39401.fb2
Od wschodu słońca pracowali w nowym wykopie, a o jedenastej upał aż parzył. Buck i Shaw niewiele mieli do powiedzenia Willowi. Nigdy nie mogli zgodzić się z sobą i nawet perspektywa, że lada chwila wygarną całą łopatę żółtych bryłek kruszcu, nie zdołała ich zbliżyć. Gdyby to zależało od Bucka, przede wszystkim nie posłano by w ogóle po Willa. Tak czy owak, całe wykopane złoto pójdzie do kieszeni ich dwóch, a jakby Will próbował je zabrać, będą się bili do upadłego, zanim mu dadzą coś ruszyć.
Will oparł się na łopacie i patrzał, jak Shaw wykopuje glinę. Uśmiechał się lekko, ale ani Buck, ani Shaw nie zwracali na niego najmniejszej uwagi. Robili swoje, jakby go tu nie było.
– Mnie się zdaje, chłopaki, że powinniście mieć tyle rozumu, żeby nie dać się ojcu zapędzać do kopania tych wielkich dziur w ziemi. Wydusza z was ciężką robotę, a nie kosztuje go to ani centa. Dlaczego nie weźmiecie się do jakiejś porządnej pracy, żeby coś zarobić, jak przyjdzie sobota? Chyba nie chcecie przez całe życie być parobkami na wsi, co? Powiedzcie mu, żeby sam wygrzebywał własny piach, i idźcie sobie.
– Ty idź do cholery, bawełniany łbie – odparł Shaw.
Will skręcił papierosa i patrzał, jak kopią, zlani potem. Nie miał za złe, że ludzie z jego świata nazywali go bawełnianym łbem, ale nie mógł tego ścierpieć od Bucka i Shawa. Wiedzieli, że jest to najszybszy i najskuteczniejszy sposób uciszenia go z miejsca albo doprowadzenia do szału.
Buck wyjrzał przez krawędź dołu, czy nie ma gdzie ojca. Wolał go mieć do pomocy na wypadek, gdyby wyniknęła bójka. Tay Tay zawsze brał ich stronę podczas sprzeczek z Willem i teraz zrobiłby to samo.
Ale ojca nigdzie nie było widać. Siedział na nowiźnie i razem z dwoma Murzynami okopywał bawełnę. Tego roku późno ją sadził; byli tak zajęci szukaniem złota, że nie znaleźli na to czasu przed czerwcem i Tay Tay chciał teraz nadrobić, ile tylko się da, aby w miarę możności wyrosła i dojrzała, bo musiał dostać trochę pieniędzy około pierwszego września. Wyczerpał już cały kredyt w sklepach w Marion, a nie mógł uzyskać pożyczki z banku. Nie miał pojęcia, co pocznie jesienią i zimą, jeżeli bawełna nie wzejdzie albo jeśli ją zniszczą robaki. Oprócz własnych domowników i obu rodzin murzyńskich, trzeba było jeszcze wyżywić dwa muły.
– W tej ziemi jest tyle złota, co brudu za paznokciami – powiedział drwiąco Will. – Dlaczego nie pojedziecie do Atlanty albo Augusty, albo gdzie indziej i nie zabawicie się porządnie? Prędzej by mnie szlag trafił, niżbym został na całe życie parobkiem tylko dlatego, że Tay Tay Walden chce, żeby za niego kopać.
– A idźże do cholery, ty bawełniany łbie z Doliny!
Will popatrzał na Bucka i zastanowił się chwilę, czyby go nie trzasnąć.
– Masz jakieś ostatnie polecenie dla rodziny? – zapytał wreszcie.
– Jeżeli chcesz się pobawić, toś dobrze trafił – odparł Shaw.
Will oburącz odrzucił łopatę i podniósł bryłę zaschniętej gliny. Podbiegł ku nim parę kroków, przesuwając językiem zgasły papieros w kącik ust.
– Nie przyjechałem tutaj, żeby z wami zadzierać, chłopaki, ale jak już szukacie awantury, toście w porę zaczęli szczekać.
– Tyś nigdy nic innego nie robił – odparł Shaw, ściskając w obu rękach trzonek łopaty. – Tylko szczekał i szczekał.
