39390.fb2 Poczwarka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Poczwarka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Dzień siódmy: grzech

Gdy Ewa z Myszką weszły nazajutrz do ogrodu za domem – zastały tylko chwasty, perz i zwiędnięte, wysuszone strąki. Kwiaty znikły. Ich zapach rozwiał się w powietrzu, ustępując miejsca mdłej woni zgnilizny.

– To niemożliwe! Miałam omamy? – powiedziała zdumiona Ewa. – Byłam pewna, że wczoraj wieczorem był tu prawdziwy ogród…

“Bo był”, pomyślała Myszka. “On nam go dał. Ale do jego pielęgnacji potrzebna była miłość, a nie gniew”.

Ta myśl nie przebiegła jej przez głowę gładko i szybko, jak tata, gdy przemykał przez dom, ale mozolnie wspinała się po stromych i nierównych schodkach jej umysłu. Utykała w zaułkach, wpadała w czarne dziury, w których czas stał w miejscu, rozpryskiwała się jak mydlana bańka i dobrnęła do końca jako nie wypowiedziane domniemanie.

– Ooog byyyu… – powiedziała bełkotliwie. Ewa jednak ciągnęła dalej, zasłuchana bardziej w siebie niż w córkę:

– …albo to ja psuję wszystko, czego dotknę.

Wraz ze śmiercią ogrodu znowu ogarnęło ją beznadziejne uczucie zmęczenia i strach przed myśleniem w perspektywie dalszej niż następny dzień. W tajemniczy sposób ten prawdziwy, żywy ogród, który przetrwał tyle lat, wciąż piękniejąc, dawał nadzieję na to, że coś się odmieni. Zniknięcie ogrodu odebrało tę nadzieję.

“Niech się zmieni choćby na gorsze, byle w ogóle przyszła zmiana”, pomyślała z rozpaczą, ciągnąc Myszkę z powrotem w stronę domu.

Zamknęła furtkę i skręciła za mur. Nagle zauważyła, że przed ich bramą stoją dwie obce kobiety.

“Świadkowie Jehowy”, stwierdziła odruchowo, wiedząc, że wyznawcy tej religii chodzą po domach zawsze dwójkami i że najczęściej są to kobiety. Już niejeden raz mówiła im, przez zamknięte drzwi, by sobie poszły, lub słuchała w milczeniu cytatów z Biblii.

A teraz miała je przed sobą. Nieznajome stały pomiędzy nią a upragnionymi drzwiami. I patrzyły na Myszkę. Patrzyły tym najgorszym z możliwych spojrzeń: zachłannie ciekawym, łapczywie dociekliwym. Nie spuszczały z niej wzroku. Ewę ogarnął niepokój. Przypadkowi obserwatorzy na ogół uciekali spojrzeniem, zwłaszcza gdy popatrzyła na nich wrogo i agresywnie, lub udawali, że odmienność Myszki jest czymś, co ich w ogóle nie obchodzi.

– Proszę odejść, to prywatna posesja – powiedziała z determinacją.

– Ale my w tej sprawie – powiedziała starsza z kobiet, wykonując ręką nieokreślony ruch, tak jakby ogarniała nim nie tylko Ewę, ale i jej córkę.

– Może wpuści nas pani do domu? Przecież nie będziemy tak stać – odezwała się druga. Dopiero teraz Ewa ujrzała, że kobieta trzyma w ręce nie czarną Biblię, z jaką chadzali świadkowie Jehowy, lecz czarną, zapinaną na szyfrowy zamek teczkę.

“Osoby urzędowe”, uświadomiła sobie ze szczególnym rodzajem lęku. Ostatnią urzędową osobą, z jaką miała do czynienia, była pani z wydziału opieki społecznej, która miała zabrać Myszkę zaraz po jej narodzinach, by oddać ją do zakładu. Papiery w ostatniej chwili Ewa podarła… “We wszystkich urzędnikach jest jakiś wspólny rys, odróżniający ich od osób prywatnych. Jakby ciągnął się za nimi niewidoczny cień biurka, opoki ich władzy”, pomyślała.

– Nie wpuszczam obcych do domu – powiedziała ostro.

– Jesteśmy z wydziału opieki – oznajmiła pierwsza z kobiet, tak jakby to wszystko wyjaśniało. Ewa milczała. – Mamy informację, że mieszka tu dziecko, które co najmniej od roku obejmuje obowiązek szkolny. Jeśli dobrze liczę, to obowiązek szkolny nie jest faktycznie dopełniany od dwóch lat – ciągnęła kobieta urzędowym, bezosobowym językiem, w którym “my” przybierało postać potężnego, mrocznego gmachu, po którym aż do dziś krąży Józef K. i nie może znaleźć wyjścia. Wzrok kobiety niemal przyssał się do Myszki i przewiercał ją na wylot.

