39390.fb2 Poczwarka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Poczwarka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Dzień pierwszy: strych

Choć Ewa od kilku lat nie czytała głośno Księgi, Pan wciąż od nowa stwarzał swoje światy. Co dzień stawała się światłość, ‘noc oddzielała się od dnia, a światłość uczyła się rozszczepiać na siedem kolorów tęczy.

Stwarzając, Pan zawsze rozglądał się za swymi Darami, za dziećmi rozrzuconymi po różnych światach, i przywoływał niektóre z nich z powrotem, by dać im lekkość motyla i umiejętność tańca. Pan wiedział, że taniec to radość życia, radość świata, radość z własnego ciała – i obdarzył je tęsknotą za nim. Tęsknotą za tym, co niemożliwe. Po to, by zarażały nią ludzi.

– TO JEST DOBRE – mówił Pan huczącym, potężnym głosem, patrząc, jak Jego dzieci tańczą.

*

Myszka siedziała na podłodze w holu i sapiąc z wysiłku, usiłowała zawiązać sznurówki w bucikach. Mama powiedziała, że to konieczne, że ośmioletnia dziewczynka musi to umieć. I że to łatwe. Tymczasem to było trudne. Myszka posapywała jak mała lokomotywa, a z półuchylonych ust wypełzła jej wąska strużka śliny, którą odruchowo wytarła skrajem rękawa.

“Mama mówiła, żeby chusteczką…”, przypomniała sobie, ale ta myśl zaraz uciekła. Wszystkie myśli uciekały niezwykle szybko, były zwinne, śliskie jak łodyżki traw i nie dawały się zatrzymać. A nawet gdy Myszka którąś schwyciła, to łamały się równie łatwo jak kwiat, na kilka części, z którymi nie było wiadomo co zrobić.

Myśli Myszki powróciły do okropnych, nieposłusznych sznurowadeł. Niestety, niewprawne, niezgrabne palce też nie chciały jej słuchać, w dodatku Myszka znów zapomniała, w którą dziurkę ma sznurówki włożyć. Strużka śliny pociekła na podkoszulek. I wtedy w domu coś zahuczało.

“Radio… nie, telewizor…”, pomyślała Myszka, ale potem z natłoku dźwięków wyłowiła głos taty.

Głos taty był jej mało znany, ale zawsze umiała odróżnić go na przykład od głosu listonosza, który dzwonił do drzwi i już z daleka krzyczał wyraźnie i tubalnie:

– Dziś tylko gazeta! – jakby w pozostałe dni było coś innego.

Tylko tata mówił tak szybko, gładko i ostro, że Myszka kuliła się w sobie, czując, że jej umysł nigdy nie nadąży za jego słowami. Mama mówiła śpiewnie, cicho, powoli i bezboleśnie. Powtarzała każde zdanie tyle razy, ze Myszka nie miała kłopotów ze zrozumieniem. Z tatą było wręcz przeciwnie, zwłaszcza że słyszała go rzadko. Najczęściej przebiegał obok, w milczeniu. Ale teraz głos laty dudnił w całym domu.

– Czy ty tego nie widzisz?! – wołał, a ten głos, wibrując, przenikał przez drzwi i wbijał się w uszy Myszki jak szpilki. – Nie widzisz tych jej ślepków jak u zwierzątka? Nie widzisz, że TO natychmiast widać? że każdy na ulicy ogląda się za wami?

– Nie każdy – zaprzeczyła cicho mama, a jej głos zaśpiewał niewyraźną, niepewną melodyjkę.

Myszka, obdarzona chrapliwym, pozbawionym dźwięczności głosem, była wyczulona na muzykę słów, na ich zróżnicowane brzmienie, na tkwiącą w zdaniach linię melodyczną. Jej mruczenie, które Ewie wydawało się przypadkowymi dźwiękami, naprawdę było śpiewem. Myszka kochała muzykę – tę, która dobiegała czasem z pokoju taty, i tę, którą słyszała w radiu czy w telewizji. Głosy ludzkie brzmiały jej w uszach jak instrumenty, o różnej barwie, ekspresji, harmonii. I właśnie teraz głosy mamy i taty grały dwie różne, dysonansowe melodie.

– Przypatrz się tym zawsze otwartym ustom! Nie możesz jej nauczyć, żeby je zamykała? I te jej ruchy… ta ośliniona broda… Boże! – głos ojca wzniósł się nagle do tonów, które zaczęły wwiercać się w uszy Myszki jak dwa śrubokręty.