Gdyby doszło do bójki, Will chciał rozprawić się z Buckiem. Nie miał żadnej pretensji do Shawa, ale Shaw zawsze stawał po stronie brata. Will nie lubił Bucka. Nie lubił go od pierwszej chwili. Nie czuł do niego nienawiści, ale Buck był mężem Gryzeldy i przez to wchodził mu w drogę. Już kilkakrotnie brali się za łby nie tylko o Gryzeldę, ale i z innych powodów i pewnie jeszcze nieraz miało się to powtórzyć. Dopóki Gryzelda była żoną Bucka i żyła z nim, Will miał ochotę bić go przy każdej sposobności.
– Rzuć tę grudę – rozkazał Buck.
– Chodź tu i zabierz – odparł Will.
Buck cofnął się i szepnął coś Shawowi. Will postąpił naprzód i z całej mocy cisnął bryłą gliny w chwili, gdy Buck biegł ku niemu z podniesioną łopatą. Trzonek grzmotnął Willa w ramię i łopata poleciała na ziemię. Bryła chybiła Bucka, ale wyrżnęła Shawa prosto w żołądek. Zwinął się z bólu, upadł i zaczął cicho stękać.
Kiedy Buck, obejrzawszy się, zobaczył skręconego Shawa, pomyślał, że Will uszkodził go poważnie. Podbiegł, znowu zamachnął się łopatą i z całej siły rąbnął Willa w czoło.
Cios ogłuszył Willa, ale go nie powalił. Utrzymał się na nogach, rozwścieczony jeszcze bardziej, i rzucił się na Bucka, zanim ten zdążył powtórnie podnieść łopatę.
– Wy, cholerni Waldenowie, myślicie, żeście tacy ważni, ale u nas są ważniejsi! – krzyknął. – Trzeba by jeszcze sześciu takich jak ty, żeby mnie zrobić. Przyzwyczajony jestem. U nas co rano przed śniadaniem odwalam parę takich bitek.
– Ty cholerny bawełniany łbie – rzekł z pogardą Buck.
Shaw, mrugając oczami, dźwignął się na czworaki. Rozejrzał się za jakąś bronią, ale nic nie było pod ręką. Jego łopata leżała za Willem.
– Bawełniany łeb – powtórzył szyderczo Buck.
– No, chodźcie tu, sukinsyny! – krzyknął Will. – Będziecie leżeli obaj naraz. Ja nie z tych, co się boją parobków.
Buck podniósł łopatę, ale Will wyrwał mu ją z ręki i cisnął daleko za siebie. Celnym ciosem wyrżnął Bucka w szczękę, a ten zwalił się jak długi na wznak. Shaw podbiegł i przykucnął nad nim. Will łupnął go kolejno jedną i drugą pięścią. Pod Shawem ugięły się kolana i upadł u stóp Willa.
Tymczasem Buck już się podniósł. Skoczył na Willa, przewrócił go i wykręcił mu ręce. Zanim Will zdołał się wyrwać, Buck zaczął go grzmocić po głowie i plecach. Wszyscy byli już teraz mocno rozeźleni.
Z góry zakrzyknął na nich Tay Tay. Zbiegł na dno dołu i wskoczył w sam środek kotłowaniny pięści i kopniaków. Rozdzielił Bucka i Willa i cisnął ich na obie strony. Był równie barczysty jak oni i zawsze umiał dać sobie radę, gdy się pobili. Teraz stał, dysząc i sapiąc, i patrzał na leżących.
– Dosyć tego – powiedział, wciąż oddychając ciężko. – I o co, u diabła starego, wy, chłopaki, tak się ciągle lejecie? To nie jest odkopywanie żyły. Bijatyką się jej nie znajdzie.
Buck siadł i pomacał napuchniętą szczękę. Łypnął na Willa; nie czuł się pokonany.
– To go ojciec odeślij, skąd przyszedł – powiedział. – Sukinsyn nie ma tu nic do roboty. U nas nie miejsce dla bawełnianych łbów.
– Wyjadę, kiedy mi się spodoba i ani minuty wcześniej. Spróbuj mnie zmusić. No, tylko spróbuj!
– I po kiego diabła takeście narozrabiali, chłopaki, co? – zapytał Shawa ojciec, oglądając się na niego, aby sprawdzić, czy nic mu nie jest. – Nie macie o co się bić. Jak natrafimy na żyłę, to wszystko się podzieli równo i sprawiedliwie i nikt nie dostanie więcej niż inny. Już ja tego dopilnuję. No i od czego to się zaczęło, żeście tak tłukli jeden drugiego?