“Nie, nie zobaczysz tego, co jest w niej w środku. Nikt tego nie zobaczy”, pomyślała Ewa z dziwną satysfakcją.

– Obowiązek szkolny… – zaczęła, a potem machnęła ręką: – Jeżeli ma pani oczy, jeżeli pani cokolwiek widzi…

– Widzę – przerwała ostro druga kobieta. – Widzę ciężko niedorozwinięte dziecko, pozbawione fachowej opieki. Dziecko odizolowane od społeczeństwa…

– Od jakiego społeczeństwa?! O kim pani mówi? – krzyknęła Ewa i zaraz umilkła. “To Adam”, uprzytomniła sobie. Adam zatelefonował do jakiegoś urzędu.

– Jeśli dziecko nie nadaje się do normalnej szkoły, to przecież są szkoły specjalne. I specjalne zakłady dziennej lub stałej opieki – powiedziała pierwsza z kobiet. – Nie może pani przetrzymywać jej w domu, odizolowanej od świata.

– To świat izoluje się od mojej córki! – zawołała gwałtownie.

– Kto tu się izoluje? Przecież to my przychodzimy do pani, a nie pani do nas – spytała druga nieznajoma. – I przyszłyśmy po to, aby to dziecko wróciło do świata. Szkoła specjalna przygotuje je do życia.

– Jakiego życia? – spytała Ewa. Kobiety zamilkły. Też tego nie wiedziały. Spojrzały po sobie, jakby szukając gotowej formuły.

– Maa… Doo…m. Oć, oć… – wybełkotała Myszka. Jej rączka tak mocno ściskała dłoń Ewy, jakby chciała zmiażdżyć jej palce. Banieczka śliny pękła w kąciku jej ust i spłynęła po brodzie.

– Szkoła specjalna nauczy ją mówić – zaczęła pierwsza z kobiet.

– Nie – odparła Ewa. – Nie nauczy. I nie nauczy jej wyplatać koszyków. Ani malować szkła czy kleić kopert. Nie w tym stadium..Nie w jej stanie; poza syndromem Downa ma jeszcze dodatkowe uszkodzenie mózgu. Nie zechce jej żadne przedszkole ani żadna szkoła. Szkoła integracyjna lubi normalne kalectwa, a ja nie dam jej do ośrodka dla najciężej upośledzonych, bo ona… Ona… Proszę nas przepuścić!

Ruszyła naprzód, ciągnąc za sobą Myszkę, ale kobiety stały przed drzwiami nieruchomo. Zatrzymała się.

– Instytucje specjalnej troski upomną się o to dziecko i zapewnią mu opiekę, czy pani tego chce, czy nie – zaczęła pierwsza z kobiet.

– Mamy fundusze… Charytatywne datki… – powiedziała nagle druga.

“I charytatywne bale”, pomyślała Ewa, zaciskając zęby. Bale, na których udawało się zebrać małą cząstkę tego, co balowicze wydawali na własne stroje, biżuterię, kosmetyki. Sama bywała na nich niegdyś, nie zastanawiając się nad szczytnymi celami, którym służyły. Bawiła się. Pozowała do fotografii w kolorowych pismach.

– Otwieramy nowe ośrodki… – ciągnęła tamta, choć z mniejszym przekonaniem. Jej wzrok wędrował nadal po Myszce, ale już zaczynał uciekać.

– Maa… – zabełkotała Myszka i Ewa kątem oka ujrzała strużkę spływającą po nogach córki.

– …mamy fachowców, zapewnimy jej opiekę – mówiła dalej kobieta, lecz urwała i nerwowo spoglądała na powiększającą się kałużę.

Ewa spojrzała jej prosto w twarz. Tamta zamrugała powiekami i odruchowo cofnęła się przed zlewającą się ku niej kałużą. Na jej twarzy pojawiło się obrzydzenie.

– Myszka nie potrzebuje opieki. Ona potrzebuje miłości. Czy pani ją jej da? Czy posprząta pani po niej i zrobi to tak, aby ona nie czuła się winna? A jeśli dostanie ze strachu biegunki, czy weźmie ją pani na ręce, aby przestała się bać? – pytała Ewa, ciągnąc za sobą Myszkę i idąc prosto na kobiety. Rozstąpiły się. Ewa przyśpieszyła kroku, wlokąc Myszkę, i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Usiadła w kuchni i zaczęła płakać.

