, zobaczył jak zdobywa coś do jedzenia na pustyni i odkrył, że jest w stanie przeżyć jeszcze kilka dni, jeśli będzie robił to samo, co on. Gdy kruk zaczynał krążyć, Eliasz wiedział, że ofiara jest blisko, biegł w jej stronę i starał się ją schwytać. Na początku wiele drobnych zwierząt umykało mu, ale z czasem zdobył wprawę i zręczność w chwytaniu ich. Gałęzie służyły mu za włócznie, kopał zasadzki i przesłaniał je cienką warstwą chrustu i piasku. Gdy ofiara wpadała w pułapkę, Eliasz dzielił się nią z krukiem, zostawiając resztki na przynętę.
Jednak samotność doskwierała mu tak mocno, że postanowił znów porozmawiać z ptakiem.
– Kim jesteś? – zapytał kruk.
– Jestem człowiekiem, który odnalazł spokój – odparł Eliasz – Mogę żyć na pustyni, troszczyć się sam o siebie i kontemplować nieskończone piękno Boskiego stworzenia. Odkryłem, że moja dusza jest lepsza, niż sądziłem.
Polowali obaj przez kolejny księżycowy miesiąc. Jednak pewnej nocy, gdy jego duszą zawładnął smutek, Eliasz zdecydował zapytać siebie znowu:
– Kim jesteś?
– Nie wiem.
Jeszcze raz księżyc umarł i narodził się na nowo na niebie. Eliasz czuł, że jego ciało stało się silniejsze, a umysł jaśniejszy. Tej nocy zwrócił się do kruka, który siedział na tej samej co zwykle gałęzi, i odpowiedział na pytanie, które zadawał sobie wcześniej:
– Jestem prorokiem. Widziałem anioła i nie mogę wątpić w swe możliwości, choćby wszyscy na świecie twierdzili co innego. Wywołałem rzeź w mym kraju, bo rzuciłem wyzwanie wybrance mego króla. Jestem teraz na pustyni – kiedyś byłem w warsztacie stolarskim – bo moja dusza powiedziała mi, że człowiek musi przejść przez różne etapy, zanim wypełni swe przeznaczenie.
– Tak, teraz wiesz, kim jesteś – odrzekł kruk.
Tej nocy, gdy Eliasz wrócił z polowania, zapragnął napić się wody, ale zobaczył, że Kerit wysechł. Był jednak tak zmęczony, że usnął od razu.
We śnie zjawił mu się anioł stróż, którego dawno już nie widział i powiedział mu:
– Anioł Pański przemówił do twej duszy. I nakazał ci: “Odejdź stąd i udaj się na wschód, aby ukryć się przy potoku Kerit, który jest na wschód od Jordanu. Wodę będziesz pił z potoku, krukom zaś kazałem, żeby cię tam żywiły".
– Moja dusza usłuchała – odparł Eliasz we śnie.
– Zbudź się więc, gdyż anioł Pański nakazuje mi, bym odszedł, bo chce mówić z tobą.
Eliasz zerwał się przerażony. Cóż się stało?
Choć była noc, wszystko napełniło się światłem i zjawił się anioł Pański.
– Cóż cię tu sprowadziło? – spytał anioł.
– Tyś mnie tu sprowadził.
– Nie, Jezabel i jej żołnierze sprawili, żeś uciekł. Nigdy o tym nie zapominaj, bo twą misją jest pomścić twojego Pana Boga.
– Jestem prorokiem, skoro stoisz przede mną i słyszę Twój głos – odparł Eliasz. – Wiele razy zmieniałem kierunek, bo wszyscy tak czynią. Lecz jestem gotów iść do Samarii, by zniszczyć Jezabel.
– Odnalazłeś swą drogę, ale nie możesz zacząć niszczyć, zanim nie nauczysz się odbudowywać. Nakazuję ci: “Wstań! Idź do Sarepty koło Sydonu i tam będziesz mógł zamieszkać, albowiem kazałem tam pewnej wdowie, aby cię żywiła".
Następnego ranka Eliasz szukał kruka, aby się z nim pożegnać. Po raz pierwszy, od czasu gdy przybył nad potok Kerit, ptak nie pojawił się.
Eliasz wędrował przez kilka dni, nim dotarł do doliny, gdzie leżało miasto Sarepta, przez jego mieszkańców nazywane: Akbar. Gdy był już u kresu sił zobaczył jakąś kobietę ubraną na czarno: zbierała drwa na opał. Roślinność w dolinie była skąpa, musiała zadowolić się małymi suchymi gałązkami.
– Kim jesteś? – zapytał.
Kobieta patrzyła na obcego, nie rozumiejąc jego słów.
– Przynieś mi, proszę, wody w naczyniu, bo chce mi się pić – rzekł do niej Eliasz. – Przynieś mi też trochę chleba.
Kobieta odłożyła chrust, ale nadal nic nie mówiła.
– Nie lękaj się. Jestem sam, głodny i spragniony i nie mam sił, by komuś zagrażać.
– Nie jesteś stąd – odpowiedziała mu w końcu. – Sądząc po twojej mowie, przybywasz zapewne z królestwa Izrael. Gdybyś znał mnie lepiej, wiedziałbyś, że nic nie mam.