– Od niczego się nie zaczęło, tato – powiedział Shaw. – Wcale nie poszło o złoto ani o nic takiego. Ot, stało się, i już. Ile razy ten sukinsyn tu przyjedzie, to aż się prosi, żeby go lać. Przez to, co gada i co robi. Tak tu wyprawia, jakby był lepszy od nas albo co. Dlatego, że pracuje w przędzalni. Zawsze przezywa mnie i Bucka od parobków.
– No, to jeszcze nie powód, żeby tak się gorączkować – powiedział Tay Tay. – Wstyd, że nie potrafimy zachować spokoju w rodzinie. Przez całe życie o to jedno mi chodziło.
– To niech się odczepi od Gryzeldy – rzekł Buck.
– A, to o Gryzeldę poszło? – spytał zdumiony Tay Tay. – Proszę, wcale nie wiedziałem, że ona jest zamieszana w tę bitkę.
– Łżesz jak cholera! – krzyknął Will. – Nie powiedziałem o niej ani słowa!
– Słuchajcie no, chłopaki – rzekł Tay Tay. – Nie zaczynajcie na nowo. Co Gryzelda ma z tym wspólnego?
– Ano, nic o niej nie gadał – odparł Buck – ale to przez to, jak patrzy i co wyprawia. Tak się zachowuje, jakby zaraz chciał jej coś zrobić.
– Łgarstwo! – wykrzyknął Will.
– Słuchajże, Buck, może ci się tylko tak przywidziało. Ja przecież wiem, że to niemożliwe, bo Will jest mężem Rozamundy i żyją z sobą pierwszorzędnie. On wcale nie leci na Gryzeldę. Dajże spokój.
Will spojrzał na Bucka, ale nic nie powiedział. Był zły, że ich rozdzielono, nim zdążył zadać ostateczny cios.
– Wszystko byłoby w porządku, gdyby siedział, gdzie jego miejsce, i nie przyjeżdżał tu robić piekła – oświadczył Buck. – Tak czy owak, ten sukinsyn jest bawełniany łeb. Niech siedzi między takimi jak on sam. Nie chcemy się z nim zadawać.
Will znowu zerwał się i począł rozglądać się za łopatą.
Tay Tay podbiegł i popchnął go na drugą stronę dołu. Przytrzymał Willa obiema rękami, przyciskając go do ściany wykopu.
– Will – powiedział spokojnie. – Nie zwracaj uwagi na Bucka. Ten upał go rozeźlił bez żadnego powodu. No, zostań tutaj i daj mu spokój.
Przebiegł na drugą stronę i przytrzymał Bucka. Tymczasem Shaw wylazł już z dołu i nie zdradzał ochoty do zejścia na powrót.
– Wyjdźcie na górę i ostygnijcie, chłopaki – rozkazał Tay Tay. – Zagrzaliście się w tej dziurze i nie ma jak świeże powietrze, żeby wam przeszło. Wyłaźcie i ochłodźcie się trochę.
Zaczekał, póki Buck i Shaw nie zniknęli mu z oczu. Kiedy już dał im dość czasu, począł przynaglać Willa, żeby wydrapał się na powietrze. Sam wspiął się tuż za nim, na wypadek, gdyby Shaw i Buck czekali w ukryciu, by skoczyć na Willa i znowu zacząć bijatykę. Jednakże wylazłszy na wierzch, nie dostrzegli ich nigdzie.
– Nie myśl o nich, Willu – powiedział Tay Tay. – Tylko siądź sobie w cieniu i ostygnij.
Podeszli pod dom i zasiedli w cieniu. Will nadal był zły, ale już gotów dać spokój, chociaż ostatni cios należał do Bucka. Im prędzej wróci do Scottsville, tym bardziej będzie zadowolony. W ogóle by tu nie przyjeżdżał, gdyby Rozamunda i Jill tak go nie prosiły. Teraz zapragnął wrócić do Doliny i pogadać z kolegami przed piątkowym zebraniem miejscowej organizacji związkowej. Zawsze robiło mu się trochę mdło na widok gołej ziemi, uprawnych czy leżących odłogiem pól, na których nie można było wypatrzeć ani śladu fabryki czy przędzalni.
– Chyba nie chcesz zaraz wyjeżdżać, prawda, Willu? – zapytał Tay Tay. – Mam nadzieję, że ci to nie w głowie?