– Nee paa… – powiedziała Myszka, obejmując ją rączkami.

W okno ktoś nagle zastukał. Ewa wzdrygnęła się, a dziewczynka krzyknęła. W twarzy rozpłaszczonej na szybie, jak karykaturalny, plackowaty zegar Salvadora Dali, Ewa rozpoznała twarz jednej z kobiet.

– Chciałyśmy dobrze, proszę mi wierzyć – mówiła tamta głosem zniekształconym przez grubą szybę.

– Ja pani wierzę – odparła bezradnie Ewa, dodając w duchu: “I co z tego?”

– Gdyby pani czegoś potrzebowała… gdyby pani chciała jakiejś porady… albo gdyby pani miała dość… – mówiła kobieta, a Ewa z trudem powstrzymała się od wrzasku: “Ależ ja mam dość! Mam dość!”

– …zostawię w pani drzwiach moją wizytówkę – zakończyła tamta, zawahała się chwilkę, a potem jej twarz zniknęła.

– Nee ceee – obwieściła Myszka grubym głosem, tłukąc pięściami w blat stołu. Wiedziała jedno: ktoś chce ją zabrać z domu, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Ewa łagodnie przytrzymała jej dłonie.

– Ciii… w porządku… Nic się nie zmienia. Nigdzie nie pójdziesz… Ciiii…

A Myszka, uderzając pięściami w stół, myślała tylko o tym, że jeśli musi iść z domu, to tylko w jedno, jedyne miejsce: na górę.

Adam wędrował po Internecie szlakami genetyki. Przypominało to rozdrapywanie nie gojącej się rany.

“Wprawdzie obecnie dwadzieścia trzy kraje Europy oraz USA podpisały konwencję zakazującą klonowania ludzi, lecz naukowcy przewidują, że w ciągu najbliższych 20-30 lat projektowanie doskonałego genetycznie człowieka stanie się faktem. Tego procesu nikt nie zatrzyma – oświadczył wybitny fizyk, Stephen Hawking, w prognozie przygotowanej dla Rady Przełomu Tysiąclecia, z inicjatywy Białego Domu. Homo sapiens geneticus stanie się faktem. W przyszłości będzie można nie tylko wykrywać wady genetyczne embrionów, ale usuwać je przed ich wszczepieniem do narządów rodnych kobiety…”

“Dlaczego nie żyjemy trzydzieści lat później?”, rozmyślał Adam. “Moglibyśmy określić nie tylko pojemność mózgu swego dziecka, ale nawet kształty ciała. Po świecie chodziliby piękni ludzie, z mózgami Einsteinów, a wśród nich nasza córka… i jedliby transgeniczne hamburgery, w przerwie pomiędzy wymyślaniem kolejnych, coraz bardziej nieludzkich udoskonaleń. A pewnego dnia pytanie o to, kto stworzył świat, Bóg, człowiek czy przypadek, przestałoby mieć jakikolwiek sens, więc już nikt by go nie zadawał. Pytano by jedynie o genom, skład chemiczny i fizyczną masę”, przebiegło mu przez głowę, ale zaraz odrzucił tę myśl. Sieć podsuwała mu usłużnie kolejne informacje:

“Sekwencja genomu ludzkiego jest prawie gotowa, już znajduje się w rękach naukowców. Zidentyfikowano 80-100 tysięcy genów, które określają większość cech człowieka. Ten genetyczny obraz pozwoli lekarzom skutecznie leczyć chorych, a ludziom zdrowym podejmować decyzje, co robić, by zachować zdrowie. Nawet na tak trywialne pytania – co jeść, co pić – pojawią się jedynie słuszne i racjonalne odpowiedzi…”

“Na wszystko znajdą się racjonalne odpowiedzi. Zabraknie pytań, na które nie ma odpowiedzi”, stwierdził Adam z fascynacją, lecz niespokojna część jego umysłu znów zakłóciła mu podążanie za myślą naukowców:,Jeżeli każdemu pytaniu towarzyszyć będzie racjonalna odpowiedź, to gdzie pozostanie miejsce na tajemnicę?”

“Myszka to tajemnica”, uświadomił sobie i głośno powiedział: – Świat bez Myszki będzie doskonalszy. Świat bez tajemnic będzie… – i urwał. Jakim stanie się świat bez tajemnic? Czy taki jak bez Myszki? Z doskonałymi genetycznie ludźmi, których będzie tak wielu, że powoli przestanie się odróżniać jednych od drugich? Będą jak ożywione, precyzyjne klocki lego, z których stworzy się dowolną, przewidywalną konstrukcję? Bez żadnych niespodzianek i zaskoczeń?