– Jesteś wdową, tak mi rzekł Pan. Ja mam jeszcze mniej niż ty. Jeśli nie dasz mi jeść i pić, umrę.
Kobieta przestraszyła się. Skąd ten cudzoziemiec mógł wiedzieć coś o jej życiu?
– Mężczyzna proszący kobietę o pożywienie powinien się wstydzić – odparła, odzyskując nad sobą panowanie.
– Zrób to, o co proszę – nalegał Eliasz, czując że opuszczają go siły. – Gdy wydobrzeję, będę dla ciebie pracował.
Kobieta zaśmiała się.
– Chwilę temu powiedziałeś prawdę – jestem wdową, która straciła męża na jednym ze statków mego kraju. Nigdy nie widziałam oceanu, ale wiem, że jest jak pustynia – zabija tych, którzy rzucają mu wyzwanie.
I ciągnęła dalej:
– Co do reszty, to się mylisz. Tak jak pewnym jest, że Baal żyje na szczycie Piątej Góry, tak pewnym jest to, że nie mam niczego do jedzenia. Tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce.
Eliasz poczuł, że horyzont kołysze się i domyślił się, że za chwilę zemdleje. Zbierając resztki sił, poprosił po raz ostatni:
– Nie wiem, czy wierzysz w sny, ani czy ja sam w nie wierzę. Jednak Pan rzekł, że tutaj spotkam ciebie. Nie raz robił coś, przez co wątpiłem w Jego mądrość, ale nigdy w Jego istnienie. Bóg Izraela nakazał mi, abym powiedział kobiecie, którą spotkam w Sarepcie: “Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię".
Eliasz stracił przytomność, nie wyjaśniwszy jak taki cud mógłby się wydarzyć. Kobieta patrzyła na mężczyznę leżącego u jej stóp. Wiedziała, że Bóg Izraela to przesąd, że bogowie feniccy są silniejsi i że sprawili, iż ich ludzie stali się jednymi z najbardziej poważanych na świecie. Ale była zadowolona, bo zwykle to ona prosiła innych o jałmużnę, a dziś, po raz pierwszy od dawna, jakiś człowiek potrzebował jej pomocy. Dlatego poczuła się silniejsza. W końcu byli ludzie w trudniejszej sytuacji niż ona.
“Skoro ktoś prosi mnie o pomoc, to znaczy że jestem jeszcze coś warta – pomyślała. Zrobię to, o co prosi, aby ulżyć mu w cierpieniu. I ja poznałam, co to głód i wiem jak pustoszy duszę".
Poszła więc do domu i wróciła z kawałkiem chleba i dzbanem wody. Uklękła, położyła głowę obcego na swych kolanach i zwilżyła mu wargi. Po kilku minutach odzyskał przytomność.
Podała mu chleb. Eliasz jadł go w milczeniu, patrząc na dolinę, wąwozy i góry, które w ciszy wznosiły się ku niebu. W dolinie rysowały się wyraźnie czerwone mury Sarepty.
– Daj mi u siebie schronienie, bo prześladują mnie w mym kraju – rzekł Eliasz.
– Jaką zbrodnię popełniłeś? – zapytała.
– Jestem prorokiem Pana. Jezabel rozkazała zabić wszystkich, którzy nie chcieli czcić fenickich bogów.
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia trzy – odpowiedział Eliasz.
Spojrzała ze współczuciem na młodzieńca stojącego przed nią. Miał długie i zmierzwione włosy, nie golił rzadkiej jeszcze brody, jakby chciał wydać się starszym, niż był w istocie. Jak taki biedak mógł mierzyć się z najpotężniejszą na świecie księżniczką?
– Skoro jesteś wrogiem Jezabel, jesteś także i moim. Ona jest tyryjską księżniczką i poślubiając twego króla rozpoczęła misję nawrócenia jego ludu na prawdziwą wiarę. Tak mówią ci, którzy ją znają.
Wskazała na jeden ze szczytów okalających dolinę:
– Nasi bogowie mieszkają na szczycie Piątej Góry od wielu pokoleń i potrafią utrzymać pokój w naszym kraju. Izrael zaś żyje w ciągłej wojnie i cierpieniu. Jak możecie wierzyć w Boga Jedynego? Dajcie czas Jezabel na dokonanie dzieła, a zobaczycie, że i w waszych miastach zapanuje pokój.
– Usłyszałem głos Pana – odpowiedział Eliasz. – Wy zaś nigdy nie weszliście na szczyt Piątej Góry, aby zobaczyć, co tam jest.
– Kto wejdzie na szczyt tej góry, zginie od ognia niebieskiego. Bogowie nie lubią obcych.
Zamilkła. Przypomniała sobie, że tej nocy śniła jej się światłość, z której dochodził głos mówiący: “Przyjmij cudzoziemca, który cię odnajdzie".
– Daj mi schronienie u siebie, bo nie mam gdzie spać – ponowił prośbę Eliasz.
– Powiedziałam ci już, że jestem biedna. Ledwie starcza dla mnie i dla mojego syna.
– Pan chce, żebyś pozwoliła mi zostać, On nigdy nie opuszcza tych, którzy kochają. Zrób, o co proszę, a będę twoim sługą. Jestem cieślą i umiem obrabiać cedr, nie braknie mi pracy. W ten sposób Pan posłuży się mymi rękoma, by wypełnić Swą obietnicę: “Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię".
– Nawet gdybym chciała, nie zdołam ci zapłacić.
– Nie trzeba. Pan zatroszczy się o to.
Kobieta zaniepokojona snem minionej nocy, choć świadoma, że przybysz jest wrogiem sydońskiej księżniczki, usłuchała prośby.
Sąsiedzi wkrótce odkryli obecność Eliasza. Ludzie szeptali, że wdowa przyprowadziła do swego domu obcego, nie bacząc na pamięć swego męża – bohatera, który zginął w poszukiwaniu nowych szlaków handlowych dla swej ojczyzny.
Gdy plotki dotarły do wdowy wytłumaczyła, że przygarnęła człowieka, który umierał z głodu i pragnienia. Wtedy zaczęła szerzyć się wieść, że izraelski prorok skrył się w mieście, uciekając przed Jezabel. Wysłano więc w tej sprawie delegację do kapłana.
– Przyprowadźcie do mnie tego Izraelitę – rozkazał.
Tak też się stało. Jeszcze tego wieczora Eliasz stanął przed człowiekiem, który wraz z namiestnikiem i dowódcą wojsk decydował o wszystkim, co działo się w Akbarze.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytał. – Nie pojmujesz, że jesteś naszym wrogiem?
– Przez wiele lat prowadziłem interesy z Libanem, więc szanuję twój lud i jego obyczaje. Przybyłem tu, bo jestem prześladowany w Izraelu.
– Znam powód – odparł kapłan. – Uciekłeś za sprawą pewnej kobiety?
– Ta kobieta jest najpiękniejszą istotą jaką spotkałem w życiu, tak uważam choć widziałem ją zaledwie przez parę chwil. Jednak ma serce z kamienia, choć ma zielone oczy, jest wrogiem, który chce zniszczyć mój kraj. Nie uciekłem, czekam jedynie ma właściwy moment, aby tam powrócić.
Kapłan zaśmiał się.
– W takim razie przygotuj się na spędzenie w Akbarze reszty twego życia. Nie prowadzimy wojny z twoim krajem, pragniemy jedynie pokojowymi metodami rozprzestrzenić na świecie prawdziwą wiarę. Nie chcemy powtarzać okrucieństw, jakich wy się dopuściliście wkraczając do Kanaanu.
– Czy rzeź proroków jest pokojową metodą?
– Zabija się potwora, obcinając mu głowę. Czym jest śmierć kilku ludzi wobec możliwości uniknięcia na zawsze religijnych wojen? Z tego, co donieśli mi kupcy, to prorok imieniem Eliasz rozpętał to wszystko, a potem uciekł.
Kapłan popatrzył bacznie na Eliasza.
– To mężczyzna do ciebie podobny.
– Ja jestem Eliasz.
– Wspaniale. Witaj w Akbarze. Gdy będziemy czegoś potrzebować od Jezabel, zapłacimy twoją głową – najlepszą monetą jaką mamy. Do tego czasu znajdź sobie zajęcie i postaraj się zapracować na siebie, bo tu nie ma miejsca na proroków.
Eliasz chciał już odejść, gdy kapłan dodał jeszcze:
– Zdaje się, że młoda sydońska dziewczyna silniejsza jest od twego Boga Jedynego. Wzniosła ołtarz Baalowi i wasi dawni kapłani dziś przed nim klękają.
– Wszystko się wypełni, jak napisał Pan – odparł prorok. – W naszym życiu przychodzą chwile strapienia i nie można ich uniknąć, bo zdarzają się nie bez powodu.
– Jakiego powodu?
– Na to pytanie nie umiemy odpowiedzieć ani przed, ani w chwili, gdy pojawiają się trudności. Dopiero gdy są już za nami, rozumiemy dlaczego stanęły na naszej drodze.
Gdy tylko Eliasz wyszedł, kapłan nakazał przywołać delegację, która przyszła do niego tego ranka. – Niechaj was to nie trapi – rzekł do przybyłych kapłan. – Tradycja nakazuje nam udzielać schronienia obcym. Poza tym, tutaj jest pod naszą kontrolą i możemy śledzić każdy jego krok. Najlepszym sposobem na poznanie i zniszczenie wroga jest stać się jego przyjacielem. Gdy nadejdzie czas, oddamy go Jezabel, a nasze miasto dostanie w zamian złoto i inne bogactwa. Do tej pory nauczymy się, jak unicestwić jego idee, bo na razie potrafimy jedynie zniszczyć jego ciało.
Choć Eliasz był wyznawcą Boga Jedynego i potencjalnym wrogiem księżniczki, kapłan zarządził, by respektowano prawo azylu. Wszystkim znana była odwieczna tradycja: jeśli jakieś miasto odmówi schronienia wędrowcowi, dzieci jego mieszkańców spotka ten sam los. Jako że większość potomków Akbaru pływała na statkach, rozproszona po różnych zakątkach świata, nikt dotąd nie ośmielił się złamać prawa gościnności.
Zresztą nic nie tracili, czekając na dzień, kiedy głowa żydowskiego proroka zostanie zamieniona na złoto.
Tej nocy Eliasz zjadł kolację z wdową i jej synem. Izraelski prorok stał się teraz cennym towarem dla przyszłych przetargów, dlatego niektórzy kupcy przysłali dość żywności, żeby cała rodzina mogła jeść przez tydzień do syta.