– Pewnie, że wyjeżdżam – odparł Will. – Nie mogę tracić czasu na kopanie dziur w ziemi. Nie jestem kret.
– Chciałem, żebyś nam pomógł, póki nie natrafimy na żyłę. Teraz potrzeba mi jak najwięcej pomocy. Żyła tam jest równie pewnie, jak to, że Pan Bóg stworzył zielone jabłuszka, i aż mnie korci, żeby na niej rękę położyć. Czekałem na to dzień i noc przez piętnaście lat.
– Ojciec powinien zająć się bawełną – odrzekł krótko Will. – Z tej ziemi więcej się zbierze bawełny przez rok niż złota przez całe życie. Kopanie wszędzie dziur to tylko marnotrawstwo.
– Teraz żałuję, że nie poświęciłem trochę więcej czasu bawełnie. Bo tak wygląda, że mi zbraknie pieniędzy, zanim natrafię na żyłę. Gdybym miał ze dwadzieścia albo trzydzieści bel bawełny, żeby jakoś przetrzymać jesień i zimę, mógłbym resztę czasu przeznaczyć na kopanie. Nie ma dwóch zdań, że pierwszego września muszę mieć sporo bawełny na sprzedaż.
– No, już teraz za późno sadzić więcej tego roku. Będzie z ojcem marnie, jak się czegoś nie zrobi.
– Tylko jedno mogę zrobić, a mianowicie kopać.
– Jeżeli ojciec dalej pokopie, to dom zwali się do tej dziury. Już teraz jest trochę przechylony. Niewiele potrzeba, żeby się przewrócił.
Tay Tay popatrzył na przyciągnięte z lasu kloce sosnowe, które podpierały budynek. Były wystarczająco duże i mocne, ażeby dom podtrzymać, ale gdyby go zanadto podkopali, z pewnością osunąłby się, a potem przewrócił. Wtedy albo zwaliłby się bokiem do wielkiego wykopu, albo też spadł dachem w dół na jego dno.
– Willu, jak człowieka złapie gorączka złota, to choćby pękł, nie może myśleć o niczym innym. Widzi mi się, że to właśnie mnie napadło, nie ma gadania. Dostałem takiej paskudnej gorączki, że ani mi w głowie sadzenie bawełny. Muszę wygrzebać z ziemi te małe, żółte bryłki. Żeby się waliło paliło, muszę dalej kopać, póki nie trafię na żyłę. Nie mogę teraz przerwać i brać się do czego innego. Ta gorączka przeżarła mnie całego na wylot.
Will ochłonął. Nie kwapił się już do wstawania i było mu obojętne, czy znajdzie Bucka i Shawa, ażeby wznowić bójkę. Skłonny był machnąć na nich ręką aż do następnego razu.
– Jeżeli ojcu potrzeba pieniędzy, to czemu ojciec nie pojedzie do Augusty i nie pożyczy od Jima Leslie?
– Że co, Willu? – spytał Tay Tay.
– Niech Jim Leslie pożyczy ojcu tyle, żeby przeciągnąć przez jesień i zimę. Na wiosnę będzie ojciec mógł zasadzić dużo bawełny.
– A, dajże spokój – odparł Tay Tay, uśmiechając się lekko. – To nie miałoby żadnego sensu.
– Dlaczego nie? On jest bogaty, a jego żona też ma forsy jak lodu.
– Nie będzie chciał mi pomóc, Willu.
– Skąd ojciec wie, że nie? Przecież ojciec nigdy nie próbował od niego pożyczyć, prawda? No, to skąd wiadomo, że nie da paru groszy?
– Jim Leslie nawet nie chce ze mną gadać na ulicy, Willu – rzekł tamten ze smutkiem. – A jeżeli nie chce gadać na ulicy, to dobrze wiem, że mi nie pożyczy pieniędzy. Nie byłoby sensu go prosić. Tylko wielka strata czasu, nic więcej.
– Do diabła, przecież to ojca rodzony, no nie? A jeżeli tak, to powinien posłuchać, jakie ojciec ma trudności z tym szukaniem żyły.
– To by go teraz nie bardzo obeszło. Przez to właśnie wyniósł się z domu. Powiedział, że nie będzie tu siedział i kopał przez całe życie jak kto głupi. Nie myślę, żeby wiele się zmienił od tego czasu.
– Jak dawno to było?
– A pewnie z piętnaście lat.