W drzwi jego gabinetu nagle ktoś zaczął uderzać pięściami.

– Ty świnio! Ty potworze! Nasłałeś na nas obcych! Chcesz oddać Myszkę! Nie pozwolę! Nienawidzę cię!

Gwałtownie kliknął myszką i wyłączył się z Internetu. Drzwi, na szczęście, były zamknięte na klucz. Znieruchomiał, udając, że go nie ma. Głos Ewy zaczął się oddalać, a potem ucichł.

Tak, chciał oddać Myszkę. Chciał jej zapewnić bezpieczną egzystencję, z dala od nich obojga: minimum, którego ta dziewczynka potrzebowała, aby przeżyć – jedzenie, czyste ubranie, opiekę lekarską. I chciał też odzyskać żonę, jeśli było to jeszcze możliwe. Ale Ewa nie umiała tego zrozumieć ani docenić.

“A przecież, nawet gdyby jej geny były uszkodzone, moglibyśmy mieć dziecko z odpowiednio dobranego materiału. Stephen Hawking twierdzi, że to tylko kwestia czasu i że już niedługo na pewno będziemy poprawiać ludzi. Wtedy wszystkie Myszki znikną z powierzchni ziemi”, pomyślał.

Nagle sobie uświadomił: cóż to za paradoks! Przecież Stephen Hawking jest genialnym mózgiem w kalekim ciele! Jeździ na inwalidzkim wózku, karmią go przez rurkę, a głos ze sparaliżowanej krtani wydobywa jedynie za pomocą specjalnego aparatu!

“Gdyby poprawiono jego poczwarkowatą fizyczność, czy ten genialny mózg byłby równie bezbłędny, czy też poprawiony Stephen Hawking byłby, na przykład, zadowolonym ze swego życia przeciętnym zjadaczem chleba?”, zamyślił się Adam.

Nagle wyobraził sobie cały zastęp, ba, armię doskonałych ludzi, wyhodowanych według tego samego wzorca. Mogliby zaludnić naukowe laboratoria, instytuty, szpitale.

“A jeśli mimo użycia tego samego genetycznego materiału każdy z nich byłby całkowicie inny? Wbrew i emu, co mówi prezydent USA, język Boga musi być czymś więcej niż tylko zapisem kodu DNA…”

– Język Boga… – zaśmiał się szyderczo, ale zaraz się zasępił: “Czy jest możliwe, że te dzieci nazwano Darami Pana, bo lepiej rozumieją język Boga niż wszyscy uczeni świata razem wzięci?”

Cichutko otworzył drzwi gabinetu i na palcach przeszedł do kuchni, żeby zrobić sobie kawę. Ewa, na szczęście, była w salonie, a hol był pusty. W kącie leżał poszarpany pluszowy miś bez jednej nogi. Barbie i Ken zniknęli.

“Wreszcie zniszczyła lalki. Może kupić nowe?”, zastanowił się przelotnie, ale zaraz sobie uprzytomnił, że Myszka nie jest w stanie odróżnić tak pięknej lalki jak Barbie od zwykłego szmacianego potworka.

*

Myszka znowu obserwowała zza drzewa mieszkańców Ogrodu. Teraz, gdy już mieli imiona, sprawiali inne wrażenie, niż gdy ujrzała ich po raz pierwszy. Byli jakby mniej plastikowi, choć wciąż im czegoś brakowało. I nie chodziło już o “Nic” pod figowym liściem. Dziewczynka przyglądała się nieruchomej, obojętnej twarzy Adama i idealnemu obliczu Ewy, zastygłemu w grymasie wydatnych warg.

– Wiem… – uprzytomniła sobie i ruszyła ku nim.

– Jesteś wreszcie – powiedziała oskarżycielsko Kobieta. – Znów stoisz za tym drzewem i nas obserwujesz, nie podchodzisz. Co ci się tym razem nie podoba?

– Skąd wiesz, że stałam za drzewem? – zdziwiła się Myszka.

– On mi powiedział – i Ewa wskazała na Węża. Wąż zachichotał. “Zdrajca”, pomyślała Myszka. “Lubi mnie, ale nie wolno mu ufać. A jednak ja też go lubię, bo wiem, czego się po nim spodziewać”.

– Nie wiesz, że jesteś nam potrzebna? – ciągnęła z irytacją Kobieta.

– Do czego? – zdziwiła się Myszka.

– On wprawdzie nas stworzył, ale poza zakazem zjadania jabłek z jakiegoś drzewa, o którym nie wiemy, gdzie rośnie, nie powiedział, co mamy robić. Więc tkwimy koło strumienia i nudzimy się – wyjaśnił Adam ponuro.

– I tak będzie wiecznie! – zawołała Ewa.

– Wiecznie? – zdziwiła się Myszka. Wąż znowu zachichotał i leniwie przeciągnął się na swoim drzewie.

– Oni sssą nieśmiertelni – wyjaśnił. – Mają Początek, ale nie będą mieli Końca.

Myszka zamyśliła się. Myśli krążyły tym razem z szybkością tak zawrotną, że aż jej się zawróciło w głowie.

– Mają Początek, nie będą mieć Końca, lecz mogą mieć Środek – oznajmiła. – Ale najpierw muszą nauczyć się uśmiechu. Posiadają nieśmiertelność i nie umieją się z niej cieszyć?

– Nie wiem, czy jessst z czego – mruknął Wąż, ale lak cicho, że usłyszała go tylko Myszka. Udała, że nie słyszy, i mówiła dalej: – Musicie się uśmiechać! Uśmiechnij się do Adama, Ewo…

– Uśmiechnij? – spytała z niezrozumieniem Kobieta.

– Ooo, tak, widzisz? – i Myszka rozchyliła usta,:i ponieważ rozbawił ją zdziwiony wyraz twarzy nowych znajomych, zaczęła się głośno śmiać. Ewa i Adam próbowali ją naśladować. Początkowo czynili to nieudolnie, ale po chwili zaczęli wydawać z siebie dźwięki, które przypominały śmiech. Im dłużej to trwało, tym śmiech stawał się prawdziwszy, jakby Kobieta i Mężczyzna zarażali się nim od Myszki i od siebie nawzajem.

– Prawie dobrze – orzekła Myszka z zadowoleniem.

– Do czego potrzebny jest śmiech? – spytała Ewa, wciąż chichocząc.

Myszka zamyśliła się. Mama nie uśmiechała się zbyt często, a jednak od jej uśmiechu robiło się jaśniej, i to zarówno w miejscu, gdzie przebywały, jak i we wnętrzu Myszki. Tata nigdy się nie uśmiechał – i gdy się pojawiał, zachmurzony, dziewczynka miała uczucie, że sufit w holu obniża się i zsuwa ku jej głowie, a ściany zbiegają się wokół i zamykają jak niebezpieczna pułapka.

– Śmiech oświetla życie. Jest jak lampa – odparła. – Bez niego jest ciemno, duszno i ciasno, nawet wówczas, gdy świeci słońce. Dlatego tam, na dole, tak często panuje mrok.

– Chciałabym zobaczyć mrok – powiedziała tęsknie Ewa i rozejrzała się po rozsłonecznionym Ogrodzie. Dopiero teraz Myszka zauważyła, że nie ma tu cienia. Nie dają go ani drzewa, ani ludzie. Nawet Wąż nie dawał cienia. “Słońce bez cienia jest mniej słoneczne”, uświadomiła sobie ze zdziwieniem.

Adam wskazał liść figowca i spytał:

– Czy tam, skąd przychodzisz, kobiety i mężczyźni mają coś pod nimi?

– Ooo, tak. I chyba coś ważnego. Dlatego przykrywają to ubraniami – odparła dziewczynka.

– Skoro to takie ważne, to czemu przykrywają? – zdziwił się Adam.

Myszkę zaskoczyła jego uwaga. Przykrywanie zajmowało ludziom na dole bardzo wiele czasu. A zarazem to, co przykryte, budziło większą ciekawość. Nagość Adama i Ewy była monotonna.

– To co przykryte, wydaje się ciekawsze niż to, co na wierzchu – odparła. – Ale tam, na dole, oni już zapomnieli, po co się przykrywają, i teraz ważniejsze jest dla nich, czym to robią. Każdy chce mieć lepszy liść figowy niż inni. Większy i ładniejszy. Taki, żeby inni zazdrościli – dodała po chwili, przypominając sobie kolorowe żurnale mamy i pełną ubrań szafę Barbie.

– W Ogrodzie wszystkie liście figowe są jednakowe – zwrócił uwagę Adam.

– Ja też chcę mieć ładniejszy liść niż ten! – zawołała Ewa. – I chcę mieć to samo pod liściem, co mają ludzie na dole!