“Chusteczka”, przypomniała sobie i wyjęła ją z kieszeni, wycierając usta. Zadowolona, schowała ją ponownie. “Pamiętam”, uśmiechnęła się szeroko. Mama zawsze ją chwaliła, gdy udało się jej coś zapamiętać.

Głos ojca sprawiał ból i Myszka zatkała sobie uszy, ale to nie pomogło. Przenikał przez drzwi i przez dwie małe dłonie.

– Ona nigdy nie zliczy nawet do trzech… Nie nauczy się alfabetu… Nie porozmawia z innym dzieckiem… Nie odpowie na żadne pytanie… Bo to nie jest zwykła, normalna postać downa, ale najcięższa! Nietypowa! Ona nawet nie wypowie swojego nazwiska, i chwała Bogu, bo to jest moje nazwisko. Moje!… Nie, nie poślesz jej do żadnej szkoły. Moja córka nie będzie chodzić do szkoły dla idiotów, a do innej się nie nadaje!

– Przyszło pismo z kuratorium, że wszystkie dzieci… – zaśpiewał wątły głos mamy.

– Ona ma iść do specjalnego zakładu! Są takie. Sprawdzałem. Zakłady dla ciężko upośledzonych. Tam jest jej miejsce. I nie sądź, że ona jest w stanie odróżnić, czy będzie tu, czy tam! – głos ojca zawisł w powietrzu, wyostrzony jak kredka, którą mama dawała jej do ręki, lecz którą Myszka umiała tylko przedrzeć kartkę papieru, naciskając zbyt mocno. Rzadko udawało się narysować choćby pokrzywioną linię, przebiegającą przez kartkę tak jak tata: szybko, po skosie, najkrótszą drogą.

– Co z tego, że sprawdzałeś? – zanucił w odpowiedzi jeszcze cieńszy głos mamy.

Zapadło milczenie. Milczenie oczekujące, pełne napięcia, które rozpełzło się po całym domu, przeniknęło ciało Myszki i nie było żadną ulgą po huczących dźwiękach głosu taty. Głos taty przypominał barwą instrument, którego nazwy nie znała: puzon. A czasem trąbkę. Mama śpiewała jak skrzypce lub flet.

– Czy chcesz do końca życia widzieć te współczujące spojrzenia? Nie możemy mieć szansy na normalne życie? Co wolisz? – głos ojca zawibrował jak ostry, niedobry wiatr przed burzą, gwałtownie zmieniający kierunek – i zamilkł.

– Nie wiem, co wolę – głos mamy nucił jakąś niepokojąco smutną melodię. Uszy Myszki nie lubiły ani wibrującej, głębokiej barwy głosu ojca, ani przejmująco zrezygnowanej melodii matki.

Myszka lubiła słuchać, jak mama się śmieje. Mama robiła to rzadko, lecz wówczas Myszka też się śmiała i zaczynała tańczyć. Tańczyła tylko w środku, w sobie, i mama tego nie umiała dostrzec.

Mama mówiła: “Bardzo ładnie, Myszko” – gdy dziewczynka odkładała jakiś przedmiot na właściwe miejsce, rysowała kreskę przez kartkę papieru lub postawiła w pionie cztery klocki – ale jeszcze nie powiedziała: “Myszko, jak pięknie tańczysz…” I Myszka obawiała się, że nigdy tak jej nie pochwali.

– Czy ty nie widzisz, że ona jest jak poczwarka? Że nie jest do pokazywania? Nigdzie. Nawet w takiej szkole – usłyszała Myszka ostry głos ojca.

– Nieprawda! Nie znasz jej, nie rozumiesz, nie widzisz tego, co ja umiem w niej dostrzec. Ona wszystko czuje, wszystko rozumie, nie umie tylko dobrać słów – ciągnęła przepraszająco mama. Głos ojca zawibrował w odpowiedzi:

– Nie można nikogo na TO narażać. Nie wiesz, dlaczego z wami nie jadam? Nie widzisz, że każde spojrzenie na TO odbiera mi chęć do jedzenia?

– Idź sobie! – Myszka usłyszała głos mamy, który też zawibrował setkami ostrych dźwięków. Znowu zatkała uszy, ale głos ojca dotarł jasny i wyraźny:

– Przez nią rozpada się nasze małżeństwo.