– Zdaje się, że Bóg Izraela wypełnia Swą obietnicę – rzekła wdowa. – Od czasu śmierci mego męża, ten stół nigdy nie był tak zastawiony jak dziś.
Eliasz powoli włączał się w życie miasta. I tak jak wszyscy mieszkańcy, zaczął nazywać je Akbar. Poznał namiestnika, dowódcę garnizonu, kapłana i mistrzów szklarskich, podziwianych w całej okolicy. Pytany, dlaczego przyszedł do Akbaru, odpowiadał zgodnie z prawdą: bo Jezabel zabija proroków Izraela.
– Jesteś zdrajcą swego narodu i wrogiem Fenicji – mówili mu. – Ale my jesteśmy narodem kupieckim i wiemy, że im bardziej niebezpieczny jest człowiek, tym wyższa jest cena za jego głowę.
I tak mijały miesiące
U wrót doliny rozłożyły się obozowiskiem asyryjskie patrole i wyglądało na to, że zostaną tu dłużej. Była to mała grupa żołnierzy i nie stanowili żadnego zagrożenia, jednak dowódca zwrócił się do namiestnika o podjęcie środków ostrożności.
– Ci ludzie nie robią nic złego – odparł namiestnik. – Są tu pewnie z misją handlową, szukają lepszego szlaku dla swoich towarów. Jeśli zdecydują się na korzystanie z naszych dróg, zapłacą podatki i jeszcze bardziej się wzbogacimy. Po cóż ich prowokować?
Na domiar złego, bez jakiejkolwiek widocznej przyczyny, zachorował syn wdowy. Sąsiedzi przypisali to obecności obcego w jej domu i kobieta poprosiła, aby Eliasz odszedł. Nie zrobił tego – Pan bowiem jeszcze go nie zawezwał. Zaczęły krążyć pogłoski, że cudzoziemiec sprowadził gniew bogów Piątej Góry.
Namiestnikowi udało się opanować lęk mieszkańców przed asyryjskimi żołnierzami, ale choroba syna wdowy sprawiła, że nie wiedział, jak uspokoić ludzi, których przerażała obecność Eliasza.
Przyszła do niego delegacja mieszkańców:
– Można zbudować temu Izraelicie dom poza murami miasta – powiedzieli. – W ten sposób nie pogwałcimy prawa gościnności i jednocześnie zabezpieczymy się przed boskim gniewem. Bogowie nie są radzi jego obecności.
– Zostawcie go tam, gdzie jest – odpowiedział im. – Nie chcę politycznych waśni z Izraelem.
– Jakże to? – zapytali mieszkańcy. – Przecież Jezabel ściga wszystkich proroków, którzy czczą Boga Jedynego i pragnie ich zgładzić.
– Nasza księżniczka jest dzielną kobietą, wierną bogom Piątej Góry. Jednak mimo całej swojej dzisiejszej władzy, nie jest Izraelitką. Jutro może popaść w niełaskę i będziemy musieli zmierzyć się z gniewem naszych sąsiadów. Natomiast jeśli pokażemy, że traktowaliśmy godziwie jednego z ich proroków, będą dla nas pobłażliwi.
Mieszkańcy odeszli niezadowoleni, bo przecież kapłan przyrzekł im, że pewnego dnia wymienią Eliasza na złoto. Ale nawet jeśli namiestnik mylił się, nic nie mogli zrobić, bo wedle tradycji rodzinie rządzącej należał się szacunek.
Tymczasem u wylotu doliny liczba asyryjskich namiotów stale rosła.
Niepokoiło to dowódcę, ale nie znajdował zrozumienia ani u kapłana, ani u namiestnika. Nieustannie ćwiczył swoich żołnierzy, bo wiedział, że żaden z nich – podobnie jak ich przodkowie – nie znał się na wojaczce. Walki należały do przeszłości Akbaru, techniki które znał, dawno zostały – przez wyposażonych w ulepszoną broń żołnierzy z innych krajów – uznane za przestarzałe.
– Akbar zawsze prowadził rokowania pokojowe – mawiał namiestnik. – I tym razem nic nam nie grozi. Niech inni walczą między sobą: my mamy broń o wiele silniejszą – pieniądz. Gdy oni wyniszczą się nawzajem, wkroczymy do ich miast i sprzedamy nasze towary.
Namiestnikowi udało się uspokoić ludność w kwestii Asyryjczyków, lecz ciągle krążyły pogłoski, że Izraelita sprowadził na Akbar przekleństwo bogów. Sprawa Eliasza stawała się coraz gorętszym problemem.
Pewnego wieczora stan chłopca znacznie się pogorszył, nie mógł już stać o własnych siłach i nie rozpoznawał osób, które przychodziły go odwiedzić. Zanim słońce skryło się za horyzontem, Eliasz i wdowa uklękli przy posłaniu dziecka.
– Panie Wszechmocny, który odwróciłeś bieg strzały i przywiodłeś mnie tutaj, ocal to dziecko. Ono nie uczyniło nic złego, wolne jest od mych grzechów i od grzechów swych ojców. Ocal je, Panie.
Chłopiec prawie się nie ruszał, usta miał sine, a jego oczy straciły blask.
– Pomódl się do twego Jedynego Boga – błagała kobieta. – Tylko matka wie, kiedy dusza jej dziecka odchodzi.
Eliasz chciał wziąć ją za rękę, powiedzieć jej, że nie jest sama, i że Bóg Wszechmocny powinien wysłuchać jego błagania. Był przecież prorokiem, przyjął tę misję u brzegów potoku Kerit, a teraz aniołowie stali u jego boku.
– Brak mi łez. Jeśli Twój Bóg nie ma litości i pragnie czyjejś ofiary, poproś, by zabrał mnie, a memu synowi pozwolił dalej przechadzać się doliną i ulicami Akbaru.
Eliasz starał się skupić na modlitwie, lecz rozpacz matki była tak wielka, że zdawała się wypełniać całą izbę, przenikać ściany i drzwi – wszystko. Dotknął ciała chłopca. Gorączka spadła: był to zły znak.
Tego ranka kapłan odwiedził chłopca i, tak jak przez ostatnie dwa tygodnie, przyłożył mu okłady z ziół na czoło i piersi. Od paru dni akbarskie kobiety przynosiły lekarstwa, których skład przekazywany był z pokolenia na pokolenie i których uzdrowicielska moc sprawdziła się przy wielu okazjach. Co wieczór zbierały się u stóp Piątej Góry i składały błagalne ofiary, by dusza chłopca nie opuszczała ciała.
Pewien egipski kupiec, przebywający przejazdem w mieście, poruszony wydarzeniami w Akbarze, ofiarował niezwykle drogi czerwony proszek, który miał być dodawany do jedzenia chłopca. Legenda głosiła, że sami bogowie przekazali egipskim lekarzom tajemnicę jego wytwarzania.
Eliasz przez cały ten czas modlił się bez przerwy.
Ale nie zdarzyło się nic, absolutnie nic – nie było żadnej poprawy.
– Wiem dlaczego pozwolono ci tu zostać – wyszeptała kobieta. Nie spała już od kilku dni. – Twoja głowa ma być towarem przetargowym i pewnego dnia wymienią ją w Izraelu na złoto. Jeśli ocalisz mego syna, przysięgam na Baala i bogów Piątej Góry, że nie uda im się ciebie schwytać. Znam drogi, dziś już zapomniane, i pokażę ci, jak potajemnie wydostać się z Akbaru.
Eliasz nic nie odpowiedział.
– Pomódl się do twego Boga Jedynego – poprosiła znowu. – Przysięgam, jeśli ocali mego syna, odstąpię od Baala i uwierzę w Niego. Powiedz twemu Panu, że udzieliłam ci schronienia, gdyś był w potrzebie, że zrobiłam dokładnie tak, jak On nakazał.
Eliasz znów zaczął się modlić i błagać z całych sił. Wtedy właśnie chłopiec poruszył się.
– Chcę stąd wyjść – odezwał się słabym głosem.
Oczy matki zabłysły z radości i wypełniły się łzami.
– Chodź mój synku. Pójdziemy, dokąd tylko chcesz. Będziesz robił to, na co ci przyjdzie ochota.
Eliasz uczynił gest, jakby chciał go podtrzymać, ale chłopiec odsunął jego rękę.
– Chcę wyjść sam – powiedział.
Podniósł się i powoli zaczął iść w stronę głównej izby. Po kilku krokach upadł na ziemię niczym rażony piorunem.
Eliasz i wdowa podbiegli do niego – chłopiec nie żył.
Przez chwilę żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Nagle kobieta zaczęła krzyczeć z całych sił.
– Niech będą przeklęci bogowie, niech będą przeklęci ci, którzy zabrali duszę mego dziecka! Niech będzie przeklęty mężczyzna, który sprowadził nieszczęście na mój dom! Mój jedyny syn! Na cóż posłuchałam woli niebios, czemu byłam wielkoduszna dla cudzoziemca? Mój syn umarł!
Sąsiedzi usłyszeli lament wdowy i zobaczyli ciało jej syna leżące na ziemi. Kobieta wciąż krzyczała i biła pięściami stojącego nieruchomo u jej boku Eliasza. Nie był zdolny do jakiejkolwiek reakcji i nie bronił się. Podczas gdy kobiety starały się uspokoić wdowę, mężczyźni chwycili go za ramiona i zawlekli do namiestnika.
– Ten człowiek odpłacił nienawiścią za szlachetność. Rzucił urok na dom wdowy i jej syn umarł. Daliśmy schronienie przeklętemu przez bogów.
Izraelita łkał cicho: “Panie, Boże mój, nawet tę wdowę, która była mi życzliwa, zechciałeś zasmucić? Zabiłeś jej syna, bo nie wypełniam powierzonej mi misji i zasługuję na śmierć."
Tego wieczora pod przywództwem kapłana i namiestnika zebrała się rada Akbaru. Eliasza postawiono pod sąd.
– Odpłaciłeś za miłość nienawiścią, dlatego skazuję cię na śmierć – powiedział namiestnik.
– Choćby twoja głowa warta była worek złota, nie możemy budzić gniewu bogów Piątej Góry – odezwał się kapłan. – Inaczej nawet całe złoto tego świata nie przywróci temu miastu pokoju.
Eliasz pochylił głowę. Zasłużył na cierpienie tak wielkie, jakie tylko zdoła unieść, bo Pan go opuścił.