Wąż opuścił się ze swego drzewa i szturchnął ją gniewnie:

– On dał ci tak wiele, jesssteś nieśmiertelna, nie czeka cię Koniec, dossstałaś imię, otrzymałaś w darze uśmiech i wciąż jesssteś niezadowolona!

Ewa wzruszyła ramionami:

– Wolałabym być na dole i mieć Środek i Koniec. Czas chyba płynie szybciej, gdy czeka się na Koniec? Nie widzisz, że stoimy z Adamem w miejscu? I straszliwie się nudzimy?

– Ale na dole nie zawsze jest dobrze – odparła ostrożnie Myszka. – Ciało jest cięższe niż tu. Czasem aż boli.

– Tam ciało trwa krótko, a tutaj wiecznie. Tam bywa chore, a tu jest dosssskonałe – zasyczał Wąż.

– Ale tutaj jest nudno! – tupnęła nogą Ewa.

– Spróbujcie się pobawić, wtedy nie będzie wam nudno – zaproponowała Myszka.

– Czym? – spytała gniewnie Ewa. – Czym mamy się bawić?

Dziewczynka znowu się zamyśliła. Zastanawiała się, co ona, Myszka, robi wtedy, gdy się nudzi – jeśli w ogóle się nudzi (stwierdziła, że prawie nigdy) – i wreszcie sobie przypomniała:

– Zróbcie sobie lalkę – powiedziała z ożywieniem.

– Co to jest lalka? – spytała Ewa.

– Lalka… lalka jest malutkim, nieprawdziwym dzieckiem – orzekła po namyśle. – Zaraz wam pokażę…

Zrobienie lalki w Ogrodzie, bez pomocy mamy, bez szmatek czy plasteliny, nie było łatwe. A jednak udało się. Lalka miała tułów z grubego patyka, głowę z jabłka, oczy z pestek, nos z kwiatowej łodyżki i usta z rozgniecionych malin. Pęk trawy zastąpił włosy. Kolejne patyki stały się rękami i nogami, a liście ubraniem. A gdy Myszka zanuciła kołysankę i pohuśtała lalkę na rękach, Ewa wydała okrzyk radości i wyrwała ją z jej rąk.

– Moja lalka – powiedziała stanowczo.

– Twoja – przytaknęła Myszka.

– Nasza – poprawił Adam.

– Wasza – zgodziła się dziewczynka. – Szkoda, że to nie jest prawdziwe dziecko, wtedy już nigdy byście się nie nudzili. Ale żywe dzieci są tylko na dole.

– Jak bardzo są żywe? Takie jak ty? – spytał Adam.

– Trochę lepsze – odparła szczerze Myszka. Zdawała sobie sprawę ze swojej inności.

– Chciałabym mieć żywe dziecko – westchnęła Ewa.

– Nie możecie mieć dziecka, póki jesteście w Ogrodzie – powiedziała Myszka. – Wszystko tutaj jest od razu duże. Ptaki, zające, krowy i kangury… Jakby nigdy nie były dziećmi. A zarazem nie są tak duże, aby mogły mieć własne dzieci.

Ewa, zajęta lalką, nie zwróciła uwagi na słowa Myszki, ale Adam słuchał zaintrygowany.

– Myślisz, że jest w nas czegoś za mało?

– Jest w was za mało wad – odparła odruchowo Myszka.

Wąż za jej plecami zachichotał.

Kobieta szybko pojęła, co robić z lalką. Już po chwili nuciła jej kołysankę, trawiaste włosy zaplatała w warkocze i karmiła ją sokiem z jabłka.

– Wszyscy tam, na dole, mają dzieci? – spytała Myszki.

– Nie wszyscy, ale większość – odparła Myszka.

– Muszę mieć prawdziwe, żywe dziecko – szepnęła Ewa.

– Czasem dziecko rodzi się zepsute – powiedziała Myszka. – Co byś zrobiła, gdyby nie miało ręki? Nogi? gdyby miało chorą głowę, ciężkie ciało, brzydką twarz i nie umiało tańczyć?

– Tu, w Ogrodzie, rośnie małe, cherlawe drzewko. Wszystkie wokół są duże i piękne, a tylko to jedno choruje – zaczęła Ewa, a Myszka pomyślała z odrobiną satysfakcji: “Znowu coś Mu się nie udało”. Wąż za jej plecami poruszył się niespokojnie. – I wszystkie drzewa, poza tym jednym, w ogóle mnie nie potrzebują – ciągnęła tymczasem Ewa. – Za to ono codziennie beze mnie umiera i także codziennie na nowo odżywa, gdy podlewam je wodą i obrywam uschnięte listki. Chciałabym mieć właśnie takie dziecko jak to drzewko – powiedziała Ewa.