– Możemy wziąć rozwód…

– Chciałabyś…! – zaśmiał się gwałtownie ojciec. – Chciałabyś, żeby powiedzieli, że porzuciłem niedorozwinięte dziecko!

– Źle jest z nią być, źle jest ją porzucić. Tak, ja wiem – powiedziała mama takim głosem, że Myszkę zabolało. “Pewnie mamę też coś boli”, pomyślała.

– Są specjalne płatne domy opieki. Stać nas na taki. Mówię o tym ostatni raz… – ciągnął tata.

– Chcę, żeby to było ostatni raz! – głos mamy zaśpiewał jak ostry, trudny do zniesienia dźwięk fletu i dłoń Myszki z rozpędu wetknęła końcówkę sznurówki w dziurkę bucika. Zerwała się, szczęśliwa, i wybiegła z pokoju. Jej nóżki zatupały po podłodze holu, lecz żadne z rodziców tego nie słyszało. Wtargnęła do salonu z triumfalnie uniesionym bucikiem w rączce.

– Snuuuuu jeeee! – bełkotała uszczęśliwiona, podtykając bucik pod oczy rodziców. Ale gdy biegła, wymachując rękami dla złapania równowagi, sznurówka znów wypełzła z dziurki i teraz huśtała się swobodnie, udowadniając po raz kolejny nieprzydatność Myszki.

– Ucieeeeee… – szepnęła zmartwiona dziewczynka, a strużka śliny zmieszała się ze łzami.

– Nie płacz, zrobisz to jeszcze raz. To łatwe – zaśpiewał łagodnie i zwyczajnie głos mamy.

Z gardła ojca wydobył się dziwny dźwięk. Tak grały werble, których dziewczynka nie umiała nazwać, choć znała je doskonale.

Dom był pełen muzyki, która dobiegała prawie codziennie zza obitych skórą drzwi gabinetu ojca. Ale nikt jej nie słuchał równie uważnie jak Myszka. Dla Adama muzyka była jednym ze sposobów izolowania się: ściana dźwięków, która tłumiła głosy żony i córki. Zwłaszcza córki: chrapliwy i sapiący. Dla Ewy ta codzienna porcja muzyki poważnej była dowodem na obecność męża w domu – i powodem do irytacji. Ewa wolała muzykę lekką; neutralny akompaniament do rutynowych czynności. Myszka, bawiąc się w holu, słyszała czasem, jak oba rodzaje muzyki ścierają się ze sobą i walczą, tak jak teraz głosy mamy i taty.

Nagle tata uderzył pięścią w stół i wybiegł. Trzasnęły głośno drzwi. Mama wzdrygnęła się. A Myszka poczuła się winna. Już nie tylko z powodu sznurówki.

– Dzieeeee pooo? – spytała nagle drżącym głosem, rozglądając się po pokoju. Poczwarka, o której mówił tata, mogła w każdej chwili skądś wyleźć. Spod szafy, zza wersalki, zza drzwi.

– Poooo? – spytała mama, gdyż było to nowe słowo.

– Ccccc…waa – podpowiedziała Myszka.

– Nie ma tu żadnej poczwarki – odparła mama łagodnie i przytuliła ją.

Myszka westchnęła głęboko i poczuła się bezpieczna.

Myszce co noc śniło się, że tańcząc jak motyl, wzlatuje w górę, choć nie tak wysoko jak ptaki; niewiele wyżej od pokoiku na piętrze. “Fruwam?”, myślała zdziwiona. Nie pamiętała już snu o wróżce, która wbrew słowom mamy przyszła ją odwiedzić, tyle że nie w kuchni, ale w nocy, w łóżku, żeby powiedzieć: “Myszko, idź na górę…” Wróżka już nigdy więcej nie przyszła i Myszka zapomniałaby jej słowa, gdyby nie to, że od pewnego czasu co noc, we śnie, unosiła się gdzieś ku górze.

Pewnego ranka, gdy otworzyła oczy, uświadomiła sobie, że sen się powtórzył, ale że to nie jest fruwanie.

“Jestem niezgrabna i coś trzyma mnie przy ziemi mocniej niż inne dzieci”, pomyślała, przypominając sobie dziewczynkę od sąsiadów, jeżdżącą na łyżworolkach. “Nie mogłabym fruwać. Może się wspinałam?”