– Pójdziesz na szczyt Piątej Góry – odezwał się kapłan. – Poprosisz obrażonych bogów o przebaczenie. Oni spuszczą na ciebie ogień niebieski, który cię pochłonie. Jeśli tego nie uczynią, znaczyć to będzie, iż pragną, by nasze ręce wymierzyły ci sprawiedliwość. My czekać będziemy u stóp góry i wykonamy wyrok, tak jak każe rytuał.
Eliaszowi dobrze były znane święte egzekucje: podczas nich wyrywano serce z piersi i odcinano głowę. W myśl wierzeń, człowiek bez serca nie mógł wejść do raju.
– Czemuż mnie wybrałeś, Panie? – wołał, świadom, że ludzie wokół nie wiedzą, o jaki wybór chodzi. – Nie widzisz, że nie potrafię spełnić tego, czego żądasz?
Nie usłyszał odpowiedzi.
Długi korowód mężczyzn i kobiet Akbaru ruszył w ślad za strażnikami prowadzącymi Izraelitę do podnóża Piątej Góry. Ludzie lżyli go i obrzucali kamieniami. Żołnierze z trudem panowali nad rozszalałym tłumem. Po półgodzinnej wędrówce dotarli do świętej góry.
Tłum zatrzymał się przed kamiennymi ołtarzami, gdzie zwykle składano ofiary i prośby, i gdzie wznoszono modły. Wszyscy znali legendę o olbrzymach, którzy tu zamieszkiwali, czy opowieści o innych śmiałkach, strawionych przez ogień niebieski, bo złamali zakazy. Wędrowcy przechodzący nocą przez dolinę zaklinali się, że słyszeli śmiechy bogów i bogiń zabawiających się na szczycie. Nawet jeśli nie wierzyli w to wszystko, nikt nie ważył się naruszyć zakazów.
– Chodźmy – krzyknął żołnierz, poszturchując Eliasza końcem włóczni. – Dzieciobójca zasługuje na najsroższą karę.
Eliasz dotknął stopą zakazanej ziemi i rozpoczął wspinaczkę. Po jakimś czasie, gdy nie dochodziły go już krzyki mieszkańców Akbaru, usiadł na kamieniu i zapłakał. Od tego popołudnia w warsztacie, gdy zobaczył ciemność rozświetloną połyskującymi punktami, sprowadzał jedynie nieszczęście na innych. Pan stracił w Izraelu swoich rzeczników i kult bogów fenickich rozprzestrzenił się. Pierwszej nocy nad potokiem Kerit Eliasz sądził, że Bóg wybrał go na męczennika, tak jak to uczynił z wieloma innymi.
Zamiast tego Pan wysłał kruka – ptaka złowróżbnego, który żywił go, aż do wyschnięcia potoku. Dlaczego kruka, a nie gołębia czy anioła? Czyżby to wszystko było majakiem kogoś, kto pragnie ukryć swój strach, albo zbyt długo przebywał na słońcu? Eliasz nie był już pewien niczego – być może stał się narzędziem Zła? Dlaczego, zamiast nakazać mu powrócić i pozbyć się księżniczki, która tak skrzywdziła jego lud, Bóg posłał go do Akbaru? Czuł się jak tchórz, lecz posłuchał rozkazu. Trudno mu było przywyknąć do tych obcych, przyjaznych ludzi, o całkiem odmiennej kulturze. Gdy już mu się zdawało, że wypełnił zadanie, syn wdowy umarł.
– Dlaczego? – pytał sam siebie.
Podniósł się, poszedł dalej, aż otoczyła go mgła, spowijająca szczyt góry. Mógł wykorzystać to, że nie jest widziany i uciec przed prześladowcami, ale po co? Był już zmęczony ucieczką, wiedział, że nigdzie na ziemi nie znajdzie dla siebie miejsca. Nawet gdyby teraz zdołał zbiec, przekleństwo wiszące nad nim towarzyszyłoby mu w innym mieście i też wydarzyłyby się tragedie. Poniósłby ze sobą, gdziekolwiek by poszedł, cienie wszystkich zmarłych. To już lepiej będzie, jak wyrwą mu serce i odetną mu głowę.
Znów usiadł. Postanowił tak długo siedzieć, aż ci, którzy zostali w dole, pomyślą, że dotarł na sam szczyt. Potem wróci do Akbaru i odda się w ręce swym katom.
“Ogień niebieski". Wielu ludzi pochłonął, choć Eliasz wątpił w jego boskie pochodzenie. W bezksiężycowe noce rozbłyskiwał na firmamencie, zjawiając się i znikając równie nagle. Być może spalał, być może zabijał natychmiast, nie zadając cierpienia.
Zapadła noc i mgła rozwiała się. Mógł dojrzeć dolinę, światła Akbaru i ogniska w asyryjskim obozie. Słyszał szczekanie psów i wojenne śpiewy żołnierzy.
“Jestem gotów – rzekł sam do siebie. – Uznałem, że jestem prorokiem i robiłem, co było w mojej mocy. Ale poniosłem klęskę i teraz Bóg potrzebuje kogoś innego".
Nagle jasność spłynęła na niego.
“Ogień niebieski!" – pomyślał.
Ale jasność trwała nadal i dał się słyszeć głos:
– Jestem aniołem Pana.