Tuliła do siebie lalkę, trzymając ją z taką wprawą, jakby przez całe życie nic innego nie robiła. Myszka pomyślała, że kobiety rodzą się z tą umiejętnością. Niektóre z nich rodzą się też z umiejętnością pokochania tego, kogo nikt nie chce. Być może Ewa do nich należała. Ale Adam?

– Czy umiałbyś pokochać zepsute dziecko? – spytała.

– Co to znaczy “pokochać”? – spytał Adam w odpowiedzi.

Przez Ogród przemknął lekki, łagodny wietrzyk. Trawy pochyliły się, a gałęzie dotknęły w przelotnej pieszczocie.

“Wiem…”, pomyślała nagle Myszka.

– Przytul ją – powiedziała do Adama. – Ona ma wprawdzie lalkę, ale ty masz je obie. Nie bój się… Wyciągnij ręce… Ooo, tak… Będzie wam dobrze, ciepło i bezpiecznie.

Adam niezgrabnie objął Ewę, najpierw zdziwiony jej bliskością, potem zaciekawiony, a wreszcie z wyraźną fascynacją.

– Wysssstarczy – zasyczał niecierpliwie Wąż, lecz Myszka go nie słuchała.

– A teraz ją pocałuj – podpowiedziała, przypominając sobie filmy z telewizora.

– Pokaż, jak – powiedziała niecierpliwie Ewa. Myszka złożyła wargi jak do pocałunku i cmoknęła Adama w policzek.

– Teraz ja – zdecydował Adam i pocałował Ewę. Plastikowy policzek Kobiety na ułamek chwili nabrał cielistego odcienia prawdziwej skóry.

– Pocałuj ją w usta – powiedziała Myszka szybko, aby nie tracić czasu. Już wiedziała, że jest szansa na to, by Barbie i Ken ustąpili miejsca prawdziwej Kobiecie i równie prawdziwemu Mężczyźnie. I trzeba do tego o wiele mniej, niż sądziła. Tylko trochę uczucia.

“Może oni są tylko uwięzieni w tej plastikowej skorupie, ale w środku są żywi?”, pomyślała.

Pocałunek tym razem trwał długo. Ramiona Adama mocniej objęły Ewę, a ona przylgnęła do niego. Myszka patrzyła, jak powoli zanika nienaturalna gładkość i sztuczna różowość ich ciał. Z każdą chwilą stawali się mniej plastikowi, a równocześnie zaczęli się zmieniać. Nogi Ewy już nie były długie, o wyrafinowanym kształcie, za to wydawały się mocniejsze; nadawały się do chodzenia, a nie tylko do stania w wyszukanej pozie; i nie były już tak gładkie, gdyż pokrył je puszek, a skóra na kolanach zgrubiała. Na jej twarzy pojawiły się drobne piegi, nos się powiększył, oczy zmalały, a kunsztowna, spiętrzona fryzura opadła w strąkach na ramiona. Na jej rękach uwypukliły się niebieskie żyłki. Podobne zmiany zachodziły w Adamie. Oboje już nie byli doskonale piękni; na oczach Myszki tworzył się inny rodzaj urody. Była to uroda skaz i wad; uroda spoconej skóry, z fałdkami i załamaniami, z meszkiem włosów, z drobnymi otworkami porów na poprzednio nienaturalnej gładkości. Uroda swojska, bliska, zapraszająca do dotyku, jakby nowo rodzące się uczucie torowało sobie drogę w poprzednim, odpychająco doskonałym wyglądzie, żłobiąc w nim bruzdy powszedniości.

“Doskonałość jest zimna i boi się zbliżenia”, uświadomiła sobie Myszka.

O dziwo, razem z Adamem i Ewą normalniał Ogród. Już nie przypominał kurtyny z wesołego miasteczka. Gładkie pnie drzew nabywały chropowatości; sypki i żółty piasek na ścieżkach zgrubiał i zszarzał; zmatowiały fluorescencyjny szafir nieba i szmaragdowa zieloność trawy. Czerwone wiewiórki zrudziały, kropki żyrafy zróżnicowały swoją wielkość, a paski na skórze zebry już nie przypominały piżamy Myszki. Dziewczynce przez chwilę zdawało się, że Adam i Ewa, a nawet drzewa, zaczęli rzucać cień. Trwało to jednak krótko i cień roztopił się zaraz w zbyt promiennym słońcu.