Myszka myślała zawsze pełnymi zdaniami. Słowa, które z takim trudem wychodziły jej z ust, zniekształcone, chrypliwe, urwane w połowie, ograniczone najczęściej do jednej sylaby – w głowie układały się gładko, choć wolno. Niekiedy bardzo wolno. Ale gdy już się ułożyły, płynęły jak rzeka na nizinie: leniwie, lecz zdecydowanie. Tyle tylko że – częściej niż innym dzieciom – Myszce te słowa szybko uciekały gdzieś bardzo daleko i nie wracały tak długo, że dziewczynka o nich zapominała. Tym razem także potrzebowała paru kolejnych, pełnych snów nocy, aby zrozumieć, że nie fruwa we śnie ani nie tańczy (to akurat śniło się jej często), lecz że się wspina.

Po śniadaniu, gdy szła przez hol, jej wzrok po raz pierwszy padł na wąskie, drewniane schody, wiodące na poddasze.

“Strych!”, skojarzyła sobie. “To tam się wspinam. Ale nigdy nie doszłam…”

Strych był miejscem nie znanym Myszce. Mama chroniła ją przed “groźnymi miejscami”. Groźna była stara studnia w ogrodzie, bowiem choć nie używana i szczelnie przykryta, kryła w sobie nie kończący się, prowadzący w głąb ziemi tunel. Myszka nigdy tam nie zaglądała. Bardzo groźnym miejscem był częściowo murowany, a częściowo drewniany płot, za nim bowiem znajdowała się ulica, po której Myszce nie wolno było samej chodzić. Mogłaby się zgubić. I nie tylko to. Choć mama nigdy tego nie mówiła, Myszka wyczuwała, że za płotem rozciąga się świat, który może jej nie lubić. Nie mniej groźna była piwnica, wprawdzie nieduża, ale mama mówiła, że schody są zbyt kręte dla niewprawnych nóg dziewczynki; zdaniem mamy, żadne schody nie były dla niej dobre.

– Lepiej chodzić po równym – przypominała.

Świat, niestety, nie był równy, i to pod żadnym względem, dlatego Myszka przebywała głównie w domu, a tylko niekiedy mama zabierała ją na spacer, na przykład do ogrodu zoologicznego (gdzie nie wypuszczała jej ręki nawet na sekundę i gdzie szły w zwykły dzień, nigdy w niedzielę, bo wtedy było za dużo ludzi, a mama chyba ludzi nie lubiła).

Czasem szły do sklepu. Ale sklep też zaliczał się do bardzo groźnych miejsc, Myszka bowiem strącała z półek różne rzeczy lub brała je do rąk, gdyż szeleściły melodyjnie i kolorowo, i mama musiała płacić za ich zniszczenie. Raz Myszka strąciła z półki wszystko, co na niej było, i potem długo nie chodziła na zakupy. Przyjeżdżał obcy pan kolorowym autem i potem robił zakupy według listy, którą mama wręczała mu wraz z pieniędzmi. Myszce było wówczas żal, gdyż do sklepów bardzo lubiła chodzić. Ludzie zwracali uwagę bardziej na towary niż na nią – i sklep przeobrażał się w bezpieczne miejsce.

– Kiedyś się nauczysz, czego nie wolno – mówiła mama z nadzieją, a Myszka kiwała głową. Rozumiała doskonale, że zakazy obejmują wszystko, co najciekawsze, i nie chciała się tego uczyć.

Do pokoju Myszki wiodły schody wygodne, szerokie, z dodatkową poręczą, którą mama kazała wstawić stolarzowi. Ale schody na strych czy do piwnicy były wąskie i strome.

“Strych”, pomyślała znowu dziewczynka po kilku godzinach od porannego obudzenia się; gdy już zjadła śniadanie, pobawiła się miśkiem, a potem klockami; gdy na próżno tkwiła przed telewizorem, czekając, że ktoś zatańczy (akurat wszyscy chodzili lub siedzieli); gdy bawiła się na podłodze w holu, czekając, aż zza drzwi pokoju taty popłynie muzyka – ale taty nie było w domu i za drzwiami panowała cisza.

Po obiedzie Myszka znów przechodziła koło schodów, które wiodły na poddasze. Przez jej głowę przelatywały różne, nie powiązane ze sobą myśli; jedne płynęły szybciej, inne wolniej, a przecież ta jedna nie dawała jej spokoju.

