39414.fb2
— A to się dobrze składa! Oszczędzisz sobie waćpan drogi… Chociaż… może i szkoda, że na Podlasie nie pojedziesz, bo tam między głowami konfederacji jest i twój imiennik… Mógłbyś go skaptować.
— Nie miałbym na to czasu — rzekł Kmicic — gdyż mi do króla szwedzkiego i do pana Lubomirskiego pilno.
— A, to masz listy i do pana marszałka koronnego? Ej, odgaduję, o co chodzi… Niegdyś pan marszałek myślał swatać synalka z córką Janusza… Czyby teraz hetman nie chciał delikatnie odnowić rokowań?…
— O to właśnie idzie.
— Dzieci to oboje zupełne… Hm! Delikatna to misja, bo hetmanowi nie wypada pierwszemu się wpraszać. Przy tym…
Tu książę zmarszczył brwi.
— Przy tym nie będzie z tego nic… Nie dla Herakliusza córka księcia hetmana. Ja ci to mówię! Książę hetman powinien to rozumieć, że jego fortuna musi zostawać w ręku Radziwiłłów.
Kmicic spoglądał ze zdziwieniem na księcia, który chodził coraz spieszniejszym krokiem po izbie. Nagle zatrzymał się przed panem Andrzejem i rzekł:
— Daj mi parol kawalerski, że odpowiesz prawdę na moje pytanie.
— Mości książę — rzekł Kmicic — łżą ci tylko, którzy się boją, a ja się nikogo nie boję.
— Czy książę wojewoda kazał zachować sekret przede mną o rokowaniach z Lubomirskim?
— Gdybym miał taki rozkaz, to bym o panu Lubomirskim wcale nie był wspominał.
— Mogło ci się wymknąć. Daj parol!
— Daję — rzekł Kmicic marszcząc brwi.
— Ciężar mi zdjąłeś z serca, bo myślałem, że książę wojewoda i ze mną podwójną grę prowadzi.
— Nie rozumiem waszej książęcej mości.
— Nie chciałem żenić się we Francji z Rohanówną, nie licząc z pół kopy innych księżniczek, które mi swatano… Czy wiesz dlaczego?
— Nie wiem.
— Bo jest układ pomiędzy mną a księciem wojewodą, że jego dziewka i jego fortuna dla mnie rosną. Jako wierny sługa Radziwiłłów, możesz wiedzieć o wszystkim.
— Dziękuję za ufność… Ale wasza książęca mość mylisz się… Nie jestem sługą Radziwiłłów.
Bogusław otworzył szeroko oczy.
— Kimże ty jesteś?
— Hetmańskim, nie dworskim, jestem pułkownikiem, a w dodatku księcia wojewody krewnym.
— Krewnym?
— Bom z Kiszkami spowinowacony, a hetman rodzi się z Kiszczanki.
Książę Bogusław popatrzył przez chwilę na Kmicica, na którego twarz wystąpiły lekkie rumieńce. Nagle wyciągnął rękę i rzekł:
— Przepraszam cię, kuzynie, i winszuję paranteli[565].
Ostatnie słowa były powiedziane z jakąś niedbałą, lubo wytworną grzecznością, w której jednak było coś wprost dla pana Andrzeja bolesnego. Policzki jego zarumieniły się jeszcze bardziej i już otwierał usta, aby coś żywo powiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i gubernator Harasimowicz ukazał się w progu.
— Jest list do waści — rzekł książę Bogusław.
Harasimowicz skłonił się księciu, a następnie panu Andrzejowi, który podał mu list książęcy.
— Czytaj waść! — rzekł książę Bogusław.
Harasimowicz począł czytać:
„Panie Harasimowicz! Teraz czas pokazać życzliwość dobrego sługi ku panu. Cokolwiek pieniędzy zebrać możecie i wy w Zabłudowie, i pan Przyński w Orlu…”
— Pana Przyńskiego konfederaci usiekli w Orlu — przerwał książę — dlatego pan Harasimowicz daje drapaka…
Podstarości skłonił się i czytał dalej:
„…i pan Przyński w Orlu, choć publicznych podatków, choć czynszów, arend…”
— Już je konfederaci wybrali — przerwał znów książę Bogusław.
„…przesyłajcie mi jak najprędzej (czytał dalej Harasimowicz). Możecie-li i wsie jakie sąsiadom lub mieszczanom zastawić, biorąc pieniądze co najwięcej na nie; i gdziekolwiek się jeno sposób poda na dostanie onych, starajcie się i do mnie odsyłajcie. Konie i rzeczy wszystkie, cokolwiek tam jest, ba! I w Orlu lichtarz wielki, i co inszego, obrazy i ochędóstwa[566], a najbardziej działa owe, co w ganku stoją, przy księciu imci panu bracie wyślijcie, bo alias[567] rozbojów bać się trzeba…”
— Znowu spóźniona rada, bo działa idą już ze mną! — rzekł książę.
„…Jeśliby z łożami ciężko było, to same tylko działa bez łożów[568], i to okryć, żeby nie wiedziano, co wiozą. A te rzeczy do Prus jak najprędzej wymknąć, strzegąc się najbardziej tych zdrajców, co w wojsku moim bunt podniósłszy, moje starostwa tłoczą…”
— Oj, co tłoczą, to tłoczą! Wycisną je na twaróg! — przerwał znów książę.
„…starostwa moje tłoczą i na Zabłudów się gotują, idąc snadź do króla. Z którymi bić się trudno, bo przecie gromada, ale albo ich wpuściwszy, pięknie popoić, a w nocy śpiących wyrżnąć (każdy gospodarz uczynić to może), albo ich w piwach mocnych potruć, albo o co tam nietrudno, swawolną także kupą na nich zemknąć, co by się na nich obłowili…”
— No, nic nowego! — rzekł książę Bogusław. — Możesz, panie Harasimowicz, jechać dalej ze mną…
— Jest jeszcze suplement — odrzekł podstarości.
I począł czytać dalej:
„…Win, jeśli nie można wywieźć (bo tu już u nas nigdzie ich nie dostanie), tedy w skok za gotowe posprzedawać…”
Tu pan Harasimowicz sam przerwał i chwycił się za głowę.
— Dla Boga! Wina idą o pół dnia drogi za nami i pewno wpadły w ręce tej chorągwi zbuntowanej, która koło nas przechodziła. Będzie szkody na jakie tysiąc czerwonych złotych. Niech wasza książęca mość świadczy za mną, że sama mi kazała czekać, aż beczki na wozy wpakują.
Strach pana Harasimowicza byłby jeszcze większy, gdyby pan Harasimowicz znał pana Zagłobę i gdyby wiedział, że się właśnie w owej chorągwi znajduje. Tymczasem jednak książę Bogusław rozśmiał się i rzekł: