39390.fb2 Poczwarka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Poczwarka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Dzień siódmy: drzewo

Ewa budziła się, gdyż promienie słońca, mimo grubych zasłon, przenikały do sypialni, i zasypiała z powrotem męczącym, płytkim snem, któremu towarzyszyło niezrozumiałe mruczenie Myszki. Dziewczynka siedziała na podłodze koło łóżka i bawiła się. Ewa nigdy nie wiedziała, na czym polega ta zabawa, gdyż obok Myszki nie było żadnych lalek, miśków, klocków. Sprawiało to wrażenie, że dziewczynka bawi się wpadającymi do pokoju promieniami słońca, że chwyta cień zasłon na ścianie, że z tego blasku i cienia układa sobie tylko wiadome kompozycje. Ewa czuła, że nie ma po co dociekać sensu w tej zabawie, gdyż go tam nie ma. Zamykała oczy i ponownie zasypiała, by zyskać na upływającym czasie.

Powróciła do poprzedniego stanu, w którym usiłowała opóźnić nadejście kolejnego dnia. Każdy z nich mógł przynieść nowe kłopoty, a nie był w stanie dostarczyć radości. Zdaniem lekarza i jej samej, Myszka osiągnęła już wszystko, co mogła osiągnąć ludzka istota w tym stopniu upośledzenia. Zniknęły zatem drobne powody do dumy, gdy udało się ją wreszcie nauczyć najprostszych czynności lub gdy z bełkotliwych, niezrozumiałych dźwięków wyłaniał się jakiś sens. W dodatku był to sens wychwytywany jedynie przez Ewę. Lekarz orzekł, że Myszka od tej pory zatrzyma się w rozwoju, gdyż dla takich jak ona ma on określone granice. Myszka nigdy nie nauczy się czytać, pisać ani wypowiadać choćby jednego pełnego zdania.

– …bo to nie jest czysty przypadek mongolizmu, to coś więcej, ale co, nie mamy pojęcia. Niestety, moglibyśmy to zdiagnozować dopiero po trepanacji czaszki – powiedział lekarz to samo, co kiedyś, z ledwie słyszalnym odcieniem żalu, że rozwiązanie zagadki nie jest możliwe natychmiast, z sukcesem dla medycyny.

Dla Ewy jednak córka nie była medyczną zagadką, lecz pozbawioną nadziei codziennością. A równocześnie Ewa czuła, że Myszka jest daleka od debilizmu, o który – nie używając tego słowa – posądzał ją lekarz; wiedziała, że w środku tego dziecka tkwi ktoś czujący daleko więcej, niż umie przekazać, “kto nigdy nikomu tego nie przekaże”, dodawała w myślach.

Każdego więc ranka Ewa mocno zamykała powieki i usiłowała uciec w sen, aby opóźnić wejście w kolejny dzień, w którym znów będzie musiała zastanawiać się, jaka przyszłość czeka jej córkę, co z nią będzie, gdyby jej, Ewie, coś się stało, i jak ma bronić Myszkę przed kolejną interwencją tajemniczych przedstawicieli instytucji opiekuńczych.

“Zdaniem tych urzędniczek, nie jestem lepsza od kobiety z Mazur, która zamknęła swoje dziecko w stajni, choć to nie jest stajnia, tylko wygodny dom, dostatek i spokój. A jednak, w pewnym sensie, nie ma między nami dużej różnicy”, myślała Ewa, usiłując bezskutecznie uciec w sen. Mamrotanie Myszki uniemożliwiało jej to i przywoływało do rzeczywistości.

Teoretycznie te urzędniczki miały rację: dziewczynka powinna znaleźć się w jakiejś wyspecjalizowanej placówce. Powinna przebywać z innymi dziećmi, oswajać się z obecnością innych osób, nie tylko matki. Ale Ewa miała okrutną świadomość, że mógłby to być jedynie najcięższy rodzaj zakładu, przeznaczony dla beznadziejnych przypadków. Miejsce do wegetacji.

“…i nie będzie tam osób, które ją zrozumieją, które wyłowią z jej bełkotu sens, które uwierzą, że jest tam jakaś treść”, myślała Ewa.

Wiedziała, że z wszystkich możliwych decyzji podjęła najgorszą, a zarazem jedyną, jaką mogła podjąć: odizolowała Myszkę od świata, by oszczędzić jej bólu i rozczarowania, a sobie wstydu i rozpaczy. Słyszała wprawdzie o istnieniu ośrodków próbujących przyjść z pomocą dzieciom takim jak jej córka. Po wizycie urzędniczek znalazła pod progiem pozostawione broszury. Było w nich pełno adresów i zdjęć. Ze zdjęć uśmiechały się komunikatywne muminki, których IQ był na tyle wysoki, że mogły wyplatać koszyki lub kleić koperty (choć o wiele lepiej robiły to maszyny), ale Ewa nie odnajdywała w tych dzieciach żadnego podobieństwa do swojej córki.

Tak, Myszka była inna (“a może każde z tych upośledzonych dzieci jest na swój sposób inne?”, pomyślała, przypominając sobie, że córka Anny maluje, dobierając kolory według dźwięków, które jej zdaniem one z siebie wydają). Myszka była bardziej upośledzona niż typowy muminek i zarazem w dziwny sposób kryła w sobie jakąś tajemnicę (“chyba każde z tych dzieci ma swoją tajemnicę, ale nikt nie umie jej odgadnąć”, dodała w myślach).

Z niechęcią otwarła oczy, odsunęła zasłonę i wyjrzała przez okno, aby popatrzyć na nieodmiennie ten sam widok: garaż w głębi, na lewo, na wprost wysoki mur, zza którego wystawały dachy sąsiednich domów; zaniedbany trawnik z prawej strony.

Ale dzisiaj coś zaburzyło tę niezmienność. Pod murem okalającym dom, na skraju trawnika, majaczył nieznany kształt. Coś, czego wczoraj tu nie było. A przecież znała ten widok na pamięć. Teraz, na tle jasnego muru, rysował się w tym miejscu jakiś nowy, obcy kontur.

– Drzewo – powiedziała głośno, a Myszka przestała mruczeć i spojrzała na nią kosymi oczami. – Tam rośnie drzewo.

Dziewczynka uniosła głowę, wstała z podłogi i podeszła do okna. Nagle zaśmiała się grubym, zachrypniętym głosem. Ewa otworzyła okno i wychyliła się. Kształt i rodzaj drzewa nabrały wyrazistości.

– Jabłoń… Myszka, to jabłoń! Najprawdziwsza jabłoń! Przecież nie mogła wyrosnąć przez noc! Myszka, widzisz? Ile ma owoców… – dodała bardziej do siebie niż do niej, przekonana, że dla umysłu Myszki jabłoń drzewo i jabłko owoc to dwa nie powiązane ze sobą pojęcia.

– Daa… – powiedziała Myszka i wyciągnęła ku niej rękę. – Oć…

Ewa wstała z łóżka i ruszyła ku drzwiom. Jabłonka, obsypana owocami, rosła sobie pod murem, tak dorodna i wyrośnięta, jakby była tu wczoraj, miesiąc temu i dziesięć lat wstecz. Sprawiała wrażenie najbardziej zadomowionej spośród jabłonek. Zbliżyły się do niej obie i przystanęły.

– Tutaj nigdy nie było żadnego drzewa – powtórzyła zdumiona Ewa, dotykając żywego, szorstkiego pnia. Nagle uświadomiła sobie, że skoro drzewo tu jest – a nie mogło wyrosnąć przez noc – zatem musiało być zawsze, “ale wiodąc takie życie przy Myszce, nawet nie zauważyłam, jak rośnie”, pomyślała.

Dziewczynka tymczasem sięgnęła ręką po jeden z owoców, ugryzła go i zaczęła żuć. Żuła powoli, starannie, sok zmieszany ze śliną kapał jej po brodzie, a na twarzy zaczęło malować się zdziwienie.

– Niedobre? – spytała Ewa. – Pewnie kwaśne. To dzika jabłoń. Nie jedz tego, w kuchni są prawdziwe jabłka – dodała. Ale Myszka potrząsnęła głową i wyciągnęła ku niej rękę z nadgryzionym owocem. Ewa, nie chcąc jej robić przykrości, wzięła od niej jabłko i ugryzła spory kawałek. Jeszcze zanim zdążyła przełknąć, poczuła w ustach jego przedziwny smak. Zdawało się jej, że czuje go nie tylko w ustach, lecz w całym ciele, że dociera nawet do koniuszków palców u rąk i nóg, czyniąc ją całą lekką, rześką, odrodzoną.