– Maa, styych – powiedziała przed porą kolacji.

– Styych – zastanawiała się Ewa, próbując odgadnąć, o co tym razem chodzi. Każde nowe słowo cieszyło, ale było zagadką. “Stych” był zagadką trudniejszą niż inne. Po pewnym czasie Ewa poddała się i poprosiła córkę, by pokazała “stych”.

– Strych? – zdziwiła się. – Tam nic nie ma. Trochę starych rzeczy po dziadkach, zwykła graciarnia…

– Gaciaaa – powiedziała Myszka, gdyż nieznane słowo spodobało się jej. – Styyych – powtórzyła jednak z uporem.

Upór był wpisany w jej chorobę, Ewa przeczytała o tym w jednym z medycznych dzieł. I choć autor nie wyjaśniał przyczyn, była przekonana, że upór był wynikiem niepewności dzieci z DS. Im bardziej były czegoś niepewne, tym bardziej się upierały. Musiały się upierać, była to ich prywatna walka ze strachem.

– Dobrze, niech będzie strych – powiedziała Ewa i podała Myszce rękę.

Schody nie były tak straszne, jak obie sądziły, a poręcz, o dziwo, znajdowała się na tyle nisko, że Myszka swobodnie do niej sięgała. Ręka mamy okazała się zbędna.

– Saaa… – ucieszyła się dziewczynka.

– Po co miałabyś chodzić sama na strych? – spytała mama.

– Neee – odpowiedziała zgodnie z prawdą, gdyż jeszcze tego nie wiedziała.

Strych po zapaleniu światła wyglądał nieciekawie. Był zagracony, stały tam stare meble po dziadkach, zbyt zniszczone, by można było ich używać. W kartonowych pudłach tkwiły przedmioty, które Ewa z Adamem uznali za nie pasujące do ich nowego domu. Z paru pudeł wysypały się książki i leżały na podłodze od czasu, gdy kilka lat temu Ewa szukała Księgi. Dziś pokrywała je zamszowa warstwa kurzu.

Za to strych przed zaświeceniem światła – co trwało krótko, może trzydzieści sekund, zanim ręka mamy trafiła na kontakt – był miejscem niezwykłym.

“To tu”, pomyślała Myszka. “Tu jest góra”.

W ciągu tych trzydziestu sekund Myszka zobaczyła rozległe pomieszczenie, w którym czerń przybierała tak różne odcienie – od ciemnej szarości pajęczyn po lepką, gęstą sadzę – że zdziwiła się, ile ma barw. Do tej pory czerń była tylko jedna: ciemna noc bez gwiazd, skrzydła gawronów na śniegu lub futerko kota. Tu, na strychu, wydawało się, że czerń tworzy różnorakie zasłony, oddzielając od siebie odmienne światy. A słońce poprzez wąskie okienka wpuszczało w niektóre z tych światów długie promienie i Myszka zdążyła zobaczyć dziwne, roztańczone, złociste stwory, złożone z niezliczonej ilości drobinek wirującego pyłu. Stwory przybierały różne kształty i były jak żywe. Wszystko to znikło wraz ze sztucznym światłem płynącym z zakurzonej żarówki i tylko tam, gdzie skośny dach łączył się z podłogą, gdzie przycupnęła resztka czerni, pozostało coś z tamtego, pełnego życia, tajemniczego świata. Tylko tam wciąż było Niewiadomoco.

– Ić, ić – powiedziała Myszka do Ewy.

– Mam sobie iść? Ty tu zostaniesz? – zdziwiła się Ewa.

– Saa… – kiwnęła głową jej córka.

Ewa w pierwszej chwili odczuła niepokój. Lęk o niesprawną córkę, która chciała pozostać samotnie na strychu, był uzasadniony (“groźne miejsce, bardzo groźne miejsce”, myślała w rytm powtarzanych kiedyś dziecku napomnień), ale zaraz uprzytomniła sobie, że przecież Myszka była już w miarę samodzielna. Powolna, ociężała, jednak po schodach chodziła całkiem dobrze. Na strychu nie było zapałek, by mogła coś podpalić, lub cennych rzeczy, które szkoda byłoby zniszczyć, ani okien, przez które dziewczynka mogła wypaść. Jedyne wąskie okienko znajdowało się bardzo wysoko. Za to Ewa wyobraziła sobie chwilę spokoju, odrobinę czasu tylko dla siebie – którego tak jej brakowało.