Eliasz ukląkł i twarzą przywarł do ziemi.
– Widziałem Cię już i byłem posłuszny Twym nakazom – odparł Eliasz, nie podnosząc głowy. – Ale czyniąc to, siałem nieszczęście wszędzie, gdzie się pojawiłem.
Lecz anioł mówił dalej:
– Udasz się z powrotem do miasta i po trzykroć błagać będziesz, by chłopiec wrócił do życia. Za trzecim razem Pan cię wysłucha.
– Po cóż miałbym tak uczynić?
– Dla Boskiej chwały.
– Cokolwiek się stanie i tak wątpię już w siebie. Nie jestem godny mego powołania – odparł Eliasz.
– Każdy człowiek ma prawo wątpić w swoje powołanie i czasem zbłądzić. Nie wolno mu tylko o nim zapomnieć. Kto nie wątpi w siebie, jest niegodzien, bo ślepo wierzy w swą moc i popełnia grzech pychy. Błogosławiony niech będzie ten, kto doświadcza chwil zwątpienia.
– Sam widziałeś, że ledwie przed chwilą nie byłem pewien, czy jesteś wysłannikiem Boga.
– Idź i zrób to, co ci kazałem.
Wiele czasu upłynęło nim Eliasz zszedł z góry. Strażnicy czekali na niego przy ołtarzach ofiarnych, ale tłum już wrócił do Akbaru.
– Jestem gotów na śmierć – powiedział im. – Błagałem bogów Piątej Góry o wybaczenie. Teraz oni nakazują mi abym, zanim dusza opuści moje ciało, udał się do domu wdowy, która mnie przyjęła, by prosić ją o litość.
Strażnicy zaprowadzili go z powrotem do kapłana i przekazali mu prośbę Izraelity.
– Uczynię zadość twej prośbie – zwrócił się kapłan do więźnia. – Skoro prosiłeś bogów o wybaczenie, winieneś to samo wdowie. Żebyś nie uciekł, towarzyszyć ci będzie czterech uzbrojonych żołnierzy. Zostaniesz stracony na placu o świcie.
Był ciekaw, co Eliasz widział na górze. Jednak wolał o nic nie pytać przy żołnierzach, bo odpowiedź mogłaby go wprawić w zakłopotanie. Zaś pomysł publicznej prośby o przebaczenie wydał mu się dobry – nikt już nie ośmieli się wątpić w moc bogów Piątej Góry.
Eliasz i żołnierze dotarli do nędznej uliczki, przy której mieszkał przez ostatnie miesiące. W domu wdowy okna i drzwi były otwarte na oścież, aby – w myśl zwyczaju – dusza syna mogła ulecieć do bogów. Przy ciele umarłego, złożonym pośrodku niewielkiej izby, czuwali sąsiedzi.
Pojawienie się Izraelity wywołało wzburzenie.
– Zabierzcie go stąd! – krzyczeli do strażników. – Czyż nie dość już zła, jakie wyrządził? Ten człowiek jest tak występny, że nawet bogowie Piątej Góry nie chcieli plamić swych rąk jego krwią!
– Pozwólcie nam go zabić! – krzyczał ktoś inny.
– I to zaraz, nie będziemy czekać na rytualną egzekucję!
Wystawiając się na ciosy, obelgi i poszturchiwania Eliasz przedostał się do wdowy, która szlochała w kącie.
– Mogę wskrzesić twego syna. Pozwól mi położyć na nim ręce – prosił. – Choć przez chwilę.
Kobieta nie podniosła głowy.
– Proszę, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, którą zrobisz dla mnie w życiu, daj mi szansę, bym mógł odpłacić ci za twoją wielkoduszność.
Kilku mężczyzn schwyciło Eliasza, by go od niej odciągnąć, ale on wyrywał się i walcząc z całych sił błagał, żeby pozwolono mu dotknąć zmarłego dziecka.
Mimo iż był młody i silny, nie zdołał się oprzeć tłumowi i wyrzucono go za próg. – Aniele Pański, gdzie jesteś? – krzyczał w stronę nieba.
Wszyscy zamarli, bo wdowa podniosła się i zbliżyła do Eliasza. Wzięła go za ręce i zaprowadziła do ciała zmarłego syna. Ściągnęła zakrywające go prześcieradło.
– Oto krew z krwi mojej – powiedziała. – Niech spadnie na głowy twych najbliższych, jeśli nie uda ci się spełnić obietnicy.
Izraelita podszedł do chłopca.
– Zaczekaj – powstrzymała go. – Poproś najpierw swego Boga, aby wypełniło się moje przekleństwo.
Serce Eliasza szamotało się, lecz wierzył w to, co powiedział mu anioł.
– Niechaj krew tego chłopca spadnie na mych ojców i braci, na ich synów i córki, jeśli nie stanie się to, co zapowiedziałem?
Pełen zwątpienia, świadomy wszystkich swych win i pełen obaw,
wziąl go z jej łona, zaniósł go do górnej izby, gdzie sam mieszkał, i położył go na swoim łóżku. Potem wzywając Pana, rzeki: “O Panie, Boże mój! Czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem, sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?". Później trzykrotnie rozciągnął się nad dzieckiem i znów wzywając Pana rzekł: “O Panie, Boże mój! Błagam cię, niech dusza tego dziecka wróci do niego!"
Przez kilka chwil nic się nie działo. Eliasz znów zobaczył siebie w Galaadzie naprzeciw łucznika mierzącego w jego serce. Wiedział, że przeznaczenie człowieka często nie ma nic wspólnego z tym, w co się wierzy lub czego się obawia, więc czuł spokój i ufność, jak tamtego popołudnia, bo wiedział i to, że wszystko, co się zdarza, ma swój sens. Na szczycie Piątej Góry anioł nazwał ten sens “chwałą Boga". Wierzył, że nadejdzie dzień, gdy zrozumie, czemu Stwórca potrzebuje Swych stworzeń, by objawiać tę chwałę. Wtedy chłopiec otworzył oczy.
– Gdzie jest moja mama? – zapytał.
– Na dole, czeka na ciebie – odpowiedział uradowany Eliasz.
– Miałem dziwny sen. Podróżowałem w jakiejś czarnej otchłani z prędkością o wiele większą od tej, z jaką biega najszybszy koń wyścigowy w Akbarze. Widziałem mężczyznę i wiem, że był to mój ojciec, choć nigdy go nie znałem. Dotarłem do cudownego miejsca, gdzie bardzo chciałem pozostać, ale jakiś inny mężczyzna – nie znam go, ale był dobry i odważny – poprosił mnie łagodnie, abym wrócił. Chciałem iść dalej, ale obudziłeś mnie.
Chłopiec zdawał się smutny. Miejsce, do którego dotarł, musiało być rzeczywiście bardzo piękne.
– Nie zostawiaj mnie samego, bo to ty zawróciłeś mnie z miejsca, gdzie czułem się bezpieczny.
– Zejdźmy – powiedział Eliasz. – Twoja matka pragnie cię zobaczyć.
Chłopiec próbował wstać, lecz był jeszcze za słaby, aby chodzić o własnych siłach. Eliasz wziął go na ręce.
Na dole, w głównej izbie, wszystkich ogarnęło przerażenie.
– Skąd tu tyle ludzi? – zapytał chłopiec.
Nim Eliasz zdołał odpowiedzieć, kobieta wzięła dziecko w ramiona i zaczęła je, cała we łzach, całować.
– Co ci zrobili, mamo? Dlaczego jesteś smutna?
– Nie jestem smutna, synku – odparła ocierając łzy. – Nigdy dotąd nie byłam tak szczęśliwa. Padła na kolana i zaczęła wołać:
– Po tym co zrobiłeś, poznaję, że naprawdę jesteś mężem Bożym i słowo Pańskie w twych ustach jest prawdą!
Eliasz objął ją i poprosił, żeby wstała.
– Uwolnijcie tego mężczyznę – zwróciła się do żołnierzy. – On zwyciężył zło, które spadło na mój dom!
Zebrani nie mogli uwierzyć własnym oczom. Pewna młoda, dwudziestoletnia malarka, uklękła u boku wdowy. Inni, jeden po drugim, zaczęli robić to samo, nawet żołnierze, którym nakazano doprowadzić skazańca do więzienia.
– Wstańcie i chwalcie Pana – zwrócił się do nich Eliasz. – Jestem tylko jednym z Jego sług, być może najmniej do tej służby gotowym.
Ale wszyscy nadal klęczeli z pochylonymi głowami.
– Rozmawiałeś z bogami na szczycie Piątej Góry i teraz potrafisz czynić cuda – powiedział ktoś z obecnych.
– Tam nie ma bogów. Widziałem jedynie anioła Stwórcy, który mi nakazał zrobić to wszystko.
– Spotkałeś Baala i jego braci – dodał inny mężczyzna.
Eliasz utorował sobie drogę, odsuwając klęczących, i wyszedł na ulicę. Jego serce wciąż szamotało się w piersiach jak oszalałe, jakby źle wypełnił zadanie, które anioł mu wyznaczył. “Na cóż zda się wskrzesić zmarłego, skoro nikt nie rozumie, skąd pochodzi tak wielka moc?" Anioł rozkazał mu wezwać po trzykroć imienia Pana, ale nie wyrzekł ani słowa o tym, jak wyjaśnić cud zgromadzonym. “Miałożby to być tylko po to, bym jak dawni prorocy, pokazał swą próżność?" – zapytał sam siebie.
Usłyszał głos anioła stróża, którego znał od dziecka.
– Widziałeś dziś anioła Pańskiego.
– Tak – odparł Eliasz. – Lecz aniołowie Pańscy nie rozmawiają z ludźmi, przekazują im jedynie rozkazy od Boga.
– Szukaj mocy w sobie – rzekł anioł stróż.
Eliasz nie pojął tych słów. – Cała moja siła pochodzi od Boga – odparł.
– Nie ma innej. Wszelka moc pochodzi od Pana, lecz nikt z niej nie czerpie. I anioł dodał jeszcze:
– Odtąd, aż do powrotu do ziemi, którą opuściłeś, nie uczynisz żadnego cudu.
– A kiedy to się stanie?
– Pan cię potrzebuje, by odbudować Izrael – odparł anioł. – Dotkniesz stopą ojczystej ziemi dopiero wtedy, gdy nauczysz się budować na nowo.
I nie rzekł więcej ani słowa.