– No, to już mu przeszło do tej pory. Ucieszy się jak cholera, kiedy ojca zobaczy. Przecież ojciec jest jego własny tata, nie?
– Ano tak. Ale to go niewiele obchodzi. Próbowałem zagadać do niego na ulicy, ale nawet nie chciał spojrzeć w tę stronę.
– A ja się założę, że ojca wysłucha, jak mu ojciec zacznie opowiadać o swoim pechu.
– Ano, pewnie trafiłoby się na tę żyłę, gdybym mógł sobie pozwolić, żeby dalej kopać – rzekł Tay Tay, wstając.
– No, chyba – powiedział Will. – Właśnie to chciałem ojcu wytłumaczyć.
– Gdybym miał trochę pieniędzy – czy ja wiem, ze dwieście albo trzysta dolarów – można by było znaleźć tę żyłę. Bo wiesz, szukanie złota wymaga czasu i diabelnie dużo cierpliwości.
– No to dlaczego ojciec nie pojedzie do Augusty i nie pogada z nim? Tak trzeba zrobić.
Tay Tay poszedł na drugą stronę domu. U węgła przystanął i zaczekał na Willa. Przeszli przez podwórko do stajni, gdzie byli Dave i Wuj Feliks. Shaw i Buck siedzieli na przegródce boksu i gadali z albinosem i Murzynem.
– Chłopaki – powiedział Tay Tay. – Musicie się szykować. Postanowiłem zaraz wybrać się do Augusty. Idźcie umyć się trochę, bo już trzeba jechać.
– A po co? – zapytał kwaśno Buck.
– Po co? Żeby zobaczyć się z Jimem Leslie, synu.
– No, to ja zostaję – oświadczył Buck.
– Słuchajcie, chłopcy – zaczął prosić Tay Tay. – Potrzebniście mi, żeby mnie tam zawieźć samochodem. Przecież wiecie doskonale, że nie umiem prowadzić wozu w wielkim mieście. Od razu bym rozwalił całą maszynę.
Najpierw Buck, a po nim Shaw zleźli z przegrody i wyszli ze stajni. Ojciec podreptał za nimi, tłumacząc w kółko, dlaczego chce zobaczyć się z Jimem Leslie. Will wytknął głowę przez drabinkę i zerknął na Dave'a.
– Jak się czujesz, chłopie?
– Pierwszorzędnie – odrzekł tamten.
– Chciałbyś teraz wrócić do domu?
– Wolę tu zostać.
Will cofnął głowę, śmiejąc się z albinosa. Zawrócił i wyszedłszy ze stajni, ruszył ku domowi.
– Lepiej trochę weź na wstrzymanie! – zawołał na odchodnym. – Dziś wieczór nie będzie Miłej Jill. Jedzie razem z nami do Augusty.
Nie mówiąc nic więcej, odszedł, a Dave i Wuj Feliks zostali w stajni. Po drodze żal mu się zrobiło Dave'a. Miał nadzieję, że za kilka dni Tay Tay go wypuści i pozwoli wrócić do domu, jeżeli chłopak będzie miał ochotę.
Buck stał na tylnym ganku i obmywał w miednicy twarz i ręce, ale Will nawet nie spojrzał w tę stronę. Zaszedł od frontu i usiadł na schodkach, czekając, by Tay Tay przygotował się do odjazdu. Pluto wybrał się tego rana do domu, żeby zmienić koszulę i skarpetki, i Willowi było go brak. Pluto mówił, że musi wcześnie wstać, żeby poagitować wyborców, i Will miał nadzieję, że zjawi się, zanim wyjadą. Mógł zostać wybrany szeryfem, jeżeliby jego przyjaciele, spodziewający się mianowania na zastępców, porządnie dla niego popracowali. Natomiast sam nigdy nie zdołałby zebrać wystarczającej ilości głosów.
Pierwsza wyszła z domu Gryzelda, już gotowa do drogi. Uśmiechnęła się do Willa, a on mrugnął do niej. Miała na sobie nową popołudniową sukienkę kretonową w kwiaty i duży kapelusz, którego rondo ocieniało jej ramiona. Will zastanowił się, czy kiedy widział równie ładną dziewczynę. Nie mógł myśleć o tym, że miałby wracać do Scottsville, nie spotkawszy się z nią sam na sam. Możliwe nawet, że zamiast jechać do Doliny, wróci z nimi dziś wieczorem z Augusty, byleby tylko być z Gryzeldą.