Córka absorbowała ją w dzień i w nocy. Niańka czy pielęgniarka nie wchodziły w grę. Według Ewy, nie byłyby w stanie zrozumieć Myszki; ba, mogłyby nawet niechcący ją skrzywdzić. A zresztą Ewa instynktownie ukrywała istnienie Myszki. Ukrywała ją przed kolegami ze studiów, koleżankami ze szkoły, przyjaciółmi z pracy Adama. Gdy wychodziły z domu, szukała miejsc, w których prawdopodobieństwo spotkania znajomych było znikome. Pewnego dnia, gdy Myszka oglądała zwierzęta w opustoszałym zoo (na szczęście padał deszcz), Ewa ujrzała w alejce koleżankę i skryła się za ławkę, ignorując rozpaczliwe nawoływania córki. I choć zawstydziła się tej reakcji, to zanim podeszła do Myszki, przeczekała, ukryta, póki znajoma nie znikła za zakrętem. Wstyd miał wiele twarzy i wszystkie boleśnie ją paliły.

“Strych, czemu nie?”, pomyślała teraz. Była zmęczona. Wyobraziła sobie, jak by to mogło być: wygodna kanapa, ogień na kominku, dobra książka, filiżanka kawy – i cisza. Żaden natarczywy głos nie nawołuje przez godzinę, a może i dwie; nikt od niej niczego nie chce; można zapomnieć o bożym świecie. A zresztą Myszka, jak pisały poradniki dla matek z niepełnosprawnymi dziećmi, musi być przyzwyczajana do bycia samej.

– Zrobimy tak… – zaczęła z ożywieniem. – Wezwiemy pana, który zrobi specjalny dzwonek. I będziesz mogła tu się bawić sama. Gdy zechcesz wrócić, zadzwonisz. A teraz zejdziemy na dół.

Myszka zaczęła rozpaczliwie kręcić głową. Otworzyła szeroko usta i Ewa już wiedziała, że zanosi się na jeden z ataków, których nie mogła znieść. Atak ostrej agresji, buntu i tego strasznego, nieartykułowanego, wznoszącego się ku górze wrzasku, którym Myszka wyrażała swój żal do świata. Podczas tego ataku drapała i kopała matkę (“…dzieci z DS, gdy rośnie ich lęk lub niepewność, miewają ataki furii”, wyczytała Ewa w jednej z książek. Zawsze gdy w książkach znajdowała opis nienormalnego zachowania Myszki, odczuwała dziwną ulgę. W paradoksalny sposób to, co nienormalne, stawało się normalnym, choć nie mniej uciążliwym).

– Nie martw się, obiecuję, że jutro zrobimy dzwonek, naprawdę. Już jutro! – powiedziała szybko Ewa, aby ubiec atak. I udało się. Zeszły na dół.

Ale zanim dzwonek został zainstalowany (a stało się to nie nazajutrz, lecz cztery dni później, i Ewa mogła słyszeć go zarówno w kuchni, w łazience, w sypialni, saloniku, a nawet przed domem), Myszka zapomniała o strychu. Zawsze o wszystkim szybko zapominała. Niewiele rzeczy zostawało jej w pamięci. Dopiero gdy elektryk wypróbował dzwonek,, Myszka ponownie ujrzała przed oczami strych z tamtej magicznej, króciutkiej chwili przed zapaleniem światła.

Tej nocy we śnie wspinała się wysoko, wzlatywała, a potem tańczyła w zaczarowanym Ogrodzie, wśród drzew, oblana promieniami jasnego słońca. Rano, jedząc śniadanie, powiedziała z ufnością:

– Stych.

Weszły na strych dopiero po obiedzie. Ewa obserwowała, jak dziewczynka z wielkim przejęciem, powoli wspina się po stromych schodach, trzymając się poręczy. Westchnęła z ulgą, otwarła drzwi strychu i zapaliła światło. Potem pokazała Myszce dzwonek. I następny, trzeci i czwarty. Na wypadek gdyby Myszka zapomniała, było ich kilka, w miejscach wyraźnie widocznych.

– Ić, ić, saa… – powiedziała Myszka niecierpliwie. Ewa, wzdychając z niepokojem, zeszła na dół. Zmierzchało. I stał się kolejny wieczór dnia pierwszego.