– Nigdy czegoś takiego nie jadłam! – zawołała. – Jest doskonałe! Dlaczego nie jesz?

Ale dziewczynka znów pokręciła głową.

– Jec… tyyy… – powiedziała nakazujące, więc Ewa ugryzła kolejny kęs. I jeszcze jeden. I następny… Sok jeszcze spływał jej do gardła, gdy przeciągnęła się leniwie i powiedziała, patrząc z zachwytem w zachmurzone niebo:

– Patrz, Myszka, jaki piękny dzień… Po prostu cudowny!

Buzia Myszki rozjaśniła się w tym szczególnym uśmiechu, który wzruszał Ewę, a niepokoił obcych. Dla Ewy ten uśmiech był dowodem, że jej córka jest szczęśliwa; wszystkim obcym, z Adamem włącznie, ten grymas wydawał się obrzydliwy. Dziewczynka zaśmiała się głośno, a Ewa jej zawtórowała.

“Mam dopiero czterdzieści trzy lata, przede mną długie życie i czeka mnie tyle nowych rzeczy”, pomyślała nagle. “Na pewno gdzieś na tym świecie jest miejsce dla takich jak Myszka, i ja to miejsce znajdę. Znajdę. Mam dużo czasu”.

Roześmiała się znowu, głośno, donośnie i swobodnie, i wtedy uprzytomniła sobie, że dawno nie słyszała własnego śmiechu. “Jakie to wspaniałe uczucie: śmiać się”, pomyślała z zachwytem.

Adam przeniknął biegiem do garażu, nie patrząc w stronę Ewy i Myszki, choć doskonale je widział: tę ciągle piękną, choć zniszczoną kobietę, którą nadal kochał, i grubą, nieforemną, zaślinioną dziewczynkę, którą odrzucił. Stały koło drzewa, trzymając się za ręce, i głośno się śmiały. Przez krótką chwilę miał niemiłe podejrzenie, że śmieją się z niego.

“Ciekawe, że nigdy nie zauważyłem tego drzewa”, pomyślał, odsuwając myśl o córce i żonie. “Wieczorem, gdy wrócę, skosztuję tych jabłek. W końcu są moje. To głupio mieć jabłoń i nie znać smaku jej owoców”, myślał, jadąc samochodem, byle tylko uwolnić się od obrazu roześmianej żony ze śmiejącą się Myszką, tańczących pod tą rajską jabłonką.

Nagle przypomniała mu się stara sentencja: chłopiec staje się prawdziwym mężczyzną dopiero wtedy, gdy wybuduje dom dla żony i posadzi drzewo dla syna. Dom wybudował dziewięć lat temu, zamiast syna urodziła się Myszka, a drzewo nie tylko wyrosło tu bez jego woli, ale nawet nie zauważył, kiedy.

Mama się śmiała. I to przez cały dzień. Uśmiechała się, robiąc śniadanie, sprzątając dom, przygotowując obiad. Wzięła Myszkę za ręce i zatańczyła z nią na trawniku, w pobliżu drzewa, śmiejąc się głośno i zaraźliwie, tak że po chwili śmiały się już obie. Potem mama śmiała się z rysunku Myszki (dwie skrzyżowane, krzywe kreski biegnące przez całą kartkę), a później z kota, który bawił się kłębkiem wełny. Śmiejąc się, mama była o wiele piękniejsza, i dziewczynka czuła, że mimo zachmurzonego nieba wszędzie przybywa światła, a ściany domu rozsuwają się, tworząc bezkresną, choć bezpieczną przestrzeń.

Mama śmiała się, zatem była szczęśliwa. Szczęśliwa mama była kimś do tej pory nie znanym Myszce i wspaniałym. Przypominała słońce z księgi z bajkami, nieprawdopodobne i wesołe, z promieniami, które wędrowały ku człowiekowi i można je było chwytać w ręce. Myszka ogrzewała się w nich i było jej tak dobrze jak jeszcze nigdy i nigdzie – poza Ogrodem.