“Cień to czas”, uświadomiła sobie. “A tutaj nie ma czasu. Brak cienia to nierzeczywistość…”

– Dossskonale – wyszeptał Wąż, huśtając się na pobliskiej jabłoni. – Brak cienia to nieśmiertelność.

Nagle Wąż zasyczał niespokojnie. Ogród znieruchomiał, jakby zdziwiony tym, co się dzieje, i zamarł w oczekiwaniu. Dziewczynka już wiedziała, co wywołuje ten stan wyczekiwania. I rzeczywiście. Jego Głos dał się słyszeć równocześnie z mocnym tchnieniem wiatru.

– TO JEST DOBRE – zamruczał, a potężne, huczące echo wątpliwości odbiło się od grubych pni drzew i powróciło, zwielokrotnione i bezradne. W Ogrodzie zrobiło się cicho i jedynym dźwiękiem był miękki szelest, z jakim Wąż przesuwał się po pniu drzewa.

Myszka spojrzała pytająco na Węża, a on popchnął ją swym lśniącym łbem:

– On pyta siebie i nikogo więcej, nie rozumiesz? Każdej odpowiedzi szuka się najpierw w sssssobie.

“Ale czy to jest dobre?”, zaniepokoiła się Myszka, gdyż już wiedziała, że w tym Ogrodzie, pięknym, kolorowym i bezgrzesznym, jest miejsce dla Barbie i Kena, lecz nie ma go dla Adama i Ewy.

Wąż zatańczył swym cielskiem, kolebiąc płaską główką na wszystkie strony.

– Wtrącasz Mu się w sssstwarzanie, Myszko. Zabierasz Mu Jego odwieczne pytania. Czynisz za Niego zmiany – syknął.

Myszka rozejrzała się niespokojnie, lecz Ogród tajemniczo milczał.

– No idź już, idź… Ale wróć, póki trwa dzień siódmy i póki wciąż wypoczywamy – powiedział Wąż.

– A jaki będzie dzień ósmy? – spytała Myszka.

– Tego jeszcze nie wie nikt, nawet On – odparł.

Myszka spojrzała na niego wyczekująco.

– Idź – pokręcił głową. – Wprowadzasz tu zbyt wiele chaossssu… To miało być ssssspokojne miejsssce, nie sssssprawiające Mu kłopotów. On ssssstworzył wiele światów i wszyssstkie Go zawiodły. Niech chociaż w tym odpocznie, inaczej będzie tak zmęczony, że przez pomyłkę ssstworzy coś potwornego, a tego byś nie chciała. Czy nie masz dość potworności tam, na dole? Ale pamiętaj, że imiona tym potwornościom nadali ludzie, a nie On. Zossssstaw Go ssssamego i wróć do siebie.

– Nie wiem, czy tam, na dole, jest moje miejsce. Nie zawsze jest mi tam dobrze – odparła Myszka z wahaniem.

– Tam, na dole, nie wolno myśleć tylko o sssobie. Dopiero tu, w Ogrodzie, możesz odpocząć. Tam musisz myśleć o tym, co dajesz innym – powiedział Wąż.

– Co daję innym? – spytała Myszka.

Wąż patrzył na nią uważnie, milcząc. Potem znieruchomiał i sprawiał wrażenie, że słucha. Liście w Ogrodzie znów zaszeleściły, dotknięte miękkim, ciepłym wiatrem; poruszyły się gałęzie; położyła się trawa; chmury zatrzymały się w powolnym pełznięciu po błękicie nieba.

– Cierpienie – powiedział Wąż echem czyjegoś głosu.

– Czy nie daję go za dużo? Niekiedy myślę, że nie mam miary – odparła Myszka.

– Gdy miara się wypełni, wrócisz do Ogrodu – szepnął Wąż.

– I to będzie dzień ósmy – powiedziała Myszka ze zrozumieniem, a Wąż poruszył się na gałęzi, nic nie mówiąc, i popchnął ją leciutko.

Postąpiła jeden niewielki krok – i znalazła się na strychu. Kot spał w tekturowym pudle. Teraz otwarł oczy, przeciągnął się i otarł o jej nogi.

– Oć, oć… – powiedziała i oboje zeszli na dół.

I stał się kolejny wieczór dnia siódmego, który wciąż trwał i nie spieszył się przemienić w dzień ósmy, gdyż On jeszcze nie wiedział, jaki ten dzień ma być i czy w ogóle winien nastąpić.