Była tym tak przejęta, że zjawiła się na strychu dopiero wraz z zapadającym zmierzchem, ale w Ogrodzie nadal był poranek. Wąż czekał na nią, gdyż ledwo zjadła jabłko i zawirowała w tańcu, od razu powiedział, nie czekając, aż skończy:

– Nie sssspóźniaj się. Wkrótce ssskończy się dzień siódmy… Nie mamy czasssu.

Myszka rozejrzała się: w Ogrodzie nic nie wskazywało na to, aby jeden dzień miał przemienić się w drugi. Do tego potrzebna była noc. A wcześniej zmierzch. I wiele odmian mroku. Ale i tak od rozmowy o porach dnia ważniejsze było coś innego:

– Czy wiesz, że On dał mi drzewo? – spytała Węża.

– Wiem – odparł Wąż.

– Ale to nie jest czarodziejska jabłoń. Zjadłam z niej jabłko i nadal byłam ciężka. Nie umiałam oderwać się od ziemi – pożaliła się.

– Bo to nie jessst jabłoń dla ciebie, ale dla twojej mamy – wyjaśnił Wąż.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Żebyś mogła ussssłyszeć jej śmiech.

– Słyszałam! – zawołała.

– Żebyś mogła odczuć jej radość z twojego issstnienia – ciągnął smukły przyjaciel.

– Czułam! – uświadomiła sobie Myszka.

– I żebyś zrozumiała, że wkrótce zosssstanie po tobie tylko to drzewo. Myszka zamilkła.

– Ale gdy odejdziesz, twoja mama, jeśli potrafi, ussssłyszy w nim twój głosss. Jeśli nie potrafi, usssłyszy tylko szelessst liści – zasyczał Wąż.

– Więc mama i tato nigdy nie zobaczą, jak tańczę? – spytała ze smutkiem.

– Nigdy. Ale w śpiewie drzewa ussssłyszą twój prawdziwy głosss i domyśla się, że nie tylko byłaś piękna, lecz pięknie tańczyłaś – powiedział Wąż.

– Naprawdę? – ucieszyła się Myszka.

– Naprawdę – wyjaśnił z powagą Wąż.

– Więc to nie jest drzewo dla mnie, ale dla nich – zrozumiała dziewczynka.

– Twoje drzewa rosssną tutaj – powiedział Wąż. – Rozejrzyj się.

Myszka rozejrzała się i ze zdumieniem stwierdziła, ze Ogród wygląda inaczej. Nie miał już nic wspólnego z, plastikową kurtyną z wesołego miasteczka. Nie przypominał niczego, co znała, choć wciąż pozostawał Ogrodem. Był równocześnie światłem i mrokiem, harmonią i chaosem, muzyką i ciszą, zielonością i błękitem, nieruchomością i wiatrem. Był jednością. Był wielością. Był wszystkim. Był niczym. Był.

Oszołomiona zamrugała oczami, i znów pojawiły się swojskie, dobrze jej znane jabłonie, strumyk płynący pomiędzy nimi, poruszające się w oddali sylwetki Adama i Ewy i smukłe ciało Węża zwieszające się z gałęzi nad jej głową. “Coś mi się zdawało”, pomyślała.

– Mówiłeś, że jedno z drzew jest zakazane i nie wolno jeść z niego owoców – przypomniała sobie.

– Tak, to drzewo bowiem rodzi najzwyklejsze owoce, które nie dają przemiany. Ten kto je zje, będzie po prostu zwykłym śmiertelnikiem. Gdy ty je zjesz, znajdziesz się z powrotem na dole. I już nie wrócisz. Będziesz na zawsze przynależeć do ziemi. Gdyby zjedli je Adam i Ewa, musieliby odejść z Ogrodu. Ale to drzewo jest dobrze ukryte, gdyż On nie chce, abyście je znaleźli – powiedział Wąż.

“On, On i On”, pomyślała Myszka. “Rozmawiamy o Nim, nasze myśli krążą wokół Niego, czujemy Jego oddech i nigdy Go nie widzimy”.

– Czy nie chciałbyś… – zaczęta i urwała. “O co właściwie mam pytać?”

– Chciałbym – odparł Wąż. – Pragniesz wiedzieć, jak On wygląda. No cóż… – poruszył płaskim łbem, jakby się namyślał: – On w ogóle nie wygląda. Nie ma wyglądu. Można Go ssssobie wyobrażać na różne sssposssoby. Można w Niego wierzyć i nie wierzyć. Można Go czuć i nie wyczuwać. Można Go sssłuchać i nie sssłyszeć. Można widzieć w nim kobietę, mężczyznę, a nawet dziecko. On jessst wszyssstkim i niczym. I o to chodzi. Dzięki temu może zająć się tym, co lubi najbardziej: ssstwarzaniem, albowiem ludzie, nie znajdując Go, nie mogą Go nachodzić, męczyć, prześladować. I dlatego On jesst poza czasssem i ssstwarza. Ssstwarza i ssstwarza bez końca, ale i bez początku, i jessst wciąż niezadowolony, dlatego próbuje na nowo. Już nie wierzy w to, że ssstworzy coś dossskonałego, ale nadal próbuje, gdyż musi zapełnić ogromną pussstkę w sssobie i wokół siebie. Co jeszcze chcesz wiedzieć? I po co? Wiara nie potrzebuje wiedzy – stwierdził w zadumie Wąż.

Myszka poczuła, że nie powinna dalej pytać, bo przecież wie. On czasami jest Panem, a niekiedy Głosem, lub też migocząc, przeobraża swe kształty i przypomina Ewę lub Adama, lecz tylko po to, by zaspokoić ich próżność. A naprawdę jest niepodobny do niczego. W te dni, gdy jest kobiecy, Głos ma śpiewny, łagodny i przypomina matkę. Niekiedy mknie z wiatrem i z piorunami, i wtedy jest ojcem. A czasem w ogóle Go nie ma, choć jest. I wtedy najbardziej jest sobą.

– Wy, ludzie, wyobrażacie sssobie na Jego temat różne rzeczy, mniej lub bardziej prawdziwe, ale raczej mniej niż bardziej. I o to chodzi – uśmiechnął się Wąż.

Myszka przyjrzała mu się nieufnie.

– Nie wiesz, że nie trzeba, a nawet nie należy wszysssstkiego wyjaśniać? – spytał z uśmiechem.

– Nie wiem – przyznała, czując, że naprawdę nie chce wiedzieć, jak On wygląda. I nie chce, aby w ogóle miał wygląd.

Przez Ogród przemknął wiatr. Pan głęboko westchnął i zapadł się w światłocień, a Wąż podążył Jego śladem. Miał zwyczaj pojawiać się nagle i znikać równie niespodziewanie, lecz odnajdywał się zawsze wtedy, gdy był dziewczynce potrzebny.

Myszka ruszyła szukać Adama i Ewy. Nie było ich nad strumykiem i długo krążyła po Ogrodzie, zanim natrafiła na ich ślad koło jednej z jabłoni. W przeciwieństwie do innych, ta wydawała się mniejsza. Sprawiała wrażenie karłowatej i ułomnej. Myszka zrozumiała, że o tym drzewie mówiła jej kiedyś Ewa. To ono było cherlawe, słabe i należało o nie dbać, by nie uschło.

Ewa obrywała chore gałązki i spryskiwała wodą te, którym udało się zachować życie. Jej lalka, porzucona niedbale, leżała koło pnia. Jabłkowa głowa zaczęła gnić. Pęki trawy, udające włosy, pożółkły od słońca. Patyki, imitujące nogi i ręce, połamały się. “Trzeba zrobić nową”, pomyślała Myszka, ale Ewa na jej widok ożywiła się i powiedziała:

– Dobrze, że przyszłaś, bo moglibyśmy się nie spotkać. Chcemy stąd odejść.

– Opuszczacie Ogród? – zdziwiła się Myszka. – Przecież tutaj jest ślicznie.

– Tak, tutaj cały czas jest ślicznie – potwierdził Adam. – Ani przez chwilkę nic nie jest brzydkie…

– …więc my także wciąż jesteśmy tacy sami – dorzuciła Ewa. – Podobno bezgrzeszni, jak mówi Wąż, ale dlatego zamiast prawdziwego dziecka mamy lalkę. I spójrz, jak ona wygląda…! Nawet nie można jej przytulić.

– Ale macie tu wieczne życie, wieczną młodość, wieczny dzień. Nie wiecie, co to ciężar, choroba i noc – zaprotestowała Myszka.

– Chcemy iść tam, gdzie będziemy mężczyzną i kobietą – oświadczył Adam.

– Przecież jesteście Mężczyzną i Kobietą! – zdziwiła się Myszka.

– Nie – odparła Ewa. – Sama mówiłaś, że nie mamy tam “Nic”, oprócz figowego liścia. Spójrz na Ogród… Wszystkie tutejsze zwierzęta nie mają dzieci. Także rośliny ich nie mają. Nawet jabłka cały czas są takie same. Chcę wiedzieć, jak wygląda noc. Wolę znać Koniec, niż tkwić zawsze na Początku.

– I zostawicie Go samego? – spytała ze smutkiem Myszka.

– Myślę, że tutaj jesteśmy tylko Jego lalkami – powiedziała Ewa, a Myszka pomyślała, że Kobieta nawet nie wie, jak bliska jest prawdy.

– Chcemy być prawdziwi. Z krwi i kości – oświadczył Adam.

– Z brudu i błota, z pyłu i sssssadzy, ze śliny i flegmy – zasyczał Wąż za ich plecami, ale tego nie usłyszeli. Nie chcieli słyszeć.

– Z ciała – dorzucił Adam.

– Z ciała, które choruje, ssstarzeje się i rozsssypuje w proch – dopowiedział bezlitośnie Wąż.

– Co On na to, że chcecie odejść? – spytała niespokojnie Myszka.

– Powiedział nam, przez Węża, że możemy zjeść wszystkie jabłka w Jego Ogrodzie, bylebyśmy zostali. Ale ile można zjeść jabłek, nawet jeśli są zaczarowane? – pożaliła się Ewa.

– Zaczarowane powinny zdarzać się wyjątkowo, a nie być na co dzień – dodał po namyśle Adam.

Myszka namyślała się. Już wiedziała, że jedno, jedyne drzewo w Ogrodzie było inne. Nie miało cudownych, rajskich owoców; było zwykłym drzewem najzwyklejszych wiadomości złego i dobrego. Takich samych jak te w telewizyjnych “Wiadomościach”. Nie miało mocy czarodziejskiej przemiany, nie dawało uczucia odlotu; przeciwnie: bezlitośnie sprowadzało na ziemię. Koło tego drzewa stała teraz Ewa. To nim opiekowała się, aby nie uschło. To ono żyło dzięki jej pomocy. Wymykało się rajskim pojęciom urody i było kluczem do opuszczenia Ogrodu. Wąż mówił, że to drzewo było dobrze ukryte. To prawda. Stało w samym środku, pośród innych drzew, i było najbrzydsze, i to było najlepszym ukryciem, jakie można było wymyślić..

– Jeśli chcecie opuścić Ogród, musicie zerwać jabłko z zakazanego drzewa i je zjeść – powiedziała, pełna smutku, że pomaga w zburzeniu czegoś, co mogłoby trwać przez wieki. Piękne, nieskalane, nieśmiertelne, choć mało prawdziwe.

– Jak mamy znaleźć zakazane drzewo? – spytał Adam. – On ukrył je przed nami.

– Zassstanów się, Myszko – syknął ostrzegawczo Wąż. – Czy wiesz, co robisz?

Myszka jednak nie słuchała Węża. Już przemyślała wszystko.

– Stoicie przy tym drzewie – stwierdziła rzeczowo.

– Niemożliwe! – zawołała Ewa. – Przecież to ja uratowałam je od śmierci! To moje drzewo, a nie Jego!

Myszka nie chciała odbierać jej złudzeń. Już przeczuwała, że istnieje nieskończona liczba Ogrodów, z nieskończoną liczbą Adamów i Ew, którzy pewnego dnia – nie wbrew Niemu, lecz z Jego pomocą – opuszczają to miejsce i idą na dół, do ludzi. Już wiedziała, że On wciąż stwarza i stwarza kolejne Ogrody, kolejnych Adamów i Ewy, wierząc, że pewnego dnia stworzy istotę, z której naprawdę będzie zadowolony. Na razie wciąż Mu się nie udawało. I dlatego w każdym Ogrodzie rosło zakazane drzewo – tylko po to, aby jego mieszkańcy mogli złamać Jego zakaz i odejść, gdy znowu Go rozczarują.

– Musicie zjeść jabłko z tego drzewa. To ono jest kluczem do wszystkiego, właśnie dlatego, że wydaje się chore i kalekie – powiedziała Myszka.

– One nie nadają się do jedzenia! – zawołała Ewa. – Przyjrzyj się im, są brzydkie, a więc na pewno kwaśne i niesmaczne!

Myszka przyglądała się owocom cherlawej jabłonki.

– To jabłko musi być takie jak ziemia, na którą chcecie zejść – powiedziała. Jej bystry wzrok ogarnął prawie wszystkie owoce, gdyż było ich niewiele na tym drzewie. Większość nosiła na sobie piętno walki o życie. Nadgniła i pomarszczona przedwcześnie skórka sąsiadowała z pokrytą pleśnią lub poszarzałą czerwienią. Niektóre jabłka miały w sobie dziurki, z nich zaś wyglądały robaki. Wszystkie toczyła choroba.

– Musicie zjeść takie jabłko – powtórzyła Myszka, wskazując na to, które wydawało się najbrzydsze.

Ewa otrząsnęła się ze wstrętem, ale potem przyjrzała się owocowi, ostrożnie dotykając go palcem.

– Jest paskudny, ale zjemy go – powiedziała, decydując za siebie i za Adama.

– Ale ziemia… Ziemia jest taka osobna. Będziecie pukać i nikt nie otworzy. Będziecie płakać i nikt nie usłyszy – szepnęła Myszka, przypominając sobie dźwiękoszczelne, obite skórą drzwi pokoju ojca.

– Ooo, nie… Ziemia musi być cudowna – rozmarzyła się Ewa. – On… – wskazała na Węża – on mówi, że tam będę miała prawdziwe ciało.

– …i prawdziwe piersi – dorzucił Adam, trochę zdumiony tym, co mówi, gdyż w Ogrodzie piersi Ewy wydawały mu się zbędnymi wypukłościami.

– I tam będziemy mieć Dziecko. Może takie jak ty? – powiedziała Ewa.

“Nie, nie… Oczywiście, że inne”, pomyślała Myszka. “Ono nigdy nie zajrzy na żaden strych. Jego mama nie będzie przez nie płakać, a tato zawsze przystanie, gdy ono zawoła”.

– Tam nie będę nosił figowego liścia! – roześmiał się Adam.

“Wiem. Tam będziesz nosił garnitur, krawat, czarną teczkę, komórkę i laptopa”, pomyślała Myszka.

– Jak przekonacie Go, by się nie gniewał? – spytała.

– Nie będziemy pytać Go o zgodę – oświadczył buńczucznie Adam.

– On się zgadza – powiedział łagodnie Wąż, a Myszka pomyślała: “Oczywiście, że się zgadza. I ledwo sobie pójdą, on zacznie stwarzać kolejny Ogród i kolejnego Mężczyznę i Kobietę”.

– I tutaj, w tym Ogrodzie, zostanie sam? – spytała głośno i ze współczuciem.

– On nie jesst tu sssam – zaśmiał się Wąż.

– A kto z Nim jest? – spytała zafascynowana Myszka. Chciała zobaczyć te inne istoty zamieszkujące Ogród, których obecności jeszcze nie przeczuła.

– Poznasz je. Już niedługo – obiecał Wąż.

– Tak, poznasz je, bo tu zostaniesz – oświadczył Adam.

– Dlaczego? – spytała Myszka bez zdziwienia.

– Zassstanów się… Nie można przebywać równocześnie tu i tam – zasyczał Wąż. – Więc będziesz musiała się zdecydować, Myszko…

– Jeszcze nie – powiedziała prosząco dziewczynka. “Jeszcze tylu spraw nie zakończyłam tam, na dole. Mama już się śmieje, ale tato… Tato nadal biega”, pomyślała z niepokojem.

– Nie mamy wiele czassssu – odparł Wąż. – Ale On daje ci prawo wyboru. Więc jeśli chcesz tam zosssstać…

Wąż urwał i leciutko zatańczył na obie strony swym gadzim łbem.

“Tam… tam jestem taka ciężka…”, pomyślała Myszka, patrząc na niego, a on spojrzał na nią koralikowymi oczami i znów poruszył płaskim łbem w lewo i w prawo.

“Tam jestem zamknięta w domu, bo mama boi się zabrać mnie do parku, do supermarketu, a nawet na ulicę”, myślała Myszka, nie odrywając wzroku od Węża. Jego łeb coraz szybciej tańczył w złocistym słońcu.

“Tam dzieci nie chcą się ze mną bawić i patrzą na mnie tak, jakby się bały lub brzydziły…”

Łeb Węża tańczył już tak szybko, że Myszka z trudem nadążała wzrokiem za jego ruchami. Nagle znieruchomiał, a jego małe oczy wpiły się w twarz Myszki.

“Tu mogę tańczyć…”, uprzytomniła sobie, wspięła się na palce i zawirowała, wykonując swobodny, lekki piruet. Owiał ją ciepły wiatr, a wirując, poczuła szaloną radość i nieskończoną wolność. Tak mogło być zawsze.

– Dobrze – powiedziała, zatrzymując się i oddychając głęboko. – Powiedz Mu, żeby ich puścił.

Zostanę z wami. Ale zejdę na dół jeszcze ten jeden, jedyny raz, aby się pożegnać. I zaraz wrócę. I stał się ostatni wieczór dnia siódmego.

Adam zajechał w nocy przed garaż i czekając, aż podniosą się elektronicznie uchylane drzwi, znów spojrzał na samotną jabłonkę na skraju trawnika.

“Musiała tam zawsze rosnąć”, stwierdził, wysiadł z auta i ruszył trawnikiem na przełaj. Nigdy wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. “Trzeba spróbować własnego jabłka”, pomyślał. Miał dom, który był jak cudzy; żonę, która żyła we własnym świecie; córkę, której nie chciał; miał jabłoń o nieznanym smaku owoców.

Jabłonka stała nieruchomo w świetle księżyca. Nagle wiatr poruszył jej gałęziami i liście cicho zaśpiewały. Adamowi wydawało się, że słyszy czyjś cichy i dobrze znany głos:

– …aaasio-adasio… oć, oć… będziemy się bawić… oć, oć…

Potrząsnął głową. Niepokojący szmer ucichł. Wracał do domu, gryząc owoc. Był trochę kwaśny, trochę gorzki. I dziwnie smaczny.

Jedząc jabłko, przekręcał klucz w drzwiach gabinetu i nagle wydobył z pamięci tę twarz. Stanęła mu przed oczami jak żywa i właśnie gdy połykał kolejny kęs, przypomniał sobie nie tylko jej twarz, lecz także imię.

– Pani Aleksandra… Jak mogłem zapomnieć…

Jedyna przyjaciółka babci, mieszkająca z nimi drzwi w drzwi, znająca od dziecka jego zmarłą matkę. Pani Aleksandra, która prawie codziennie bywała u nich w domu lub zapraszała do siebie; która znała ich życie niemal od podszewki.

“Ona będzie wszystko wiedzieć. Ona mi powie, czy w mojej rodzinie zdarzały się choroby umysłowe lub upośledzenia. Ona mnie oczyści i będę wiedział, kogo mam winić, siebie czy Ewę, i czy możemy mieć nasze drugie, tym razem zdrowe dziecko. Nazwisko… mój Boże, jakie ona miała nazwisko?”

Nazwisko pani Aleksandry przypomniał sobie z ostatnim kęsem jabłka. Miejscowość znał. Przecież tam mieszkali z babcią i rodzicami, zanim, w trzy lata po tragicznym wypadku, przenieśli się tutaj. Jakby babcia pragnęła rozpocząć życie całkiem od nowa, w nowym mieście, w nowym mieszkaniu, bezpowrotnie wymazując przeszłość.

Nazwę ulicy w tamtym mieście cały czas miał w pamięci. Trudno zapomnieć ulicę własnego dzieciństwa, która jest przecież jedna jedyna – z podwórkiem, trzepakiem i wielkim, starym drzewem, pod którym jesienią zbiera się lśniące, brązowe, niemal magiczne kasztany.

“Jadę tam jutro”, postanowił.